Ile Polacy wydają na ubrania? Ile ja wydaję na ubrania? Ile naprawdę kosztują ubrania? Czy ubrania damskie są droższe, niż męskie? W końcu, czy powinniśmy traktować ubranie jako inwestycję?
Ubrania bywają bardzo tanie. Ubrania bywają bardzo drogie. Drogie nie zawsze oznacza doskonałe jakościowo. Tanie nie zawsze oznacza złe. Ceny ubrań, butów, bielizny i akcesoriów są i będą pewnie zawsze gorącym tematem. Celem tego i przyszłych tekstów będzie odczarowanie popularnych mitów i zwrócenie Waszej uwagi na pewne, dotąd pomijane kwestie. Zacznijmy od podstaw. Ile my, Polacy, statystycznie wydajemy na ubrania?
Ile Polacy wydają na ubrania?
Przygotowując się do napisania tego tekstu odgrzebałam raport GFK Polonia z 2015 roku, gdzie zbadano ile Polacy wydają na ubrania. Badanie pokazało, że w większych miastach, rocznie, średnio statystyczny Polak/Polka wydaje na ubrania, bieliznę, buty ponad 2200 zł, w czym:
Wyniki tego badania umieściłam na blogowym fanpage’u i ogromnie byłam ciekawa, czy wg Was jest to dużo czy raczej mało. Odpowiedzi mnie zaskoczyły. Szczerze mówiąc, obawiałam się raczej fali „to za dużo!” lub „kto normalny tyle wydaje na ubrania”. Tymczasem, wiele z Was przyznało, że podane kwoty nie są aż tak duże, choć sporo osób wskazało, że proporcje są zaburzone – raczej większe kwoty wydajecie na buty, niż na ubrania. Ucieszyłam się, ponieważ sama również uważam, że nie jest to bardzo dużo. Od razu wyraźnie zaznaczę. Wiem, że pieniądze to gorący i czasami drażliwy temat. Wiem, że każdy z nas ma zupełnie inną sytuację majątkową i nie roszczę sobie absolutnie żadnego prawa do mówienia komukolwiek ile może czy nie powinien wydawać akurat na ubrania. Nie śmiałabym. Przedstawione w tekście opinie są moimi subiektywnymi opiniami, a twarde dane starałam się zebrać tak rzetelnie, jak tylko byłam w stanie.
Ile ja wydałam na ubrania w 2015 r?
Na potrzeby tego tekstu wypytałam wielu moich przyjaciół i znajomych, ile w zeszłym roku wydali na ubrania. Z reguły, początkowo, kwota pochodząca z badania GFK wydawała im się strasznie wysoka, ale jak zaczynali analizować, przeliczać, sprawdzać, nagle kwota 2200 zł rocznie malała w oczach. W końcu, 2200 zł rocznie to ok. 180 zł miesięcznie. Nawet, zakładając zakupy w sieciówkach, przyznacie, że nie jest to aż tak wysoka i astronomiczna kwota.
Aby nie być gołosłowną, postanowiłam policzyć, ile sama wydałam na ubrania w 2015 roku. Jest mi o tyle łatwiej, że informacje na temat swoich ubraniowych zakupów publikuję na bieżąco na blogu. Zostało mi tylko podsumować kwoty. Otóż, w 2015 roku wydałam na ubraniowo-butowe zakupy 1650 zł, w tym:
1650 zł rocznie to niecałe 140 zł miesięcznie. 140 zł to 3-4 koszulki kupione w sieciówce. Różnica polega na tym, że ja nie wydaję tych pieniędzy na bieżąco i przypadkowo, tylko na zakupy chodzę raz na kwartał, kupując droższe, ale pojedyncze rzeczy. W swoich zakupowych dokonaniach raczej nie przypominam wspomnianego statystycznego Polaka. Raczej utożsamiam się z częścią Czytelniczek.
Gdy o tym myślę z perspektywy całego roku, wydaję mi się, że nie są to zbyt wygórowane kwoty. Jestem przekonana, że w tym roku, kupując mniej rzeczy, z pewnością wydam więcej, zwłaszcza że mam potrzebę kupienia porządnych zimowych kozaków i płaszcza. Naturalnie, takie zakupy robi się raz na kilka ładnych lat, ale w moim przypadku, gdy mam relatywnie mniej rzeczy, ale noszonych często, równie często muszę je zastępować nowymi, gdyż zwyczajnie się zużywają. Oczywiście, nie wszystkie – tą samą kurtkę skórzaną czy jeansy noszę od 4-6 lat, ale już koszulki czy niektóre buty niszczą się dużo szybciej. Niby poważne wydatki mam raz na kilka lat (wspomniany płaszcz czy kozaki, letnie sandały, porządna marynarka), ale zawsze coś wypada w tym konkretnym roku :).
Ponadto, coraz mniej jestem skłonna chodzić na kompromisy w kontekście ubrań. O zgniłym ubraniowym kompromisie pisałam już na blogu. Mniejsza elastyczność sprawia też, że kupuję rzadziej, jestem bardziej wymagająca, ale też skłonna wydać więcej, gdy jakość i wykonanie mi odpowiada.
Skąd się bierze cena ubrania?
Popularność sektora fast fashion (tzw. szybkiej mody, czy sieciówek) wynika z faktu, że dla przeważającej części ludzi cena jest podstawowym kryterium przy zakupie ubrania. Również większość konsumentów nigdy nie zastanawia się, skąd tak naprawdę wynika cena danego ubrania. Kiedy można zapłacić więcej, kiedy mniej, na jakiej podstawie producent ustala wartość tego, co znajduje się na sklepowej półce. Na potrzeby tego tekstu postanowiłam rozłożyć cenę na czynniki pierwsze.
Jako materiał do analizy wzięłam dokładnie tę marynarkę. Jest to wybór nieprzypadkowy. Dzięki marce More by less, z którą współpracuję od niedawna, mogłam zebrać informację z tzw. zaplecza szycia ubrań w Polsce. Było dla mnie ważne, aby pokazać Wam, choćby orientacyjnie, skąd się bierze cena ubrania szytego w Polsce, z doskonałych tkanin, z ogromną dbałością o szczegóły wykonania. Wybrana marynarka nie jest tania. Jest to ubranie z sektora premium, gdzie premium faktycznie przekłada się na jakość, a nie wyłącznie na monetyzowanie marki. Udowodnię Wam, kiedy nie płaci się wyłącznie „za metkę”. Ale o wszystkim po kolei. Oto podstawowa analiza ceny wspomnianej marynarki:
Jak widać, same tylko podatki i koszt tkaniny wynoszą prawie 500 zł, co stanowi prawie 60% ceny! Oczywiście, do tego należy jeszcze dodać niezbędne koszty, takie jak:
- szycie w polskiej szwalni (a nie każda potrafi uszyć marynarkę)
- tkanina podszewkowa (wiskoza)
- wkład klejony
- nici
- guziki (z masy perłowej)
- poduszki
- metki
- konstrukcję
- stopniowanie (aby była dostępna pełna rozmiarówka)
- transport
- magazyn
- koszt wysyłki
- etykietę kartonową
- pudełko
- bibułę
- wstążkę
- i na koniec, marżę producenta
Sporo tego, a nie dotknęłam nawet kosztów sprzedaży i promocji (sklep, choćby internetowy, koszt sesji zdjęciowej, marketing). Pokazywana marynarka uszyta jest z najlepszej 100% wełny super 110’s, pochodzącej z renomowanej brytyjskiej tkalni Huddersfield, gdzie za metr wełny trzeba zapłacić w granicach od 18 do 35 euro. Na marynarkę zużywa się od 1,45 do nawet 1,8 metra tkaniny. Dodatkowo, niewiele osób zdaje sobie sprawę z największego kosztu szycia ubrań – jest nim koszt wyprodukowania tzw. próbnych egzemplarzy, w przypadku których cena samej tkaniny zasadniczej rośnie nawet o 150%! Nie wiem, jak na Was, ale na mnie finalny koszt w postaci 849 zł zupełnie przestał robić wrażenie. W przypadku omawianej marynarki More by less nie płacisz za metkę, za samo logo. Płacisz za doskonałe wykonanie i najlepsze tkaniny. Kropka.
Czy zawsze wysoka cena = wysoka jakość?
Nie lubię gdybać, lubię konkretne dane. I takie też postanowiłam dla Was zebrać. W galerii poniżej znajdziecie mój materiał referencyjny. Przejrzałam oferty producentów pod kątem marynarek w sektorze premium, zwracając tym razem uwagę wyłącznie na tkaniny, z których są uszyte. Zweryfikowanie miejsca produkcji wymagałoby udania się do sklepu i sprawdzenia metki, a dowiedzenie się, skąd pochodzi tkanina użyta do produkcji jest zadaniem z serii mission impossible. Wnioski napływają nawet mimo woli.
Linki do podanych ubrań: 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6.
