Dziś miał być kolejny poradnik zakupowy, ale wiecie co? Nie skończyłam go na czas, ponieważ… wybrałam leniuchowanie. Dobrą kawę, robótkę na drutach, pyszną kolację.
Zostałam wczoraj zaproszona jako jedna z prelegentek do Centrum Młodych Kobiet, odbywającego się w ramach Kongresu Kobiet w Warszawie. Opowiadałam, po co mi ten cały minimalizm, razem z Uczestniczkami rozmawiałyśmy sobie sobie o pędzie współczesnego świata, o pożytkach z upraszczania i zaskakująco… o leniuchowaniu. Po raz kolejny utwierdziłam się, że żyjemy obecnie w czasach „gloryfikacji zajętości”. Krótko mówiąc, głupio jest nie robić nic. Nie wypada. A do tego przecież zwyczajnie szkoda tracić godziny na bezproduktywne działania, tak mało tego czasu mamy przecież. W czasie wolnym należy uprawiać sport (najlepiej ten aktualnie modny i z osiągnięciami; nie wystarczy biegać, dobrze być maratończykiem), podróżować w ekscytujące miejsca, czytać książki (tylko te rozwijające) lub nadrabiać stracony czas z dziećmi. Lenistwo czy leniuchowanie nabrało negatywnego znaczenia. Dziś trzeba robić coś, nawet gdy ma się ochotę nie robić nic.
A gdzie leżenie na kanapie? Albo na trawie z głową w chmurach? Takie, wiecie, nierobienie kompletnie NIC. Zwyczajna kontemplacja rzeczywistości. Pogrążenie w marzeniach. Oddanie się przyjemnościom.
Bo przecież jest coś do zrobienia. Oczywiście, że jest. Zawsze będzie. Nie da się rozciągnąć doby, każdy ma wyłącznie 24 godziny do dyspozycji, ja również. Wybierając leniuchowanie, z czegoś muszę zrezygnować. Kuchnia nie zostanie sprzątnięta, nie zdążę napisać na czas tekstu na bloga, nie zrobię zdjęć zanim się ściemni. Ale czy świat się przez to zawali? Czy stanie się coś naprawdę dramatycznego? Z pewnością będę miała bałagan :). Na blogu może kilka osób poczuje się zawiedzionymi, może spadną statystyki tego dnia. Ale są to konsekwencje, na które się godzę. Bo zadowalając innych, nie chcę zapominać o sobie. Mówiąc komuś 'tak’, zawsze jednocześnie mówię komuś 'nie’, najczęściej sobie, niestety. Dlatego też dziś daję sobie prawo do odpoczynku. Prawo do nieidealnego domu. Prawo do leniuchowania. Świadomie wybieram robótkę na drutach, pyszną kolację i kąpiel z książką. A poradnik przygotuję na przyszłą niedzielę.
A Ty, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku? Dajesz sobie prawo do czystego, niezmąconego leniuchowania?
Jak najbardziej. Uważam, że każdego dnia powinniśmy znaleźć chwilę, by po prostu zwolnić i odpocząć. :) I staram się nie zwracać uwagi na to, czego oczekują ode mnie inni. Staram się być w zgodnie z samą sobą. :)
Ale poszalałaś….
Śliczny tekst. Gratuluję odwagi i życzę, byś znalazła przyjemność w tym, co wybierasz :-)
Dziękuję bardzo :)).
Tak! Pozdrawiam z pozycji półleżącej i leniwego przeglądania internetów/ ;) W ramach lenistwa idę też za chwilę na rower, praca poczeka i regeneracji pójdzie szybciej.
Niestety, niezmącone lenistwo w tym miesiącu odpada z uwagi na kolokwium na aplikacji i egzamin wstepny na studia doktoranckie :D ale popieram Cię w stu procentach – nie chce Ci się pisać w dany dzień bloga – nie pisz! To ma sprawiać Ci przyjemność. A jeśli w tej chwili większą przyjemność sprawi Ci leżenie, szydełkowanie a nawet, a co tam, oglądanie trudnych spraw w telewizji, to rób to! :) na pewno nie wpłynie to źle na bloga, a raczej dobrze, bo widać, że nie traktujesz tego jako pracę, lecz hobby :)
Wiesz, traktuję bloga poważnie. Czuję dużą odpowiedzialność za słowo i staram się wywiązywać z deklaracji, ale na szczęście wiem też, kiedy powinnam zwolnić. Trzymam kciuki za egzaminy! Za nic nie chciałabym ich powtarzać ;).
