Minimalizm a posiadanie dzieci – możliwa rzeczywistość czy czysta utopia? Swoją historię o drodze do minimalizmu opowiada dziś Paulina – mama dwóch córek z trzecim maluszkiem w drodze. Mama minimalistka!
Wiem, że temat minimalizmu w kontekście posiadania dzieci żywo Was interesuje, a z uwagi na brak dzieci własnych ;) trudno mi się do niego odnieść. Przygotowując ten temat do książki bazowałam na licznych doświadczeniach swoich przyjaciół i znajomych, ale wciąż pozostał niedosyt.
Gdy napisała do mnie Paulina, opowiadając swoją historię, natychmiast poprosiłam ją o zgodę na publikację, żeby więcej osób mogło poznać zupełnie inny punkt widzenia, niż ten pokazywany na co dzień w mediach i wśród najbliższych. Bo można być mamą minimalistką! Poprosiłam ją również o odrobinę minimalizmu w praktyce – o sporządzenie dwóch list: rzeczy niezbędnych przy małym dziecku i odwrotnie tych, które w Jej przypadku okazały się zupełnie niepotrzebne.
Minimalizm a posiadanie dzieci. Historia Pauliny – Matki Minimalistki
Mając do dyspozycji przestrzeń, którą nie musiałam się z nikim dzielić, tak naprawdę o nią nie dbałam. Kiedy mieszkaliśmy tylko we dwoje, nasze małe mieszkanie mieściło spokojnie nas i nasze życiowe dobytki – ten wspólny i te dwa, które każde z nas wniosło do naszego życia – książki, dokumenty, notatki ze studiów, pamiątki i ubrania. Oprócz salonu i małej sypialni mieliśmy jeszcze mikro pokoik, w którym ułożyliśmy to wszystko zgrabnie na półeczkach i systematycznie dokładaliśmy nowości. Pokoik „zarastał” różnościami, a kiedy ktoś do nas przychodził to po prostu zamykaliśmy drzwi – nasz „majątek” niepostrzeżenie znikał i nie wywoływał chwilowo niesmaku i ciągle zagłuszanych wyrzutów sumienia, że kiedyś tam trzeba w końcu posprzątać.
Kiedy postanowiliśmy, że naszą przestrzeń będziemy dzielić z maleństwem, zaczęliśmy gromadzić kolejne rzeczy, bo to oczekiwanie na córkę było czymś niezwykłym. Czytaliśmy artykuły w Internecie, blogi, fora parentingowe wyszukując rzeczy, bez których się nie obędziemy jak tylko Lila przyjdzie na świat. Co tam my się nie obędziemy, uważaliśmy, bo tak zostaliśmy zaprogramowani przez komercyjny biznes dziecięcy, że bez sterylizatora do butelek, przewijaka, poduszek, nosidła, kocyków, podgrzewaczy, zabawek edukacyjnych i tysięcy innych niezbędnych gadżetów dziecka nie da się wychować… Mało tego, nie mieliśmy nikogo w naszym otoczeniu, kto powiedziałby nam co tak naprawdę jest potrzebne dziecku, a nawet gdyby nam mówiono to chyba i tak byśmy nie posłuchali. Chcieliśmy przychylić nieba Lili.
Lista rzeczy niezbędnych i przydatnych przy małym dziecku wg Pauliny
Rzeczy niezbędne:
- Nebulizator do inhalacji podczas choroby, infekcji.
- Nawilżacz powietrza.
- Szczelny termos na wodę zapewnia oszczędność energii elektrycznej, czajnik zużywa jej najwięcej, kiedy się nagrzewa. W termosie woda jest ciepła przez większą część dnia, jeśli potrzebna do zrobienia mleka czy napoju.
- Kilka pieluszek muślinowych lub tańszych tetrowych – służą jako kocyk, otulacz, ściereczka.
Rzeczy, które się przydają, ułatwiają mamie codzienne funkcjonowanie, ale nie są niezbędne:
- Krzesełko do karmienia, takie samodzielne do postawienia przy dorosłym stole.
- Bujak/leżaczek.
- Mata edukacyjna.
- Łóżeczko, jeśli dziecko nie śpi z rodzicami.
I urodziła się Ona. I cały nasz świat wypełniło nam bycie z Nią, a kiedy kurier jeden za drugim zaczęli przynosić paczki z zamówionym dziecięcym ekwipunkiem nagle nasza mała już przestrzeń drastycznie się zmniejszyła. Chcąc przygotować dziecięcy pokój musieliśmy pozbyć się niemalże wszystkiego, co nagromadziliśmy w nim do tej pory. Pojawiły się schody, bo nie było gdzie tego przenieść, zmieścić, upchnąć. Spędzałam całe wieczory na przeglądaniu wszystkich rzeczy, kompletnie do tego nie przygotowana. Chcąc jak najszybciej się z tym wszystkim uporać mnóstwo rzeczy wyrzuciłam, a przecież mogłam sprzedać i odzyskać choć część pieniędzy. Nie znałam wtedy pojęcia minimalizm, ja po prostu chciałam się uwolnić od rzeczy, chciałam odzyskać przestrzeń, żeby mieć jej więcej na bycie z dzieckiem. Odgruzowanie tego małego pokoju nie miało tak naprawdę nic wspólnego z nieodwracalnym uwolnieniem się od nadmiaru, bo miejsce naszych gratów wypełniły „niezbędniki” dla dziecka. I tak koło się zamknęło. Lila była pierwszym dzieckiem w rodzinie, więc wszyscy wokół co rusz przychodzili w odwiedziny przynosząc ze sobą prezenty. A to ubranko, a to zabawkę. To wszystko sprawiało mi (no bo przecież nie kilkutygodniowemu dziecku) ogromną radość i znów zaczynałam gromadzić. Gromadziłam też wszelkie pamiątki, które dotyczyły mojej Córki – tysiące zdjęć, filmów, wydruków, obrazków, pierwsze buciki, pierwszy smoczek…. Ale chyba każda mama swojego pierwszego dziecka tak robi. :) Obrastaliśmy w rzeczy. Znowu. Tylko teraz nie mogliśmy zamknąć drzwi i po prostu tego nie widzieć.
Trwałam w tym stanie blisko 4 kolejne lata. Do momentu, kiedy na świat przyszła Maja. Miesiąc przed jej urodzinami poczułam, że to ten czas kiedy muszę zadbać o naszą przestrzeń. Przywiozłam więc od Rodziców wielkie worki z ubrankami, zabawkami, gadżetami, rozłożyłam w salonie na podłodze i cały dzień spędziłam nad segregacją na to co będzie potrzebne i na to co jest całkowicie zbędne. Przeżyłam jednocześnie szok i ogromną ulgę widząc mój podział. Z pełnej trzydrzwiowej szafy i pokoiku, które mieliśmy do dyspozycji na rzeczy dla Lili, Maja otrzymała trzy szuflady w komodzie i miejsce w naszym łóżku. To był ten właśnie przełom w moim życiu, ta gruba kreska, mój krok w kierunku minimalizmu. Okazało się wtedy, co było dość bolesne, że bez 70% „niezbędników” świetnie się funkcjonuje, bo to zupełne pierdoły i zajmują tylko miejsce, a nie mają żadnej wartości użytkowej. Przynajmniej dla nas.
Lista rzeczy zupełnie zbędnych przy małym dziecku wg Pauliny
- Sterylizator do butelek.
- Drogi termometr do mierzenia temperatury na czole czy w uchu. Z mojego doświadczenia wynika że takie termometry są bardzo awaryjne i przekłamują temperaturę. Mamy w domu dwa zwykłe elektroniczne, z których korzystamy też my dorośli.
- Kosz Mojżesza jest przydatny do czasu kiedy dziecko leży nieruchomo i nie jest „długie”. Przy Lili korzystaliśmy ok. 2 miesiące, a Maja spała i leżała zwyczajnie na sofie lub kocu rozłożonym na podłodze.
- Syntetyczne i reklamowane kosmetyki dla dzieci. W zupełności wystarczy olejek arganowy lub jojoba, czysta lanolina kosmetyczna, jeśli dziecko nie jest uczulone i mydło węglowe. Jeśli pojawią się problemy ze skórą to doraźnie maść alantan plus działa świetnie.
- Elektroniczna niania – dla nas zupełnie nieprzydatne urządzenie.
- Herbatki w proszku, do rozpuszczania – sam cukier i dodatki smakowe. Dziecko z powodzeniem pije czystą wodę lub z dodatkiem domowego soku owocowego.
- Kombinezon/śpiworek do wózka – do niektórych wózków są wyłącznie dedykowane i kosztują bardzo dużo, a dziecko szybko z nich wyrasta.
W małym mieszkaniu, w którym jest dwójka małych dzieci, jedynym i absolutnym „must have” jest pusta przestrzeń i nasza obecność. Uświadomienie tego przyniosło mi spokój, a wiedza o tym, jak podchodzić do tego mądrze i własna intuicja to narzędzia, dzięki którym wiem jak ten spokój utrzymać. Teraz, kiedy czekamy na nasze trzecie dziecko każda zbędna rzecz jest eliminowana, nie mogę sobie pozwolić na zagracenie domu, bo wolę poświęcać czas dzieciom zamiast na sprzątanie. Choć wiem, że sporo jeszcze pracy by się znalazło, bo tego „zen”, o którym marzę jeszcze nie osiągnęłam, ale pracuję nad tym, teraz wolniej, ale cały czas.
Niedawno zrobiliśmy mały remont. Zamieniliśmy się pokojami z dziewczynami. Przenieśliśmy się tylko z łóżkiem i komodą do wspomnianego już mikro pokoiku, a Lila i Maja (choć ta ostatnia ciągle rezyduje w naszym łóżku i dobrze nam z tym) zyskały wspólny pokój. Znów pozbyliśmy się mnóstwa rzeczy, bo szafę z której korzystaliśmy dostały dziewczyny a my mamy…. po jednej szufladzie w komodzie i kilka wieszaków w szafie w przedpokoju. Mój Tata, który pomagał nam w remoncie cały czas powtarza, że nie może się nadziwić jakim sposobem my się mieścimy w 4 i pół „ludzia” w tym mieszkaniu. Ja się tylko uśmiecham i mówię, że u nas jest tak, że im więcej mamy dzieci, tym mniej mamy rzeczy. :)
Za kilka miesięcy urodzi się nasze trzecie dziecko, nic więcej do funkcjonowania nie jest nam potrzebne oprócz listy nr 1 oraz dużej ilości uwagi, ciepła i cierpliwości. Jeszcze na koniec mała podpowiedź dla wszystkich, którzy nie mają pomysłu na obdarowanie czymś świeżo upieczonych rodziców i maluszka, jeśli jest u was taki zwyczaj. Kupcie po prostu paczkę pieluszek jednorazowych i kwiaty dla mamy, starszemu dziecku zawsze przyda się książka, kolorowanka czy kredki. Rodzice i tak kupują te rzeczy, więc kupno czegoś tak praktycznego i potrzebnego jak pieluszki sprawi im z pewnością radość , a nie pozostanie dylemat, co zrobić z masą gipsową do odcisku stópki, kolejną karuzelą nad łóżeczko, body w nietrafionym rozmiarze czy fikuśną sukieneczką, której maleńka dziewuszka i tak nie założy. :)
Podsumowując, prowadząc bloga wielokrotnie spotkałam się z zarzutem, że mając dzieci nie da się być minimalistką, bo przy dzieciach jest potrzebne tyle rzeczy, bo dzieci zagracają przestrzeń, bo non stop bałaganią, bo brudzą, więc nie jest możliwe mieć mieszkania w którym są białe ściany, meble, jasne poduszki, kwiaty. Jestem przykładem na to, że można. Dzisiaj też jestem mądrzejsza o prawie trójkę dzieci i wiedzę, co im tak naprawdę jest potrzebne do szczęścia. Nie łudzę się jednak, że każda „pierwsza” mama mnie posłucha, ale jeśli będzie to choć jedna to będzie wspaniale.
***
Kocham takie historie! One pokazują, że minimalizm a posiadanie dzieci to nie jest utopia, pojęcia te wcale nie muszą się wykluczać, a straszenie „zobaczysz, z dzieckiem skończy się ten Twój minimalizm” jest kompletnie nieuzasadnione. Historia Pauliny daje mi jeszcze jeden argument. Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek napisze mi jeszcze raz, że uporanie się z nadmiarem jest NIEMOŻLIWE przy dzieciach, podlinkuję mu tę historię i wytknę palcem jako zwyczajną wymówkę.
Jeszcze nigdy nie byłam tak ciekawa Waszego zdania! Odezwijcie się, proszę, matki-minimalistki i matki-nie-minimalistki (ojcowie również) i napiszcie o swoich doświadczeniach!
Dzieci to na pewno minimalizm, jeśli chodzi o czas dla siebie. Czas tylko dla siebie (także w postaci myślenia o sobie) staje się przy dzieciach naprawdę minimalistyczny w porównaniu z życiem przed dziećmi. I tak jest aż do ich wyjazdu na studia lub usamodzielnienia się. Nie miałam nigdy takich wynalazków jak: nebulizator, nawilżacz, termos, bujak i mata edukacyjna (nawet nie wiem, co to jest). Rzeczą niezbędną z tej listy jest dla mnie łóżeczko. Nie wyobrażam sobie, że dziecko nie ma swojego łóżeczka w domu.
