1. Minimalizm to nie cel. To droga.
Od lat wielu, z uporem godnym maniaka powtarzam wszem i wobec, że minimalizm to nie jest filozofia. To nie jest religia, która ma swoje przykazania. To nie jest cel sam w sobie. Minimalizm to droga, a bardziej dosadnie i mniej filozoficznie rzecz ujmując, minimalizm to narzędzie. Narzędzie do dobrego życia, albo do jakiegokolwiek innego celu, który tylko przyjdzie Wam do głowy. Nie mnie to wybierać, nie mnie to oceniać. Uważam jednak, że podobnie jak pieniądze, ograniczanie nie powinno stać się celem samym w sobie.
Jeśli wybierzecie minimalizm za swój cel, wkroczycie na grząską ścieżkę (chyba, że świadomie dążycie do ascetyzmu w prawdziwym rozumieniu tego słowa). Zamiast świadomie pozwalać sobie na MNIEJ, badając granice własnych potrzeb (o czym szerzej za chwilę), staniecie się znowu niewolnikami swojego stanu posiadania. Z tym, że nie będziecie dążyć do WIĘCEJ, ale do MNIEJ. Fiksacja na punkcie rzeczy pozostanie.
2. Minimalizm nie musi być luksusowy.
Za postrzeganie minimalizmu jako posiadania małej liczby najdroższych rzeczy winię Dominique Loreau. To ona genialnie pisząc o upraszczaniu, wprowadziła pojęcie minimalizmu luksusowego. Minimalizm w takim wydaniu jest bardzo elitarny i snobistyczny, dla wielu osób nieosiągalny. Jednocześnie wypacza prawdziwe zalety minimalizmu, gdzie poprzez pozbywanie się nadmiaru dążymy do lepszego, dobrego życia. Dobre życie to nie jest życie, w którym posiadamy luksusowe rzeczy, nieważne ile byśmy ich nie mieli. A już wyrzucanie dobrych, zdatnych do użytku przedmiotów tylko dlatego, żeby je zastąpić innymi, lepszymi, ale w mniejszej ich liczbie jest po prostu głupie.
Gdy potrzebuję coś nabyć – rzecz, której mi brakuje, a która jest prawdziwie potrzebna to oczywiście szukam jak najlepszej jakości w budżecie, jaki mam i na jaki mnie stać. Taki budżet przez jednych może być postrzegany jako luksusowy, przez innych jako ubogi. To nie ma znaczenia – chodzi o to, żeby był właściwy dla mnie. Załóżmy, że chcę kupić ciepły sweter na zimę. Wiadomo, że kaszmir ma cudne właściwości grzewcze, poszukam więc swetra z kaszmiru, który może kosztować dużo więcej, niż akrylowy twór kupiony w sieciówce. Jednocześnie nie wydam połowy moich miesięcznych zarobków na kupno kaszmirowego swetra super-hiper-znanej marki, chociażby jego jakość powalała na kolana i miał mi służyć przez 20 lat (naturalnie, można takiego swetra poszukać w second handzie, ale nie o tym teraz mówimy).
3. Minimalizm to nie optymalizm.
Punkt, z którym najbardziej chciałam się rozprawić (czy istnieje ikonka zacieranych rączek?) ;) Od lat mówię i piszę, że minimalizm to narzędzie, nie cel. Że każdy musi odnaleźć swoje tempo zmian i odpowiedzieć na pytanie, co mi jest naprawdę potrzebne. I w każdym przypadku będzie to wyglądało inaczej. Czym zatem minimalizm różni się od popularnego trendu na tzw. optymalizm? Otóż, jest jedna zasadnicza różnica.
Minimalizm to jest również stałe badanie granic swoich potrzeb. Wiem, to znowu brzmi straszliwie górnolotnie, lecimy zatem z przykładem. Kiedyś wydawało mi się, że jest jedna rzecz, z której nie chcę rezygnować – z mojej kolekcji kubków do kawy. Uwielbiam kubki, korzystam z nich codziennie, cieszą moje oko i byłam przekonana, że nie chcę z nich rezygnować (też z kupowania kolejnych okazów do mojej użytkowej kolekcji). Potem zaczęłam powolutku badać granice moich potrzeb w tym względzie. Narzuciłam sobie pewien chwilowy dyskomfort – przestałam kupować nowe okazy nawet, gdy straszliwie mi się podobały. Nagle okazało się, że granica moich potrzeb przesunęła się i nie potrzebuję kupować nowych kubków. #podziwiamniekupuje
Badanie granicy swoich potrzeb + narzucenie sobie chwilowego dyskomfortu to właśnie różnica pomiędzy minimalizmem, a optymalizmem.
