Poprzedni tekst o różnicy pomiędzy pragnieniami i potrzebami wywołał tyleż zainteresowania, co kontrowersji. W komentarzach pojawiło się również kilka próśb o rozwinięcie tematu, co też z chęcią niniejszym czynię :).
Największe wątpliwości wzbudziła chyba kwestia zakwalifikowania do kategorii pragnień takich potrzeb jak potrzeba bezpieczeństwa, potrzeba kochania i bycia kochanym, potrzeba bycia szanowanym, potrzebnym, potrzeba szczęśliwego, komfortowego życia. Na potrzeby artykułu nadałam nowe, nieznane dotąd powszechnie, znaczenie pojęciom: potrzeba i pragnienie. Zwyczajowo, rozumiemy pragnienie jako coś trywialnego, a potrzebę jako coś ważnego, istotnego. Ja proponuję coś zgoła innego, chociaż tak naprawdę nie ma co się przywiązywać do nomenklatury. Powiedzmy, że zamiast słowa potrzeba użyjemy wariant 1, a zamiast pragnienie – wariant 2 i weźmy na przykład chęć kochania i bycia kochanym. Różnica pomiędzy wariantami ujawni się w momencie niemożności zaspokojenia danej potrzeby:
- Wariant 1: muszę mieć kogoś, kto mnie kocha i kogo ja kocham, w przeciwnym razie moje życie będzie bez wartości
- Wariant 2: chcę kochać i być kochanym, ale jeśli nikogo właściwego nie spotkam, to nadal mogę wieść dobre życie
Który wariant wydaje się być „zdrowszy? Zapamiętajmy ten przykład proszę, na koniec do niego wrócę.
Po kolei jednak… Kilka osób przywołało w komentarzach słynną piramidę potrzeb Maslowa jako przykład na to, że człowiek ma nie tylko pierwotne, biologiczne potrzeby, ale i potrzeby wyższe. Naturalne skojarzenie. W końcu Maslow był jedną z pierwszych osób, które tak dokładnie przeanalizowały potrzeby człowieka, a Jego twierdzenia podłożyły podwaliny pod tzw. psychologię humanistyczną. Teoria, którą stworzył została nazwana teorią hierarchii potrzeb w ramach teorii motywacji. Dla przypomnienia, Maslow stworzył swoistą piramidę potrzeb: od tych najbardziej podstawowych do tzw. potrzeb wyższych.
Niestety, piramida Maslowa jest często traktowana w zbytnio uproszczony sposób, jako tylko i wyłącznie opis podstawowych potrzeb ludzkich. Tymczasem Maslow wyraźnie rozgraniczył dwie istotne sfery:
- zdefiniowanie potrzeb jako takich (piramida per se) oraz
- sposób ich zaspokajania.
Maslow bardzo mocno podkreśla, że zaspokajania potrzeb również musimy się nauczyć. Potencjalnie problematycznym jest to, że jesteśmy skłonni uznawać dobrodziejstwa, które już otrzymaliśmy [zaspokojone już potrzeby, głównie te biologiczne – przyp. aut.] za coś oczywistego, zwłaszcza jeśli nie musieliśmy na nie zapracować ani też o nie walczyć. Te potrzeby, których zaspokojenia nigdy nam nie brakowało zwykle nie tylko nie są dostrzegane, ale też mogą być dewaluowane. Dostatek (ekonomiczny i psychologiczny) może się przyczynić zarówno do wzrastania i osiągania coraz bardziej wzniosłych poziomów natury ludzkiej, jak i do różnych form patologii wartości. Patologie te ujawniają się właśnie w momencie zaspokojenia lub braku możliwości zaspokojenia danej potrzeby. Wg Maslowa zaspokojenie może przybrać formę zdrową i konieczną, ale też formę patogenną. Wszystkie wskazane przez niego w piramidzie potrzeby są ważne dla człowieka i kształtują jego charakter, o ile dotyczą prawdziwej potrzeby, a nie tej neurotycznej czy też pseudopotrzeby.