teraz nebulizator to naprawdę must have, bo lekarze właściwie nie zapisują już innych lekarstw ;). Ale zgodzę się, że też nie wyobrażam sobie braku łóżeczka dla dziecka. I nie zgodzę się, że książeczka dla dziecka to zawsze dobry prezent, bo ich też już mamy za dużo :) najlepiej coś, co szybko się kończy – np. kartki (w sensie kolorowy albo blok) czy wspomniane pieluchy. Ale nie oszukujmy się – ludzie nie kupują prezentów, żeby zrobić frajdę maluchowi ani nawet rodzicom, tylko sobie ;) pozdrawiam ciepło
Moje doświadczenia w byciu mamą obejmują ostatnie 14 miesięcy. Myślę, że to wystarczająco długi okres czasu, aby można było podzielić się pierwszymi przemyśleniami :) Doskonale rozumiem rodziców, którzy ulegają magii dziecięcego świata i na potęgę z niego korzystają. Rzeczy dla dzieci są po prostu przepiękne a ich wybór przeogromny. Pierwszy krok do zatrzymania się w tym procesie to moim zdaniem uświadomienie sobie, że tak naprawdę rzeczy te cieszą nas – dorosłych a nie nasze nowonarodzone dziecko, które w większości przypadków zupełnie ich nie potrzebuje. I wbrew pozorom nie rezygnacja z nich wszystkich, ale przyzwolenie sobie na zakup jednej czy dwóch dla własnej przyjemności, świadomie odpuszczając całą resztę. Drugi krok to uświadomienie sobie, że kupowanie czegokolwiek „na zapas” i „na wszelki wypadek” przy kompletowaniu wyprawki zupełnie mija się z celem. W dobie centrów handlowych otwartych do późnej nocy oraz internetu dokupienie czegokolwiek, co jednak w praktyce okaże się niezbędne, nie stanowi dziś żadnego problemu. W przeciwieństwie do ilości miejsca do przechowywania, bo rzadko które mieszkanie lub dom są istną studnią bez dna. Po trzecie wreszcie warto podążać za swoim dzieckiem. Poznać je i odpowiadać na jego indywidualne potrzeby. Na to, czy ulewa i potrzebuje częstszych zmian ubranek czy nie ma takiego problemu i wystarczy o kilka rzeczy mniej. Na to, co je interesuje i przyciąga jego uwagę, zamiast podtykać rzeczy, które to naszym zdaniem powinny je zainteresować. A jako ostatni wymienię prosty, zdrowy rozsądek. Rzadko kiedy nie usłyszymy płaczu dziecka w dwupokojowym mieszkaniu, więc inwestowanie w elektroniczną nianię nie wydaje się uzasadnione. Mając na uwadze te kilka zasad sądzę, że minimalistyczne rodzicielstwo nie jest specjalnie trudne. Znacznie trudniejsze jest wychowanie dziecka na dobrego i samodzielnego człowieka, o co przecież w tym wszystkim najbardziej chodzi :)
Kiedy byłam w pierwszej ciąży moja gin powiedziała mi, że najważniejsze zalecenie to nie czytać internetowych poradników i forów. Posluchalam. I całe szczęście. Nie mialam sterty niepotrzebnych rzeczy i byłam zdrowsza psychicznie :-) co do listy – z pierwszej na początku miałam tylko pieluszki tetrowe. Nebulizator kupiłam dopiero jak syn miał 2 lata, wcześniej nie był potrzebny. Co do spiworka do wozka mam dzieci jesienno-zimowe, z którymi od maleńkich chodzę na spacery. Dla mnie must have :-) przy drugim dziecku zdecydowałam się na chuste do noszenia, mąż zastanawia się, jak starszego bez niej wychowalismy :-) karmię piersią, więc nie mam żadnych butelek, podgrzewacze, sterylizatorow, smoczkow
Generalnie, zrezygnowanie z internetowych poradników i forów to w większości tematów świetny pomysł. ;))
Kasiu, jeszcze ktoś uzna, że Twoje poradnikowe teksty (bądź co bądź internetowe) też trzeba omijać.
Iwono, ale ja nie mam z tym problemu. Wkładam dużo pracy w to, żeby moje teksty były wartościowe, ale jeśli ktoś uzna, że mu są do niczego niepotrzebne, nie inspirują go to lepiej, żeby je omijał.
Bardzo dobre podejście. Z resztą jak czegokolwiek szukasz w internecie na temat zdrowia to zaraz natrafisz na przedziwne artykuły, każde objawy prowadzą do nowotworu, a na forach to sami doktorzy habilitowani :) lepiej udać się do lekarza niż szukać porad/odpowiedzi w internecie. Jak bym w ciąży czytała te wszystkie poradniki to bym zwariowała i siedziała zestresowana, a tak zamiast tego lepiej się zrelaksować i wyjść na spacer do parku.
Uważam, że śpiworki to must have – w naszym przypadku sprawdza się znakomicie. Nie mamy jednak ich tysiąca, a dwie sztuki – jeden jak młody był mały i wykorzystał go do końca 2016 roku, a w drugim śpi teraz – specjalnie kupiłam za duży, by dłużej w nim spał. Dodatkowo mamy śpiworek-rekinek i młody leży w nim podczas zimowych spacerów. Sterylizator jest potrzebny, kiedy karmimy mlekiem modyfikowanym – przez kilka miesięcy życia jednak dziecko powinno mieć sterylniejsze butelki. Jak karmimy piersią – sterylizator jest zbędny. Uważam też, że krzesełko, bujak/leżaczek, mata edukacyjna i łóżeczko są jednak niezbędne – sami z młodym korzystamy z tego codziennie, a młody ma mnóstwo frajdy. Uważam siebie za mamę minimalistkę, ale tutaj koleżanka to już totalny minimalizm ma ;).
Dziękuję Ci za ten tekst. Co prawda jeszcze dzieci nie mam, ale za trzy miesiące pojawi się maluch i trzeba będzie jakoś tę przestrzeń wokół nas i małego dziecka organizować. Ba, już to zaczęłam robić, chociaż też nie do końca wierzyłam, że się da. Ale dzięki Tobie i Paulinie nabrałam motywacji i wiary, że jednak można i do tego będę dążyć :)
Dziękuję w imieniu swoim i Pauliny!
Czyli tak naprawdę już dziecko masz :) Tylko JESZCZE nie generuje dźwięków i bałaganu, czyli na razie możesz być zen :) Szczęśliwego rozwiązania!
Dokładnie :)
Z tym minimalizmem w przypadku dzieci bym jednak trochę polemizowała. Wszystko oczywiście zależy od tego, co każdy z nas rozumie pod pojęciem minimalizm i jak go definiuje. Z własnego doświadczenia wiem, że nie da się wychować dziecka bez pewnych rzeczy i niestety są one niezbędne chociaż bywa, że w ten sposób stracisz przestrzeń. Mata edukacyjna? Uważam, że jest dla dziecka potrzebna. Na pewno ułatwia życie matce ale przede wszystkim stymuluje rozwój motoryczny dziecka (uczy się chwytać, skupiać uwagę itp.). Jeśli wybieramy łóżeczko to możemy kupić turystyczne. Przyda się na wyjazdy, łatwo je można schować do szafy itp., a w późniejszym czasie może posłużyć jako kojec. Moje dziecko też śpi ze mną ale w ciągu dnia wolę je odlozyć na drzemkę do łóżeczka bo wiem, że jest bezpieczne. Tak samo nie da sięzuplnie ograniczyć ilości ubranek. Moje dziecko tak ulewało, że gdyby nie kilka par dodatkowej odzieży to chodziło by chyba gole;)
Jak w każdej innej sferze, tak i przy rodzicielstwie rozumiem minimalizm dokładnie tak samo – jako posiadanie świadomie potrzebnych rzeczy. Myślę, że to wszystko wyjaśnia.
Przy dziecku bardzo ważne staje się nadawanie odpowiednich priorytetów różnym rzeczom. Nie zrezygnuję z pracy, ani z czasu spędzonego z dzieckiem. Nie zrezygnuję z treningów, bo to mój jedyny „czas dla siebie”. Ale z powodzeniem mogę zrezygnować z odkurzania/ mycia podłóg i innego sprzątania – można to komuś oddelegować. Zakupy spożywcze można robić przez internet. Gotowanie – również można oddelegować. Nagle szkoda czasu na bezmyślne przeglądanie fejsbuka, bo jeśli czas przeznaczę na to, to po prostu zabraknie mi go na inne ważniejsze rzeczy. Zostały mi chyba 2-3 blogi, na które zaglądam regularnie. Z TV nie korzystam już od 10 lat, także ten problem odpada. Jako, że pracuję z domu – nagle super istotne stało się produktywne wykorzystanie czasu, kiedy maluch śpi. W temacie rzeczy dla niemowlaka, po kilku miesiącach macierzyństwa, stanowczo mogę stwierdzić, że dla każdego dziecka co innego będzie niezbędne. Ja nie wyobrażam sobie życia bez łóżeczka dziecięcego, bujaczka, w którym maluch spędza czas w dzień i laktatora, dzięki któremu mogę dalej karmić piersią i trenować. Mamy 2 butelki, które sterylizuję we wrzątku, ok 10 pieluszek tetrowych, jako że moje dziecko mocno ulewa i przydają się do wycierania wszystkiego dookoła. Przy ulewaniu niezbędnych jest też więcej ubranek dla malucha. I śliniaczki/ chustki nie pomagają – jest po prostu więcej prania. Co do najlepszego prezentu dla młodych rodziców – rękami i nogami podpisuję się pod pieluszkami :) Tylko taka drobna rada, zanim kupicie – zadzwońcie i zapytajcie jaki rozmiar nosi maluch. Zdarzyło nam się kilka razy, że dostaliśmy w prezencie za małe pieluszki. Jako, że nic w przyrodzie nie ginie – zostały przeznaczone na „prezent” dla znajomych, którzy mają młodsze dziecko niż my :)
Też jestem mamą dwójki (niecałe 5 i niecałe 3). Z jednym malutkim dzieckiem przeprowadziliśmy się do Francji (musieliśmy się „do zera” wynieść z domu w którym mieszkaliśmy), a potem, już z dwójką przeprowadzaliśmy się jeszcze na miejscu, a w końcu wróciliśmy do Polski. Te przeprowadzki trochę wymusiły minimalistyczne podejście;) ale i tak byłam i jestem zdania, że dzieci nie potrzebują RZECZY i nadmiaru bodźców i stymulacji. Potrzebują trochę przestrzeni wolnej i trochę nudy, to najlepszy stymulator inteligencji;) Nasze nie mają wielu zabawek, choć teraz, jak już jesteśmy w Pl dostajemy niestety sporo badziewia, a te co mamy regularnie przeglądam i spora część jest po prostu pochowana, i raz na jakiś czas robię wymiankę tych, do których maluchy będą miały dostęp. Jak były młodsze tez spokojnie obywaliśmy się bez większości gadżetów, choć trzeba pamiętać że nie chodzi też o jakieś zawody, kto ma mniej, dla każdego co innego jest must havem;)
Jedyne co zawodzi to minimalizm w podróży:D Tak jak pisałam u siebie na blogu, kiedyś wszystko co potrzebne nieśliśmy na plecach, podróżowało się stopem, pociągiem spontanicznie i niezależnie. Teraz (dużo jeździmy pod namiot, więc wiadomo że to też ma wpływ) zawsze jesteśmy załadowani po dach – ich wszystkie ciuchy (bo przecież nie ma gdzie prać), nosidła lub przyczepka rowerowa, sprzęty do gotowania, rzeczy spania itd…
pozdrawiam:)
Opisałam teraz naszą sytuację juz z, trójką dzieci w tym poście, zapraszam:) http://odpoczywalnia.blogspot.com/2017/11/minimalizm-i-dzieci.html?m=1
W czasie oczekiwania na dziecko też dałam sobie wmówić, że bez tych wszystkich dodatkowych gadżetów nie będę dobrą mamą, że bez trendy łóżeczka maleństwo nie będzie dobrze spało, bez misia szumisia nie usnie, a bez wózka za 4 tysie nie będzie mu się komfortowo spacerowalo. Tymczasem trzy pierwsze miesiące pokazały, że bazą dla dziecka są ramiona mamy, cyc i bliskość. Szum można włączyć z komórki, łóżeczko wyrzucić, bo maluszek chce spać z rodzicami. A wózek… dostaliśmy w prezencie: terenowy no name, ale na każdej trasie mega się sprawdza. Ale to fakt: póki sama się nie przekonasz o zbednosci tego wszystkiego, nie uwierzysz. Reklamy ciągle budują w podatnych na sugestię młodych rodzicach poczucie, że bez gadżetów sobie nie poradzą.
Mam wbudowany program „zła matka”, bo od początku informacje o tym, ile to rzekomo musze kupić wyzwalały u mnie odruch podniesienia palca i popukanai się nim w czoło.
reklamy i blogi „parentingowe” (nie cierpię tego słowa) z listami „must have”
Ciekawa rozmowa :) ja jestem mamą tylko jednego dziecka, ale miałam szczęście obserwować dużo matek, które uległy wszystkim leżaczkom/huśtawkom/zabaweczkom itd. Mogłam świadomie przygotować się do narodzin córki i kupić tylko to, co jest potrzebne. Wyszłam też z założenia, że jak coś będzie rzeczywiście niezbędne – po prostu kupię to później. Ja np. w ogóle nie potrzebowałam do tej pory sprzętu do inhalacji, bo córka (prawie 3 lata) rzadko choruje. Przydatna (i to bardzo) okazała się elektroniczna niania (kupiliśmy ją jednak dopiero jak mała miała ponad miesiąc) – mieszkamy w dosyć dużym domu, a córka spała na górze i na dole czasem nie było jej słychać. Myślę, że przed narodzinami warto kupić tylko te super niezbędne rzeczy, dla mnie były to: łóżeczko i pościel, wózek, fotelik samochodowy, podstawowe ubranka i kosmetyki, pampersy, pieluchy tetrowe. Teraz córka ma prawie 3 lata i w zasadzie nic jej nie kupujemy (no może poza butami). Ostatnio dowiedziałam się, że wszystkie mamy dookoła, gdy wychodzą na zakupy dla siebie, wychodzą z torbami dziecięcych ubranek/spineczek/gumeczek. Ubranka mojego dziecka mieszczą się w jednej nie za małej szufladzie (oprócz oczywiście okryć wierzchnich). Kupujemy coś nowego, jak już z tego wyrośnie. Zabawek nie kupujemy w ogóle – na urodziny, święta i inne okazje córka zawsze coś dostanie w prezencie. Nie dajemy jej jednak wszystkiego od razu – chowam do szafy i jak widzę, że już jej się znudziły stare zabawki, wtedy wyciągam te nowe.
U nas tak samo z prezentami – albo chowam i daję na raty przez kilka dni albo składamy się na jeden większy, przemyślany prezent na lata. Mój Maluch jak dostanie ich kilka nie potrafi się nimi cieszyć. Przeżywa coś dziwnego, nie potrafi podzielić swojej uwagi na tyle rzeczy. Też mieszkamy w domu i mamy 3 poziomy – elektroniczna niania to konieczność. Bez wstydu kupiłam też matę oddechu – przy dziecku z alergią oddechową to może uratować w nocy życie. Łóżeczko też mam bo nie umiem spać z dzieckiem w jednym łóżku, choć od 2.5 roku śpimy w jednym pokoju i dziś wiem że pokój dziecięcy o było spełnienie moich marzeń :-)
Jestem ciekawa jak mama Paulina radzi sobie z zabawkami. Dzieci stale o coś nowego proszą, marzą o kolejnych zabawkach i czasoumilaczach, a ja wolę żeby miały tego mniej i bardziej doceniały to co dostają. Jak sobie z tym radzić podczas gdy rówieśnicy dosłownie zalewani są kolejnymi tonami zabawek i dostają w zasadzie wszystko co chcą?