W żadnej z marynarek nie znajdziemy ani grama wełny, która jest właściwie podstawowym materiałem, z którego należałoby szyć eleganckie marynarki. Króluje poliester, wiskoza, acetat, ewentualnie bawełna. Naprawdę, nie byłam złośliwa. Szukałam „lepszych” marynarek i zwyczajnie ich nie znalazłam. Specjalnie umieściłam w zestawieniu naprawdę drogą marynarkę marki Plein Sud Jelanius (cena: 2479 zł), która zrobiona jest z mieszanki poliamidu, wiskozy i elastanu, na poliestrowej podszewce. Nie jest ona wyjątkiem wśród drogich marek. W tym przypadku nie wiem, w jaki sposób uzasadnić tak wysoki koszt produktu, poza monetyzowaniem marki, czyli płaceniem „za logo”.
Czy ubrania damskie są droższe, niż męskie?
I tak, i nie. Wbrew obiegowej opinii, wg której ubrania dla kobiet są droższe, niż te dla mężczyzn, nie zawsze tak właśnie jest. Na potrzeby tego tekstu postanowiłam porównać ceny męskich i damskich garniturów. Gdy pracowałam na etacie, taki garnitur był podstawą codziennej egzystencji wizerunkowej. Pierwszy garnitur uszyłam na miarę przed maturą. Nosiłam go potem do pracy na i po studiach, ponad 7 lat, aż zniszczył się wskutek intensywnego używania.
Normalnym jest, że mężczyzna zwyczajowo kupuje przynajmniej jeden porządny wełniany garnitur, który staje się dla niego podstawowym biznesowym ubraniem. I nie jest problemem wydanie na niego przynajmniej 1000 – 2000 zł. Najtańszy garnitur marki Vistula ze 100% wełny kosztuje 1299 zł. Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem, dlaczego kobiety nie zrobią dokładnie tego samego. Tylko kombinują, niejednokrotnie akceptując kompletne ubraniowe buble, jak widać w galerii powyżej (szczegółową analizę przeprowadził również jakiś czas temu na swoim blogu Michał Kędziora). W tym kontekście ubrania damskie bywają tańsze, ale podobnej jakości nie sposób znaleźć. Czy to oznacza, że my, kobiety naprawdę jesteśmy tak mało wymagające?
Pozostała mi odpowiedź na tytułowe pytanie. Czy ubranie może być inwestycją? Jeśli miałabym traktować słowo inwestycja w rozumieniu finansowym, odpowiedź musiałaby brzmieć: nie, ponieważ ubranie nigdy nie będzie na mnie stricte zarabiać. Jednakże, biorąc pod uwagę choćby kwestię budowanego poprzez ubrania wizerunku, nie sposób nie dojść do wniosku, że jest to pewnego rodzaju lokata. Trendem, który chciałabym zapoczątkować jest nie tyle slow fashion, co raczej smart fashion. Kupując w sposób przemyślany, dysponując tym samym budżetem, możemy osiągnąć dużo lepszy efekt. Jeśli tylko zdecydujemy się kupować mniej, ale lepszych jakościowo rzeczy. Tym tekstem chciałabym też zapowiedzieć cykl wpisów o świadomym kupowaniu. Porozmawiamy o zakupach odpowiedzialnych i etycznych.
Z ogromną ciekawością i niecierpliwością czekam na Wasze opinie, komentarze i osobiste doświadczenia na styku mody i pieniędzy.
Partnerem tekstu jest marka More by less.
Kiedyś kupowałam tanio, by po prostu kupować. Teraz chyba dotarło do mnie, że to bez sensu :) Po co mieć całą szafę marnej jakości ciuszków, skoro wystarczy kilka ale lepszych, które można ze sobą łączyć :)
Bardzo ciekawy artykuł. Tyle, że garnitur z Vistuli w 100% wykonany z wełny można kupić w czasie wyprzedaży już za około 500-600 zł. I z reguły jest jeszcze dostępne bardzo dużo rozmiarów. Marzę, żeby za taką cenę można było kupić solidny wełniany damski garnitur. Niedługo wracam do pracy po macierzyńskim i szukam dla siebie wełnianego garnituru. Niestety, ciężko znaleźć coś ładnego i wartego swojej ceny.
Naprawdę Vistula daje aż 60% rabatu na przecenie? Nie jestem na bieżąco z męskimi garniturami, ale w ich sklepie internetowym najtańszy, przeceniony garnitur ze 100% wełny kosztuje 650 zł, ale dostępny jest tylko jeden, ostatni rozmiar. Z damskimi jest taki kłopot, że zwyczajnie prawie nikt ich nie produkuje.
już to kiedyś gdzieś pisałam (już wiem, u ladyandthedress), nie widzę przeszkód, by taka wielka firma jak Vistula, z zapleczem krawcowych i siecią sklepów nie zaczęła szyć dla kobiet dokładnie tego samego, co dla mężczyzn. Z takich samych tkanin, w podobnie rozbudowanej rozmiarówce i asortymencie. Koszul z wółczanki nie liczę, bo to jest tak totalna porażka, że lepiej zmilczeć.
Myślę, że wyliczone podatki są w rzeczywistości niższe, bo wylicza się je po uwzględnieniu kosztów.
Myślę, że wyspecjalizowanie oferty to zapewne element strategii biznesowej. Nie zawsze rozszerzenie się udaje, jak sama zauważyłaś. To prawda, koszt wpłyną na PIT, z VATem może być różnie. Oczywiście, moje zestawienie jest tylko orientacyjne i nie zawiera choćby poważnego kosztu samego szycia.
Tak, też byłam zaskoczona, ale ceny pamiętam dokładnie, bo mąż akurat pod koniec stycznia kupował. Zarówno w Vistuli jak i w Bytomiu za 500-600 zł dało się wtedy wybrać klasyczny wełniany garnitur. Raczej nie były to wełny powyżej 120s, ale jeśli ktoś na co dzień musi nosić garnitur to nawet lepiej. W tym okresie były też jakieś dodatkowe zniżki np. 10% taniej dla subskrybentów newslettera. To naprawdę świetna cena, bo za poliestrowy garnitur no name trzeba często zapłacić niewiele mniej.
Z garniturem dla siebie natomiast mam kłopot, bo nie stać mnie na wydanie powyżej 1000 zł na garnitur, a szycie na miarę to jednak loteria, bo ciężko znaleźć dobrego krawca. Ale jeszcze liczę, że coś mi się uda trafić.
Kasiu bardzo ciekawy wpis. Czekam z niecierpliwością na kolejne z tej serii. Jak konsumenci byliby bardziej świadomi to i producenci nie nabijali by ich w butelkę, oferując np. poliestrowe sukienki za 400 zł. Cena nie idzie w parze z jakością. A weźmy np taki sklep Simple. Sukienki, owszem bardzo ładne, ale ceny oscylują wokół 700-800 zł. Za poliestrowe ubranie
Ogromnie, ogromnie podoba mi się Twoje podejście – i masz na mnie ogromny wpływ! Dziękuję Ci za to.
Ad rem – cieszę się, że będziesz rozwijać tę kwestię, bo mówić o tym nigdy dość. A nawyki „zgniłego kompromisu” trudno wykorzenić. Staram się, ale na każdym kroku muszę walczyć sama ze sobą, jako że brak dostępności porządnych produktów nie pomaga. Marka, o której piszesz, zapowiada się bardzo ciekawie, choć poczekam, aż rozszerzą ofertę spódnic ;)
Bardzo Ci dziękuję za tak miłe słowa, bardzo! ?
A jakie spódnice by Panią interesowały? :) zaczynamy właśnie nad kolekcja jesienną, więc wszystkie opinie są dla nas szczególnie cenne. Zalezy nam przede wszystkim na tym, żeby tworzyć ubrania, w których naprawdę chce się chodzić i które będą stanowiły odpowiedź na kobiece potrzeby :)
Dziękuję za zainteresowanie!
Widzę, że w ofercie są już wąskie, i domniemywam, że takie będą się pojawiały. I wiadomo, to klasyk i podstawa. Mnie interesowały by też szersze, A-line, długości za kolano. Sądzę, że to drugi klasyk, a wygodniejszy od ołówków. Tak samo mogłyby być z wełny (i zwracam uwagę na istotność kieszeni – moda damska często to pomija!). Zapraszam też na mój blog i pinterest – piszę i zamierzam dużo pisać o noszeniu spódnic i sukienek właśnie :)
Dokładnie taką spódnicę planujemy na jesień! :) przewidujemy również sukienkę na lato, o linii A, długość do kolana, można obejrzeć na naszym instagramie.
My również zwracamy dużą uwagę na praktyczny aspekt ubioru- nasze marynarki mają kieszenie zewnętrzne oraz kieszeń wewnętrzną. Przejęliśmy to rozwiązanie z męskich marynarek, bo przeciez kobieta też musi gdzieś chować telefon czy kartę do biura.
Na pewno zajrzymy na Pani bloga, inspiracji nigdy za wiele! :)
Nie mogę się doczekać. I mimo wszystko liczę na kieszenie w sukienkach i spódnicach ;)
Cieszę się, że macie plan wprowadzić spódnicę o linii A, też jestem ich zwolenniczką. Lubię też sukienki o klasycznym, lecz niebanalnym kroju i dobrej jakości. Będę do Was zaglądać :)
Bardzo się cieszymy, zapraszamy :) Nowości będą się pojawniać stopniowo, w drugiej połowie maja będą dostępne już nasze sukienki.