Tak i właśnie wczoraj urządziłam sobie takie czyste leniuchowanie. Położyłam dziecko spać, przygotowałam sobie pyszną kolację i włączyłam film. Już dawno zapomniałam, jak to jest nie spędzać wieczoru przy komputerze tylko po to, by pracować :)
Ostatnio byłam uczestniczką dyskusji dotyczącej trwania w bezradności, bezsilności i ogólnie pojętej niemocy. To zaskakujące, jak szybko ludzie zaczynają wtedy zasypywać człowieka dobrymi radami, byle tylko zaczął „coś” robić i „jakoś” działać. A czasem trzeba się pogapić w chmury albo w sufit :) Mogę zapytać, co tam ładnego dziergasz? :D
Przerabiam swój zeszłoroczny szalik :).
No tak, zdjęcie… ;) Pochwalisz się efektami? Przepraszam, że tak dopytuję, ale zawsze bardzo przyjemnie mi się takie własnoręczne, wełniane twory ogląda, bo choć sama kiedyś z drutami próbowałam, to efekty były mierne. Tym bardziej mnie cieszy, jak komuś piękne rzeczy spod palców wychodzą :)
Jasne. Z pewnością gotowy szalik pojawi się jeszcze, zapewne najszybciej na instagramie. Uprzedzam tylko, żeby się nie spodziewać wiele, moje umiejętności są baaardzo podstawowe :).
Dzięki za mądry wpis. Ja mam właśnie problem z leniuchowaniem, ciągle mam coś do zrobienia, a gdy chwilę się zatrzymam mam wyrzuty sumienia z powodu straconego czasu.
Bardzo proszę :). Wiem, że to niełatwe pokonać wyrzuty sumienia, ale od czegoś trzeba zacząć. Może od wolnego, niedzielnego wieczoru? ;)
Ależ Kasia, naturalnie. Jak tylko mogę wybrać leżenie plackiem to wybieram. Już dawno odkryłam, ze to właśnie podstawa, aby potem się bardziej chciało. Jak zrobię już to, co mam zrobić to nie wymyślam sobie kolejnej roboty i nie sądzę nigdy, że „to nie wypada”
Czas na leniuchowanie też jest bardzo potrzebny. :)
ja swój dzień leniuchowania miałam wczoraj, przełamany lepieniem pierogów i wieczorną kolacją ze znajomymi :)
Tym razem tekst zupełnie nie dla mnie bo to co napisałaś jest dla mnie absolutnie oczywiste :). Jestem zmęczona, nie chce mi się? Odpoczywam. Bez wyrzutów sumienia. Wręcz z błogą przyjemnością. Nie zmuszam się do pracy jeśli nie mam siły. Jestem jednak ze sobą szczera i wiem kiedy „nicnierobienie” jest na miejscu a kiedy jest to prokrastynacja. Ta druga uwiera nieprzyjemnie w sumienie.
Ale teraz mi się przypomniało, że nie zawsze byłam taka asertywna. W czasach nastoletnich, kiedy cały weekend spędziłam w domu bo nie chciało mi się snuć po mieście ze znajomymi, potrafiłam mieć potem wyrzuty sumienia. Wydawało mi się, że powinnam się zawsze zmusić do tego wyjścia ze znajomymi i z pokorą znosić ewentualne długie, nudne i samotne podróżowanie autobusem do domu. Najgorzej jeśli był to już nocny. Na Posejdona, ależ mi się czasem nie chciało wyjść z domu! a jednak czułam, że trzeba, bo muszę się socjalizować….. i się zmuszałam.
Ano właśnie, czasami tak bywa… Ja na brak asertywności nie narzekam, ale czasami potrafię zapomnieć o konieczności odpoczynku, Na szczęście sama sobie przypominam :).
I u mnie dzisiaj leniwa niedziela… z robótką w rękach :) Daję sobie prawo do odpoczynku, bo czemu nie, skoro to mnie relaksuje… Jesienią tym bardziej czuję potrzebę posiadania czasu dla siebie i swoich przyjemności. Czasem po prostu tak trzeba ;) Udanego tygodnia!
Dziękuję i nawzajem!