Temat zabawek to jeden z trudniejszych tematów dlatego, że w grę wchodzą tutaj nie tylko moje emocje, ale też dziecka które chce należeć do grupy rówieśniczej, nie odstawać, być częścią społeczności zwłaszcza kiedy chodzi już do przedszkola. Powiem jednak tak – poza sporadycznymi przypadkami kiedy moja córka prosiła nas o zakup warkocza Elsy czy Furbiego bo takie rzeczy widziała u swoich koleżanek to nie mamy dylematów czy jej ulegać w prośbach, bo od małego dziecka obserwowaliśmy czym się bawi i z jaką częstotliwością i tak dobieraliśmy zabawki żeby były trwałe i wartościowe. Nie mamy telewizora w domu, więc Lila nie ogląda reklam co wg mnie jest ogromnym bodźcem do „chcę, kup mi to”. Myślę, że od początku tak staraliśmy się ukierunkować temat zabawek, że Lila cieszy się z drobiazgów, lubi książki a hitem są kredki, klej i nożyczki i puzzle. Tego u nas nie brakuje dlatego w tekście wspomniałam o prezentach dla starszaków – kredki, kolorowanki itp. Tak to wygląda z naszego punktu widzenia. I możesz mi wierzyć lub nie, Lila zabawki dostaje tylko w prezentach od rodziny i podczas ostatnich świąt definitywnie przekonaliśmy się o słuszności naszego postępowania – nie ma sensu wymyślać i zapożyczać się na drogie modne zabawki, bo nasze dziecko wybrało plastikowego konika, którego dostało od Babci i tej ilości zabaw i rozmów z tym koniem to dorosły by nie wymyślił. Co do warkocza i Furbiego – nie ma tych rzeczy u nas w domu, bo rozmowa wystarczyła żeby Lila przestała ich chcieć.
I jeszcze jedno – widzę po Lili, że jeśli ma dużo zabawek to ich nie docenia i nie szanuje. Kiedy musi o coś zadbać, bo to lubi to zabawka służy jej bardzo długo. Ale dziecko tez musi widzieć w domu, że rzeczy się szanuje.
Moje doświadczenie pokazuje, że ten problem wzrasta kiedy dzieci idą do szkoły. W domu może nie być TV, reklam itp ale towarzystwo rówieśników skutecznie uświadamia co jest 'niezbędne’, imprezy szkolne obfitują w niezdrowe jedzenie i nie ekologiczne napoje w kartonikach i plastikowe naczynia i sztućce, do szkoły przychodzą handlowcy i stwarzają u dzieci potrzebę kupienia zbytecznych pomocy naukowych takich czy innych, wychowawca zachęca do kolekcjonowania kart i albumów do nich, plastikowych ludzikow itp, oczywiście z jakiejś konkretnej serii, np star wars czy piłkarzy bo to podobno łączy dzieci i uczy rozmawiać o hobby. Żyję na prowincji z kompleksami ale za to dość majętnymi mieszkańcami, więc dzieci są obkupowane zanim zdążą o coś poprosić, rodzice rywalizują kto pierwszy kupi reklamowany gadżet, bez żenady opowiadają, że ich dzieci na nic nie muszą czekać, że wszystko dostają od razu, na urodziny zaprasza się całą klasę i każdy gość przynosi prezent. Konsumpcja, weselny przepych a wszystko to w imię szczęścia dzieci. Moi synom tłumaczenie nie pomaga jeśli nie ma wokół ani jednej rodziny podobnej do nas i szkoła wzmacnia konsumpcję. Próbowaliśmy rozmawiać z innymi rodzicami i ze szkołą ale tylko zyskaliśmy opinię dziwaków, co też nie pomaga moim dzieciom. Musiałam spuścić ze swoich standardów, młodszy sobie dobrze radzi i nawet lubi się wyróżniać ale dzieci są różne i starsze dziecko czuło się tak wykluczone, że sprawa oparła się o psychologa.
Właściwie to chciałam napisać, że póki dzieci są małe to na drodze do minimalizmu pracujemy TYLKO nad swoim ego. Mamy trudne zadanie, aby odróżnić potrzebę od chęci na coś, ale to nasza praca na swoim podwórku. Wtedy jest względnie łatwo dążyć do minimalizmu, odżywiać dzieci zdrowo, wdrażać ekologię na miarę swoich możliwości. Jesteśmy panami/paniami życia naszej rodziny. Ale kiedy dzieci są starsze to zaczynamy się mierzyć z bardzo poważnym problemem społecznym. Ja sądziłam, że te wczesne podstawy wystarczą, że będę miała swobodę aby żyć i wychowywać dzieci po swojemu, poznam podobnych ludzi, a może nawet po drodze ktoś fajny zarazi się tematem i w kupie będzie jeszcze latwiej. Niestety tak nie jest, ludzie otwarcie mówią, że nie segregują śmieci, bo tylko ubodzy to robią, żeby płacić mniejszy rachunek, dzieci w klasach wczesnoszkolnych mają tablet plus telefon plus psp (cokolwiek to jest) i mp4 do kompletu. Na wycieczki dzieci biorą więcej pieniędzy niż ja wydaję na jedzenie na tydzień dla naszej rodziny. Moi od wróżki zębuszki dostają 5 zł za ząb, podczas gdy koledzy po 100. Są dni, że jestem naprawdę wkurzona, bo kiedy dzieci były małe to inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Nie rezygnuję, ale nie obraziłabym się, gdyby to było łatwiejsze.
Jak przeczytałam Twój komentarz, to byłam szczerze przerażona… Handlowcy w szkole? Wychowawca w roli marketingowca? Coś strasznego, tym bardziej, że w mniejszych miejscowościach nie ma się wyboru, jedna szkoła na którą jest dziecko skazane aż do szkoły średniej. W takich momentach chwalę sobie mieszkanie w mieście, gdzie jako dziecko miałam okazję poznawać dzieci bogate i biedne, rodzice też mieli łatwiej, bo nie byli wyalienowani jeżeli chodzi o koszta (wiem, że w niektórych klasach gdzie przeważali bogaci snobi temat wycieczki szkolnej to był festiwal próżności – przecież dziecko nie pojedzie nad polskie góry, to świetny czas na rozpoczęcie podróży dookoła świata :D). Także współczuję i życzę sił, wytrwałości i cierpliwości w tym wszystkim.
Handlowcy z wydawnictw chodzą teraz chyba wszędzie? Wciskają dzieciom jakieś tablice, mapy, karty pracy, artykuły papiernicze itp a co do wychowawcy to może źle się wyraziłam, raczej obserwuje czym dzieci się interesują i wokół tego robi pogadanki o hobby i kolekcjach (zagadnienie z podstawy programowej). Tylko że taka lekcja to dla wielu dzieci i rodziców imperatyw, żeby mieć największą kolekcję, żeby dziecko nie było 'nieszczęśliwe’ (cytat). W ogóle mało kto dzisiaj kolekcjonuje coś co nie kosztuje, co trudno zdobyć, na co się czeka. Pojęcie optymalnej frustracji w rozwoju dziecka jest znane tutaj chyba tylko w teorii. Wśród rodziców z mojego miasta nie spotkałam nikogo kto by nie kupował z wyboru. Nie spotkałam nie oznacza, że takich nie ma, jednak ja widzę, że nie kupują ci których nie stać i są z tego powodu 'nieszczęśliwi’. I tak, w klasie pierwszej weekendowa impreza mikolajkowa dla dzieci w hotelu Gołębiewski w Mikołajkach była faktem. Nie umiem sobie wyobrazić gdzie pojadą na zakończenie szkoły. Mam wrażenie, że im głębsza prowincja tym większe kompleksy i rekompensowanie ich kupowaniem. Ale może to nieprawda. Życzę nam wszystkim, aby było nas jak najwięcej a dzieci wyrastały na świadomych konsumentów.
Marrus, mogę się podpisać pod tym obiema łapkami. Pod absolutnie każdym zdaniem. Na pocieszenie dodam, że moi synowie (4,5 i 7,5) bardzo dobrze wiedzą które zachowania są eko, które jedzenie jest zdrowe i co należy, a czego się nie powinno mimo, że inni to robią i oni też by chcieli . Głównie tyczy się nawyków żywieniowych np. słodkich posiłków (bo inne dzieci jedzą słodkie śniadania np. kulki z mlekiem, słodkie obiady – np. naleśniki i sładkie kolacje np. kanapka z miodem) i dodatkowo słodyczy w nagrodę za każdy zjedzony „posiłek”. Nie ma wymuszania w sklepie zabawek czy słodyczy, a każda „zachcianka” jest omówiona i przemyślana. Starszy syn już bardzo dobrze wie, że mały zestaw Lego to pół dnia jazdy na nartach, albo 2 dni na basenie ze zjeżdżalniami. Albo jakaś inna wspinaczka, której na co dzień nie ma. To są fundamentalne zasady, w których dziecko wzrasta i mam szczerą nadzieję, że to będzie procentować, mimo czasem tych kart z piłkarzami czy innych gadżetów które kupuję dzieciom żeby za bardzo nie odstawaly od rówieśników.
Z przyjemnością czytam Twoje komentarze, bo to etap z którym kiedyś będę musiała się zmierzyć. Na razie włos mi się jeży na głowie jak czytam o tym jakie złe nawyki i zachowania powodują pieniądze u dzieci, a już to co napisałaś o segregowaniu śmieci to w głowie się nie mieści… Zdaję sobie sprawę, że takie zachowania jak opisujesz to rzeczywistość.
Chyba jedyne co nam rodzicom pozostaje to nieustanne dawanie przykładu dzieciom od maluchów i wewnętrzna rodzinna edukacja społeczna, ekologiczna czy zdrowotna. Mam ogromną nadzieję, że mimo okresu kiedy to rówieśnicy staną się dla moich dzieci wyznacznikiem tego co jest dobre, trendy i słuszne to ten czas kiedyś minie i zakorzenione, wpajane i pokazywane życiem zasady uwidocznią się w dorosłym życiu i przyjdą kiedyś pokolenia ludzi myślących nie tylko o pieniądzach, życiu z dnia na dzień, konsumowaniu dóbr wszelkich niezależnie od ceny i wpływu na otoczenie.
Życzę tego Tobie sobie i wszystkim nam mamom minimalistkom obecnym i przyszłym :)
Świetnie Paulina napisała. Wydaje mi się, że rownież mogę się nazwać minimalistyczną mamą choć mam nieraz wzloty i upadki. Minimalistyczną wyprawkę dla dziecka zaczęłam kompletować w pierwszej ciąży, przeczytałam wtedy „Dziecko bez kosztów” ale nie dowiedziałam się z tej książki niczego odkrywczego. Do kąpania kupiłam wielka prostokątna miskę na pranie w ktorej syn kąpie się już prawie dwa lata. Łóżeczka wcale nie kupowaliśmy bo na początku robił za nie wozek a potem syn spał ze mną/ z nami w łożku. Dostaliśmy od znajomych łóżeczko turystyczne ale cześciej robiło za wieszak na ubrania wiec schowaliśmy go do szafy. Planowałam karmić piersią wiec kupiłam tylko jedna metalową butelkę która można przerobić na bidon odkupując inną końcówkę. Synowie śpią w ciągu dnia na dworze wiec niezbędny okazał się dobry i ciepły śpiwór do wózka. Ratowała mnie często chusta do noszenia kiedy gotowałam lub szliśmy na wycieczki po lasach robiliśmy z niej też huśtawkę. Mieszkaliśmy wtedy w kawalerce z jedną szafą więc zostawiłam w niej tylko rzeczy które na mnie pasowały reszta wylądowała w walizce z sezonowymi. Matę edukacyjna kupiłam jak młody miał 3 miesiące, teraz wyciągnęłam dla drugiego synka. Nie uważam, że jest niezbędna- z perwspektywy czasy już bym jej nie kupiła. Cześciej używaliśmy maty na ktorej syn mógł pełzać, turlać się i raczkować. Mieszkamy za granicą i tylko przy pierwszym locie do Polski towarzyszył nam tata wiec kluczowa dla mnie była pojemna i lekka walizka do spakowania naszych rzeczy. Sztukę podróżowania samotnie z niemowlakiem opanowałam chyba do perfekcji. Wszystkie ubranka miałam pożyczone od kuzynek. Takie pożyczanie ubranek dziecięcych na wiek 0-2latka jest w naszej rodzinie praktykowane od kiedy pamietam. Z uwagi, że pracujemy na kontraktach i przeprowadzamy się co kilkanaście miesięcy ograniczyłam prawie wszystkie książki papierowe. Robię wyjątek tylko dla kucharskich i książek synów do których mam ogromną słabość. Postawiłam na jeden rodzaj klocków- drewniane i to był strzał w 10. Mamy dwa zestawy wiec da się z tego zbudować ciekawe konstrukcje. Syn ma bardzo mało zabawek, większość drewnianych. Dużo rysuje, maluje, układa puzzle. Domyślam się, że przy dwóch chłopcach etap lego nas nie ominie, nawet czekam z niecierpliwością co bedą budować i jak się rozwijać. Tak jak Paulina wspomniała problem jest z gośćmi bo dostaliśmy dużo nieprzydatnych zabawek i ubranek gdy byliśmy w Polsce. Co się dało wydałam dalej niektóre czekają na zabawę gdy odwiedzamy rodzinę. Podsumowując- dla chcącego nic trudnego.
Też czytałam i może nie byóo to ogromne odkryciie, ale bardzo inspirujące. Na razie na dobry początek wyeliminowałam wydatki ciążowe, bo jakoś wcale się nie okazało, że potrzebuję z tej okazji masy nowych rzeczy.
Bardziej przydatna a dosyć podobna okazała się książka Ewy Kozioł „Ekonomiczne dziecko”. Bardzo bliskosciowe podejście, polskie a nie włoskie realia. Nadal do niej wracam i polecam.
Dzięki! Nie słyszałam o tej książce, a na pewno chętnie sięgnę.
Jestem mama trójki małych dzieci.Cała nasza rodzinka mieś
ci się w 46 metrowym trzypokojowym mieszkanku i podpisuje się pod powyższym artykułem. Podobnie jak Paulina przy pierwszej długo wyczekiwane córce zgromadzilam milion niepotrzebnych rzeczy podazajac za must have dla rodzicow ( kojec, karuzela, sterylizator, podgrzewacz do butelek, laktatory, masa niefunkcjonalnych ubranek). Po przyjściu na świat synka i kolejnej córeczki uświadomiłam sobie ze nie potrzebujemy tej masy rzeczy tylko przestrzeni. Z powodzeniem przeprojektowaliśmy nasze mieszkanie szukając odpowiednich rozwiązań które ulatwilyby funkcjonowanie 5 osób na tak małej przestrzeni. Pozbylismy się Wszystkich niepotrzebnych zabawek i ubrań. Teraz kieruje się zasadą ze wszystko co jest już nieuzyteczne lub niepotrzebne moim dzieciom od razu sprzedaje lub oddaje do caritasu.To samo dotyczy ubranek które od zawsze zalegaly w moich szafach. Moja szafa mieści ubrania moje i moich dwóch córek. Warto też uczyć dzieci ze zabawki ktorymi się nie bawią moga sprawic radosc innym.Nawiązując do artykułu nebulizator, termos absolutnie niezbędne, leżaczek czy matka edukacyjna bardzo się przydały ale dzieci szybko z nich wyrastają więc można zaraz odsprzedac. Przy trzecim dziecku Za inwestowalam w porzadna chustę do noszenia dziecka i nosidlo turystyczne dzięki czemu mogliśmy swobodnie wędrować z maluszków. Kaszki blyskawiczne i gotowe herbatki to wiadomo temat rzeczą jeśli chodzi o zdrowe odżywianie maluszka na szczęście coraz więcej mam jest świadomych składu takich produktów… można je z powodzeniami zastąpić herbatkami herbapolubi i kaszka jaglana. Odnosnie prezentów dla dzieci osobiście cenię sobie bezpośrednie pytania o to co jest dzieciom potrzebne. W rodzinie wprowadziliśmy zasadę ze konsultujemy się w kwestii prezentów lub kupujemy jedna porządna rzecz wspólnie.