W tym modelu niestety nie przewidujemy kieszeni, ale w spódnicach o linii A, jak najbardziej.
Tak, koniecznie o linii A. W takiej najlepiej wyglądam, a tak trudno dostać.
morebyless – właśnie wróciłam z Waszej strony i jestem zachwycona! Mam nadzieję, że zaczęliście wspaniałą, niekończącą się historę zmieniania polskich marek odzieżowych! To co dzieje się w sektorze premium to jest dramat, Autorka bloga słusznie wypunktowała marną, poliestrową krainę często (wstyd!) made in China, przy cenach z kosmosu.
Wasze garnitury są przepiękne, Brigitte – przecudna (liczę, że nie zniknie z oferty do końca roku, bo mój portfel aktualnie wydrenowały piękne skórzane kozaki innej polskiej firmy :) ! Kibicuję rozszerzeniu oferty o ołówkowe spodnice i spodnie z bardzo wysokim stanem (o ile wełna na to pozwoli).
Bardzo się cieszę, że jesteście. :)
Dzięki, że napisałaś o spódnicach A-line, próbowałam teraz taką kupić i poległam. Wszędzie ołówki albo trapezowate. Ostatecznie kupiłam metr lnu i zaniosłam do krawcowej, ale byłoby fajnie, gdyby jednak dało się kupić coś takiego. I koniecznie z kieszeniami!
Pani Iwono, przyznam, że tak drobne Panie to jednak rzadkość, większość Polek ma raczej szersze biodra. Na razie nie planujemy wprowadzania rozmiaru 32. Z doświadczenia jednak wiem, że często Panie, które są przyzwyczajone, że w sieciówkach noszą rozmiar 36,u nas muszą kupić rozmiar 38. Wynika to z tego, że wełna się nie ciągnie, w przeciwieństwie do dzianin, i konieczny jest luz. Z tego względu wydaje mi się, że nasze 34 odpowiada rozmiarowi 32/34 w większości sklepów, które niestety często zaniżają rozmiarówkę, próbując tym zmanipulować klientelę. Jeżeli któryś model Panią zainteresował, proponuję go zamówić i zmierzyć (przesyłka gratis). Jeżeli okaże się za duży, zawsze możemy go specjalnie dla Pani dopasować.
Pozdrawiam!
o tak! szyj! będziesz miała dokładnie taką spódnicę, o której marzyłaś i jeszcze idealnie dopasowany rozmiar. Dlaczego wolałabyś kupić gotową?
a czy przewidujecie mniejszy rozmiar? taki na 60-62 w pasie i 84-86 w biodrach? Już prawie nikt nie szyje takiego rozmiaru. Kiedyś to był normalny 34, teraz odpowiada to rozmiarowi 32, a takiego w ofercie większości marek nie ma.
Iwono, myślę, że 34 będzie dla Ciebie w sam raz. Jak wcześniej wspomniano, More by less szyje wg prawidłowej, nie zaniżonej rozmiarówki (co obecnie jest bardzo popularnym zabiegiem np. w sieciówkach). Mam podobne wymiary do Ciebie (jestem szersza w biodrach) i przymierzone spodnie rozmiar 34 były dla mnie odrobinę za małe. Dla Ciebie byłyby pewnie w sam raz.
Tak! Od kilku miesięcy szukam dobrze skrojonej A za kolano. Bez sukcesu niestety. Brązy, szarości, butelkowa zieleń, granat to by było coś!!!
Kasiu, bardzo ciekawy tekst (i dużo włożonej pracy). Akurat mam na tapecie poszukiwania garnituru dla siebie, bo dotychczasowy, 8 lat po zakupie wygląda już słabo. Jak najbardziej jestem gotowa zapłacić za porządny damski garnitur 1600 zł, tyle, ze takich własnie namierzyć nie mogę:(
Ponieważ w zestawieniach marynarek podałaś tez dwie ponad 1000 zł to pozwolę sobie wrzucić przykłady z zalando, gdzie owszem cena jest 1200 – 1410 zł ale wierzchni materiał to wełna powyżej 90% (to tylko tak, żeby pokazać ze da się znaleźć):
https://www.zalando.pl/hugo-amiesa-zakiety-niebieski-hu721g00n-503.html
https://www.zalando.pl/tiger-of-sweden-emily-zakiet-light-ink-ti521k001-k11.html
https://www.zalando.pl/filippa-k-eve-zakiet-czarny-f1421g007-802.html
https://www.zalando.pl/lauren-ralph-lauren-kenosta-zakiet-capri-navy-l4221h00m-k11.html
Niestety nijak nie zmieszczę się przy takiej marynarce w 1600 zł za całość, wiec tak – uważam ze to nie fair ze dla mężczyzny można kupić 100% wełny za znacznie niższą kwotę!
Dziękuję! Ano właśnie. O ile jestem skłonna zapłacić 1200 zł za wełniany garnitur, doskonałej jakości i szyty w Polsce, to na samą marynarkę nie wydam 1400 zł. Garnitur Ralph Lauren za ponad 1000 zł pojawił się w zestawieniu tylko dlatego, że jest przeceniony na 840 zł, a to moja cena referencyjna. Drugi wrzuciłam tylko jako ciekawostkę, żeby pokazać na mocnym przykładzie, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością.
Kasia, ja na swoim przykładzie bardzo polecam szycie na miarę.
Pod koniec zeszłego roku szyłam właśnie garnitur, w moim przypadku trzyczęściowy (marynarka, spódnica, spodnie) i zapłaciłam za niego 2000 zł. Pierwszy raz mam spodnie dokładnie w dokładnie takim fasonie jak lubię, z idealnie dopasowaną marynarką i spódnicę o długości, którą sama sobie wybrałam. Możliwość wyboru koloru nitki do przeszyć, materiału na podszewkę czy szerokości szlufek – bezcenna :) no i cała paleta materiałów, z których można wybierać.
Co ważne, okazało się, że znalezienie damskiej krawcowej/krawca, którzy szyją marynarki (bo spódnica i spodnie to nie problem) nie jest wcale prostą sprawą. Ostatecznie w moim przypadku pomógł krawiec, który specjalizuje się w garniturach męskich, ale sporadycznie decyduje się właśnie na damskie szycie.
Na Massimo Dutti są marynarki (i spodnie do kompletu, ale do kupienia osobno) z wełny, bardzo dobrej jakości. Na Simple też (a co najważniejsze – kosztują mniej niż 1000zł):
https://simple-cp.com/odziez/marynarki/oma16150-t0177-00001
http://www.massimodutti.com/pl/pl/kobieta/marynarki/formalne/granatowa-marynarka-garniturowa-c911144p6954309.html?colorId=401&categoryNav=911144
Ale nie zapominajmy, że idzie wiosna i lato, wełna jest świetna na chłodniejsze dni w roku. A na nadchodzący sezon marynarka z lnu lub bawełny też może być elegancka i klasyczna :)
Świetny tekst!!! O ile spisuje wydatki to nie robiłam takiego podsumowania za 2015. I zamiast cofać się wstecz. Podliczę w takim razie pierwszy kwartał 2016.
Szczerze mówiąc zaskoczyło mnie, że tak mało wydałaś na ubrania, w szczególności, że parę razy czytałam u Ciebie komentarze w stylu: „łatwo powiedzieć, nie każdego stać na kupowanie w myśl minimalizmu”. Dałaś tym samym dobitny dowód na to, co od paru lat wprowadzam w życie: mniej, ale lepszej jakości = oszczędniej. :)
Tak, wiem :). To bardzo częste, ponieważ ja kupuję rzadko, ale droższe i pojedyncze rzeczy. Chociaż w tym roku z pewnością te kwoty będą wyższe, ponieważ sporo rzeczy zwyczajnie mi się zniszczyło i potrzebowałam zamienników.
Świetny post. Bardzo za niego dziękuję.
Przez ostatnich 8 lat kupowałam dużo ciuchów, nie zwracałam uwagi na metki, skład, materiał czy markę.
Jesienią 2015 roku przeprowadziłam remanent mojej szafy. Oddałam 4 worki po 120l każdy moich ciuchów. Zrobiłam totalne oczyszczenie. Zostawiłam jedynie te rzeczy, które lubię i które po prostu noszę. W październiku 2015 postanowiłam, że przez rok czasu nie kupię ani jednej rzeczy do szafy. Póki co mamy kwiecień i udaje się! Pozbyłam się brzydkiego nawyku kupowania co popadnie. Nagle okazało się, że wreszcie mam w czym chodzić. Nie zdarza mi się poranek, kiedy stoję i medytuję co by tu włożyć … Moja szafa jest skromna ale wszystko do siebie pasuje. Mało tego, wchodzę jednak czasem do sklepów i … to co widzę absolutnie mnie nie zachwyca. Stałam się bardzo wybredna co do jakości i ceny. Skusiłam się jedynie na białą 100% bawełny koszulkę i sportowe buty. Układam sobie w głowie czego potrzebuję i … po prostu wszystko mam :) Nie dość, że głowa spokojna to portfel … łał, spora oszczędność, taka, że chyba wyremontuję wreszcie kuchnię :)
Bardzo inspirujesz! Dzięki wielkie.
