Kupiłam w maju dom nad jeziorem. Sama.
Jeżdżę tam regularnie i nocuję. Sama.
Piję popołudniową kawę na tarasie. Sama.
Jest to ewidentnie coś, co niezwykle fascynuje moich przystaniowych sąsiadów, którzy podczas pierwszego spotkania pytają, czy mam chłopa, a podczas kolejnych zapraszają na kawę i piwo. ;) „Bo pani tu tak sama siedzi…” To bardzo miłe, ale z tych względów zupełnie niepotrzebne. Bo ja naprawdę lubię teraz być sama, ale nie zawsze tak było…
Pamiętam taki moment. Cieplejszy wieczór wczesną wiosną zeszłego roku. Prawie półtora roku temu. Po rozstaniu, zakończeniu wieloletniej relacji, uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy w moim zupełnie dorosłym życiu mieszkam sama. Bez mamy i braci, rzecz jasna, ale też bez współlokatorów czy partnera. Wracałam do domu z szybkich zakupów w delikatesach po drugiej stronie ulicy i wtedy to poczułam. Bardzo niemiłe uczucie nieprzynależenia. Wracałam do domu, w którym nikt nie czekał. To nie był łatwy czas. I nie ma tutaj znaczenia, że przez całe swoje życie byłam ogromnie samodzielną i, wedle wszelkich definicji, niezależną kobietą.
Uśmiecham się dziś na myśl o tym wspomnieniu, bo ono było, nadal jest, ważne. Bez niego nie byłabym tu, gdzie jestem teraz. Nie byłabym tym, kim jestem teraz. Z perspektywy czasu myślę sobie, że chyba każdemu dobrze zrobiłby w życiu taki moment zupełnej samotności w samodzielności. Pisząc o samotności, nie mam jednak na myśli osamotnienia. Bo ja ani przez chwilę nie byłam osamotniona – mam wspaniałe grono przyjaciół, rodzinę, która mnie kocha. Mam na myśli samotność jako bycie bez partnera/partnerki. Ostatnio na Instagramie poruszyłam temat samotności i jeden z komentarzy zapamiętałam dobrze. Marta napisała, że „Jest gigant różnica między byciem samemu na »pełny etat« a spędzaniem poranka w pojedynkę. Dla mnie umiejętność życia, mieszkania w pojedynkę, co więcej, cieszenia się życiem w pojedynkę, to podstawa. Przejaw najwyższej dojrzałości emocjonalnej. Każdy z nas jest pełnią i każdy z nas jest wyposażony we wszystko to, co potrzebne do szczęśliwego życia”. O, to to właśnie.
Bo samotność ma wiele obliczy.
Może być wyprawą w góry.
Może być chwilą w toalecie (jestem pewna, że mamy doskonale mnie rozumieją).
Może być świadomym odseparowaniem się od ludzi w ochronie własnego introwertyzmu czy własnej wrażliwości.
Może być pojedynczą poduszką w łóżku.
Jednym talerzem na stole.
Może być też radosnym spędzaniem czasu w pojedynkę.
Urządzaniem wnętrza bez chodzenia na kompromisy.
Sprawianiem sobie przyjemności.
Śpiewaniem na głos.
Byciem swoim najlepszym przyjacielem, najczulszym towarzyszem codzienności.
Samowspółczuciem i samożyczliwością.
Wzięciem pełnej odpowiedzialności za swoje życie, za uczucia i za myśli.
Dojrzałością i świadomością.
Radością.
Czym jest teraz dla Ciebie? A czym była kiedyś?
***
Tekst, który właśnie przeczytałaś, to siódmy odcinek Serialu o prostocie. Serial o prostocie to 12 listów, które co miesiąc wysyłam subskrybentom newslettera – to jak 12 odcinków serialu w rocznej ramówce. Każdy odcinek dotyczy innego tematu, a elementem łączącym jest oczywiście Sztuka prostego życia. Są to, jak może zauważasz, teksty bardziej osobiste, intymne wręcz. Nowy odcinek trafia do skrzynek zapisanych osób w drugiej połowie każdego miesiąca (łącznie z hasłami do wszystkich poprzednich odcinków).