I tak trzymać, każdemu należy się chwila wytchnienia;p
Zdarza mi się czasami w piątek wieczór totalnie nic nie robić, ale dość rzadko. Zazwyczaj cierpię na nadmiar energii i muszę jakoś ją zużyć… sprzątanie, gotowanie, czytanie, cokolwiek. Ale nigdy nie robię niczego, dlatego że jest modne lub wypada. Biegam, bo uważam, że to dobry sposób na świetną sylwetkę, jednak biegaczką jestem słabą. Czytam, ale to co lubię i co mi się podoba, nie zawsze musi to być coś rozwijającego. Bezczynne siedzenie mnie stresuje, najlepszy odpoczynek to dla mnie jednak działanie. Ale swojego ciała słucham i gdy mówi stop, to się zatrzymuję :)
Na szczęście umiem takie chwile organizować, najprzyjemniejsze są z rodziną. Dobrze słyszeć, że odpoczęłaś :)
Leniuchowania a czas dla siebie – u mnie koniecznie trzeba ro rozróżnić. Leniuchowac nie potrafię, siadam na kanapie z myślą nie robienia NIC, a tu rozprasza mnie myśl o bałaganie w szafie np. Natomiast nigdy nie zapominam o sobie! Kocham wykorzystywać czas na moje przyjemności.
Joanna, namawiałabym Cię na spróbowanie takiego nic-nie-robienia. Wtedy najlepiej można pogadać z samym sobą o najważniejszych rzeczach, bez zagłuszania myśli działaniami.
Popieram :) Ja w weekend dostałam zastrzyku energii, zabrałam się za rzeczy, które leżały i czekały na zlitowanie od wieków. Ale dziś będzie leniuchowanie. Pozdrawiam,
To u mnie odwrotnie, teraz od rana robota :). Miłego leniuchowania!
Zgadzam się, bo leniuchowanie jest każdemu z nas potrzebne co jakiś czas. Sama wczoraj łapałam promienie letnio- jesiennego słońca :)
A ja jestem ciekawa co to leniuchowanie „stworzyło”?
Szaliczek, poszewka czy może jakiś pled na jesiennne chłody :D
TAK!
właśnie trafiłam na Twojego bloga, czuję, że będzie czytanie od deski do deski :P
Rzadko mi się to zdarza, ale tak – raz na jakiś czas pozwalam sobie na to. Nawet teraz mam taki chwilowy czas w swoim życiu, i nawet dzisiaj pisałam o tym :)
W dzisiajeszych czasach najbardziej podziwiam właśnie takich ludzi jak Ty, którzy mając ambitne cele i marzenia, nie dają się jednak zwariować. Zdrowy rozsądek, asertywność, równowaga, oraz szczypta zdrowego egoizmu to przepis na to aby móc cieszyć się życiem. :)
„Gloryfikacja zajętości” – świetnie to ujęłaś, pożyczamy ten termin! ;-) Rzeczywiście bycie zajętym, zapracowanym jest w modzie. Pochwalamy leniuchowanie, bujanie w chmurach i marzenie o niebieskich migdałach! Nie samą pracą człowiek żyje ;-)
Kasiu, dlaczego piszesz rozdzielnie „nie” z rzeczownikami?:(
Pewnie zwykła pomyłka. Podpowiesz, w którym miejscu? Nie widzę…
„Nie robienie” :)
Poprawione, dzięki! :)
Faktycznie żyjemy w takich czasach, że przyznanie się, że mamy czas wolny dla siebie, kiedy robimy to co nam sprawia przyjemność i nie ma wpływu na nasz rozwój, kondycję, itp. wydaje się być wielkim błędem. Lubię sobie pospać dłużej, a że godziny pracy pozwalają mi pospać do 9 w ciągu tygodnia to bardzo często z tego korzystam. Tylko potem bardzo często ktoś jest zdumiony jak tak mogę – bo pzrecież trzeba wstawać wcześniej, bo szkoda dnia, itp. Owszem wstając wcześniej można zrobić więcej, ale ja wolę posiedzieć wieczorem tą godzinę dłużej niż zrywać się bladym świtem, bo tak wypada. Nauczyłam się też, że moje życie jest moje, mam je jedno i muszę je też wykorzystać na to co sprawia mi przyjemność. Dlatego nawet w natłoku obowiązków (których wszyscy mamy mnóstwo, bo praca, dom, gotowanie sprzątanie, często dzieci, sport i milion innych równie ważnych rzeczy) staram się codziennie znaleźć chociaż pół godziny, żeby poczytać książkę – i to nie poradnik, ale taką która pozwoli mi się oderwać od rzeczywistości, zapomnieć na chwilę o tym, że powinnam pracować nad sobą i swoim życiem. mam też kilka innych małych przyjemności, które w sumie nie wnoszą nic rozwojowego w moje życie, ale sprawiają, że jestem szczęśliwa i dzięki, którym nawet w najgorsze dni wiem, że będzie dobrze bo one na mnie czekają. Nie warto ciągle skupiać się na pracy, na idealnie wysprzątanym domu, idealnej figurze i innych „idealiach”, przez które ciągle jesteśmy pod presją. Warto pomyśleć też o sobie i swoich przyjemnościach, żeby nie zwariować.