Super! Trzymam mocno kciuki za odwyk zakupowy :). I cała przyjemność po mojej stronie :).
Ja jestem zwolenniczką kupowania w second handach, bo tam jakość ubrań jest o wiele lepsza, za minimalną część sumy tych nowych. W mojej miejscowości znajduje się jeden ciucholand, który sprowadza rzeczy z Norwegii i można się tam zaopatrzyć w dobrej jakości ubrania sportowe i zimowe do 70 zł. A w Norwegii takie same potrafią kosztować kilkanaście razy tyle. Poza tym zauważyłam też, że warto wydać więcej pieniędzy na porządne buty. Tylko kolejną sprawą jest dbanie o nie, pielęgnacja i przede wszystkim impregnacja. :)
Super tekst ! Od dawna kupuje mało ale była a raczej jest to długa droga. Od wpadnięcia w pułapkę „snobistycznych” zakupów po racjonalne podejście do ubrań i rzeczy. Bardzo podoba mi się pomysł o etyce i świadomości zakupowej
Właśnie jestem w trakcie zamawiania własnych koszulek z moim printem. Za bawełnę z nadrukiem płacę 50 zł za mb. Krawcowa za odczycie ze starej koszulki bierze 30 zł. Za 4 koszulki zapłacę więc około 60 zł / szt. Będę miała dokładnie to co chcę. Na sklepową „jakosc” juz nie mogę patrzeć – większość na jedno pranie. Mam też zle doświadczenia z jedną marką z showroom – bluzka za 300 zł po paru użyciach wygląda jak szmata. Nigdy nie wiadomo na co trafimy. garniturów nie musze kupować, wystarczą mi spódnica i marynarka – rzadko je noszę. Bardzo chętnie poczytam o markach lub sklepach, które sprzedają fajne ubrania w rozsądnych cenach. Te 800zl za marynarkę to dla mnie jednak za dużo. nie muszę mieć luksusowej wełny. wystarczy w miarę dobra jakośc.
SMART fashion! Fantastyczny pomysł, aby przedstawić co się składa na cenę kupowanej przez nas rzeczy w sklepie. Szytej w Polsce. Uświadamianie konsumentów podnosi ich świadomość – kupując taka rzecz, z dobrego materiału i szytą w Polsce, nie tylko mamy poczucie, ze jest to ok, ale wręcz że wspieramy swoich rodaków. Przejrzystość i zrozumienie. Super wpis :)
Bardzo konkretny temat i konkretne podejście. Też lubię analizy i porównania. W tamtym roku wydałam na ubrania ok. 2200,00 zł. Kupiłam 14 sztuk ubrań, wszystkie w drugiej połowie roku. Powód: postanowiłam stworzyć swoją szafę minimalistki, więc przez pierwszą część roku wyrzucałam i myślałam. Gdy wreszcie wyszłam na zakupy w mojej szafie było dosłownie kilkanaście ciuchów. Większość ubrań, które kupiłam to był dobry wybór – jedynie bluza z dzianiny z sieciówki (która wydawała się ok, ale po dwóch praniach (ręcznych!!!) zafarbowała się (była biała w granatowe paski) i na szwach zrobiły się dziury była ewidentnym bublem za 59 zł, czyli najdroższym ubraniem z zakupionych. Natomiast nie zawsze tanie ubrania to buble – np. na kiermaszu w Kastorze pod Łodzią kupiłam 2 piękne koszule za 30 zł za sztukę.
Największym wyzwaniem był zakup dwóch marynarek – czarnej w pretty one (znalazłam taką, która ma 68% wełny) za 365 zł (czekałam na przecenę), i drugiej beżowej, którą musiałam dać uszyć, bo nie byłam w stanie przez 6 miesięcy znaleźć wełnianej marynarki z podszewką bez poliestru. Szybciej znalazłam krawcową. Marynarka w sumie kosztowała 238 zł, co okazało się dużym zaskoczeniem.
Zrobiłam listę zakupów na przyszły sezon jesienno-zimowy- 3 ubrania i buty oraz pasek. Natomiast w ogóle nie czuję jeszcze wiosny, więc czekam na cieplejsze dni, żeby zrobić przegląd szafy na wiosnę-lato.
Przyznaję, że tekst jest bardzo ciekawy. Ostatnio zaczynają mnie coraz bardziej te sprawy interesować :)
Z przyjemnością przeczytałam cały artykuł:) Polecam!
Świetny tekst, gratuluję. Mnie rok temu wspomniany przez Ciebie artykuł Michała Kędziory dał wiele do myślenia. Chciałam zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię: chęć kobiet (nie zawsze uświadomiona, za to skutecznie podsycana przez koncerny odzieżowe) do pogoni za wciąż zmieniającymi się trendami. Na taki „trendy” ciuszek już często w kolejnym sezonie patrzymy z obrzydzeniem i musimy kupić kolejny „trendy” ciuszek. Żeby ubierać się „slow” nie wystarczy, żeby kupowane ubrania były dobre jakościowo, oprócz tego muszą być jak najbardziej klasyczne (rozumiane jako przeciwieństwo „trendy”), tak żeby nam się podobały przez kilka sezonów. Budujmy świadomość kobiet wokół nas, bo to w dużej mierze my, poprzez nasze wybory zakupowe, jesteśmy w stanie wpłynąć na zawartość i ceny sklepowych wieszaków!
To prawda z tą pogonią za nowymi ubraniami, sama się ostatnio przyłapalam na tym, że tak bardzo chcę kupić nowy sweterek, a przecież do noszenia na co dzień mam już dwa plus marynarkę (z drugiej strony, ja sweter noszę cały rok, nawet latem, bo pracuję w biurze, i marynarka na koszulę nie zawsze wystarcza :P).
Natomiast nie wydaje mi się, że trzeba kupować ubrania i dodatki jak najbardziej klasyczne. Ja np. nie lubię klasycznych ubrań, uważam, że przy kupowaniu przede wszystkim ważne jest, żeby nam się podobały i były w naszym stylu. Moja marynarka (pierwsza w życiu, którą chętnie zakładam) jest w stylu oficerskim, z dużymi srebrnymi guzikami i przypomina marynarką kurtkę, czyli za bardzo klasyczna nie jest ;) Co prawda noszę ją dopiero 1,5 roku, ale podoba mi się tak samo, jak wtedy i mam nadzieję, że mi jeszcze długo posłuży. Tak samo np. moja torebka z frędzlami – wcześniej próbowałam nosić klasyczne torebki i to było całkiem nie to. Teraz szukam jeszcze jednej torebki, bo ta z frędzlami niestety jest trochę za mała na co dzień, i wiem, że na pewno ma nie być klasyczna ;)
Chociaż muszę przyznać, że ja większość ubrań mam raczej prostych w formie, stonowanych w kolorystyce i w miarę jednolitych (w sensie bez krzykliwych wzorów). Może dlatego dodanie do stroju kilku elementów „nieklasycznych” daje radę ;)
Zgadzam się z Tobą, Kawo. Nie każdemu musi odpowiadać klasyka w „klasycznym” rozumieniu tego słowa ;) Mnie chodziło bardziej o własną klasykę każdej z nas = własny styl. O trzymanie się własnego stylu i nie uleganie sezonowym trendom. Fajnie pisze o tym Maria z bloga ubierajsieklasycznie. Ja też się o tym przekonuję, że proste w formie ubrania i o stonowanych kolorach znacznie zwiększając możliwości kombinacji i tak szybko się nie nudzą jak te krzykliwe. BTW, jak dla mnie marynarka w stylu oficerskim jest mega klasyczna :)
prostota w krojach owszem. Co do stonowanych kolorów to się nie zgodzę – część nas w nich ginie.
Pewnie, że stonowane nie każdemu pasują, ale jest z nimi prościej. Rozwiązaniem dla tych, którym lepiej w żywych kolorach może być stonowana baza + żywe dodatki.
Massimo Dutti ma w ofercie marynarki 100% wełny. Cena ok 700zl ale w czasie przeceny można upolować taniej. Choć ja się bardzo zawiodłam na jakości Massimo.
Jeśli chodzi o Massimo to również zawiodłam się niejednokrotnie na ich ciuchach, ale na marynarkach jeszcze nigdy.
Wybieram najczęściej te wełniane i poluję na przeceny. Do tej pory się nie zawiodłam. Rozumiem, że być może te marynarki nie są jakieś wybitne, gdyż nadal jest to sieciówka, ale za 200 zł za przecenioną wełnianą marynarkę, to jest wg mnie rozsądna cena.
