Ten temat wrócił do mnie ostatnio poprzez dwa wywiady – jeden podcastowy, a jeden w DDTVN, gdzie siadłam na kanapie jako żywy przykład, że blogerka może porzucić social media i nadal żyć w świecie online.
Jak może wiesz lub nie, dwa i pół roku temu zrezygnowałam z obecności w mediach społecznościowych. Jeszcze kilka lat temu zaczynałam każdy poranek od telefonu. Instagram. Facebook. Powiadomienia. Komentarze. Scroll, scroll, scroll…
Jako blogerka i nauczycielka mindfulness czułam presję, by być „widoczną”. Dzielić się. Reagować. Budować społeczność. Z czasem jednak coś zaczęło we mnie pękać. Mimo tego, że pisałam o uważności – sama coraz częściej gubiłam kontakt z chwilą obecną. Byłam „na czasie”, ale poza sobą.
Dziś minęło ponad dwa lata, odkąd usunęłam konta w mediach społecznościowych. I mogę powiedzieć z całym spokojem, że to była jedna z lepszych decyzji w moim dorosłym życiu. Z tej perspektywy mogę spokojnie pisać o zaletach i wadach, które są głębszą refleksją, a nie jedynie chwilowym doświadczeniem. Oto, co zyskałam, kiedy zdecydowałam się zniknąć z social mediów – i naprawdę wrócić do siebie.
Jeśli chcesz wiedzieć więcej, dlaczego to zrobiłam, kliknij tutaj.
Cisza, która leczy
W kulturze, która nieustannie domaga się reakcji, cisza staje się aktem odwagi.
Gdy zniknęłam z mediów społecznościowych, na początku w mojej głowie, w mojej rzeczywistości, zrobiło się… dziwnie cicho. Ta cisza zewnętrzna odsłoniła coś głębszego. Im dłużej trwała, tym bardziej czułam, jak cisza mnie leczy.
To w niej wracała intuicja.
To w niej wybrzmiewały emocje, które wcześniej spychałam.
To w niej zaczęłam naprawdę słyszeć siebie, bez porównywania, oceniania, filtrowania siebie.
Cisza nie jest pustką. Jest przestrzenią. I teraz wiem, że to ona jest prawdziwym źródłem mojej obecności. O luksusie życia w ciszy napisałam odrębny tekst, znajdziesz go tutaj.
Kreatywność z ciszy – a nie z algorytmu
Bez ciągłego bycia „na czasie” odzyskałam twórczość, która płynie z wewnętrznej potrzeby, a nie z presji. Nie tworzę pod potrzebę algorytmu. Nie tworzę pod socialowe trendy. Nie porównuję się z innymi twórcami. Nie gonię. Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo jest to uwalniające.
Piszę więcej, ale nie publikuję wszystkiego. Niektóre teksty zostają tylko dla mnie. Inne – dojrzewają, zanim się nimi podzielę.
Tworzę z innego miejsca – z ciszy i potrzeby, a nie z pośpiechu i presji.
Z obecności, nie z autopilota.
Z serca, nie z lęku.
Głębsza praktyka mindfulness
Bez ciągłego zerkania w ekran moja praktyka uważności stała się częstszym, codziennym doświadczeniem. Zaczęłam być bardziej obecna w zwykłych momentach.
Czas na formalną medytację, która ma swój wyznaczony czas, rytm i treść, jest ważny, ale poza tym całe życie może stać się medytacją – spokojniejszą, mniej zautomatyzowaną, nieformalną.
Zaczęłam zauważać momenty przejścia. Przestrzenie między jednym a drugim. Czasem są to sekundy – ale w nich mieści się wszystko. Oddech. Ciepło dłoni. Dźwięk ciszy.
Uważność przestała być ćwiczeniem – stała się powrotem do siebie.
Zainwestuj w swój spokój
Zainwestuj w swój spokój
Weź udział w jesiennych kursach medytacji ze mną
Grupa Medytacyjna to 8 spotkań, raz w tygodniu, gdzie medytujemy i uczymy się pracować ze stresem i niepokojem.
- 70% osób odczuwa mniej stresu,
- 60% osób odczuwa mniej lęku,
- 93% jest bardziej kreatywnych!
Zajęcia na żywo online + nagrania!
Czas, który odzyskałam
Najbanalniejsza z korzyści, ale nie sposób o niej nie wspomnieć, przecież. Często mierzę się z pytaniami, jak to możliwe, że robię w życiu tyle różnych rzeczy? Ano, mam na to więcej czasu, niż inni.
Wiesz, ile razy dziennie odruchowo sięgasz po telefon? Ile czasu spędzasz na insta, fb czy tiktoku? U mnie to były kiedyś godziny.
I te godziny odzyskałam. Dziennie.
I nie chodzi tylko o sam czas. Chodzi o jakość tego czasu.
Zamiast scrollowania: książki, pisanie, spacery, odpoczynek, praca.
Zamiast szybkich stories: rozmowy, które mają głębię i sens.
Zamiast patrzenia w ekran: patrzenie w niebo.
Ten czas nie jest już marnowany. On jest mój. Znów stałam się jego właścicielką.
Autentyczne relacje
Bez obecności w sieci, moje relacje stały się mniej liczne – ale znacznie bardziej jakościowe. Zniknęły rozmowy, które kończyły się na emoji. Zostały te, które zaczynają się od prawdziwego „jak się masz?”.
Zamiast cyfrowych reakcji pojawiły się realne spotkania. Zamiast like’ów – spojrzenia. Gesty. Milczenie dzielone z kimś, kto jest blisko. Milczenie też może być relacją. Szczególnie gdy nie musisz się dzielić wszystkim, by być widzianą.
Najważniejszą relacją, którą odbudowałam, była jednak ta… ze sobą.
Brak mediów społecznościowych to brak nieustannego porównywania się z innymi. Brak wyścigu. Brak lęku, że coś mnie omija. To więcej akceptacji dla siebie takiej, jaka jestem – bez filtrów, bez potrzeby dowodzenia swojej wartości. Zniknęła potrzeba potwierdzenia z zewnątrz. W jej miejsce pojawił się spokój. I głębsze zaufanie do własnego rytmu.
To nie ucieczka. To powrót
Rezygnacja z mediów społecznościowych nie była dla mnie buntem ani manifestem. To był powrót do prostoty, do oddechu, do rytmu, który nie jest narzucony przez algorytm, ale przez serce i ciało.
Nie twierdzę, że social media są złe. Dla wielu osób są ważnym narzędziem, źródłem kontaktu czy inspiracji. Ale jeśli czujesz, że Cię przebodźcowują, że tracisz kontakt z „tu i teraz” – być może warto zrobić eksperyment. Chociaż na tydzień. Na jeden dzień. Na kilka godzin.
Uważność zaczyna się tam, gdzie jesteśmy naprawdę obecni. A często okazuje się, że ta obecność zaczyna się dopiero wtedy, gdy milknie hałas z zewnątrz.
Nie jestem już wszędzie. Ale jestem tu.
Nie dla wszystkich. Ale w pełni – dla siebie.
I to wystarcza.
Czy tęsknię? Tęsknię za łatwością kontaktu. Za pewnymi osobami, których ścieżki przestałam śledzić. Ale bardzo nie tęsknię za tym ciągłym byciem „w gotowości”. Za tym napięciem, że trzeba coś wrzucić, zareagować, być widoczną.
Czy wrócę? Nie wiem. Ale jeśli kiedyś tak – to już inaczej. Z innych intencji. Z jasnymi granicami. Z umiejętnością milczenia w świecie, który mówi za dużo.