Jeśli masz ochotę dołączyć do naszej małej społeczności celebrującej proste życie, zapraszam Cię do zapisania się TUTAJ (KLIK).
I jeśli masz ochotę pooglądać, wrzucam kilka przepięknych (moim zdaniem) kadrów z dzisiejszego mojego samotnego wyjazdu do Przystani.
Do przeczytania i nie zapomnij o newsletterze! :)
Dziękuję Kasiu! Przepraszam chciałam kliknąć 5 gwiazdek ale palec mi się osunął na 4. Jak mogę to zmienić z 4 na 5?
We mnie rezonuje ” samowspolczuciem i samozyczliwoscia”
Kasiu, dziękuję Ci pięknie za komentarz. Gwiazdki to tylko gwiazdki. :)
Bardzo dobry tekst, na czasie. Właśnie przed chwila napisałam w dzienniku, że czuje się samotna. Ale nie jest mi chyba z tym, źle. Jeszcze nie wiem sprawdzam, daję sobie czas…Zobaczymy za jakiś czas. Tez byłam dziś na jesiennym spacerze, żółte i czerwone liście na drzewach są przepiękne, tylko nie mam wody w pobliżu.
A ja marzę o samotności, o tym, żeby wrócić do pustego domu. Wynika to z tego, że jestem maksymalnie przebodźcowana zgiełkiem, w jakim przebywam non stop od kilkunastu lat, domem pełnym głośnych domowników. Marzę o tym, że wracam do spokoju i ciszy, gdzie słyszę własne myśli i mogę robić to, co chcę. Kiedy słyszę, że ktoś mieszka sam, to szczerze zazdroszczę.
Emko, wiesz, jak to mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. ;) Może da się pogodzić te dwa światy? Za tydzień planuję tekst o 7 sposobach odpoczywania, może znajdziesz coś dla siebie. :)
Ja mam taką refleksję odnośnie wpisu Emki. Samotność z wyboru jest czymś zupełnie innym, niż bycie opuszczonym. Zauważyłam to na przykładzie mojej Mamy. Bardzo chciała mieszkać sama, mieć czas dla siebie, robić to co chce. Tak było, dopóki ja z bratem byliśmy w domu i żył nasz Tata. Mając gdzieś niedaleko bliskich, taka samotność faktycznie może być czymś wymarzonym. Ale kiedy tych osób zabrakło (nasza wyprowadzka, odejście Taty) – samotność stała się dla Mamy bardzo, bardzo trudna.
świetny tekst! Pomimo, że mam męża, dość dużo bywam sama i bardzo to lubię.
A ja uwielbiam być sama…mam męża i dziecko. Gdy mąż oznajmia, że wyjeżdża w sprawach służbowych, czuje podekscytowanie. Nie potrafię tego wyjaśnić. Lubię być sama w mieszkaniu. Lubię tą cisze. Lubię oczywiście jak jesteśmy wszyscy razem. Ale jak mąż wyjeżdża czuje się Panią swojego czasu. Czuje się dobrze. Może dlatego, że nie muszę myśleć o jedzeniu dla niego, o jego problemach w pracy, o milionach słów i esejach, które mi pisze. Wyjeżdża, zajmuje się czymś innym. A ja jestem Panią swojego czasu. Nawet dziecko mnie tak bardzo nie irytuje. Bo polegamy tylko na sobie. Czy to znaczy,.że jestem egoistką?
Po 25 latach zakończyłam męczący związek. Od 5 lat jestem sama. Ani samotna ani osamotniona. To dobry czas w moim życiu. Chwila na samosterowność:). Dobrze mi z tym. Może jest tak, że na wszystkie etapy jest czas w życiu. Teraz troszczę się o moje trwanie i przyglądam, już trochę z boku, życiu moich dorosłych synów. A świat otworzył się niczym piękny wachlarz.