My mamy troje dzieci a nasze mieszkanie liczy dwa pokoje. Mamy jednak
nadzieję na zwiększenie przestrzeni życiowej. Moje starsze dzieci w
wieku 2.5 i 5 lat wkroczyły już w ten wiek, że poza zabawkami i
książeczkami mieszczącymi się razem na jednym regale nie korzystają z
żadnych dodatkowych dziecięcych artykułów. Ktoś powiedział kiedyś, ze
dzieci powinny mieć tyle zabawek ile są w stanie posprzątać- i tej
zasady staram się trzymać.Śpią w swoich łóżkach, mają po dwie szuflady w
komodzie na akurat noszone ubrania-dbam o to aby w tych szufladach były
tylko dobre ubrania (nie za małe, nie za duże, tylko te wygodne i
używane). Synek do przedszkola chodzi w mundurku co dodatkowo
minimalizuje problem ubraniowy (ma 4 komplety). Najmłodsze nasz trzecie
dziecko ma 3 miesiące, nie ma swojego łóżeczka- jeszcze, ale jako, że nie jest dla nas komfortowe spać z dzieckiem w jednym łóżku, synek śpi w wózku z
gondolą. Jest to dla mnie najwygodniejsze rozwiązanie. Wózek jest mały,
mogę go przewozić gdzie chcę, do pokoju kuchni, na spacer ( czyszczenie
kół to jedyny minus) jest wielofunkcyjny, synek w ciągu dnia dużo śpi
więc wózek w pobliżu bardzo mi się przydaje, także weranduję w nim
dziecko ma balkonie. Gondola w naszym wózku jest zdejmowana, w związku z
tym może spokojnie zastępować kosz Mojżesza. Bardzo dobrze spisuje nam
się również bujak dla najmłodszego synka, klasyczny bez gadżetów, na
biegunach. Niemowlaki szybko „łapią” mechanizm bujania i jak mają ochotę
bujają się same Lubimy podróże,góry (więc mamy nosidło) i dużo podróżujemy więc termos też nam
się przydał jak dzieci zaczynały jeść stałe pokarmy, ale tak do 5
miesiąca karmiłam wyłącznie piersią więc wszelkie gadżety z tym związane
nam się nie przydawały (podgrzewacze,sterylizatory itd.). Z nawilżacza
korzystamy,bo w naszym mieszkaniu jest bardzo sucho. Matę edukacyjną
wcześniej za każdym razem ktoś mi pożyczał, ale też sama kupiłam taką
grubszą w ikei i sama komuś pożyczyłam (właśnie wczoraj do mnie wróciła z
przeznaczeniem dla najmłodszego synka). Dla mnie takim dobrym
wyznacznikiem na to co jest konieczne a czego możemy się pozbyć jest
wyjazd na wakacje. Wtedy widzę, z których ubrań korzystam ja i moje
dzieci, z jakich innych przedmiotów korzystamy i co jest dla nas
zbędne, i czego możemy się pozbyć. Mam to szczęście, że moje dzieci nie
chorują i nie mamy nebulizatora, ale jak będzie taka konieczność to
kupimy. Bardzo nam pomagają również :zmywarka (nie jest to oczywistość-przy pierwszym dziecku
nie mieliśmy) i pralko suszarka, która zmieściła nam się w dawnym
miejscu pralki, dzięki niej dostaliśmy dodatkową przestrzeń w domu
poprzez schowanie drucianych suszarek i czas, którego nie musimy
poświęcać na rozwieszanie prania (zawsze coś :) ). Ważne jest aby każda
rzecz w domu miała swoje miejsce, u nas wciąż jeszcze mieszkanie,
piwnica (o mamo!) i balkony(a mamy dwa-taka fantazja dewelopera do
dwupokojowego mieszkania ;) ) czeka (z racji braku czasu) na generalne
sprzątanie -takie jakie radzi Marie Kondo, Zdecydowanie możemy
stwierdzić z mężem, że przy jednym dziecku mieliśmy bardziej zagracone
mieszkanie niż przy trójce
Czytam i czytam i zastanawiam się jak to będzie ze mną… Nie mam swoich dzieci, ale mam ponad 20 lat młodszą siostrę, więc „trochę” praktyki i doświadczeń już mam. Na początku odrobinę się wszyscy się zachłysnęliśmy tą radością na pojawienie się małej, ale do ostatniej chwili wszyscy członkowie rodziny wzajemnie się hamowali w szaleństwie kupowania (zwłaszcza mama – głos rozsądku). Kiedy mała pojawiła się na świecie, miała dwie szuflady ubranek (używanych, lecz w bardzo dobrym stanie i nowych, które można by policzyć na palcach), łóżeczko, wanienkę i przewijak. Przez długi czas zabawki mieściły się w jednym koszyku (ok. roku, może nawet dłużej). Czasami złościłyśmy się na mamę kiedy mówiła „i po co jej kupiłaś?” (no przecież wszystko to siostrzana miłość – bo jak jej nie rozpieszczać). Zaczęłam rozumieć to wszystko w momencie, kiedy mama wróciła do pracy, a ja przejęłam piecze nad małą – widziałam, że wcale nie bawi się zabawkami, że więcej frajdy sprawia jej przekładanie plastikowych foremek do ciastek i wrzucanie ich do kubeczka do picia. Kiedy już jako maluch nie dała sobie założyć pięknej koszulki z falbankami (tak do tej pory nie znosi falbanek i wzorów) dotarło do mnie że kupowanie bo MI się podoba nie ma sensu, a teraz kiedy już mówi tym bardziej wyraża swoje zdanie na ten temat i chodzi tylko w tym co lubi – czyżby rosła kolejna minimalista (1 sukienka, 1 getry i 1 koszulka :P)?. Panie w żłobku również niejednokrotnie mówiły, że mała jest trochę „inna” niż wszystkie dzieci, inaczej się bawi, jest dużo bardziej rozwinięta, ma zupełnie inna wyobraźnię – teraz wiem, że to wszystko zasługa mojej mamy, która chyba nie do końca świadomie jest minimalistką i uczy nas tego samego (ona po prostu lubi porządek i poukładane życie, według własnych reguł). Teraz zabawek jest już trochę więcej, bo przecież święta, urodziny, prezenty od reszty rodziny, a komu kupować jak nie jej (choć i tak wszystko jest na krótką mete, a ona bawi się i tak tym co lubi najbardziej). W tej całej historii przeraża mnie tylko jedna rzecz – wszystkie „akcesoria dziecięce” składowane są dla naszego dziecka, chociaż było tego bardzo nie wiele, to przez ostatnie 3 lata zebrały się dość pokaźne kartony, bo przecież dziecko rośnie, czuję, że jeszcze bardziej zminimalizuje ilość tych rzeczy, bo teraz wiem co jest przy dziecku średnio praktyczne i zbędne – czy mi się uda, czas pokaże. W domu i w życiu tak jakoś naturalnie, bez przymusu żyję sobie minimalistycznie (choć niektórych dziwi mój „sterylny” dom, moje poukładanie). Do minimalizmu chyba po prostu się dojrzewa, a czytając twoje teksty Kasiu tylko układam sobie to w głowie i uświadamiam sobie, że często „nieświadomie” minimalistycznie postępuje i tylko szlifuje swoje dotychczasowe nawyki. Każda sfera życia zależy w większości od nas i naszych zachowań, zwłaszcza ta związana z dziećmi. Dziękuję Ci mamo, za twój upór w wychowywaniu nas na „minimalistki” (choć chyba sama nigdy nie nazwałabyś tego w ten sposób), kiedyś tego nie doceniałam :)
Też mam dużo młodsze rodzeństwo, dla którego byłam trochę „mamą” 18 lat temu. Pamiętam, jak można oszaleć buszując wśród tych wszystkich słodziutkich ubranek, skarpeteczek, kocyków i buciczków. ;)
Prawda jest taka, że z dziećmi da się w minimalizm tylko trzeba się dostosować do dziecka. Mam dwójkę, Asia ma prawie 3 lata, Mateusz pół roku. Przy córce miałam sporo ubranek i pieluszek tetrowych bo ulewała i kilka razy dziennie trzeba ją było przebierać, a i tak pranie puszczałam co drugi dzień albo nawet codziennie. Synek za to mógłby mieć dwa ubranka na tydzień, bo nie ulewa, więc tutaj ograniczyłam ubrania do tego co niezbędne. W pokoju dzieci mam komodę malm z 4 szufladami, dwie są Asi, dwie Mateusza (przy czym jedna to rzeczy bieżące, druga to takie większe rozmiarowo, które zostały mi po Asi, a nadają się też dla chłopca). Pieluszek tetrowych mam trzy plus kilka flanelowych używanych jako prześcieradło do wózka. Zabawki mocno ograniczyłam, choć jak ostatnio zrobiłam listę to i tak uważam, że trochę tego jest (pisałam o tym na blogu, jeśli Kasia pozwoli to wrzucę link). Natomiast co do wszystkich gadżetów to wystarczy obserwować dziecko – karuzela nad łóżeczko, mata edukacyjna, leżaczek – córka miała je w nosie i były całkowicie zbędne, ale syn je uwielbia i dla mnie jest to wybawienie, bo mogę w tym czasie zrobić obiad, posprzątać, albo zwyczajnie pobawić się z Asią. Krzesełko do karmienia było używane codziennie nie tylko do karmienia, bo Asia także chętnie w nim siedziała i się bawiła, a teraz po rozłożeniu służy jej za stół i krzesło przy którym rysuje, maluje, lepi z ciastoliny. Karmiłam piersią, karmiłam butelką, używałam laktatora często i u mnie sprawdził się sterylizator do mikrofali – oszczędzał mi czas i moje wiecznie poparzone wrzątkiem palce. Mamy nianię elektroniczną, bo mieszkamy w domu i nie słyszałabym, że dzieci płaczą, ale w mieszkaniu jest to rzecz zbędna. Dlatego uważam, że nie ma jednej listy rzeczy zbędnych i niezbędnych, tak jak napisała tutaj Ania dzisiaj wszystko można zamówić w każdej chwili przez internet, dlatego warto obserwować dziecko i na bieżąco kupować to co akurat się przyda – a te wszystkie gadżety mają tę zaletę, że bez większego problemu można je potem sprzedać. Co do zabawek to dzieci i tak najchętniej bawią się przedmiotami domowymi, drewniane łyżki, plastikowe pudełka, Asia asystuje mi w kuchni i przy sprzątaniu, mężowi ostatnio pomagała skręcać szafę i to jest dla niej najlepsza zabawa. Jak już kupuję zabawki to patrzę czym Asia się interesuje i pod tym kątem kupuję i tak nauczyłam też rodzinę, że zawsze się pytają co chcemy i tak np. mamy rowerek biegowy czy sanki, prezenty większe, droższe, ale jeden zamiast masy dupereli, które się znudzą po kilku dniach.
Kasiu a mnie się ten post zupełnie nie podoba. Nie wiem tak naprawdę co on ma wnosić. Tekst może jest i ok ale listy zaproponowane przez Paulinę są zupełnie 'od czapy’. Wyprawka dla malucha jest sprawą szalenie indywidualną i zależy od wielu czynników. Oczywiście, że Paulinie w małym mieszkaniu elektroniczna niania zupełnie się nie przyda ale jeśli ktoś mieszka w domu gdzie sypialnia dziecka jest na górze (a w dodatku dom jest przedwojenny i ma grube ściany) to niania może być bardzo użyteczna, a jak ktoś ma dwoje dzieci w jednym pokoju (i to w różnym wieku) to z pewnością przyda się bardzo taka wersja z kamerą, natomiast mama wcześniaka z pewnością doceni model z monitorem oddechu. Dla rodziców, którzy mieszkają na wsi nieodzowny będzie duży terenowy wózek, mieszczuchom przyda się za to mały wózek albo tylko nosidło/chusta (i tak ze wszystkim). Ja oczywiście rozumiem, że listy są 'wg. Pauliny’ i dostosowane do jej stylu życia czy zdrowia i sposobu karmienia dzieci ale po prostu nijak to się ma do innych rodziców. Dla mnie jako rodzica nic a nic nie wnoszą a osobie, która kompletuje wyprawkę po raz pierwszy również na niewiele się przydadzą (jeszcze gotowe pomysleć, że do wychowania dziecka faktycznie niezbędne są tylko cztery rzeczy i nie są to ani pieluchy ani fotelik samochodowy, tylko uwaga – termos! ;). Twoją książkę cenię właśnie za jej neutralność, że każdy może wziąć z niej dla siebie to co chce, że chodzi o to aby zmniejszyć stan posiadania tylko do tego, czego faktycznie potrzebuję, dla jednych jest to jedno wielkie rodzinne łóżko a dla innych trzy różne miejscówki do spania dla noworodka). Podobnie jak Paulina czekając na narodziny drugiego dziecka musieliśmy znacząco przeorganizować przestrzeń w naszym domu. Twoja książka bardzo mi w tym pomogła (jeśli chcesz możesz poczytać o szczegółach na moim blogu posty z cyklu MAD – rekonfiguracja). Kiedy czytałam Twoją książkę czy kiedy czytam Twojego bloga to chcę poznać TWOJE zdanie i doskonale zdaję sobie sprawę, że Ty nie masz dzieci. Zawsze sobie mogę znaleźć w sieci minimalistów, którzy posiadają dzieci. Wydaje mi się, że temat minimalizmu i rodzicielstwa (oczywiście ważny i interesujący) próbujesz jakoś tutaj przemycić 'na siłę’. Uwierz mi, Twoja książka znacząco pomogła mi – rodzicowi – aby uporać się zarówno w przygotowaniem domu dla nowego potomka jak i z niemowlęcą wyprawką. Nie potrzebowałam do tego ani opinii Twoich znajomych, którzy mają dzieci zawartych w książce ani wpisu gościnnego Pauliny.
Zgadzam się w 100%! Zdecydowanie zabrakło temu tekstowi podkreślenia, że jest to czyjeś doświadczenie, a każdy de facto musi i tak wyrobić sobie swoje.
Ja mam dwoje dzieci, starałam się z każdym nie wpadać w spiralę kupowania, ale też zauważyłam, że dzieci są różne i potrzebują różnych rzeczy. Najlepszą radą, jaką kiedykolwiek dostałam w tym temacie i którą przekazuję dalej jest taka, że przecież wszystko można kupić, kiedy dziecko już jest na świecie i dana rzecz faktycznie okaże się potrzebna.
