Ten temat przewijał się już na blogu kilkukrotnie. Wciąż jednak dostaję od Was, w różnych miejscach, pytania, dlaczego podjęłam decyzję o wycofaniu się z mediów społecznościowych. W końcu jestem blogerką, bycie online to część mojej pracy, w tym bycie tam, gdzie są moi Czytelnicy. Poza tym Instagram to supermiejsce do zdobywania wiedzy, a Facebook służy przecież kontaktowaniu się ze znajomymi. To wszystko prawda, nie zaprzeczam, ale dla mnie to tylko część prawdy, i to ta ładniejsza część.
Zamów mój tematyczny newsletter (KLIK)
Przeczytaj e-booka Cyfrowy minimalizm w praktyce
1. Bo zabiera mi dużo czasu i energii
Długo zastanawiałam się, co jest dla mnie tym powodem numer jeden. I choć banalnie to brzmi, to jednak przede wszystkim czuję, że media społecznościowe zabierają mi po prostu za dużo czasu i energii, nie dając wiele w zamian. To znaczy nie jest tak, że nie dają mi nic, ale bilans jest zdecydowanie niekorzystny. To bardzo pragmatyczne podejście. Za dużo uwagi, czasu i energii daję (głównie Instagramowi), a za mało dostaję w zamian, albo dostaję coś, co źle na mnie wpływa (o tym za chwilę).
Od razu podkreślę, że moje refleksje to nie są jednorazowe odczucia, ale wynik przyglądania się własnym zachowaniom i wyborom przez długi czas. Bardzo świadomie zaczęłam testować to jakieś dwa lata temu. Wielokrotnie robiłam eksperyment, w którym sprawdzałam, ile czasu poświęcam na sociale. Próbowałam ustawiać sobie ograniczenia czasowe, testowałam różne metody korzystania, np. tylko na komputerze, z banem na telefon. Wnioski? Bardzo różne, o których też za chwilę, ale ten najważniejszy to po prostu niekorzystny wynik równania: co dają mi sociale versus co ja daję im.
Słyszę z wielu stron, że Instagram to supermiejsce do zdobywania wiedzy. W zależności od tego, jaką treść śledzisz, będzie to dla Ciebie prawda albo nie, lub prawda tylko częściowo. Też długo używałam tego argumentu na korzyść Instagramu. Do czasu, aż rzetelnie przyjrzałam się swoim pobudkom w kwestii wchodzenia na Instagram. Czy rzeczywiście wchodzę na Insta z myślą „chcę się czegoś nauczyć” czy raczej odruchowo, bo akurat się nudzę czy instynktownie szukam ucieczki? Niestety, w moim przypadku najczęściej i zdecydowanie to NIE chęć zdobywania wiedzy jest impulsem do wejścia na Insta. A w Twoim?
2. Bo źle wpływają na moje samopoczucie
Punkt drugi, równie ważny. Intensywna obecność w mediach społecznościowych źle na mnie działa, i to w wielu różnych sferach. Przede wszystkim w kwestii porównywania się. Pamiętam, że gdy byłam początkującą blogerką, dużo mocniej porównywałam się z innymi. Byłam wówczas dużo młodsza, ale i dużo mniej doświadczona biznesowo oraz „influencingowo”. Sporo uczyłam się o tym, jak być obecną w sieci, i podpatrywałam, jak robią to bardziej doświadczeni ode mnie. Wydawało mi się wtedy, że jest to jakaś porcja wiedzy, którą trzeba zdobyć. Oczywiście, po części tak jest, ale gdy później poznałam te osoby czy zaprzyjaźniłam się z nimi, okazało się, że każdy działa głównie na czuja, kierując się intuicją lub po prostu płynąc z prądem. To wszystko sprawiło, że w tej chwili jestem dużo bardziej odporna na porównywanie się z innymi, ale nie jestem odporna na… porównywanie się ze sobą z przeszłości.
Nie wiem, czy jest to wynik przez lata wpajanej maksymy „bądź najlepszą wersją siebie” czy po prostu ambicji, ale stawianie samej sobie poprzeczki poprzednich osiągnięć bywa równie – jak nie bardziej – toksyczne. Weźmy na przykład Instagram. Wiecie, ile blogerek spala się, walcząc o lajki? Martwi się o to, czy pod postem jest ich dwieście, trzysta czy tysiąc trzysta. O to, że dzisiejszy post zebrał mniej, a wczorajszy więcej. O to, jak się potem wytłumaczyć przed agencją czy klientem, jeśli jest to post sponsorowany. O to, dlaczego dziś mnie lubią mniej, niż lubili wczoraj. O to, że kiedyś moje posty zbierały tysiące lajków, a dziś tylko setki. Jeśli do tego dodacie ego, które bywa solidnie łechtane lub nie, to w efekcie macie koktajl mołotowa pełen emocji, frustracji, lęków i zachwytów. Koktajl, który odpowiednio podlewany i doprawiany w pewnym momencie wybucha.