* kursywa to cytaty z książki A. Maslowa „Motywacja i Osobowość”
Wracając do mojego poprzedniego tekstu. Zauważcie proszę, że nigdzie nie napisałam, że potrzeba bezpieczeństwa, potrzeba kochania i bycia kochanym, potrzeba bycia szanowanym, potrzebnym, potrzeba szczęśliwego, komfortowego życia są nieważne czy też nieistotne. Napisałam jedynie, że są sytuacje, w których nadajemy im zbyt dużą wartość, aż zaczynają nas niszczyć (niezależnie od tego, czy zostaną zaspokojone czy też nie). W takiej sytuacji nadałam im pojęcie potrzeb, w odróżnieniu od pragnień, które są „zdrowe”. Maslow powiedziałby, że jest to podział na potrzeby prawdziwe i pseudopotrzeby. To wyłącznie kwestia doboru nazewnictwa. Wróćmy proszę do przykładu z początku tekstu. Podsumowując:
- wariant 1 = potrzeba (moja definicja) = pseudopotrzeba (wg Maslowa)
- wariant 2 = pragnienie (moja definicja) = prawdziwa potrzeba (wg Maslowa)
To tyczy się absolutnie wszystkich potrzeb wskazanych w piramidzie Maslowa. W moim przykładzie analizuję potrzebę kochania, a Maslow podrzucił mi jeszcze jeden, ciekawy przykład związany z zaspokajaniem potrzeby bezpieczeństwa. Zdrowe zaspokojenie sprawia, że człowiek ma naturalną skłonność do tego, co znane. Podążanie za znanymi schematami czy okolicznościami sprawia, że czujemy się bezpieczni, ale mamy również naturalną chęć szukania nowości. Brak możliwości zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa w chorym przypadku spowoduje pojawienie się nerwicy natręctw – chęci powtarzania stale, po kilkadziesiąt raz znanych czynności, aby tylko oddalić od siebie coś, co może być nowe.
Staram się pamiętać o tym rozgraniczeniu szukając odpowiedzi na pytanie co dla mnie jest w życiu ważne. Czy to, czego akurat oczekuję i szukam to prawdziwa potrzeba czy też pseudopotrzeba? To pomaga mi odnaleźć wewnętrzny spokój i harmonię we wszystkich momentach, nawet tak błahych jak kupno nowych butów. Poprzez świadome ograniczenie nabywania przedmiotów, w naturalny sposób zaczynam rozumieć, jakie są moje rzeczywiste, prawdziwe potrzeby, jestem ich bardziej świadoma. Ponieważ nabywanie rzeczy bardzo rzadko sprowadza się tylko i wyłącznie do aktu zaspokojenia jakiejś podstawowej, często biologicznej potrzeby. Jeśli byłoby mi zimno w stopy, to zadowoliłabym się jakimkolwiek obuwiem, byle tylko zniwelować ten niekomfortowy czy też bolesny stan. Ponieważ jednak, okoliczności nie stawiają mnie przed takim wyborem, kupując buty zaspokajam również inne potrzeby: potrzebę estetyczną, potrzebę posiadania rzeczy, która sprawi, że będę szanowana czy też podziwiana, wreszcie potrzebę przynależności. Jak trafnie napisał Maslow – kiedy wzrastają dochody, ludzie stwierdzają, że własnie pragną i dążą do posiadania rzeczy, o których kilka lat wcześniej nawet nie marzyli. Dlatego też, staram się o tym pamiętać, gdy najdzie mnie ochota kupienia kolejnej rzeczy. Często spotykam się na blogu z pytaniami: Jak przestać kupować? Kiedy ja to lubię/chcę/nie wyobrażam sobie bez tego życia. Może wystarczy zastanowić się czy ta rzecz pozwoli na zaspokojenie prawdziwej potrzeby czy też tej wymyślonej, pseudopotrzeby? Którą potrzebę tak naprawdę zaspokajam poprzez te zakupy? I czy warto?