Zanim dziecko przyjdzie na świat warto tylko zdecydować, czy chcemy używać pieluch jednorazowych, czy wielorazowych. Zaopatrzyć się w kilka ubranek, dobry kocyk z naturalnych materiałów. I ewentualnie delikatne mydełko i olejek migdałowy/kokosowy (ale to akurat ja np mam cały czas na stanie).
Warto też znaleźć pobliską wypożyczalnię łóżeczek/nosideł lub znaleźć wśród bliskich kogoś, kto nam może pożyczyć wózek lub nosidło, żeby sprawdzić, czy dziecko lubi taką formę transportu, zanim wydamy kilka stów/tysięcy. Kupowanie używanych ubranek ma bardzo dużo sensu wg mnie, zwłaszcza na początku, kiedy dziecko praktycznie ich nie niszczy.
Nie wieszałabym natomiast psów na bujaczkach, karuzelkach itp. Może komuś coś takiego okazać się naprawdę przydatne i komu to oceniać?
Widzisz, Ty również przedstawiłaś swój punkt widzenia. Jeśli dobrze się wczytasz to dostrzeżesz, że to czyjaś historia, czyjaś opowieść i czyjeś listy – subiektywny punkt widzenia, a nie wytyczne do stosowania przez każdą mamę. Tekst miał na celu podzielenie się swoim doświadczeniem i pokazanie w obliczu wielu komentarzy, że ograniczenie rzeczy przy dzieciach nie jest niemożliwe.
Ten tekst nie ma na celu przedstawienia najlepszej listy wyprawkowej ale zwraca uwagę na coś innego. Kupujemy za dużo niepotrzebnych rzeczy. Owszem często dopóki nie sprawdzimy to się nie przekonamy i tak też było w tym przypadku. Jasne że inne są potrzeby rodziców mieszkających w małym mieszkaniu a inne tych w dużym domu. Nie chodzi o to żeby komuś zabraniać kupować ale o to żeby robić to z głową.
List generalnie są przydatne, ale uważam, że jednak lepiej wychodzą osobom specjalizującym się w tematach rodzicielskich. Czasem jest tak, że nie mamy pojęcia o jakimś gadżecie, który może nam bardzo ułatwić życie więc uważam, że warto zwrócić uwagę na to co jest dostępne w sklepach albo na to co próbują nam wciskać spece od marketingu. Ale oczywiście podchodzić do tego krytycznie a nie rzucać się na każde niewiadomo co. I masz rację, dokupić zawsze można. Ja na przykład dla drugiego dziecka mam wszystko to co zostało po pierwszym, szczerze to nic nie 'uszczupliłam’ poza ubrankami. Po pierwsze zrezygnowałam z kupowania wszelkich słodkich 'outfitów’ w malutkim rozmiarze bo są totalnie niepraktyczne a poza tym mała dostała tego pod dostatkiem w ramach prezentów. Dodatkowo nie będę musiała co dwa miesiące przedzierać się przez hałdy ubranek w celu segregacji tych, z których mała już wyrosła. Ponieważ planowałam dwójkę dzieci mamy całą szopę 'gadżetów’ po pierwszej córce, teraz będę z przyjemnością pozbywać się i sprzedawać jak tylko córka numer 2 zacznie z nich wyrastać. No ale na razie musi się pojawić na świecie (jestem dwa dni po terminie chlip). Pozdrawiam :)
Przecież tam jest wyraźnie napisane, że to wg Pauliny. I nie jest tak, że to ma się nijak do sytuacji innych rodziców, bo Paulina nie żyje w jakiejś kosmicznej rzeczywistości. Na przykład my też będziemy żyli w niewielkiej przestrzeni, więc porady Pauliny sa jak najbardziej do wykorzystania. W większości na dzieci decydują się jendak ludzie dorośli i bez porad Pauliny naprawdę wpadną na to, że dziecko potrzebuje pieluch. Chyba, ze zdecydują się na wychowanie bezpieluchowe.
A czy ja napisałam coś innego? Jeśli Tobie porady Pauliny się na coś przydały to super! Każdy ma prawo do własnego zdania. Nie zapomnij o termosie :).
Zastanawiam się tylko, czy naprawdę musimy osiągnąć poziom amerykanskich absurdów i wprost pisać: uwaga, kawa może być gorąca, a przy każdym tekście dodawać z gwiazdkami: uwaga, to tylko zdanie autora, uwaga dotyczy wychowywania dzieci w takich warunkach, a nie innych, jak mieszkasz w dżungli, to szukaj innego poradnika, uwaga, możesz tych porad nie stosować, albo stosować wybiórczo. Nie widze żadnego sensu w kupowaniu termosu, więc nie kupuję.
Pimposhka, dzięki wielkie za komentarz i Twoją opinię. Rozumiem, że wolałabyś czytać wyłącznie moje opinie i teksty (jest mi bardzo miło), ale z kolei ja ogromnie lubię też słuchać innych, zwłaszcza jak mają różne doświadczenia. Dlatego właśnie raz na jakiś czas oddaję tu miejsce Czytelniczkom. Historia Pauliny nie jest przecież jedyną historią Czytelniczki, którą już prezentowałam na blogu. A co do list, to wyszłam z założenia, że jakakolwiek lista czy porada ZAWSZE będzie subiektywna, niezależnie czy dotyczy rodzicielstwa, ekologii czy narzędzi związanych z minimalizmem i muszę tego dodatkowo zaznaczać. Pozdrawiam!
Ja się również zgadzam z tym, że lista Pauliny w moim przypadku wcale by się nie sprawdziła. Każdy ma inne warunki mieszkaniowe, każde dziecko jest inne, dlatego najlepsza rada- nie kupować na zapas, tylko na bieżąco, rzeczy dostosowane indywidualnie do nas i dziecka
Listy to rzecz subiektywna. U nas np. termos nie przydałby się wcale, bo dzieci były karmione naturalnie. Natomiast niania elektroniczna była bardzo potrzebna, bo dzięki niej mogliśmy zamknąć pokój ze śpiącym maluchem, a mimo to słyszeć, kiedy się obudzi – bez niani byłoby to trudne, bo rzeczywistość zagłuszały starszaki ;)
Ale faktem jest, że przy kolejnych dzieciach rzeczy ubywa. Przy pierwszym zrobiłam listę na kilkanaście stron, przy trzecim większości z tych sprzętów już w ogóle nie używałam. Gdyby miała planować czwarte, pewnie przygotowałabym ich jeszcze mniej :)
O matko, ale mi teraz wstyd! a tak zupełnie na serio, ciekawy tekst. Sukcesywnie wyrzucam i sprzątam swoje rzeczy. Z zadowoleniem stwierdzam, że mam coraz mniej, a lepiej się z tym czuję. Moje małe mieszkanie w dużym stopniu jest zagracone przez zabawki syna. Wprawdzie nie miałam elektronicznej niani czy kosza, ale ilość zabawek mnie przerasta. Zgadzam się ze zdaniem Pimposhki, że to, co będzie potrzebne dla dziecka, to bardzo indywidualna sprawa. W potoku gadżetów są i takie, które mi ratowały życie, na przykład leżaczek (jest w rodzinie i wybujał pięcioro maluchów) czy miska, z której nic się nie wysypuje. Z pewnością trzeba zachować rozsądek. W zupełności zgadzam się ze stwierdzeniem, że najlepszy prezent to pieluchy, a dla starszego dziecka kredki czy bloki papieru do rysowania. Pozdrawiam :-)
Ja też jestem przykładem mamy minimalistki i choć pozwalam, by dzieci miały sporo zabawek, to pilnujemy wspólnie np. odsprzedawania lub oddawania na bieżąco tych, którymi się już nie bawią albo wyrzucania zniszczonych, uszkodzonych, niekompletnych ( tu prym wiedzie np. wyschnięta ciastolina albo pokolorowane kolorowanki). Jako mama ceniąca sobie wygodę, mam w danym okresie życia dzieci różne „życioułatwiacze”, ale jak tylko przestają być potrzebne – odsprzedaję je lub oddaję. To jest też świetna opcja na to, jak nie zbankrutować, mając dzieci. Mam mnóstwo koleżanek, które narzekają, że puchowa kurtka na zimę dla dziecka to drogi wydatek (koło 200zł), a w Pepco są za 50 zł, ale te same osoby mają na strychach wszystkie sprzęty i ubrania po dzieciach zbierane już np. z 5 lat – to nie są setki złotych, a tysiące! Większość osób tak na to nie patrzy, a ja dzięki temu, że na bieżąco „wymieniam” rzeczy, mam prawie ciągle jakieś nowe akurat potrzebne rzeczy praktycznie za darmo.
Piszę o takim podejściu u siebie na blogu i liczę na to, że uda się je rozpropagować i przestaniemy być chomikami :)
Dla mnie mówienie, że jak się ma dzieci to nie da się być minimalistą jest równie bez sensu jak powiedzieć, ze tak samo nie można być minimalistą jak masz psa, bo przecież masz w domu np. miski czy smycz a mogłabyś ich nie mieć. Moim zdaniem nie chodzi tu o konkretna ilość rzeczy tylko o podejście. Ja mam jedno małe dziecko i jak na razie nie trafiłam tylko z jedna rzeczą-stojak pod wanienkę. Owszem mam sporo zabawek i niepotrzebnych ciuszków, ale trzymam je w jednym miejscu i traktuje jako coś, czego szybko się pozbędę przekazując wyprawkę następnej osobie. Faktycznie ilość rzeczy wzrasta i jest problem z prezentami, bo przynoszą tego dużo, ale też łatwo się tego pozbyć-sama wszystkie potrzebne rzeczy kupiłam na olx. Rotacja jest duża.
To mój pierwszy komentarz, chociaż bloga czytam już od dawna i bardzo go sobie cenię. Postanowiłam napisać, bo poruszony temat jest mi bliski i fajnie, że pojawił się na blogu. Dążę do minimalizmu, jestem mamą dwójki dzieci (6 i 3 lata) i jestem zdania, że w przypadku dzieci minimalizm jest możliwy a nawet niezbędny. W moim odczuciu sprawdziłaby się tu zasada Marie Kondo – kupmy/zostawmy tylko to, co nam sprawia radość i jest nam z tego powodu potrzebne. W każdym przypadku sytuacja będzie inna. Na pewno determinuje nam ją wielkość mieszkania. Autorka posta ma małe mieszkanie a więc siłą rzeczy krzesełko do karmienia, mata edukacyjna czy kosz Mojżesza będą miały więcej wad niż pożytku. Ja mam do dyspozycji 90m2 i akurat te trzy rzeczy sprawdziły mi się super. Termometr bezdotykowy też jest ok :-)
Za to zawsze ostrożnie wydaje pieniądze i zastanawiam się 3 razy zanim coś kupię. Nie kojarzę zbędnych gadżetów dla dzieci w naszym domu (może poza niektórymi zabawkami). Mimo wszystko w pewnym momencie poczułam, że się zagracamy, dlatego cały czas jednak staramy się oczyszczać naszą przestrzeń. Dla mnie minimalizm w przypadku dzieci to:
– nie za dużo ubranek (taka capsule wardrobe dla dzieci :-) -trudne, bo dzieci rosną, ale pewne założenia da się zastosować)
– nieużywane zabawki oddajemy/sprzedajemy. Prezenty dostają tylko na specjalne okazje i kupujemy to, czym dziecko będzie się bawić, np. dziecko chce lalkę, ale wiem, że klockami będzie się chętniej i dłużej bawić. Oczywiście nic na siłę i czasami kupimy to, o czym dziecko marzy, ale rozmawiamy z nimi i tłumaczymy, jak dokonywać wyborów
– brak specjalnych gadżetów to np. brak specjalnych naczyń dla dzieci. Jedzą na tym, co my. Zamiast niani elektronicznej używamy aplikacji na tel. Baby Monitor – dużo lepsza niż niania. Pracowaliśmy w tym samym miejscu, więc tylko w jednym aucie mieliliśmy foteliki, bo mogliśmy się autem łatwo wymieniać
– nauka szanowania przestrzeni i rzeczy: np. nie można malować po ścianach, rysować podłogi, brudnymi rękoma dotykać kanapy itp. Do prac plastycznych zawsze podkładka a potem mycie rąk. Tłumaczenie, że niektóre zabawki są drogie i o te dbamy szczególnie, np. Lego, które łatwo się gubią, ale np. plastelina jest tania niech będzie używana do woli, bo do tego służy. Zużytą bez żalu można wyrzucić.
– nauka sortowania śmieci
– no i oczywiście zdrowe odżywanie i aktywność fizyczna
Cześć Kama, dziękuję bardzo za tak wartościowy komentarz! Mam nadzieję, że to nie ostatni! :))
Zdecydowanie zgadzam się z tym, że z każdym dzieckiem potrzebowałam mniej rzeczy. I do trzeciego dziecka, podobnie jak w historii powyżej, chodziło o przestrzeń. Jednak gdy w naszej rodzinie pojawiło się czwarte dziecko przestrzeni mieliśmy dużo, a rzeczy dla dziecka jeszcze mniej ? To jest szalenie wygodne. Nie mam zamiaru polemizować z tym co niezbędne, bo każdy ma inne spojrzenie na życie i ma do tego prawo. Pamiętam jak wychodziliśmy na spacer/zakupy z pierwszym dzieckiem… Wieeelka torba z rzeczami na wszelkie możliwe sytuacje łącznie z gorączką i śnieżycą wiosną ? Z czwartym pakowałam do swojej torby pieluszkę i butelkę z wodą. Minimalistką nie jestem, ale zdecydowanie dążę powoli w kierunku posiadania mniejszych ilości rzeczy. Moja najstarsza córka ma 12 lat, ma swoje wizje i potrzeby. Staram się jej tłumaczyć logicznie i pokazywać czy coś jest jej rzeczywiście potrzebne. Słucha, podejmuje decyzje, różne. Jej i pozostałym domownikom daję wolność w ich wyborach. Ja zdecydowanie dążę do zmniejszenia szafy. Nigdy tak świadomie nie robiłam zakupów. Podejrzewam też, że to najmniejsza ilość ubrań jaką miałam. A dzieci? Uczę je, rozmawiam, pomagam decydować, ale nic na siłę. Wiem, że można, a wolność jaką niesie małe posiadanie – bezcenna. Pozdrawiam.
„Z czwartym pakowałam do swojej torby pieluszkę i butelkę z wodą”, jakbym czytała o sobie:) Nigdy nie rozumiem rankingów toreb dla matek;-) A po co komu torebka dla matki?
Maluch pojawi się w maju, razem z dziećmi mojego partnera będzie już trójka, w tym dwoje nastolatków, więc rzeczy i tak mają sporo. Na szczęście jestem kompletnie odporna na marketingowe sztuczki. Zakupy dla maluszka? Zestaw pieluch wielorazowych odkupionych od koleżanki, trochę pieluch dokupią w prezencie moi rodzice. No ale bez pieluch to byłoby trudno :) Łóżeczko dostaniemy od znajomych, wózek zostal po starszych dzieciach, ubranka dostajemy po dzieciach znajomych. Idea strojenia niemowlęcia wydaje mi się absurdalna – ma byc wygodnie i adekwatnie do temperatury. Zabawki dla niemowlęcia? Przecież dla czlowieka, ktory poznaje świat wszystko jest fascynujące, nie musi byc kolorowe i na baterie.
