Today I’m flying low and I’m
not saying a word
I’m letting all the voodoos of ambition sleep.
The world goes on as it must,
the bees in the garden rumbling a little,
the fish leaping, the gnats getting eaten.
And so forth.
But I’m taking the day off.
Quiet as a feather.
I hardly move though really I’m traveling
a terrific distance.
Stillness. One of the doors
into the temple.
Od godziny piszę. Zaczęłam kilka wpisów, rozgrzebałam sporo tematów. Tylko żadnego skończyć nie mogę. Każdy wydaje mi się miałki, banalny, mało wartościowy. W trakcie poszukiwań do jednego z tekstów, trafiłam na powyższy wiersz Mary Oliver. Zagubiony w moich notatkach. Był dla mnie jak otrzeźwienie.
Od wielu lat, na blogu, doświadczam tego samego i wcale nie uczę się na swoim doświadczeniu.:) Każdego roku przychodzi taki czas, gdy staję się twórczo bezpłodna. Nie chodzi tu o zmęczenie czy wypalenie, a taki zwyczajny kreatywny zastój. Niby wiem, że tak jest (od ponad dekady to wiem!), a jednak zawsze jestem zadziwiona, że to już teraz. No zima zaskoczyła kierowców. :) Dlatego właśnie wiersz „Today” tak do mnie przemówił.
Bezruch.
Bezwysiłkowość.
Odpuszczenie.
Tego potrzebuję teraz. I pomyślałam, że Ci o tym napiszę, bo może i Ty tego właśnie potrzebujesz. Zatrzymajmy się razem. Przestańmy tyle wymagać od siebie i innych. Zaakceptujmy niepewność, niezrozumienie i niewiedzę. Stańmy obok świata, który pędzi. Weźmy psychiczny wolny dzień lub kilka.
Przypomnijmy sobie świadomie, że istnieje życzliwość, samowspółczucie, delikatność, czułość. Jakości piękne jak sierpniowe polne kwiaty. Zakurzone, lekko wyblakłe, ale wciąż zachwycające w zniewalająco delikatny sposób.
To wystarczy.
Prawda?
PS Zostawiłam wiersz bez tłumaczenia, bo nie czuję się literacko na siłach. :)