Pani Kasiu, rozumiem… Samotność mój chleb powszedni od kilku miesięcy, rozstanie z pratnerem, awans w pracy i nowe zadania sprawiły, że trochę niezależnie od siebie przeszłam na „ciemną stronę mocy” w zawodowej hierachi, bo wymagam realizacji zadań (grzecznie, czasem tylko zdarzy się stanowczo, w naprawdę wyjatkowych przypadkach – staram się pamiętać, że jeszcze niedawno byłam po tej drugiej stronie). Przez te wydarzenia wypadałam z kręgu znajomych, którzy się spotykali, chodzili do kina, imprezowali, krótko mówiąc zostałam skazana na ostracyzm :( Czasem boli, czasem myślę sobie, no ale mogę robić dokładnie to, na co mam ochotę, pojechać rowerem w swoją stornę, albo zakładam buty i idę na daleki spacer. Zaczęłam poważnie myśleć o przygranięciu psa.
Kilkukrotnie był w moim życiu czas, kiedy byłam sama – ostatni wspominam z dużym sentymentem :) robiłam wtedy wiele rzeczy zarezerwowanych gdzieś w świadomości ludzi dla par bądź rodzin – ot choćby chodzenie do kina, opery czy restauracji i bardzo dobrze się z tym czułam. Teraz, gdy mam rodzine, brakuje mi tych momentów – chwila w toalecie jest już luksusem ;) tęsknie za tamta moja samotnością, a jednocześnie obawiam się czy potrafiłabym się nie ponownie cieszyć.
Dziękuję za ten tekst, bardzo ważny :* dobrego wieczoru
Mam pracę, w której spotykam dziesiatki ludzi codziennie. Mnóstwo bodźców. Za duzo. W domu na szczęście moge odetchnąć. Dom jest duży, a dzieci odchowane, chociaż jedno z przewlekłym problemem zdrowotnym. Ostatnio myślałam dużo o samotności. Otóż zaniedbałam przyjaciół. Wszyscy skupieni, byli przez lata na budowaniu kariery i wychowywaniu dzieci. Ja również. Teraz ok 50 tki nie mam przyjaciółki. Moim dobrym człowiekiem jest mąż, ale kobiety przyjaciółki nie mam. I tęsknię za nią. Dlatego tak pracuję sama ze sobą żeby odnaleźć w sobie pełnię i zrozumienie i może byc dla siebie przyjaciólką jak dzisiaj na spacerze wsród jesiennych drzew.
Kasiu ja nigdy nie byłam sama na dłużej. Jestem mamą i żoną. Kiedyś pojechałam samotnie (potem już co roku) do Barcelony na tydzień. Najpierw czułam się dziwnie, potem byłam wytraszona, a potem spanikowałam. Na tamtym wyjeździe szukałam siebie, byłam zmęczona małżeństwem, byciem mama, oczekiwaniami i spragniona zwiedzania i zdobywania świata. Bardzo tęskniłam za wszytskim i dopiero doceniłam co mam. Tego uczucia boje się, choć bardzo lubię być sama. Jednak ja jestem takim osobnikiem że między ludźmi czuje się najlepiej… Teraz co roku wybieram się bez dzieci i męża za granicę walczyć ze swoimi słabościami, poznając siebie, swoje lęki, swoje mocne strony i to czego chce. Jestem z pokolenia ludiz którzy gubią się we wpaolczesnym świecie wyścigu szczurów, rozwodów, chorwgo egoizmu. Jestem z pokolenia dla którego wartości miały znaczenie…. Pozdrawiam ciepło
Dobry tekst:) Jestem typem samotniczki i tzw. samicy alfa. Od zawsze tak było. Ta czarna owca i charyzmatyczna osoba, która przyciąga ale nie w sposób intymny, a tak by ogrzać się chwilę w sile i blasku, a później pójść do kogoś innego:) Zrozumiałam to jakiś czas temu. Oprócz relacji sprzed nastu lat, które są mi najbliższe, nie tworzę niczego stałego. Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem ale Twój tekst mi uświadomił, że warto skupić się na tym co czujemy, że Nas cieszy i przynosi wewnętrzne spełnienie:)) Pozdrawiam serdecznie :)
Tak dobrze ujęte… jakby o mnie. Tak mało akceptacji dookoła dla takiej postawy, nawet jeśli nikogo się nie krzywdzi. Pozdrawiam
ja się tak czułam bardzo często w moim życiu, pewnie dlatego ze wychowana zostałam przez samodzielna mamę. Nigdy nie brałam samotności za coś niedobrego, nie bałam się i nie boje być zdana na siebie, być sama ze sobą, nie mieć na wyciągnięcie ręki 2 osoby. Ale naprawdę dużo osób ma problem żeby pobyć z sobą sam na sam, dużo osób uważa taki stan za gorszy, smutny czy niepotrzebny. Dużo osob wspolczuje wręcz. A w rezultacie sami prędzej czy później znajda sie w takiej sytuacji, dla nich niewygodnej i dla nich będzie to rodzic stres i frustracje, może depresje. Nauka bycia ze sobą to ważna umiejetność. Niepotrzebnie budzi strach.