Przeczytałam tekst nie dlatego, że mam albo w najbliższej przyszłości będę mieć dzieci – po prostu ciekawiła mnie perspektywa. A przeglądając komentarze pod postem doszłam do wniosku, że wypowiem się w nieco ogólniejszym temacie, a mianowicie: „dobre rady”, a raczej „rady nieznoszące sprzeciwu wynikające z przekonania, że jest właśnie tak, jak ja myślę”. Jestem teraz w trakcie przeprowadzki i urządzania mieszkania i ilość „dobrych rad” na tle miejsca do przechowywania rzeczy mnie poraziła. Zewsząd słyszę tylko, że powinnam zostawić sobie wszystkie meble, które pozostały po poprzedniej właścicielce – a jest to wielka szafa w zabudowie, gigantyczna komoda na osiem szuflad i jeszcze metrowa szafa z Ikei – bo NIE ZDAJĘ SOBIE SPRAWY, jak wiele będę mieć rzeczy do pochowania, a już na pewno będę potrzebować więcej miejsca, jak wprowadzi się do mnie chłopak albo za kilka lat pojawi się dziecko. Serio, nie rozumiem czegoś takiego – mam trzymać puste meble z myślą o tym, że kiedyś będę ich potrzebować? Zresztą nawet teraz nie mam i nie będę mieć aż tylu rzeczy, ile wszyscy sądzą, że mieć będę. Zapełnię góra połowę tej gigantycznej szafy, a to i tak z pewnym luzem (nawiasem mówiąc, wkurza mnie to, że muszę dostosowywać się do czyjejś szafy, bo „bez sensu jest ją rozbierać i stawiać nową wg swoich potrzeb”). Przestałam jednak komukolwiek tłumaczyć swoje wątpliwości, bo w odpowiedzi słyszę „tak tak, my też tak mówiliśmy, a potem dokupowaliśmy kolejne meble”.
Z minimalizmem przy dzieciach jest chyba tak samo. Są osoby, które wiedzą lepiej i będą nam dobrze radzić bez względu na wszystko. Wkurza mnie takie wieszczenie i zakładanie z góry określonego scenariusza.
A może ktoś z doradzających chciałby te meble? Szkoda życia na martwienie się tym co będzie, a może wcale nie będzie… Za dużej sukienki też nie zostawię, bo może a nóż się przyda.. pozdrawiam agata
Bru, a jaka to ta metrowa szafa z Ikea? Płytka może? ;)
No właśnie niestety nie :( ale na szczęście chyba uda mi się jej pozbyć – przyjmą ją dokładnie ci, którzy najbardziej byli za tym, żebym miała jak najwięcej miejsca do przechowywania. Wszystkie moje ubrania zmieściły się na jednym z trzech drążków i jeszcze mam tam sporo luzu ;)
Świetne podejście do minimalizmu :)))
No tak, łatwo dać się ponieść fali…;) I uwierzyć, że wszystko jest niezbędne ;)
Jestem mamą wyrośniętej już dwójki (9 i 5 lat) i podobnie jak Paulina już wiem, że nie można dać sie zwariować. Jeszcze do niedawna mieszkaliśmy we czwórkę w 2-pokojowym mieszkaniu, w ktorym każdy nadmiar powodował bałagan, wiec umiemy trzymać się w ryzach. To pomaga na co dzień, ale także, gdy trzeba sie spakować na wakacje, albo przeprowadzić w 1 dzień bez profesjonalnych wspomagaczy.
Spodobał mi się pomysł listy rzeczy niezbędnych/przydatnych/zbędnych, ona mocno ewaluuje z kolejnymi dziecmi i rosnącym doświadczeniem. Z drugiej jednak strony mam poczucie, że minimalizm z dziećmi zawsze będzie mniej kanoniczny. Zawsze bowiem powtarzam, że po prostu muszę mieć 8 kompletów pościeli i 8 ręczników. ?
8 kompletów pościeli i 8 ręczników przy 4 w domu to moim zdaniem bardzo minimalistyczny i rozsądny zasób. :)
Też tak sądzę – choć tak naprawdę mam po 9 na wypadek jakiejś niespodzianki (gość albo grypa żołądkowa w dom). W liczbach bezwzględnych to jednak zawsze więcej niż 2 czy 4 ;-) Stąd może u mniej wnikliwych przekonanie, że z dziećmi nie da się uprawiać minimalizmu. :-)
Rewelacyjny tekst ! Zawsze rozśmieszają mnie wystawy sklepów, które dosłownie krzyczą „Musisz to mieć !! ” nic nie muszę ! ;) i choć dopiero się uczę być minimalistką ,to naprawdę czuję ogromną ulgę ,że wcale nie muszę posiadać tych wszystkich rzeczy dla siebie czy dla dziecka ..I nie chodzi tu o modę na bycie minimalistką (bo takowa podobno panuje :D ) tylko właśnie o pełną świadomość ,tego co tak naprawdę potrzebujemy aby normalnie funkcjonować.Myślę że takie skupowanie „miliona” rzeczy zwłaszcza przy pierwszym dzieciątku -jest bardzo pospolite ja sama przy pierwszej córeczce dosłownie wykupowałam sklepy,w piątym miesiącu ciąży miałam pełną wyprawke,pokój i oczywiście stos rzeczy tzw niepotrzebnych… to wiązało się z ogromną radością podnieceniem, oszałamiającym szczęściem ,że to dzieciątko będzie i każda kupiona dodatkowa czapeczka,sukieneczka,maskoteczka miałam wrażenie przybliżała mnie do upragnionego spotkania z córeczką …Dziś mając sześcioletnią dziewczynkę i myśląc o drugim dzidziusiu wiem,że nie tędy droga ,że to nie stos rzeczy da nam radość a MY ..i że moje dziecko tego wszystkiego po prostu nie potrzebuje :) Wiem też, że przez osoby ,które nachalnie ,wręcz rozkazująco czują się upoważnione do dawania nam „złotych rad” jesteśmy tak zmęczone i znudzone ,że niechętnie przyjmujemy kolejne rady od innych osób ,które mogą okazać się bardzo pomocne .Tak czy inaczej jestem zdania ,że chyba każda mama jest „mądrzejsza” z drugim i każdym kolejnym dzieckiem :) Zawsze najlepsza nauka to ta na własnych błędach :) i na prawdę ogromny podziw dla Pani za świetną organizację -szacunek ;) Pozdrawiam serdecznie !
Dziękuję pięknie za komentarz i mam nadzieję, że Paulina czyta sobie te wszystkie miłe słowa. :))
Kasiu, czytam czytam i jest mi bardzo miło i cieszę się, że obie podjęłyśmy ten temat :)
,,bo brudzą, więc nie jest możliwe mieć mieszkania w którym są białe ściany, meble, jasne poduszki, kwiaty.” :D
Zawsze mnie rozbraja temat minimalistycznych białych ścian. Kolor to rzecz zajmująca miejsce czy jak?
mnie z kolei rozbraja, że ktoś uważa, że tylko białe ściany się brudzą. A beżowe czy różowe to już nie? :-)
Matka minimalistka, nie wiem co tu dodać, bo zgadzam się z każdym słowem. A oddawanie rzeczy, jeszcze dobrych, ale już nieprzydatnych po dziecku do domu samotnej matki to super rzecz.
Nie mam co prawda dzieci, więc na własne skórze się jeszcze nie przekonałam. Ale wierze w to, że naprawdę się da prowadzić minimalistyczne życie z dziećmi. I oczywiście dzieci „zabierają przestrzeń”, bo po prostu są i również potrzebują wielu rzeczy i miejsca, ale minimalizm to przecież nie liczenie przedmiotów, czy posiadanie tylko tego co niezbędne, ale również to co po prostu sprawia radość.
Czasem mam wrażenie, że ludzie nazywają minimalizmem to co sterylne, czyli jak dziecko rozleje sok, a to się często zdarza, to już nie jest „minimalistyczne”, bo ściana pomazana kredką to już zgubiony minimalizm i rodzice poddają się bez walki lub walczą ale z minimalizmem.
Świetny post, cudowna postawa mamy minimalistki, a chęć pokazywania czym jest prawdziwy minimalizm i podkreślanie tego co jest na prawdę ważne jest godna pochwały.
Bo problem w tym, że ludzie spłycili minimalizm do wnętrz – białych, pustych wnętrz, a minimalizm to stan ducha. Posiadam tyle ile potrzebuje, tyle, żeby nie czuć się przytłoczonym, posiadam takie rzeczy, żeby nie czuć wyrzutów, że leżą zbędnie zajmując przestrzeń i były niepotrzebnie wydanymi pieniędzmi. I dla każdego to moeże być inna granica.
Oj, zdecydowanie. W zasadzie przy każdej możliwej okazji wraca temat „minimalizm ideowy a minimalizm estetyczny”. :)
Jestem mamą trójki dzieci Feli (4l), Włodzia (3l) i Rozalki (roczek), mieszkamy w piątkę z psem i kotem na 60m2, na dwóch pokojach i wszyscy się dziwią skąd tyle przestrzeni u nas… Minimalizm jest mi bardzo bliski i potwierdzam, że idzie żyć z trójką maluchów w zgodzie z nieposiadaniem tysiąca rzeczy.
Od pierwszej córki nie ulegałam niepotrzebnym gadżetom, kosmetykom, tonom ubranek, nowych super wózkom, itd, itp. To dziecku wcale do szczęścia nie jest potrzebne, a rodziców tylko frustruje, że nawet nie zdążyli czegoś dziecku założyć. Albo wózek był taki drogi, a już jest cały w chrupkach. Z otwartymi ramionami przyjmowałam ubranka po dzieciach znajomych.
Jako, że musiałam karmić dziecko mlekiem modyfikowanym, to potrzebowaliśmy butelek. W zupełności wystarczyła nam jedna butelka. Na odparzenia babcina mąka kartoflana.
Dzieci co raz starsze, ale okazuje się, że wcale nie potrzebują dużo więcej. Żyją i są całkiem szczęśliwe jedząc ze zwykłej zastawy stołowej takiej jak rodzice. Ulubiona zabawa to przebieranki w stare ubrania, szale i kapelusze. Zabawa w lekarza jest przednia, wszak wystarczy wielka strzykawka kupiona w aptece i pudełka po lekarstwach oraz bandaż. Plastikowa butelka z makaronem w środku to do dziś zabawka o którą toczą się boje, gdy przyjdzie małe kuzynostwo.
Nie mamy telewizora (co było szokiem dla koleżanki córki) i muszę przyznać, że w porównaniu z innymi znanymi mi dziećmi moje dzieci są bardziej kreatywne w wymyślaniu zabaw (chociaż na pewno to moje subiektywne odczucie).
Jedyne moje przewinienie, toto, że kiedyś kupowałam dzieciom sporo ubranek, zawsze tłumacząc się, że przecież dzieci się brudzą, codziennie muszą mieć czyste ubranka do przedszkola i zapasowe do worka. Ale powiedziałam sobie stop. Dzieci prędzej wyrosną z ubranek nim zdążą je wynosić. Na pewno nie mają tak mało ubrań jak ja, ale jednak mają inne potrzeby i zdecydowanie częściej siusiają w majtki, czy wytrą smarki w rękaw, niż ja czy mój mąż;-)
Kolejną kwestią, która myślę, że też się w minimalistyczny nurt wpisuje to rytm. Przy dzieciach bardzo ważny jest rytm i jasne zasady, które porządkują im (i nam dorosłym) życie. Nasze dzieci wiedzą co mogą, a czego nie mogą, są świadome konsekwencji za złamanie zasad, ale co ważne są to zasady, których w domu trzymamy się wszyscy, także my dorośli. Każdy dzień wygląda u nas podobnie, dzieci chodzą spać po wieczornych rytuałach o tej samej porze i wiedzą, że wieczór to czas dla mamy i taty. Wiadomo, że są wyjątki, jakieś okazje, imprezy, że dzień wygląda inaczej, ale na co dzień staramy się, żeby nie zaburzać im rytmu.
O dzieciach i minimalizmie można by pisać i pisać, co zresztą widać po komentarzach, ich ilości i długości.
Przyznam szczerze, że bardzo sporadycznie udzielam się na blogach, chociaż regularnie czytuję, ale jako mama to ten temat był mi tak bliski, że chciałam coś dodać od siebie. Dziękuję za ten wpis. Ola
I ja dziękuję za tak wartościowy komentarz!
Ola świetny komentarz ? Dziękuję, utwierdzasz mnie w przekonaniu, ze dam radę ☺
Nasza córka miała na początku naprawdę niewiele rzeczy. Wiele przydatnych rzeczy jak np. śpiworek, kombinezon na zimę starałam się zaproponować jako prezent, by uniknąć posiadania 15 sukieneczek, których i tak nie ubrałabym noworodkowi. Kupiliśmy wózek, fotelik samochodowy, materac, ale np. w łóżeczku spała jako noworodek moja mama, jej rodzeństwo, ja i wiele dzieci w rodzinie. Teraz córka jest starsza, ma więcej zabawek i książeczek, ale wiele z nich to „spadek” po mnie i po mężu z czasów naszego dzieciństwa. Znam mnóstwo mam zafiksowanych na markowe zabawki, designerski wózek czy „dorosłe” ubranka, które zatraciły zupełnie sens macierzyństwa. Po kilku miesiącach muszą wracać do pracy, bo brakuje pieniędzy na nowe rzeczy a dziecko bez sentymentów oddawane jest na 9 godzin do żłobka (w Niemczech mają prawo do rocznego urlopu macierzyńskiego).
Nie podobają mi się listy rzeczy zbędnych/niezbędnych rzeczy, ponieważ jest to sprawa bardzo indywidualna i średnio korespondują z treścią postu i bloga, np. u nas bardzo przydało się krzesełko do karmienia, które przede wszystkim daje możliwość obserwowania rodziców w kuchni lub przy stole i pomaga dziecku w nauce samodzielnego jedzenia. Sprawdziła się też chusta. Przedmioty te jednak ułatwiały życie nam – rodzicom, a nie dziecku. Zmienia się to z wiekiem dziecka i rozwojem jego osobowości i zainteresowań.
Bycie minimalistą z dzieckiem jest jak najbardziej możliwe, ale pamiętajmy, że dzieci to też członkowie rodziny i naturalną konsekwencją jest to, że będą posiadały jakieś przedmioty. Skoro my chcemy mieć łóżko i komodę, kilka książek czy ładny kubek to nie powinniśmy też odmawiać tego dzieciom „bo wyrośnie”, „bo to zbędne”. We wszystkim potrzebny jest zdrowy rozsądek i odporność na gadżeciarstwo.