Niewielu ma odwagę się do tego przyznać, ale tak właśnie działają media społecznościowe na twórcę. Dlatego potem mamy tyle osób, które się wypalają, znikają nagle i na długo lub rezygnują z tworzenia w ogóle. Nie chcę, żeby była to moja droga, dlatego od dawna przyglądam się sobie, swoim reakcjom i staram się być w tym ultraszczera, choć nie zawsze podoba mi się to, co widzę czy czuję.
3. Bo czuję, że zabierają mi wolność, również wolność tworzenia
Czy nam się podoba, czy nie, każdy z nas ma w życiu tyle samo czasu. Nasze dni mają tyle samo sekund, minut i godzin. Jeśli poświęcę czas na coś, nie będę go miała na coś innego. Gdy jednej rzeczy powiem tak, drugiej muszę powiedzieć nie. Inaczej się nie da, nieważne, jak bardzo próbujemy zaklinać rzeczywistość. Gdy czuję się zagubiona w życiu, zdarza mi się robić reset i świadomie wracam do moich wartości. Spisuję je na kartce (mogą się przecież zmieniać!) i sprawdzam czy:
- sprawy, którym się poświęcam;
- projekty, które realizuję;
- czas, który spędzam;
- narzędzia, z których korzystam,
wspierają mnie w pielęgnowaniu tych wartości.
Efekt tych rozważań nie zawsze jest dla mnie przyjemny. Najczęściej okazuje się bowiem, że robię rzeczy czy korzystam z narzędzi, które wcale mnie nie wspierają! I tak – od dawna – mam właśnie z mediami społecznościowymi. One wciąż coś mi dają, ale nie pomagają mi pielęgnować rzeczy naprawdę ważnych. A to coś, co mi dają, to jest… ULGA. Gdy jestem zmęczona, zniechęcona, gdy się czegoś boję, zaczynam zachowywać się instynktownie. Walczę lub uciekam. A dokąd uciekam? Tam, gdzie jest łatwo, przyjemnie, gdzie mam iluzję robienia czegoś, uczenia się czegoś. Instagram, rzadziej Facebook, daje mi ulgę. Nie odpoczynek, żeby było jasne! Skrolowanie mediów społecznościowych nie daje odpoczynku, ale szybką, bezbolesną, bezwysiłkową ulgę. I to jest bardzo, ale to bardzo wygodne. Tylko czy ja chcę robić w życiu rzeczy ważne czy wygodne? Czasami wygodne, oczywiście, jestem tylko człowiekiem, ale w dużej mierze ważne. To mój wybór. Jaki jest Twój?
Co więcej, gdy przez lata przyglądam się swojej blogowej drodze, widzę klarownie, że treści, które były dla Was najbardziej wartościowe, to te, które przyszły do mnie intuicyjnie lub publikowałam je jako efekt osobistych poszukiwań. Tak było z Szafą Minimalistki, z cyklem o materiałach [który potem Internet przemielił na milion sposobów ;)], koncepcją pójścia na zakupy do własnej szafy, czy dziesiątkami innych. Takie treści mogę tworzyć wyłącznie wtedy, gdy jestem zajęta życiem, a nie siedzeniem na Insta! To przecież takie proste.
Usłyszałam kiedyś takie stwierdzenie, że jesteś od czegoś prawdziwie wolna tylko wówczas, gdy możesz bezboleśnie zupełnie z tego zrezygnować. Bardzo to do mnie przemawia. Bo czy jestem w stanie bezboleśnie i zupełnie zrezygnować z mediów społecznościowych? Jeśli nie, nie jestem wolna. A wolność to jedna z moich podstawowych wartości. Bo czy chcę wieść życie zgodne z wyznawanymi przez siebie wartościami czy wygodne życie? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
***
Wiem, że nie wyczerpałam tematu. Jest we mnie jeszcze mnóstwo refleksji, o których będę chciała pisać. O tym, jak teraz organizuję sobie cyfrowe życie, jak teraz wygląda u mnie korzystanie z Instagramu czy Facebooka. Jakie mam plany i co w zamian? Na razie kontynuuję swój plan wycofania treści blogowych z Instagramu i Facebooka, które konsekwentnie przenoszę do newslettera. Możesz go zamówić TUTAJ (klik). Bardzo polecam, bo to w newsletter (i blog) wkładam najwięcej energii i serca, i też poświęcam najwięcej czasu na jego tworzenie. Sprawdź mnie, zawsze możesz zrezygnować. :)
Daj mi, proszę, znać, czy te tematy są dla Ciebie ciekawe i oczywiście jakie Ty masz refleksje w kwestii korzystania z Instagramu czy Facebooka. A może wcale nie korzystasz? Pogadajmy, proszę. :)