Baaardzo rzeczowy, konkretny tekst. Czekam na kolejne wpisy z cyklu! Chcę być świadomym konsumentem, ale pilnuję, by nie popadać przy tym w skrajności. Przyznam, że nie liczyłam, ile wydaję na ubrania, ale może warto zrobić takie zestawienie. Myślę, że i tak wygląda to lepiej niż przed laty, kiedy to zaopatrywałam się w każdą koszulkę z zabawnym napisem, która wpadła mi w oko… Odpowiadając na pytanie z tytułu: uważam, że zakup dobrego ubrania jest również inwestycją w moje samopoczucie.
Zapomniałam o Massimo Dutti, nie grzebałam też w działach outletowych, jak przy Simple. Niemniej jednak, nadal pozostaje kwestią otwartą miejsce produkcji i miejsce pochodzenia tkaniny.
Oczywiście, na lato len jest dobrym rozwiązaniem, bawełna czasami, ale jak mawia znajoma ekspert personal brandingu, bawełna nie wygląda elegancko :). Do zrozumienia tego musiałam dojrzeć, ale teraz coraz bardziej jestem skłonna przyznać Jej rację. Na lato bardziej skłaniałabym się do tzw. cool wool.
Cool wool, ha! Moja mama mówiła na to tropik, i ubrania, które ma z
tropiku właśnie, są starsze ode mnie a nadal wyglądają świetnie ;) Moja
mama większość swoich ubrań szyła na miarę u sprawdzonej krawcowej i tak
samo robiła większość jej koleżanek. Niby takie ubogie pod względem
ubraniowym czasy były, a większość kobiet sobie radziła właśnie w ten
sposób – wykrój z burdy, lub też zwykły rysunek ubrania podpatrzonego
na kimś w telewizji lub ulicy, zdobyczne tkaniny i dobra krawcowa. Efekt
jest taki, że jak oglądam zdjęcia mojej mamy z młodości to zazdroszczę –
miała lepszej jakości i bardziej przemyślaną garderobę ode mnie. A jeśli chodzi o marynarki z bawełny i kwestię elegancji – lato kojarzy mi się z bardziej nieformalnym stylem ubierania i do sukienki letniej zamiast kardiganu wolę założyć marynarkę z krótkim rękawem z bawełny właśnie. Wygląda to bardziej elegancko od sweterka, „poważniej” i z pazurem ;) Oczywiście w formalnych sytuacjach zostaję przy marynarkach wełnianych, ale na spacer czy randkę, bawełna daje radę. Ale jeśli miałabym mieć tylko jedną (o matko ;) marynarkę, to postawiłabym na czarnego klasyka z wełny, pasuje i do dżinsów i do spodni z kantem :) Pozdrawiam serdecznie i proszę, pisz jak najczęściej – bo i poruszane tematy są naprawdę ważne i przy okazji dobrze się je czyta (masz lekkie pióro).
Dziękuję, bardzo mi miło to czytać :). Kolejne teksty z serii będą oczywiście, chociaż w odstępach czasu, bo zbieranie danych i materiałów wymaga czasu. Udanego długiego weekendu!
Chapeau bas! Świetny tekst, który daje do myślenia. Dziękuję Ci za pracę, którą włożyłaś w przygotowanie wpisu, ponieważ dzięki temu zaczęłam się intensywnie zastanawiać na co sama wydaję pieniądze.
Pozdrawiam serdecznie!
M.
hm, ja prowadzę księgę przychodów i rozchodów ;-) i w sumie na luzie mogłabym podsumować swoje zakupy w ostatnich kilku latach. ( zresztą taki przykład wrzuciłam tobie w komenatrzu na fb)
oprócz tego mam spis zawartości szafy ( razem z ceną i rokiem zakupu), z tym, że w spisie szafy mam podany stan aktualny.
za to czasami wracam do arkuszy z rozliczeniami- i zaznaczam sobie, czy daną rzecz jeszcze posiadam, czy się zużyła itp.
chociaż niezmiennie stoję na straży zdania- że dobra jakościowo szaka nie wymaga ogromnych pieniędzy, za to konieczny jest czas i zaangażowanie.
fakt, że nie zawsze uda mi się przewidzieć, że czegoś będę potrzebować, i wtedy muszę kupić w pierwszej cenie.
a zazwyczaj planuję sobie zakupy z wyprzedzeniem, i wtedy na spokojnie mogę poszukać czegoś odpowiedniego w rozsądnej cenie.
Dla mnie ważne jest, by jeszcze ubranie które kupuję było szyte w normalnej szwalni, nie za głodowe pieniądze.
Podpisujemy się pod tym rękoma i nogami!
Wszystkie nasze ubrania szyjemy w Polsce, w szwalniach, które dbają o pracowników. Dokładnie to sprawdzaliśmy, bo wiemy, jak ciężka potrafi być sytuacja osób, które szyją w ogromnych halach w okolicach Łodzi i dostają za cały dzień pracy 16 zł. Dla nas to absolutnie nie do zaakceptowania, niestety to również czynnik, który przekłada się na cenę ubrania…
Świadome zakupy to moje drugie imię. Od pewnego czasu jestem na tropie dobrej żywności, ale też dobrych polskich marek szyjących lokalnie z dobrych surowców. W ogóle ten tekst świetnie wpisuje się w wyzwanie u mnie na blogu #mojswiadomywybor – jeśli masz ochotę, Kasiu, wziąć udział, to serdecznie zapraszam. Mnie w kwestii ubrań najbardziej zszokowała książka „Życie na miarę” o produkcji ubrań w Bangladeszu. Na jej podstawie można dojść do wielu stanowczych wniosków odnośnie robienia zakupów do własnej szafy. Szczerze polecam.
Pod wszystkim podpisuję się rekami i nogami. Jedno ale – nie każdemu jest dany określony rozmiar na dłużej. Ciało zmienia się wraz z wiekiem, a nawet czasami w ciągu kilku miesięcy można zmienić rozmiar o kilka numerów – sama mam takie doswiedczenia, dlatego też nie odważyłabym się zainwestować sporej kwoty w ubranie optymistycznie zakładając, że posłuży mi kilka lat. Wybieram średnią półkę, ale najlepszą jakość na jaką mnie stać.
Wiem, że tak bywa, chociaż to bardzo indywidualna kwestia, oczywiście. Przykładowo, mój rozmiar nie zmienił się prawie wcale od czasu liceum ;).
Zazdraszczam! :)
Uwielbiam Cię za ten tekst i naprawdę bardzo Ci dziękuję. Szkoda tylko, że nadal panuje powszechne przekonanie, że inwestowanie w ubrania to oznaka próżności i marnotrawienia pieniędzy – a przynajmniej w przypadku kobiet. Bo jakoś nigdy nie słyszałam, żeby ktoś wyrzucał facetowi, że wydał dwa tysiące na garnitur albo kilkaset złotych na porządne buty. A kiedy zrobi to kobieta, reakcja jest zupełnie inna… zwłaszcza mężczyźni często łapią się za głowę: „ILE wydałaś na tę torebkę?!” „TAKIE DROGIE TE SZPILKI?!”. Nie rozumiem ich sposoby myślenia, a podobno to my jesteśmy nielogiczne :D
Bardzo mi miło, dziękuję :). Tak, masz rację, kobiety bywają częściej „piętnowane” za drogie zakupy. Zapewne problem pojawia się przy ewentualnej skali. Jeśli takich drogich szpilek jest pełna szafka ;)).
Oj nie zgadzam się. Moja druga połowa zamówiła właśnie dwie marynarki za 1000zl/szt i ludzie oszaleli (negatywnie) ;)
Dziwi mnie właśnie reakcja ludzi na kupowanie przez innych drogich (wg nich) ubrań. W tym roku miałam swoją studniówkę, kupiłam dość tanią sukienkę (wiedziałam, że posłuży mi tylko ten jeden raz) w porównaniu do innych koleżanek, ale za to „zainwestowałam” w dobrej jakości szpilki, które jeszcze mi się przydadzą nie raz. Ich reakcja na to była rzeczywiście negatywna, no bo jak to takie drogie buty? Same kupiły buty słabej jakości (i dodatkowo w większości niewygodne, pozmieniały je już po pierwszej godzinie), a za to wydały dużo pieniędzy na sukienki, mało uniwersalne zresztą. Ja w swoich butach byłam niemal całą studniówkę, sukienki niedługo się pozbędę i po sprawie :) Zdaje mi się, że lepiej na tym wszystkim wyszłam, z drugiej strony co mi do czyichś wydatków odzieżowych.
Post bardzo ciekawy, poruszyła Pani istotny temat. Dziękuję!
Inwestycja to coś, co przynosi zysk. Inwestycja w ubranie może być tylko w sytuacji, kiedy np. kupujesz pojedynczy egzemplarz od projektanta, a za kilka lat jego wartość rośnie i sprzedajesz z zyskiem. Kupowanie ubrania do noszenia to nie inwestycja tylko konsumpcja. Może być mniej lub bardziej rozsądna, ale nie mylmy pojęć. Jak ktoś mówi, że zainwestował w majtki to jest to zabawne ;)
Zgadzam się. Dlatego napisałam „jeśli miałabym traktować słowo inwestycja w rozumieniu finansowym, odpowiedź musiałaby brzmieć: nie, ponieważ ubranie nigdy nie będzie na mnie stricte zarabiać.” Natomiast, rozumiem, że nie zawsze chodzi o stricte finansową inwestycję. Możemy też „inwestować” w wartość niematerialną, np. wizerunek. Jednak, gdy widzę napis w reklamie sieciówki „zainwestuj w najmodniejsze ubrania sezonu” to aż mnie skręca ze złości :).