W takim razie wszystkie moje teksty typu „rzeczy, których nie kupuję”, „rzeczy, których możesz się pozbyć od razu”, „rzeczy, które kupuję”, lista Wyzwania Minimalistki z zadania są również bez sensu? Takie treści ZAWSZE będą subiektywne, ale w mojej opinii mogą też stanowić fajną inspirację, niekoniecznie do przekalkowania. Pozdrawiam serdecznie!
Przeczytałam tekst, przeczytałam komentarze. Świat oszalał. Mam 40 lat. Moje zabawki z dzieciństwa zostały przechowane w jednej szafce, w stanie prawie idealny i poczekały na moje dzieci. Dziwi mnie fakt , że większość osób , które teraz jest rodzicami musi uczyć się minimalizmu, bo cześć z nich w tym minimalizmie się wychowała. Kiedyś żyliśmy skromnie ale teraz ogarnęło nas szaleństwo i wszyscy są ekspertami, intuicja zawodzi i o wszystkim musimy dyskutować
Ewo, ja mam 35 lat i dokładnie tak, jak Ty na początku dorastałam w minimalizmie. A potem wszystko się zmieniło. Podobnie, jak Ty, jestem dzieckiem konsumpcyjnego przełomu epok. Był czas, gdy moi rodzice (i wszyscy wokół) zachłysnęli się stale zwiększającym się wyborem i dostępem do dóbr. I dziś te dzieci mają dzieci. I muszą się pewnych zachowań nauczyć na nowo, nic w tym dziwnego, moim zdaniem.
widzisz, współczesny minimalista powiedziałby Ci, że przechowywanie zabawek 40 lat to jakaś masakra. Teraz jest trend na wyrzucanie/oddawanie/sprzedawanie; a jak coś po kilku latach znów by Ci się przydało, to masz kupić/pożyczyć. Gromadzenie na zaś jest passe.
Nieprawda! O rany, ależ to stereotypowe i nieprawdziwe. To wspaniałe, jeśli zachowujemy wartościowe rzeczy, bo są w doskonałym stanie i wiemy (przynajmniej w większości), że z nich skorzystamy. Nie ma to nic wspólnego z trzymaniem na zapas strychu lub piwnicy pełnych śmieci.
prawda prawda :-) a co z radami, że jak nie nosisz czegoś przez rok to wywal/oddaj? Przecież te zabawki leżały nieużywane 40 lat. Nie spotkałam jeszcze bloga o minimaliźmie, który pochwalałby przechowywanie dla przyszłych pokoleń. Nawet pamiątek należy się pozbywać, zdjęć, książek. Wiem, że przerysowuję, no ale taki jest niestety obraz wyłaniający się z blogów. Sama nie jestem chomikiem, staram się mieć tylko to co potrzebuję, ale gdyby nie osoby, które trzymają różne rzeczy na strychach nie mielibyśmy teraz nic vintage, ani mebli, ani ciuchów z szafy babci, ani zabawek sprzed 40 lat.
Nie wypowiem się na temat innych blogerów, bo nie czytam na bieżąco, ale ja wielokrotnie pisałam, że zasada „rok nie używam – wyrzucam” jest kompletnie bez sensu, poruszałam ten temat również w książce. Wszystko jest kwestią świadomości i SKALI. A przerysowanie własnie prowadzi do powstania stereotypu, który bezmyślnie powtarzany prowadzi potem do takich automatycznych skojarzeń, jak białe ściany=minimalizm.
O właśnie, mnie przeraziło wyrzucanie zdjęć, które nakazywała wręcz jedna z książek. Nie pamiętam już czy to była Kondo, czy Loreau, a może jeszcze ktoś inny. Nie rozumiem tego – w pewnym sensie jest to dla mnie niszczenie wspomnień. Sama nie jestem przesadnie sentymentalna jeśli chodzi o rzeczy, ale są takie przedmioty, które warto zachować. Ja mam projektor i cały zestaw bajek do wyświetlania na prześcieradle, czekają aż moje dzieci będą na tyle duże, by je to zainteresowało. I tak to leży na strychu ponad 20 lat już i jeszcze ze dwa lata poleży. Tak samo klocki Lego z mojego dzieciństwa, córka powoli zaczyna się nimi bawić (to są te drobniejsze) i jest zachwycona i ja też, bo mam powrót do dzieciństwa – fantastyczne uczucie. Z drugiej strony posiadanie pięciu serwisów do kawy i trzymanie ich na strychu bo jak się jeden potłucze to wyjmie się następny to dla mnie właśnie bezsensowne gromadzenie.
Droga Kasiu, temat powyzszego postu jest szalenie ciekawy i bardzo aktualny, bo wlasnie spodziewam sie drugiego dziecka. Dla mnie minimalizm w wersji dzieciecej to przede wszystkim niezagracanie pokoju dziecka tysiacami zabawek, z czego spora czesc juz dawno sie popsula, pogubila, poniszczyla albo znudzila. Moja dwuletnia corka ma malo zabawek, wlasciwie kupujemy jej z mezem b.rzadko, glownie dostaje wieksze skladkowe prezenety swiateczne, badz urodzinowe, ktore sluza dluzej niz zabawkowe drobiazgi za kilka zlotych. Bardzo podoba mi sie minimalistyczne, wrecz surowe wyposazenie zlobka do ktorego chodzi. Niewielka ilosc zabawek, choc wszystko tak zaplanowane i rozmieszczone, zeby dzieci sie nie nudzily, a uczyly i bawily, oczywiscie. Kolejna istotna wedlug mnie kwestia jest szafa malucha, Dziecko naprawde nie potrzebuje miec mnostwa ubranek z najnowszych kolekcji seciowek zeby bylo dobrze ubrane. Ja mam to szczescie, ze dostaje ubranka po siostrzenicy o rok starszej od corki i nie jestem zmuszona do ciaglego pladrowania dzialow dzieciecych w poszukiwaniu idealnych spodenek albo body dla dziecka. Ogromna oszczednosc czasu i pieniedzy. Choc obecnie jestem w 7. miesiacu ciazy, nie wydalam na wyprawke dla drugiego dziecka jeszcze ani grosza, a i planuje raczej skromne zakupy. Uwazam jednak, ze lista z akcesoriami niemowlecymi typu musy have jest bardzo indywidualna kwestia dla kazdej mamy. Trudno nie miec w domu laktarora, butelek do karmienia badz przechowywania pokarmu jesli ma sie problemy z karmieniem (moj przypadek). Dlatego zgodze sie z opiniami innych mam, tj. kupowac dopiero wtedy gdy cos jest koniecznie, a nie dlatego, ze inne mamy cos maja i polecaja.
Wydaje mi się, że co rodzic to inna opinia. Znam mamy, które naprawdę potrzebują i korzystają z wielu rzeczy, które Paulina uznała za zbędne. Ja nie mam dzieci, ale moi rodzice nie mieli ze mną za dużo problemów – miałam mało zabawek, dziwnych gadżetów (chociaż też takie były czasy, że tego po prostu nie było). Ale przy moim bracie, który był chorowitym dzieckiem, potrzebnych rzeczy było zdecydowanie więcej.
Można być mamą minimalistką, ale czasami po prostu jest to niemożliwe ze względu na „specyfikę” dziecka :)
Hej Agato, wydawało mi się to oczywiste, że to tylko i wyłącznie opinia Pauliny, a nie prawda objawiona. ;)
Bardzo ciekawa rozmowa:) widzę jednak, ze rzeczy niezbędne dla Pauliny są całkowicie zbędne dla mnie i odwrotnie. Nie wyobrażam sobie zimy bez spiwora dla dziecka czy bez termometra którym mogę zmierzyć temp. Bez budzenia dziecka. Natomiast zupełnie dobrze sobie radzę bez nawilzacza powietrza i jest to rzecz dla mnie całkowicie zbędna. Podobnie z nebulizatorem. Calkowicie zgadzam się z Paulina i też uznaje za zbędne wszelkie podgrzewacze, sterylizatory, karuzele i interaktywne zabawki zwane też edukacyjnymi. Uwazam,ze kazda mama musi znaleźć swoje minimum, bo jak widzę nie ma listy uniwersalnej.
Pani Kasiu jako mama dwójki maluchów czekałam na ten artykuł !!!Jak zwykle sie nie rozczarowałam -bardzo Dziekuje!
I ja dziękuję za tak miły komentarz!
„Im więcej mamy dzieci, tym mniej mamy rzeczy” – to chyba słowa klucze w tym wszystkim:) Uważam, że zbieramy gadżety głównie po to, żeby zabić pustkę, która nam doskwiera. A dzieci pięknie ją wypełniają i naprawdę nie potrzeba niczego więcej:) Też się śmieję na myśl o tej całej „niezbędnej” wyprawce dla dziecka. Dziecko tak naprawdę potrzebuje nas a nie gadżetów. Jako mama 3,5-latki oraz 5-latka widzę, że dzieci i tak najchętniej bawią się przedmiotami codziennego użytku, a nie masą plastikowych odlewów. Ale do tego trzeba po prostu dojrzeć:) Dziękuję za kolejny świetny wpis!
Dziękuję, cała przyjemność po mojej stronie, a zasługa Pauliny. :)
ja mam dziewięciolatkę i tych wszystkich rzeczy mamy uzbieraną całą masę. Gry i książki są ok, to latami zbierane prezenty i z tego się korzysta, ale ledwie dajemy sobie już rade z maskotkami, do których córka jest bardzo przywiązana. nie wynika to z jej egoizmu, bo wiele innych zabawek oddaje, ale te maskotki traktuje sentymentalnie. Niestety zajmują one bardzo dużo miejsca. Co do początków macierzyństwa- tu również był wieczny nadmiar, dużo kupowałam a jeszcze więcej dostawałam. Rzeczami mojej córki obdarowaliśmy kilkoro dzieci (te same rozmiary), a wiele jeszcze zostało do wydania. Dziś byłabym mądrzejsza, bo traciłam nie tylko przestrzeń (ciągły bałagan w szafach), ale również mnóstwo pieniędzy. Rzeczami rekompensowałam swój brak czasu bo do pracy wróciłam po 16 tyg urlopu macierzyńskiego, ciągle miałam poczucie, ze czegoś brakuje, zabawki, nowej piżamy i zamiast do dziecka po pracy jechałam do sklepu. Ale szkoda czasu na żałowanie tego czego już nie można zmienić, trzeba teraz nie popełniać tych samych błędów
Dzięki wielkie za komentarz! Niesamowite, że dokładnie tak samo, jak robimy zakupy kompensacyjne dla siebie („bo miałam zły dzień w pracy”), tak samo dzieciom próbujemy rzeczami wynagrodzić pewne rzeczywiste lub wyobrażone braki.
Jestem mamą 2,5 latki. Nie szalałam z zakupem podczas ciąży.
RZECZY POTRZEBNE TO: wózek, fotelik samochodowy, łóżeczko, przewijak, termos, krzesło i stolik do jedzenia dla dziecka, nebulizator do inhalacji, piankowe puzzle na podłogę (nawet gdy teraz dziecko spadnie z kanapy to upada na miękką powierzchnię a nie na panele), mąka ziemniaczana do pupy (wychodzi taniej niż puder i zdrowiej), maść linomag lub alantan do pupy (zamiast drogich kremów na odparzenia), pieluszki tetrowe, kocyki.
NIE MAM: sterylizatora do butelek, podgrzewacza, elektronicznej niani, bujaczka, maty do leżenia.
W ciąży zakupiłam dla siebie 1 sukienkę i spodnie ciążowe (spodnie przydały się jeszcze na kilka m-cy po ciąży, teraz leżą i czekają na kolejną ciążę:)) + większe majtki :)
UBRANIA- dostałam dużo używanych + dostawałam przez pierwszy rok po urodzeniu dużo nowych (niestety zgadzam się z Pauliną – nie kupujcie małych niepraktycznych sukieneczek) Moja córka dostała mnóstwo małych sukienek, których nigdy nie założyłam + sporo za małych rozmiarowo ubrań. Dopiero teraz gdy ma 2 lata częściej ubieram ją w sukienki. Ubrania dokupuję wtedy gdy naprawdę mi czegoś brakuje.
ZABAWKI – nie kupuję. Córka ma to co dostanie od innych i wcale jej zabawek nie brakuje :)
KSIĄŻKI – jako miłośniczka książek – kupuję i dla siebie i dla dziecka :)
PRANIE – piorę w sodzie oczyszczonej lub w polskim proszku Dzidziuś. Do odplamiania – mydło Biały Jeleń. Na początek do mycia butelek dobrze sprawdził się płyn do zmywania Dzidziuś (bardzo gęsty, wydajny). Nie kupuję płynów do płukania – do przegródki na płyn leję trochę octu + olejek eteryczny.
JEDZENIE – gotuję sama. Choć czasem dawałam słoiczki lub gotowe kaszki. Taniej i zdrowiej jednak wychodzi ugotowanie owsianki, jaglanki niż zakup gotowej sproszkowanej kaszki.
Wg mnie dziecko nie jest tak drogie jak czasem internety straszą:) Ważne aby kupować z głową, a jeśli już mamy kupić ubranie, to kupujmy na promocji, bo dziecko szybko z niego wyrośnie. Na środkach chemicznych i kosmetykach też można sporo zaoszczędzić.
Mogłabym się podpisać pod tekstem Pauliny :-) czyżbym minimalizm miała we krwi ;) to prawda, że powiększenie rodziny skłoniło mnie do stopniowego pozbywania się rzeczy niepotrzebnie wniesionych „w posagu”: ton notatek ze studiów, korespondencji, pamiątek z podróży, zdjęć, ubrań, które przestały mi pasować, części książek itd Teraz mam tylko to co noszę i lubię, żadnych pokrowców pod łóżkiem :-) po dzieciach też nic nie trzymam. Jak będzie kolejne, to i rzeczy się znajdą :-) Mam wrażenie, że w czwórkę lepiej zagospodarowaliśmy mieszkanko niż w dwójkę. To co mi trochę przeszkadza w naszej przestrzeni to migrujące zabawki :) może nie jakoś dużo, ale są, codzienne to wszystko ubranka, książeczki jest do posprzątania…A takich rzeczy jak nebulizator czy bateria syropów i tranów nie ma sensu chować, bo na okrągło w użyciu. Minimalizm estetyczny trudno zachować :-) Ale mieć tylko tyle, ile potrzeba to fajna sprawa.
Kasiu dziękuję za artykuł,czekalam na niego długo myśląc nie raz,ze posiadając dzieci nie mozna być minimalistka. Jednak teraz bedac matka dwójki dzieci wiem,ze jest to możliwe choć trudne. Sama bardzo szczegółowo analizuje czy dana rzecz jest faktycznie niezbędna i czy nie da się bez niej obejść jednak nie daję sobie zupelnie rady z „zachciewajkami’ mojej córki na coraz to nowa zabawkę,bo przeciez kolezanka z przedszkola ja ma. Kupując jej to wiem,ze poniekad zaspakajam potrzeby,ktorych ja nie miałam , zapewnianych,bo poprostu takich zabawek nie było.Drugi problem to zamilowanie mojej córki do zbierania różnych tzw pierdolek Masakra jakaś,naszczescie ma krótką pamięć;) pozdrawiam Kasiu i czekam z niecierpliwością na dalsze artykuly
To był post na który długo czekałam!