Pozostawiam to Waszej ocenie i przemyśleniu. Wiem, że tym tekstem mocno „grzebię” w temacie i być może nie jest on lekki, łatwy i przyjemny. Ale też taki był mój zamysł tych tekstów. Chcę, żeby były one pogłębione i trochę analityczne. Powierzchownych treści jest wszędzie wystarczająco dużo.
Po przeczytaniu „Mniej” Marty Sapały zaczęłam się mocno zastanawiać nad zaspokajaniem potrzeb i ostatecznie doszłam do takich samych wniosków, jakie opisałaś w przedostatnim akapicie. Zaspokajanie podstawowych potrzeb to jedno, ale potrzeba otaczania się ładnymi, estetycznymi przedmiotami to inna, równie ważna sprawa.
O, ja też właśnie skończyłam czytać i mam mnóstwo przemyśleń. Ten eksperyment pokazał, że jak przestajesz kupować, to na wierzch wychodzą głównie te podstawowe potrzeby, bo na ich zaspokojenie poświęcasz większość swojej energii i czasu. Ale czy warto? Czy to nie jest przerost formy nad treścią? Nie wiem… cały czas się zastanawiam.
Myślę nad tym samym. Skoro największą wartością, jaka jest nam dana jest czas, czy warto poświęcać go na robienie czegoś, co niewielkim nakładem finansowym można kupić?
Z drugiej strony ludzie – bohaterowie „Mniej” w większości nie mieli innego wyjścia. Nie mylmy minimalizmu zarezerwowanego dla osób na pewnej stopie życiowej (o osiągniętym określonym poziomie bezpieczeństwa finansowego) z prostą życia podyktowaną koniecznością wynikającą z ekonomii.
Dobrym przykładem są buty. Można oszczędzać i zainwestować w jedną parę pięknych skórzanych butów, które starczą na wiele lat. Jednak jeśli w starych zrobiła się dziura, a mam jedynie określoną kwotę, to mam chodzić boso czekając na spływ środków? Oczywiście skórzane są na lata, a te tanie sztuczne na chwilę, ale czy osoba o ograniczonych dochodach w ogóle ma wybór?
Chyba tylko część osób w Mniej faktycznie nie miała wyjścia i ten eksperyment był konieczny dla przetrwania, chociaż i tak ich wydatki nie spadały poniżej statystycznego minimum koniecznego do przetrwania, przynajmniej tak wynika z książki. Staram się skonfrontować to, co przeczytałam ze swoimi doświadczeniami i jeszcze chyba muszę to sobie przetrawić, zanim o tym napiszę.
Masz rację, nie spadły. Minimum statystyczne jest okrutne. Co innego prostota i oszczędność, a co innego życie na granicy ubóstwa. Niemniej opracowanie jest ciekawe.
To prawda. Wiesz, chociaż w moim życiu finansowo bywało bardzo różnie, to jednak wiem, że nie zaznałam prawdziwej biedy i czuję, że nie mam prawa się na ten temat wypowiadać. A eksperyment jest bardzo ciekawy, aż mnie korci, żeby czegoś takiego spróbować, choć na pewno w mniejszej skali. Nie wiem tylko, co MM na to…
Ciekawy temat poruszyłaś, choć wydaje mi się, że trochę zamieszania mogły wprowadzić Twoje definicje potrzeby i pragnienia, które wydają się być trochę kontrintuicyjne – stąd może wynikać problem z ich przyjęciem. Z prawdziwą potrzebą, a nie pseudopotrzebą, kojarzy się właśnie słowo potrzeba (a nie pragnienie), które większość z nas rozumie i odczuwa jako imperatyw do jej zaspokojenia czyli coś w stylu „muszę”. Pragnienie zaś raczej mieści się w sferze „chcę”. Problem zdaje się tkwić w tym, że ludzie pragnienia zaczynają traktować jak potrzeby, a więc ze strefy „chcę”, a więc nie muszę tylko mogę albo nie, wchodzą nieświadomie w strefę „muszę” z czymś, co realną potrzebą nie jest. Realne potrzeby to te, które pozwalają nam przeżyć – reszta to pragnienia, często wzbudzane w nas przez media lub innych. p.s. teoria potrzeb Maslowa nigdy nie została dowiedziona empirycznie w przeciwieństwie do innych psychologicznych teorii motywacji, ponieważ życie dostarczyło wielu przykładów ludzi, którzy zaspokajają potrzeby wyższego rzędu z piramidy nie zaspokajając tych umieszczonych w niej niżej
Tak, wiem, że jest to wbrew powszechnemu rozumieniu tych słów :). Niezależnie od tego, chciałam też trochę poszerzyć postrzeganie piramidy Maslowa jako wyłącznego punktu wyjścia do każdej dyskusji o potrzebach. Teoria Maslowa to dużo więcej niż tylko sama piramida, a dokładnie tak, jak piszesz, jego teoria nie została potwierdzona empirycznie, a po czasie spotkała się z dużą krytyką.