Średnio rocznie wydaję na ubrania 2100 zł, a uważam, że kupuję dość mało i niezbyt drogie rzeczy. Moje wydatki odzieżowe podwyższają rajstopy (które u mnie są często jednorazowego użytku), a wydatki na skarpetki i codzienną bieliznę też sumują się do wysokich kwot. BTW czy w Twoim wyliczeniu, Kasiu, brałaś je pod uwagę?
Nie, szczerze mówiąc umknęło mi to. Ale tu nie miałam szczególnie wysokich wydatków. Jak pisałam powyżej, myślę, że spokojnie zamknęłabym się maksymalnie w 150 – 200 zł rocznie.
Warto zwrócić uwagę na to, że w Polsce lato niestety (!) trwa tylko dwa miesiące, dlatego kupując marynarkę, zwłaszcza droższą, lepszej jakości lepiej skusić się na wełny całoroczne :)
Zaciekawiło mnie, czy do zestawienia wydanych na ubrania wliczała się również bielizna, skarpetki i rajstopy? :)
Nie, szczerze mówiąc umknęło mi to. Ale tu nie miałam szczególnie wysokich wydatków. Myślę, że spokojnie zamknęłabym się maksymalnie w 150 – 200 zł rocznie.
Czyli wciąż mniej, niż statystycznie wg raportu :) Chyba też spróbuję zrobić sobie takie zestawienie, to może być bardzo przydatne dla planowania budżetu!
I jeszcze jedno – kiedy po sieciówkach rozglądam się z moich chłopakiem za ubraniami dla i mnie dla niego, te męskie wydają mi się niejednokrotnie droższe. Czasami o 10, 20 złotych w przypadku t-shirtu w ramach tej samej sieciówki, ale również męskie są wtedy po prostu z lepszego materiału (nie mówiąc już o tym argumencie, że męskie ubrania są po prostu większe i potrzeba na nie więcej materiału ;).
Podliczyłam moje wydatki w 2015 roku na ubrania i wyszło mi ok 1500 zł (uwzględniłam ubrania, buty i bieliznę). Uważam, że nie jest to wcale wygórowana kwota, a pamiętam, że podczas letniej tury zakupowej wydałam jednorazowo ok 600 zł, bo po prostu moja szafa świeciła pustkami. Myślałam sobie wtedy, że to bardzo duża kwota – wcześniej nie zdarzało mi się, żebym potrzebowała dokupienia jednorazowo większej liczby ubrań. Jednak z perspektywy całego roku nie jest to dużo i cieszę się bardzo, że przez ten wpis mi to Kasiu uświadomiłaś :)
Wydaje mi się, że w tym roku również moje wydatki nie przekroczą wyżej wspomnianej kwoty :) I tutaj nasuwają mi się też pewne wnioski – „zainwestowanie” w troszkę droższą, ale lepszą gatunkowo rzecz szybko mi się zwraca. Ubrania służą mi nawet przez kilka lat, co generuje oszczędności :)
Sama przeżyłam szok gdy podliczyłam sobie ile w ubiegłym roku wydałam na ubrania, buty, dodatki. Kosmetyków wolałam już nawet nie liczyć. Wydaję dużo, czasem tylko dlatego, że chcę mieć daną rzecz, a nie dlatego, że jest mi ona potrzebna. Powinnam raczej kupować rzeczy na miejsce tych zużytych, zniszczonych i starych, w których już nie chodzę, a te od razu wyrzucać czy oddawać. Ale jakoś tak nie potrafię. Jeszcze nie. Moja szafa pęka w szwach, a ja nie mam siły żeby ją przejrzeć i z ręką na sercu wyrzucić czy oddać to, w czym nie chodzę. Jedno co zużywam regularnie to spodnie, bo niestety przy moich grubych udach szybko sie przecierają i noszone 3 pary na zmianę muszę wymieniać średnio raz na pół roku, dlatego dżinsy zawsze mam na zapas, przynajmniej dwie pary.
Jestem w ciężkim szoku ! Zdecydowanie muszę zacząć oszczędzać ! A myślałam ze nie jest ze mną tak źle … Przekonalas mnie tym wpisem do minimalizmu bo byłam tak „na pograniczu” – chęci były ale złamali było w tym konkretów – teraz juz wiem – ja nawet nie jestem w stanie zliczyć ile wydałam – za rok bede wiedziała ;)
Trzymam Cię za słowo! ;))
Zaczęłam od podliczenia wydatków w tym roku bo nam wszystkie paragony. Wyszło duzo więcej niz bym chciała ale kupiłam kilka rzeczy ktore powinny posłużyć długo. Mimo wszystko nie jest dobrze – zwłaszcza jeśli chodzi o kosmetyki – to chyba juz jakiś nałóg :/ Potraktuje cie jak mentora a twoj blog jak poradnik i mam nadzieje – uda sie zacząć nad tym panować.
O jejku, czuję dużą odpowiedzialność. Postaram się sprostać :).
Policzyłam, ile wydałam na ubrania w tym roku, od stycznia. Kwota mnie przeraziła, wyszło ponad 700 zł… z czego tylko jedna rzecz jest porządna i na dłużej – wełniany płaszcz szyty w Polsce. Po wyrzuceniu kilku worków ciuchów z mojej szafy znów wpadam w pułapkę kupowania takich tanich, nietrwałych. Jednak droga do slow fashion nie jest tak prosta, jak się wydaje…
Masz rację, ta droga wcale nie jest prosta, a jej podstawą jest szczerość wobec siebie. Teraz wiesz, w jaką pułapkę wpadłaś i tylko od Ciebie zależy, czy coś w tej mierze się zmieni. Powodzenia!
Cykl o świadomym kupowaniu <3 Cudownie! Czekam z niecierpliwością!
Mam problem z wydaniem większej kwoty na jeden ciuch, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę z racjonalności takiego działania. Sama siebie przekonuję, że to ma sens, ale "zakodowane wzorce" (fast fashion) mocno się trzymają… chociaż ostatnie nieprzemyślane zakupy miały miejsce jakieś 2-3 lata temu…
Dzięki Twojemu blogowi zaczęłam zwracać uwagę na skład ubrań, które noszę i które chciałabym kupić. Jednak myślę, że jeszcze wiele wody upłynie w Wiśle zanim Polki/Polacy przejrzą na oczy i przestaną kupować w myśl zasady " byle taniej, byle więcej" (narzekając potem przed wypchaną po brzegi szafą, że nie mają się w co ubrać).
Fajnie, że pokazałaś na przykładach, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością…. Niestety…
To był bardzo ciekawy, konkretny tekst, dający do myślenia!! Dzięki
Nigdy nie rozważałam tak całościowo ile wydaję na ubrania. Moja pierwsza odpowiedź to mało. Od dwuch lat nie kupiłam butów bo żadne się nie rozpadły. 120 zł wydałam na szewca. Z drugiej strony moje buty zimowe kosztowały 1000 zł, ale mam nadzieję, że posłużą mi jakieś 10 lat. Ze sprzętu sportowego dwie pary okularek pływackich po 20 zł. Zdecydowaną większość ubrań kupuję używanych i bardzo ciężko podjąć mi decyzję o kupnie czegoś za więcej niż 10/20 zł. Skoro przywykłam, że mogę kupić świetną wełnianą marynarkę za 5 zł to czuję, że robię coś głupiego płacąc 60. Decyduję się na takie wydatki raczej w przypadku bardzo wyjątkowych szalonych rzeczy, które bardzo mi się podobają a wiem, że nie znajdę podobnych. Nie podliczam tych zakupów ale myślę, że na używane rzeczy wydałam ok 400 zł. Z nowych w tym roku był czas na płaszcz z outletu za 500 zł austriacki z wełny z kaszmirem, jest świetnej jakości, a nikt go nie chciał bo jest strasznie dziwny. No i szaleństwo jak na mnie dwa nowe swetry po 150 zł z wyprzedaży, też wełniane. Czyli razem 1200 zł bez szewca, ale to był rok płaszcza, w zeszłym roku wyszłoby znacznie mniej. Po prostu poza okryciem wierzchnim i butami nie widzę powodu, żeby kupować nowe rzeczy, chyba że mam głupi kaprys.
Świetny , merytoryczny tekst. Widać ogrom włożonej pracy. Bardzo dziękuję. Muszę się przyznać, ze nadal kupuję za duzo, ale przynajmniej zwracam uwagę na skład i jakośc. Co oznacza, ze wydałam w ostatnich 2 miesiącach nawet nieco mniej i kupiłam znacznie mniej rzeczy, za to bardziej bardzo swiadomie, bo np garnitur i garsonkę z wyprzedaży i na pewno długo mi posłużą, podobnie jak kurteczka dobrej marki i skórzane trampki, które posłuża mi cały sezon na czas wolny. Jeszcze niestety kolejne dżinsy i biała bluzkę oraz koszulkę z lnu, ale tych zakupów nie umiem już wtłumaczyć niczym :(
Swietny namiar na markę morebyless- piękne rzeczy, idealne wprost dla mnie, następne zakupy już u nich, mam nadzieję, ze rozmiarówka będzie dobra.