4. Minimalizm to też nie ascetyzm.
Skoro minimalizm nie jest szukaniem optimum, a stałym badaniem granic swoich potrzeb, to przecież w takim badaniu można się nigdy nie zatrzymać i tym celem w istocie będzie asceza. Dążenie w stronę ascezy nie jest niczym złym, ale myślę, że nie jest to cel dla większości z nas. Do tego asceza jest najczęściej rozumiana jako surowy tryb życia bez przyjemności i wygód, a przecież jej podstawowym znaczeniem jest rezygnacja z dóbr i wielu aktywności życiowych w celu uzyskania świętości i zbawienia duszy. Wniosek jest oczywisty – minimalizm to nie ascetyzm.
Przeczytaj też: Rzeczy, których nie wyrzuciłam.
Przeczytaj też: 5 rzeczy, na które wydaję pieniądze.
5. Minimalizm to nie wyścig.
Współczesny świat oparty jest na wyścigu. Wyścigu o więcej, bardziej, lepiej. Minimalizm miał być odpowiedzią na ten wyścig, a do niego dołączył. Czasami zdarza mi się (choć coraz bardziej niechętnie) dodawać zdjęcia pokazujące mój faktyczny stan posiadania. Uważam, że w Polsce mało blogerów-minimalistów decyduje się takie odsłonięcie. A to uwiarygadnia to, o czym mówimy i piszemy. Niestety, spotyka się to często z dwojakiego rodzaju reakcją:
- „ja bym tak nie mogła, to bez sensu!” albo
- „a ja mam mniej”.
Obie reakcje są zrozumiałe, ale czasami krzywdzące i zabierające chęć do dzielenia się rzeczywistością. Zwłaszcza reakcja nr 2 jest wyjątkowo niefajna, bo narzuca, właśnie, WYŚCIG. Wyścig o posiadanie mniej. Nie dajcie się do tego wyścigu wciągnąć. Róbcie, co macie robić WE WŁASNYM TEMPIE. Minimalizm to nie wyścig.
Przeczytaj też: Jestem wystarczająco dobrą minimalistką.
6. Minimalizm to nie sposób na szczęście.
Hygge, lagom, wabi-sabi, ikigai, esencjalizm – w ostatnim czasie wyroiło się od koncepcji, które mają zapewnić nam szczęście – szybko i w prosty sposób. Do tego grona, chcąc nie chcąc, dołączył również minimalizm. Najpierw zrozumieliśmy, że pogoń za rzeczami i zewnętrznymi oznakami dobrobytu nie daje gwarancji dobrego samopoczucia. Potem rzuciliśmy się na doznania – bo może nie MIEĆ, ale BYĆ zapewni radość, spokój i szczęście? Też się nie udało, bo tak samo jak w MIEĆ, można zapomnieć się w nadmiarze BYĆ. Pojawił się więc minimalizm, ale i tu okazało się, że samo posprzątanie w domu nie zapewnia nam mitycznego szczęścia. I zapewnić nie może, choć może stać się dobrym, pierwszym krokiem. Głęboko wierzę, że pozbycie się nadmiaru pozwala odkryć wspaniałe rzeczy i skupić się na tym, co naprawdę ważne, choć dla każdego może to oznaczać coś zupełnie innego.
Przeczytaj też: Minimalizm. Od czego zacząć?
***
Myślę, że nie jest to potrzebne w tak mądrej społeczności, ale napiszę na wszelki wypadek: słowa „zasady” użyłam oczywiście z przymrużeniem oka, a wszystkie treści są bardzo subiektywne. Do każdego punktu mogłabym dodać „w mojej opinii”. A opinie mają to do siebie, że można się z nimi nie zgadzać. :)