Na własny użytek uprościłam nomenklaturę do potrzeb i zachcianek. Z tym, że w moim osobistym słowniku „zachcianka” na wydźwięk pejoratywny. Decydując się na dobrowolną prostotę świadomie rezygnuję z zachcianek, przynajmniej z części. Piszesz Kasiu o sferze emocjonalnej, o potrzebach wyższego rzędu. Podążając drogą minimalizmu prędzej czy później część osób dojdzie do wniosku, że upraszczanie w sferze materialnej im nie wystarcza. Pójdzie o krok dalej i rozpocznie porządkowanie i upraszczanie sfery duchowej. Każdą z wyżej wymienionych potrzeb możemy zaspokoić na różne sposoby. Sięgając do świata materialnego i czerpiąc z niego, a do tego zachęcają nas marketingowcy, poprzez budowanie reklam na przekazie „jaka mogłabyś być … (piękna, zadbana, seksowna, radosna, super hiper) gdybyś tylko miała TEN produkt”. Można pójść pod prąd konsumpcjonizmu i zaspokajać swoje potrzeby, a także niektóre zachcianki poprzez kontakt z bliskimi, obcowanie z naturą, odpoczywanie w czystym i uporządkowanym wnętrzu. Dużo zależy moim zdaniem od naszej definicji luksusu. Dla jednego luksusem będzie chwila rano na wypicie herbaty w ulubionym kubku, dla innego wyjazd do egzotycznych krajów. Punkt widzenia może się zmieniać w zależności od poziomu dochodów, ale zgodnie z filozofią zen, nie powinien. Radość duchowa jest zależna od tego jak przeżywamy swoje życie i jak piękne i uporządkowane ono jest.
Dokładnie! Dlatego piszę o tym, że sposób zaspokajania potrzeb jest tak samo ważny i tu właśnie można znaleźć pole do prostoty. Np. poprzez rezygnację z zachcianek czy pseudopotrzeb, ale też poprzez zastanowienie się, którą tak naprawdę potrzebę chcę zaspokoić przez zakupy… O, definicja luksusu to też bardzo ciekawe zagadnienie. I niesamowicie złożone. Fascynuje mnie, co popycha ludzi do zakupów i w jaki sposób definiują luksus.
Właśnie ciekawe jest to, że najczęściej luksus jest utożsamiany z zakupami. Tak jakby sam zakup lub posiadanie konkretnego przedmiotu miało sprawić, że zostanie on osiągnięty. Tymczasem można mieć luksusowe życie i nie będzie to wcale oznaczało domu na miarę willi z „The Great Gatsby”
Absolutnie! Generalnie, rozumiem, że przedmioty, którymi się otaczamy, w pewien sposób o nas świadczą… Z drugiej strony, nie zgadzam się wewnętrznie na ten dyktat. Dokładnie tak, jak piszesz, szukam mojego luksusu gdzie indziej.