Dziękuję za ten tekst. Od pewnego czasu jestem sama, ale nie samotna, i nie przeszkadza mi to. Lubię samotne spacery i podróże. Jest dobrze.
Bo samotność ma wiele obliczy. Ta lista to 'bycie samą’ ale niekoniecznie samotną.
Dopisałabym : Cisza. Brak rozmów 'o niczym’ albo sprawach -dla mnie – nieważnych bądź nudnych – z grzeczności wobec partnera. Słuchanie/oglądanie tego, co i kiedy chcesz.
Teraz masz czas, Kasiu na 'bycie samą’. A mając przyjaciół – nie będziesz samotna.
Potrzebuję być sama choć kilka dni w roku. Nigdy nie uważałam , że to dziwactwo, tym bardziej że zawsze wracałam wyciszona i wypoczęta do ludzi. Ale faktycznie kiedy jeszcze żyłam w pojedynkę to ludzie wokół spoglądali na mnie ze współczuciem.. a już dobijające było, gdy mój Szef zaprosił mnie na wigilię „Bo Ty sama jesteś ..”, z jednej strony miłe ale z drugiej tej namacalnej takie trochę nawet upokarzające. Zawsze mówiłam i mówię nadal, że ja tak mam. Tak jestem skonstruowana, że dla mnie bycie „w pojedynkę” jak ktoś to fajnie nazwał, to nie samotność, to moje życie, mój oddech. Teraz nie żyję w pojedynkę, mam partnera który jest podobny do mnie. Rozumie gdy muszę pobyć sama.
W swoim życiu miałam różne okresy, raz w parze raz sama, ale w trakcie czytania Twojego tekstu uświadomiłam sobie, że zawsze miałam w łóżku dwie poduszki i nigdy nie spałam na środku łóżka. Chyba podświadomie nie pozwalałam sobie na samotność, nie wiem, czy z lęku przed nią, czy dlatego, że nie przywiązywałam do niej wagi.
Piękne
Super tekst. Dla mnie samotność też czasem jest fajna. Chociażby samotność jak siedzę sama z książką mimo że nie jestem sama to czasem lubię te samotność w domu z książką… Pozdrawiam
Wspaniały tekst. Osobiście, od 4 miesięcy bywam sama tylko wieczorem w łazience, kiedy to, po utuleniu synka, mogę wziąć długą kąpiel. Pamiętam, kiedy przed ciążą i urodzeniem dziecka mój mąż wyjeżdżał w każdy czwartek do rodzinnego domu (ma 4 dniowy system pracy), żeby pomagać rodzicom, a ja dojeżdżałam do niego w piątek wieczorem. Ten czwartek właśnie był moim dniem samotności, cudownej chwili tylko dla mnie i moich myśli. Trochę tęsknię za tymi czasami, ale i tak nie chciałabym cofnąć czasu. Wiem, że przyjdą dni, kiedy mąż będzie znowu jechał w czwartek do rodziców, zabierając ze sobą naszego Julka.