A miałam Ci już Kasiu napisac, ze jak uzbieram cokolwiek na emeryturę zamiast do szafy ( 3 wielkich szaf) to będzie Twoja zasługa.
Dziękuję!!! Mam nadzieję, że Twój fundusz emerytalny będzie pokaźny ;)).
A ja wydaję sporo ponad to co tu opisałaś. Próbuję zminimalizować swoje zakupy, ale ciężko. Powodów jest kilka. Spakowałam się na wczasy jako minimalistka według zasad ten item wardrobe i to była porażka.
Maatilda, wcale się nie dziwię, że to była porażka. Z tego samego powodu tak usilnie unikam publikowania jakichkolwiek list 'must-have’. Bo to, co dla mnie jest doskonałym punktem wyjścia, dla Ciebie najprawdopodobniej nie będzie. Mam inne upodobania, inny styl życia. Do ten item wardrobe każdy musi dojść sam – obserwując siebie i swoje wybory ubraniowe, a korzystając z narzędzi, które choć ja na blogu udostępniam.
Po podliczeniu moich ubraniowych zakupów od początku roku wyszło mi, że przekroczyłam już średnią dla przeciętnego Polaka z większego miasta. A to dopiero cztery miesiące… Z jednej strony wiem, że nie wszystkie rzeczy były mi potrzebne i konieczne, ale z drugiej strony z wszystkich jestem zadowolona i noszę je na co dzień – zakupy były przemyślane, zwracałam uwagę zarówno na jakość, jak i na dopasowanie do mojej sylwetki i do posiadanych już ubrań. Moją szafę komponuję od mniej więcej pół roku świadomie i na pewno mam mniej ubrań niż jeszcze zeszłej jesieni. Ale z drugiej strony wpadam trochę w pułapkę szukania, nawet jak właściwie nie potrzebuję niczego nowego (bo taki dobry materiał, bo promocyjna cena). A jak już znajdę, to przecież szkoda nie kupić…
Mam dokładnie to samo :) niestety, po oczyszczeniu szafy (choć nadal coś by przydało się z niej pousuwać) wpadłam w pułapkę szukania dobrej jakości ubrań (bo 100 len, bo dużo wełny, bo dobra cena za dobry skład, bo taki klasyk mi jest niezbędny), które do mnie pasują, do sylwetki, stylu, trybu życia. Przyznam, że nie odważę się podliczyć, ile wydałam w tym roku, ale od maja czekają mnie poważne wydatki na leczenie i już teraz wiem, że powstrzymam się od kolejnych zakupów fatałaszków :)
Mam nadzieję, że inni nie będą potrzebowali takiego bodźca, żeby nie kupować zbędnych rzeczy.
No tak, to jest niestety kolejna pułapka, w którą bardzo łatwo wpaść, tzw. window shopping. Bo prawie zawsze wypatrywanie czegoś kończy się nieplanowanymi zakupami.
Bardzo fajny wpis! Oby takich wiecej! Czytalam z zaciekawieniem i zaskoczeniem. Pozdrawiam Aleksandra
Bardzo ciekawy, merytoryczny tekst, dzięki! W moim odczuciu jednak to męskie ubrania są droższe, ponieważ zrobione z lepszych materiałów (w każdym swetrze z sieciówki jest wełna!), oraz dlatego, że faceci kupują rzadziej (to już moje przekonanie). Nie mogę więc przeboleć, że nie ma damskiego odpowiednika wspomnianej w tekście Vistuli. A jak udowodniłaś, nawet jak chcemy wydać więcej, to mocno musimy mieć się na baczności, aby nie wrócić do domu z bublem.
Naszym celem jest właśnie stworzenie takiej damskiej Vistuli, proszę dać nam trochę czasu :)
świetnie by było, gdybyście jeszcze, tak jak męskie marki, uwzględnili drugi koniec rozmiarówki, czyli ubrania w rozmiarach 44, 46, 48 i 50 :)
Fantastyczny post. Smart fason dociera do mnie w pełni. A przy okazji mam pytanie – jak nosi się kardigan zrobiony przez mamę? Nie pilnuje się i nie wyciąga? Mam w planach sweter z wloczki Drops jako wakacyjny slow project i będę wdzięczna za opinie. Pozdrawiam
Trochę się pilinguje, ale tego się chyba nie da zupełnie uniknąć przy 100% wełnie, przerabianej na drutach. Nie wyciąga się ani trochę, tylko muszę pilnować przechowywania nie na wieszaku,tylko na leżąco. Generalnie, nadal wygląda super, pomimo że zimą naprawdę często go nosiłam. Wakacyjny slow project super się zapowiada :).
Dziękuję. To teraz nie pozostaje mi nic innego jak wybrać kolor włóczki. Bo chyba zdecyduje się na Drops Andes.
Pozdrawiam i dziękuję za fantastycznego pełnego inspiracji bloga.
Dziękuję bardzo i powodzenia z robótką :).
Bardzo interesując wpis i dający do myślenia. Ja już byłam na dobrej drodze do ujednolicenia swojej szafy i co? popłynęłam na zakupach tkanin bo sama próbuję szyć co nieco sobie i dziecku. Bo wzorek fajny. Ech… I zaskoczyła mnie suma roczna na zakupy ubraniowe statystycznego polaka i muszę się przyznać że to wcale nie dużo. Bardzo podoba mi się twoja granatowa marynarka. Czy ona jest z tej właśnie firmy?
Nie. Granatowa marynarka jest uszyta na miarę.
Bardzo fajny post. Kiedyś kupowałam nałogowo, wszystko co wpadło mi w ręce, im taniej tym więcej. Odkąd zaczęłam stosować Twoją zasadę 7/7, wielu ciuchów się pozbyłam, bo zupełnie ich nie nosiłam lub okazało się, że do niczego nie pasują. Teraz jest dokładnie tak jak piszesz, wolę kupić jeden ciuch, ale wysokiej jakości, który posłuży dłużej, niż kilka tanich fatałaszków. I daje to mi dużo więcej satysfakcji, niż torby pełne zakupów.
Hmmm…. Nie chcę być nietaktowna, ale czy podana przez Ciebie kwota całoroczna uwzględnia także i te ubrania, które otrzymałaś jako blogerka, w ramach barteru lub innej umowy? Moja dobra znajoma również prowadzi bloga ( tematyka nieco inna;) i ilośc rzeczy, które otrzymuje od firm, które chcą się pokazać na jej blogu, jest ogromna! Żeby było jasne, prowadzenie bloga to praca, za którą normalną rzeczą jest otrzymywać wynagrodzenie, w tym i ubrania, ale w tego typu zestawieniach fajnie by było, aby i to zostało ujęte. Bo może być i tak, że faktycznie wydałaś 1600 zł, jednakże rynkowa wartość otrzymanych od partnerów bloga ubrań opiewa na, dajmy na to, 3000. I to nieco już zmienia ogląd sprawy:)
No, chyba że każdy z partnerów płaci wyłącznie gotówką i każdą rzecz trzeba kupic samemu ( w co, szczerze mówiąc, nie wierzę, chyba ze w grę wchodzą zniżki rzedu 95%;)
pozdrawiam!
Oliwio, wiem, że w tym względzie praktyki w blogosferze bywają różne, ale ja dopiero w tym roku po raz pierwszy nawiązałam dłuższą współpracę z firmą More by less, w ramach której faktycznie otrzymałam wybrane ubranie. Co do zasady nie praktykuję tego typu współpracy – tak się zdarzyło w historii bloga bodajże tylko raz i to ubranie oddałam. Odpowiadając na Twoje pytanie, tak, podana przeze mnie kwota uwzględnia także i te ubrania, które otrzymałam jako blogerka.
Kasiu bardzo ciekawy tekst – prawdę mówiąc, moje doświadczenie w firmie odzieżowej w Turcji tylko to potwierdza. Ubrania były robione na rynek premium, ale niestety ich jakość pozostawiała wiele do życzenia, podobnie materiały. Widziałam ile kosztuje mb tkaniny, ile jej wykorzystujemy no i ile kosztuje produkt sprzedawany sklepom – nie wspomnę nawet o ich późniejszym zarobku i tym co nakładali na ceny hurtowe. Fajnie, że rozłożyłaś to na czynniki pierwsze i pokazałaś sprawę dokładnie – od podszewki! :)
Mam to szczęście (lub pecha:-( ), że nie niszczę ubrań. Nie wiem jak to robię, nie wiem czy po prostu mam nosa do dobrych jakościowo ciuchów czy posiadam nadludzką moc:-) Nie mogłam pozbyć się wielu starych ale dobrych jeszcze ciuchów, które już mi się po prostu znudziły. I nagle , w końcu, po 4 m-cach diety udało mi się schudnąć ponad 2 rozmiary. Z 40-42 na 36:-) Cała garderoba do wymiany. Nawet płaszcz jesienny wisi jak na haku:-) 80% ciuchów znalazło się na alegro lub w pojemnikach PCK. Na szczęście byłam już po etapie minimalizmu w życiu i szafie i nowe ubrania to zaledwie 1/6 tego co miałam. To rzeczywiście działa. Jestem bardzo zadowolona z nowej figury, nowych ciuchów i ich mniejszej ilości i….ciągle mi za dużo;-)
Proszę o wyjaśnienie stawek podatków i co tam robi PIT? Tego nie rozumiem w tym artykule. Z ciekawości poszłam sprawdzić metki – niestety króluje plastik:-) Hitem mojej szafy jest szyfonowa bluzka z H&M o składzie……100% poliester
Me, prowadząc działalność gospodarczą od każdej sprzedaży musisz zapłacić podatki: VAT i podatek dochodowy (PIT bądź CIT, w zależności od formy działalności).