Ojej. Trafiłaś w sedno. Ja się często czuję irracjonalnie „winna” wobec świata, że robię to czy tamto dla przyjemności, a nie zajmuję się „poważną pracą”. Najsilniej to czuję, kiedy muszę się tłumaczyć (sic!) z czasu na wakacje – wybraliśmy z mężem taką formę życia i pracy, która pozwala nam na długie wyjazdy. Jesteśmy z tym szczęśliwi. A otoczenie często ma jakieś „ale” – i stąd moja głupia potrzeba tłumaczenia się. Choć jestem ze swoim stylem życia szczęsliwa i, co ważniejsze, wypoczęta i zrelaksowana.
Przeczytałam ostatnio, że odpoczynek to nie fanaberia rozpieszczonych ludzi, ale nasz obowiązek. Bo należy dbać o swój dobrostan, tak samo jak o rozwój zawodowy i posprzątany dom. To nie jest zadanie mniej ważne od innych. Często jest nawet istotniejsze, bo brak balansu (o którym zresztą sama pisałaś wcześniej, a i znasz po części skutki mojego niezbalansowania) potrafi się kumulować i dawać realne somatyczne objawy. Od bólu głowy i napięcia w mięśniach, po nerwicę i depresję.
Zdecydowanie, odpoczynek (jakościowy!) to nasz obowiązek.
Może jestem dziwna, ale nie umiem leniuchować. Nie potrzebuję nawet. Nie kusi mnie leżenie na trawie, książki i tak czytam a biegać uwielbiam. Może to to są chwile kiedy ładuję baterie? :)
Ja mam zasadę „wolnych poniedziałków”. To takie rozruch po weekendzie. Nie mam jeszcze tyle sił by zabrać się ostro do pracy (zajęć dodatkowych). Poniedziałkowe popołudnie spędzam zazwyczaj z książką, którą czytam bardzo powoli. Leniwie przygotowuję się do korepetycji językowych, które mam następnego dnia – przegadam fiszki. A cała moja aktywność fizyczna to joga. Po tak spędzonym poniedziałkowym popołudniu, w pozostałe dni tygodnia jestem zdecydowanie bardziej „wydajna”.
Uwielbiam i jestem zwolenniczką odpoczynku i słodkiego nicnierobienia od czasu do czasu :) jest mi to bardzo potrzebne :) te momenty z książką, ulubioną gazetą i z filiżanką kawy czy nawet na kanapie przed TV sprawiają, że mam większą ochotę na czysto prozaiczne czynności, poza tym celebrujmy takie momenty, bo życie za szybko ucieka ;)
Tak jak z ilością potrzebnych nam ciuchów tak i z możliwościami tzw leniuchowania mamy inne zobowiązania i realia życiowe.
No właśnie, ja mam z tym problem i niestety nie potrafię sobie z tym poradzić. Kiedy mam ochotę nie robić nic, automatycznie pojawia się poczucie winy. Jakiś wewnętrzny głos mówi mi, że marnuje czas, że przecież tyle obowiązków. A to musisz zrobić sprawozdanie, a to obiad, a to sprzątanie, pranie. Jak to jest, że kiedy poświęcam czas komuś czuje się, powiedzmy, spełniona, choć może to nienajlepsze sformułowanie. Z kolei, kiedy poświęcam czas sobie, choćby na oglądanie filmu czy rozwiązywanie krzyżówki, automatycznie pojawia się ten nieznośny krytyk wewnętrzny oraz poczucie winy. Może niedostatecznie lubię siebie…
super klasyczna pasja! ja ksiażki i fajka a do tego roomba sprząta mi pokój