Miałam dziś pisać o czymś innym, ale ten temat urodził się w mojej głowie sam i bardzo głośno domagał się przelania kilku myśli na papier. Nie mogłam go już dłużej lekceważyć :).
Może to dlatego, że jak przeglądam swoje ulubione blogi, to od jakiegoś czasu trafiam właśnie na ten temat. Wydaje mi się, że nieustannie przewija się on również przy dyskusjach toczonych wokół ekspresu do kawy w moim biurze. Gdzie nie spojrzę, ten temat wraca, niektórzy nawet poruszają go w taki sposób, że mam wrażenie, jakby wyjęli mi kilka myśli z głowy, żeby puścić dalej w świat.
Gdy prawie rok temu opuszczałam bezpieczny świat pracy na etacie, nie wiedziałam co będzie dalej. Właściwie, to nieprawda. Troszkę Was okłamuję, ale to zdanie tak ładnie brzmi :). Zauważcie, że w gazetach też tak się pisze. W każdym artykule na temat osób, które odeszły z etatu na własne życzenie, najczęściej porzucając złowrogie mury korporacji, powolutku, podobnym zdaniem, buduje się ich mit „bohatera we własnym domu”, który to w imię wolności burzy zastany porządek świata i wybiera własny, niepewny z reguły biznes :).
Nie mówię, że jest to banalnie proste, ale też bez przesady. Do prowadzenia działalności na własną rękę (mam tu na myśli wszystko, co nie jest pracą na etacie) można się przygotować. Mnie wydawało się, że dokładnie wiedziałam, co będę robiła po odejściu z etatu. Firma, którą rozwijałam z MM przez blisko 3 lata przed odejściem, właściwie w wolnym czasie, osiągnęła już pewną stabilizację, także finansową. Przekalkulowałam swoje bieżące potrzeby finansowe, policzyłam oszczędności i złożyłam wypowiedzenie. Z wielu względów to nie była łatwy ruch. Firma (jedna z czołowych korporacji z branży FMCG) zapewniała mi ciekawą pracę, przyjemne zarobki, dodatkowe benefity i ścieżkę rozwoju. A do tego miałam naprawdę fajnego szefa i team, z którym znałam i przyjaźniłam się od lat.
Zapytacie, dlaczego więc uciekłam? Ci, którzy mają za sobą podobne doświadczenie, będą wiedzieć. Będą też wiedzieć, że odpowiedź na to pytanie jest równie prosta, co skomplikowana :)
Długo myślałam o tym, dlaczego ludzie uciekają z bezpiecznych posad. Często są to dość proste powody: nie mieli pracy, która dawałaby im satysfakcję, trafili na toksyczne środowisko pracy czy też po prostu nie umieli odnaleźć się w strukturze o hierarchicznej budowie. Ale czasami, tak jak w moim przypadku, teoretycznie wszystko „gra” – praca jest super, zapewnia satysfakcję, ludzie są w porządku, ale jednak coś jest nie tak. Na początku myślałam, że ja również nie umiem odnaleźć się w zhierarchizowanym świecie, pełnym polityk, tabelek i bezsensownych spotkań. Myślałam, że rozpaczliwie potrzebuję swobody i wolności. W pewnym sensie to była prawda, ale niezupełnie.
Często o ludziach odchodzących z korporacji pisze się: „uciekli z wyścigu szczurów” czy też zrezygnowali ze „wspinania się po szczeblach korporacyjnej kariery”. No właśnie, drabina. Drabina to dobry przykład. W każdej firmie, gdy planuje się ścieżkę rozwoju pracownika, karierę przyrównuje się do drabiny, a poszczególne stanowiska do szczebelków tejże drabiny. Od razu sugeruje to rozwój, powiedzmy, wertykalny. Tymczasem, ja uświadomiłam sobie, że rozwój, którego pożądałam był raczej horyzontalny. Chciałam (i nadal chcę) rozwijać się w wielu sferach, niekoniecznie tych związanych z wyuczonym, czy też wykonywanym zawodem.
W chwili obecnej prowadzę trzy projekty, którym poświęcam się w tym samym czasie. Bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa, bo każdy z tych projektów wymaga ode mnie innych pokładów wiedzy i doświadczenia, pozwalają mi też na nabywanie nowych, bardzo zróżnicowanych umiejętności. Jedynym minusem jest trudność w opowiedzeniu komuś w dwóch zdaniach czym się teraz zajmuję :). A plusy? To już temat na kolejny wpis…, o ile będziecie chcieli o tym czytać.
PS Pamiętam nasze biurowe rozmowy, gdy jeszcze byłam na etacie. Rozmawialiśmy o osobach, które odeszły i rozwijają swoje pasje i próbują nowych, dziwnych rzeczy, jak np. malarstwo. Hmm, wczoraj właśnie namalowałam swój pierwszy obrazek, który właśnie widzicie na zdjęciu tytułowym. Tak, teraz można się już śmiać :). Wbrew wstępnym założeniom, wyszedł jakiś taki trochę mroczny…, może mam mroczny środek? :)