Tak, ale to są rozumiem stawki podatków nie z Polski? Bo u nas nie ma 19% stawki vat ani 15% stawki PIT (pomijając fakt,ze firmy zazwyczaj płaca cit) Byłam przekonana,że ta firma szyje w Polsce. To nie jest Polska marka?
Me, podatek liczymy od kwoty netto, nie brutto, stąd Twoja pomyłka i wątpliwości.
Tak od netto ale to rozumiem nie sa stawki tylko procentowy udzial w kwocie brutto?
Tak, oczywiście. Np. 23% VAT liczony od kwoty netto daje taki udział w kwocie brutto.
Nie wiem czy możesz podawać na blogu nazwy firm ale szukam ubrań dobrej jakości szytych w Polsce. W co powinnam celować?
Oczywiście, że mogę, to mój blog :). Podpowiem, ale zależy, jakiej częsci ubrania szukasz – sukienki, koszulki, garnituru?
Głównie koszule , marynarki i swetry. Z kupnem koszul jest największy problem. Znalesc marynarke tez nie łatwo. Niestety znam jedynie sklepy typu sieciowki a tam rzadko jest coś wartego zakupu.
Przy koszulach mam kłopot, jestem bardzo zadowolona z Ralph Lauren, ale to raczej business casual. Marynarki to choćby Partner tego wpisu czyli More by less. Przy swetrach raczej patrzę na składy i jakość wełny, mniej na metki. W TkMaxx można znaleźć świetne, szukaj w dziale męskim :).
Wczoraj trafiłam na Twój blog (choć, zawsze gdzieś tam coś słyszałam o nim lub o książce to nigdy nie zawitałam:) i w końcu czytam konkrety. Jestem zachwycona! Od jakiegoś czasu interesuje mnie dobra jakość ubrań, ale zawsze mam obawę, że kupując coś drogiego płacę za markę, nie koniecznie jakość. I z tym mam największy problem. Oprócz czytania metek, nie mam pomysłów gdzie szukać dobrej jakości ubrań, a niestety z metkami jest tak, że po przejściu całej galerii nie znajdę swetra, który by mi się podobał i nie jest zrobiony z akrylu… Nie przeczytałam jeszcze(!) całego bloga, ale może podpowiesz, gdzie szukać dobrego płaszcza, butów, swetrów, zwykłych białych t-shirtów… Dziękuję
Pomijając kwestie jakosci ciuchow z sieciowek to czesto sa one jedynym dostepnym rozwiazaniem . Jakie sa dobre jakościowo marki? Sa takie wogóle? Chyba niestety rynek spelnia oczekiwania klientek czyli mamy mały w sumie wybór tanich ( choc dla naszej kieszeni nie zawsze ) ubran niskiej jakosci.
Jesteśmy polską marką, wszystkie nasze rzeczy również są szyte w Polsce ?
O kurcze, zrobiło mi się naprawdę głupio. Przypadkiem trafiłam na ten blog i wsiąknęłam. Uwielbiam modę i niestety bardzo często ulegam pokusom zakupów. Kutka w Zarze – 270zł, nowe buty, 200zł, torebka 250…. Ziarnko do ziarnka i od początku roku wydałam już 2600zł… Nie kupiłam nic „konkretnego”, za to sporo rzeczy, które nawet trudno mi teraz wymienić. Chyba czas przemyśleć swoje priorytety.
Jako ze spisuje wydatki, moglabym dokladnie podac, ile wydalam w zeszlym roku na ubrania, ale akurat nie mam dostepu do pliku. Pamietam, ze bylo to 700 zlotych, w tym 200 zl na buty I 150 na cudne bikini, a kolejne ~150 na bielizne. W tym roku na samo obuwie poszlo juz ponad 600 (kupilam m.in. buty do tanca :)).
Generalnie, choc Twoje zdroworozsadkowe podejscie oczywiscie w pewien sposob do mnie przemawia, nieco inaczej patrze na te sprawy. Byc moze dlatego, ze nie jestem prawniczka I nigdy stroj nie byl az tak istotny w mojej pracy. Przemawia do mnie placenie doplacanie do niewspierania wspolczesnego niewolnictwa w egzotycznych szwalniach oraz noszenie naturalnych materialow, ktore lepiej spelniaja swoja funkcje (np. kaszmir zamiast akrylu), ale niekoniecznie zawsze pokrywa sie to z moimi wyborami. Oraz oczywiscie lubie czuc sie dobrze w tym, co mam na sobie.
Cale szczescie nigdy przesadnie nie lubilam zakupow, wiec nie nagromadzilam jakiejs strasznej ilosci ubran. Jednak kiedys czesto wchodzilam do outletu Big Stone (I to nie tylko po spodnie! mam mnostwo ich swietnie skrojonych, dobrych jakosciowo ubran w klasycznych fasonach) I jakos tak nie po prostu nie niszcze rzeczy, wiec wiem, ze w tym, co mam, moglabym chodzic przez nastepne kilka lat dokupujac pojedyncze sztuki. I tak wlasnie robie. Od czasu do czasu pozwalam sobie na jakis zakup (czy to spontanicznie, przechodzac obo wystawy, czy z potrzeby – w zeszle lato uznalam, ze dzinsowe szorty sa mi absolutnie niezbedne). I tu nasepuje punkt, w korym sie roznimy: zupelnie nie zalezy mi, by te rzeczy mialy dlugo wytrzymac. Owszem, gdy juz zainwestowalam w ww. buty do tanca czy bikini, to chce, by sluzyly mi dluzej niz jeden sezon. Jednak, gdy kupuje jakas bluzke, to chce, by spelniala swoja funkcje przez jakis czas a potem dala sie bez zalu zastapic (jednak tu znow rzeczywistosc kloci sie z zalozeniami: mam mnostwo bluzek, zwlaszcza tych z Big Stone, ktore nosze I nosze, I wciaz wygladaja dobrze, a klasyczny kroj sprawia, ze dobrze sie w nich czuje).
Mam tez sporo ubran, ktore po kims „odziedziczylam”: kuzynce kolezanki, znajomej z wakacji (a nawet corce szwagierki przyjaciolki mamy, ktora nagle sporo przytyla) I, jesli tylko odpowiadaja mi stylem I rozmiarem, bardzo je lubie. Wykorzystywanie rzeczy sprawia mi swoista przyjemnosc :)
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda ;) ale zaryzykuję pytanie. Artykuł świetny, jak wszystkie inne zresztą, bardzo mi się podoba oferta More by Less i już sobie zapisałam namiar na ten sklep na przyszłość, gdy będę wracać do pracy po wychowawczym. W wielu komentarzach jak mantra przewijają się słowa „polskie marki”, „ubrania szyte w Polsce”. Od jakiegoś czasu, odkąd zainteresowałam się głębiej świadomym kupowaniem, poszukuję takich polskich firm szyjących na miejscu i z dobrej jakości materiałów. No i przypomina to trochę błądzenie po omacku. Moim odkryciem są np. malutkie polskie firmy, często jednoosobowe, które szyją po kilka wybranych modeli ubrań, czy np. akcesoriów dziecięcych. Mogę polecić np. cudowne sukienki Karoliny Garczyńskiej dostępne na Da Wanda, czy ubranka dla dzieci firmy Pampicio z Allegro. Brakuje mi natomiast namiarów na firmy odzieżowe, które specjalizują się w szyciu bardziej skomplikowanej odzieży typu swetry, kurtki i płaszcze, marynarki etc. Może to byłby pomysł na osobny wpis? (O ile już takiego nie ma, ja póki co nie znalazłam). Myślę że i Ty, i wiele czytelniczek jest w stanie polecić sprawdzone marki szyjące w Polsce, a może i zagraniczne ale szyjące w Europie, lub też marki działające fair trade. Gdyby to tak zebrać w jeden wpis, byłaby rewelacyjna baza wiedzy :)
Karolla, pomysł jest oczywiście zacny. Próbowałam tak kiedyś zrobić, ale rekomendacje często się zwyczajnie wykluczały. A ja sama nie jetem w stanie przetestować wszystkiego. :) Poza tym, często ubrania sprzedawane pod jedną marką są różnej jakości.