Świetny tekst. Czytając go, uświadomiłam sobie, że poznałam mojego męża w wieku 20 lat i nigdy nie miałam okazji zaznać pełnej samodzielności, mam prawie 27 lat i przeraża mnie wizja takiej odpowiedzialności, bo zawsze ktoś o mnie dbał, czy to rodzice, czy później mój chłopak, który został moim mężem. Przerażająca jest ta świadomość.
Cudowny wpis pozwala na refleksje. Podziwiam Cię i chciałabym mieć tyle samo siły co ty.
Bardzo poruszył mnie twój tekst.
Samotności i to okrutnej samotności doświadczyłam po śmierci męża – pomimo że wokół mnie było mnóstwo kochających i życzliwych osób. To była samotność, która nazwałabym „bolesną pustką”. Takiej samotności nie życzę nikomu, aby stała się jego udziałem. Po odnalezieniu punktów zaczepienia i szukaniu sposobów na życie z tą pustką, zakochałam się jak nastolatka – nieoczekiwanie i całą sobą, z wzajemnością. zmieniłam pracę, lecz wciąż nie ruszałam prawie nic „dawnego”, „Tamtego” życia. Stałam wciąż w rozkroku, choć byłam w swoim mniemaniu w ruchu… Po odkryciu, że nowy, dwuletni i trudny związek z człowiekiem po przejściach, któremu chciałam nieba przychylić (chyba za bardzo, bo zajęta tym pochylaniem nieba w jego kierunku, zapomniałam o sobie, a nawet rozbierałam i dawałam kawałek po kawałku swoje niebo), jest nieszczery od półtorej roku, poczułam znowu gorzki smak osamotnienia, zdrady, oszukania, tym razem nazwałabym tę samotność „bolesną obecnością”. Dałam szansę, chcąc zaleczyć ranę. Bolało. Nie udało się. Teraz moja samotność jest łagodna. Czuję brak, ale czuję też smak świadomej, dojrzałej decyzji, dobrej dla mnie. Tak czuję. Takiej samotności się nie boję. Jest w niej ulga. Boli jeszcze, to normalny proces, przyjmuję go, bo jak napisał kiedyś Julian Przyboś:
„ból wyboli nareszcie, znuży się i zmęczy
i stanie się bez cierni- niedotknięciem róży;
formą tchu po pojęku; pojęciem
czystym”.
Podniosłam głowę i czuję się wolna.
Odbudowuję stare przyjaźnie.. Przy okazji uczę się nowych rzeczy: bieganie, morsowanie…I czuję się (mimo, że – obiektywnie rzecz biorąc nie jestem – samotna).
Nie jestem sama, ale dlatego, że nie chcę opuszczać „partnera w potrzebie” – chciałabym być sama …
Odkąd pamiętam, byłam sama. W dzieciństwie w domu, w którym nikt nie zwracał większej uwagi na prawdziwe potrzeby dziecka. W życiu dorosłym zawsze mieszkałam sama. Czasem zazdroszczę ludziom, że mają rodzinę. Myślę, że wspólne przechodzenie przez życie jest mimo wszystko bogatszym doświadczeniem. Tak, kiedyś też robiłam wszystko to, co robią pary i nie przeszkadzało mi, że sama chodzę do kina, restauracji, itp. Z biegiem lat już się po prostu tego nie chce robić. Z wielkim rozrzewnieniem patrzę na pary pięknie starzejących się wspólnie ludzi, dających sobie wzajemną miłość i cierpliwość. Mimo, że nie żałuję swoich wyborów, to w następnym wcieleniu chętnie doświadczyłabym pracy nad tworzeniem rodziny.
Świetnie napisany artykuł !
Oby więcej takich :D
Zazdroszczę domku, taki odpoczynek samemu na łonie natury mi by się przydał. Super miejsce.