Bardzo ciekawa byłam jak inne mamy z minimalistycznym podejściem do życia radzą sobie w tych kwestiach.
Moja historia była dość podobna do Pauliny,mieszkaliśmy z mężem w 2 pokojowym,47 m2 mieszkanku przytłoczonym nieopisaną wręcz ilością książek,filmów dvd i innymi dobrami odzwierciedlającymi nasze pasje,kiedy nagle okazało się,że już za pół roku będziemy rodzicami. Jako osoba,która do wszystkiego musi być idealnie przygotowana i nawet pływać uczyła się z książek,zaczęłam zaczytywać się we wszelakich publikacjach na temat ciąży i wychowywania dzieci(co z miejsca oznaczało przyrost w ilości posiadanych książek,na które i tak nie miałam już miejsca),oraz notowaniem wszystkich must have,bez których moje macierzyństwo miało być przeprawą przez mękę. I nagle przyszła refleksja-gdzie ja to wszystko zmieszczę?! Po niezbyt wymagającej ocenie zastanej sytuacji doszłam do wniosku,że nie ma sensu przeprowadzka do większego mieszkania tylko po to by zrobić z niego większy magazyn więc rozwiązanie jest jedno-muszę się pozbyć dużej części posiadanych rzeczy. Jak pewnie większości z Was, nie przyszło mi to łatwo,każdy wrzucany przedmiot był wyrzutem sumienia(przecież wydałam na to tyle pieniędzy) ale cóż…siła wyższa, w końcu dziecko też potrzebuje swojej przestrzeni. Cenię sobie własny cichy kącik więc po przesunięciu kilku ścian udało nam się wydzielić małżeńską mikro sypialeknę z niewielką szafą(akurat minimalizm w kwestii odzieżowej stosowałam chyba od zawsze więc nie był to dla mnie żaden problem) i dzięki temu nasz synek zyskał już od urodzenia własny choć niewielki pokoik z jedną szafą (która kiedyś była naszym biurkiem) mieszczącą przewijak własnej roboty i 2 półki na kilka dosłownie ubranek, kilkoma półkami na książki które gromadziłam już lata wcześniej nie mogąc się doczekać kiedy będę mogła czytać własnemu dziećmi historie Mikołajka itp, oraz łóżeczkiem z 2 kompletami pościeli. Reszta to pusta podłoga na której stanęło krzesło przeniesione z drugiego pokoju (na nocne karmienia) a z czasem położyliśmy jeszcze małą matę edukacyjną. I tyle, więcej nam do szczęścia potrzebne nie było.
Większy problem mam teraz,kiedy synek ma już 8 lat a jego pokój zaczyna przytłaczać ilość klocków lego. Mimo kilkuletnich już zmagań i wzorców przekazywanych przez nas- ceniących minimalizm rodziców,nie potrafię dziecku wypersfadować kolejnego kompletu klocków (kupionych z kieszonkowego), których i tak już ma za dużo. Do tego dochodzą kolejne zestawy dokupowane przez bliższych czy dalszych członków rodziny oraz wzorce od kolegów z klasy- dobrze mieć wszystkiego jak najwięcej, szczególnie zabawek, a każdy nowy zestaw oznacza nową kolekcję tematyczną itd. Wyjaśnienia,że zamiast zakupu kolejnej zabawki,pieniążki można przeznaczyć na jakiś wyjazd lub wyjście do kina, na razie do niego nie trafiają. Tłumaczę to sobie dziecięcą mentalnością i konsumpcjonizmem,z którego z czasem, przy naszych dalszych staraniach,jeszcze wyrośnie, ale jak widać droga do minimalizmu w życiu jest długa i wyboista, i jest to chyba niekończący się proces obfitujący tak w małe sukcesy jak i wielkie porażki :)
I jeszcze mała uwaga na koniec- to nieprawda,że nie da się żyć z dzieckiem w przestrzeni o minimalistycznym wystroju. Nasze mieszkanko od 15 lat, czyli jeszcze przed narodzinami dziecka cechował tzw, styl skandynawski (niekoniecznie styl Ikea) i nie mieliśmy większych problemów z białymi ścianami, białą sofą czy poduszkami! Co więcej, porównując naszego synka z odwiedzającymi nas kiedyś czy obecnie dziećmi, doszłam już dawno do wniosku, że jest on bardziej „czysty”, nigdy łapkami nie brudził mebli czy luster. Minimalistyczne wnętrza uczą dzieci od urodzenia porządku i czystości!!!
Ależ ten post wywołał lawinę komentarzy – a wszystkie wołają: da się!!!
Ja też właściwie nie kupuję ubrań dziecku – czasem tylko trzeba np. zaopatrzyć się w nowe spodenki, bo dziecko w tydzień zniszczyło wszystkie wyjściowe spodnie (czy dziewczynki też tak niszczą spodenki?). Staram się również nie kupować mu zabawek – ostatnio wyjątkiem są 3 gry planszowe, w które gramy wspólnie (oraz z dziećmi sąsiadów).
Co do całkiem zbędnych zakupów, to oczywiście zgadzam się z tym, co zostało tu napisane, ale mam jeszcze przykład z życia, a mianowicie mój znajomy zamówił (bo nie mógł znaleźć takich małych w sklepie) specjalne buciki dla swojej maleńkiej córeczki na chrzciny, bo przecież musiała mieć białe buciki. Koszt = 300 zł – ubrane tylko raz – na chrzciny.
Za miesiąc urodzi się nasze pierwsze dziecko i mamy podobne podejście, nie szalejemy z wyprawką, wiele zakupów odkładamy na potem, bo nie wiemy co się przyda a co nie. Powyższe listy nie pokrywają się z moimi, ale takie potrzeby sa subiektywne, ja na przykład tę nieszczęsna elektroniczną nianię zakupię, bo mam dwupoziomowe mieszkanie i myślę ze to będzie praktyczne. Ale na razie nie mam, kupię jak faktycznie będzie potrzeba. Póki co mam kosz Mojżesza bo będę mogła małego w nim przenosić po mieszkaniu i będę go miała na oku podczas drzemki. Ale nie kupię maty edukacyjnej, sterylizatora i masy innych rzeczy. Ale ja nie o tym chcialam. Chcialam poruszyć temat naszych rodziców- świeżo upieczonych dziadków, którzy bardzo chcą zasypywac pierwszego wnuka prezentami. Rzeczami których ja nie chcę mieć. Rzeczami które juz mamy pożyczone od znajomych (np. wózek) Rzeczami które są zupełnie zbędne. I co z tym zrobić? Odbierać radość dziadkom? Na razie im mówimy że nie potrzebujemy, ale widzę że trochę im jakby..przykro. Mam postanowienie żeby powiedzieć rodzinie i znajomym później, żeby nie kupowali małemu zabawek, że spokojnie można przyjść do nas bez pierdolki dla dziecka. Ale wiem że nasi rodzice tak wyrażają radość i zupełnie nie wiem jak sobie z tym poradzić.
Tak,dokładnie wiem o czym mówisz.
Próbowałam ten problem rozwiązać następująco: założyliśmy synkowi w banku(oczywiście na nasze dane,nie dzieciaczka) takie konto oszczędnościowe na które w każdej chwili możemy wpłacić lub wypłacić z niego dowolną uzbieraną tam kwotę i poprosiliśmy dziadków i najbliższą rodzinę aby zamiast kupować zupełnie niepotrzebne nam czy dziecku gadżety, wpłacali tam dowolną,nawet najdrobniejszą kwotę,którą mieliby na te zakupy przeznaczyć. Nie rozwiązało to problemu zupełnie ale uważam,że zdecydowanie ograniczyło zalew niechcianymi prezentami, a w ciągu kilku lat mieliśmy dodatkowy budżet na płatne szczepienia dla dziecka itp. No i przyznać trzeba, że trochę pieniążków się tam uzbierało ( o czym wiedzą wpłacający, przez co widzą teraz sens takiego kroku) więc synek dostanie kiedyś gotówkę na studia czy inne istotne a duże wydatki na start w dorosłym życiu.
Dodam,że dokładnie w tym samym czasie podobny pomysł wdrożyli u siebie nasi znajomi z zagranicy (tam poziom ofiarowanych pieniążków był nieco wyższy a do tego sami rodzice wpłacali na to konto odpowiednik naszego 500+) i pół roku temu kupili za te pieniądze synowi mieszkanie w Polsce, które teraz wynajmują a dochód z wynajmu dodatkowo zasila konto oszczędnościowe dziecka( chłopiec ma teraz 9 lat)
Wiem, że sam pomysł może się wydawać nieco kontrowersyjny a prośba o pieniądze krępująca ale na prawdę polecam ten sposób bo jak widać świetnie potrafi się sprawdzać
No i to jest świetny pomysł. Nie wiem, czy u nas się sprawdzi, zwłaszcza w przypadku moich rodziców, ale spróbuję (zwłaszcza, że myślałam o założeniu takiego konta i wpłacaniu na nie regularnie niedużych kwot) Może nie ma się czego bać – z okazji ślubu też stworzyliśmy listę prezentów, co się wydawało części naszych znajomych kontrowersyjne i krępujące, a rodzina się chyba nawet ucieszyła i nie dostaliśmy tym sposobem ani jednej niepotrzebnej rzeczy. Spróbuję teraz z tym kontem :)
Zamiast niani aplikacja na telefon.
no właśnie zupełnie mnie to nie przekonuje. nie mówiąc już o promieniowaniu (bo np. nie wyobrażam sobie też kłaść obok dziecka komórki z szumiącą aplikacją) to podczas wyjazdów ja po prostu zazwyczaj nie mam tego drugiego urządzenia – tabletu, komputera etc. Kombinowanie z tym wydaje mi się zupełnie bez sensu.
U mnie właśnie największy problem to dziadkowie. Kupują tony pluszaków, chińskich plastikowych zabawek, niepraktycznych ubranek, pierdółek itp. Moim rodzicom mówię wprost: nie chcę, nie potrzebuję, nie będę używać, sprzedam/oddam. Oni na to, że to dla dziecka, nie dla mnie i że wyrodna matka jestem, bo dziecku żałuję.
Teściom też próbowałam tłumaczyć, chociaż trochę łagodniej niż rodzicom, ale jak grochem o ścianę. Co wizyta (a przychodzą co kilka dni) to nowa zabawka, misiek, ubranko.
Córka (prawie 2 latka) nawet się z tego nie cieszy, bawi się góra parę minut i rzuca w kąt. A te prezenty największą radość sprawiają… dziadkom. Widząc ich radość, bardzo głupio mi odmawiać i pewnie wychodzę na niewdzięczną. Boję się też oddawać czy sprzedawać te rzeczy. Najgorsze są „kontrole”, tzn po jakimś czasie zazwyczaj teściowa pyta się: a gdzie ten różowy misiu? albo czemu nie ubierasz tej białej sukieneczki? Macie jakieś rady na nadgorliwych dziadków?
Ja jestem matką na drodze do minimalizmu, jeśli chodzi o mnie i zupełnie nie-minimalistką jeśli chodzi o juniora. Widzę to choćby po ilości jego zabawek. Choć na całe szczęście nie uległam wielu gadżetom, które próbuje się wciskać młodym mamom.
O, temat, w którym mam masę żali do wylania! Jestem mamą dwójki dzieci i sama ze sobą jakoś nigdy nie miałam problemu z minimalizmem. Moje listy sporo się co prawda różnią od tych przytoczonych wyżej, ale też uważam, że wyszłam z tego macierzyństwa obronną ręką – przynajmniej jeśli chodzi o konsumpcjonizm. Coś co jednak bardzo przeszkadza w utrzymywaniu minimalizmu we wszystkich sferach, to DZIADKOWIE. Pokój moich dzieci jest dosłownie ZALANY zabawkami. I to właśnie przede wszystkim tymi, które zostały nam podarowane. I żadne argumenty do dziadków nie trafiają, żeby w końcu przystopowali: ani że konto oszczędnościowe w banku, ani że jeśli się złożymy to będzie jedna fajniejsza rzecz,a nie pierdyliard głupot, ani że dziecku powoli się w tyłku przewraca od tego nadmiaru, no dosłownie nic :( Każda wizyta, to nowe gadżety. Ostatnio też były jakieś pomysły na kolejną rzecz. Na moje pytanie „a po co właściwie” dostałam odpowiedź „no bo dziecko jeszcze takiej nie ma”. Serio, nie radzę sobie z tym.
Ehhh, ja właśnie oczekuję narodzin- więc jeszcze mama minimalistką nie jestem, ale zamierzam być ;) Na ten moment dla dziecka mam w komodzie 2 szuflady niezbędnych rzeczy oraz łóżeczko. Obawiam się jednak, że cała moja koncepcja może się zawalić, w momencie kiedy teściowa mająca zamiłowanie do DUUUUŻYCH rzeczy zacznie zalewać nasze 32 m2 misiami i lalkami XXXXXL, gigantycznymi leżaczkami, krzesłami, stołami itp…. Ostrzegałam już, że wszystkie takie rzeczy będę sprzedawać, ale widząc jak zachowuje się przy pozostałych wnukach, wątpię by ten argument był wystarczający. Może jakieś pomysły jak temu zaradzić?
Daleko mi do minimalizmu (niestety !), ale muszę zgodzić się z jednym – 90% rzeczy „niezbędnych” dla Malucha to totalnie niepotrzebne rzeczy. Na szczęście przy Antku nie popadłam w paranoję i ilość rzeczy przy dziecku i dla dziecka nas nie przysypały;)
Dla mnie „must have” przy malcu to chusta (noszenie genialnie się u nas sprawdziło), pieluszki (jednorazowe i tetrowe albo muślinowe), wygodne ubranka i fotelik samochodowy. Przydaje się wózek, bo Mąż nie nosi, a przy już chodzącym i jedzącym coś poza mlekiem dziecku – jak najwygodniejsze buciki, wysokie krzesełko i upadko-odporne naczynia (jesteśmy na BLW i różne przygody się nam zdarzały) . Nebulizator na tak, od czasów żłobkowych zwłaszcza!
Natomiast mata była nam totalnie niepotrzebna, braku leżaczka też nie odczułam ani troszkę – w przypadkach braku brałam nosidełko samochodowe;) Żadnych „gadżetów” butelkowych też nie używałam, bo mój Syn akurat nigdy nie pił mleka z butli, także tu nie mogę się wypowiedzieć.
Natomiast mam obsesję kupowania książek, podczas gdy przy zabawkach drży mi ręka i zwykle rezygnuję mając na uwadze przestrzeń i zmniejszenie bodźców Synowi.