Właśnie z tym walczę od jakiegoś czasu – aby tego, co już mam (i duchowo, i materialnie) i tego, co mogę mieć (na co mnie stać lub co mogę osiągnąć) nie traktować jako oczywistość. Dopiero niedawno to zauważyłam, do tej pory jakoś naiwnie myślałam, że to normalne – należy mi się. Przecież równie dobrze mogłam: urodzić się w innej rodzinie, nie spotkać tylu wartościowych ludzi, których spotkałam, wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej – gorzej, teraz mogłabym mieć inną pracę lub nie mieć jej wcale, itd… itd…
To bardzo trudne, prawda? Z jednej strony cieszyć, doceniać to, co się ma, być dumnym z osiągnięć, a z drugiej strony pamiętać, że nie jest to oczywistość. I zachować umiar w „braniu”.
Prawda… Przypominać sobie o tym za każdym razem, gdy spotka mnie coś dobrego – jak to dużo. I utrzymywać tę świadomość cały czas, bo bardzo łatwo popaść w przyjmowanie wszystkiego jako normy.
Jestem ekstremalną minimalistką od wielu lat.. zaczeło się od fascynacją zen.. ciuchy kupuję, gdy stare rozlatują sie na mnie.. posiadam po 1 parze butów na sezon ( a i tak moim ulubionym obuwiem są kalosze i japonki haha) teraz gdy „siedzę” w domu na wsi moja potrzeba posiadania spadla do totalnego minimum.. zawsze bardziej interesowalo mnie w zyciu być niż mieć.. choc popadając w maksymalny minimalizm, mozna popasc w pułapke rozleniwienia i tu trzeba uważac, bo pragnienia i potrzeby są motorem do działania..
Lorka, mogłabyś, bardzo proszę, rozwinąć swoją myśl? Tą, że pragnienia i potrzeby są motorem działania. Ostatnio zastanawiałam się na tym właśnie… czy minimalizm nie rozleniwia, chociaż bardziej w sferze niematerialnej niż materialnej.
minimalizm może rozleniwić.. kiedyś wpadłam w taką pułapkę.. ekstremalnie niczego nie chcąc. Myślę,że najlepszy jest złoty środek. Bo jednak większość ludzi działa/pracuje/tworzy nie tylko dla swojej satysfakcji.. to jednak materialne potrzeby powodują,że ruszamy tyłek z kanapy… natomiast jesli chodzi o sfere niematerialną, to jest wręcz odwrotnie.. mniej skupiamy się na posiadaniu rzeczy, co ( przynajmniej u mnie) zrodziło większą uważność.. dostrzeganie chwil ( ja to nazywam kolekcjonowaniem chwil) byciem tu i teraz calym sobą.. proste czynności codzienne przezywa się świadomiej..bo mniej rzczy nas rozprasza.. to tak w skrócie:)
Ostatnio miałam na ten temat dyskusję. Czy minimalizm nie wyklucza ambicji. Trochę mi to dało do myślenia. Z drugiej strony akceptacja nie oznacza przecież rezygnacji :). Dzięki wielkie za komentarz!
Kasiu,
mały offtop zdjęcie do wpisu przypomniało mi o Twojej podróży do Tajlandii. W komentarzach do ostatniego wpisu napisałaś, że planujesz jeszcze wpis podsumowujący i zawierający kwestie organizacyjne czy i ewentualnie kiedy ten tekst pojawi się na blogu?
Hmm, a potrzebny na już? To się zbiorę w sobie :).
Nie na już, ale zaczynam szkicować przyszłoroczne plany wakacyjne i chętnie go przeczytam zanim podejmiemy jakieś decyzje. Będę czekać niecierpliwie:)
Przeczytałam powyższy wpis wiele razy, Myślę, że jest to ciekawe i inne podejście do tematu: POSIADANIA. Przynajmniej ja to tak rozumiem. A swoją drogą zastanawiam się nad bogactwem tego zagadnienia w różnych kontekstach. Dla mnie najważniejsza są: równowaga i harmonia w każdej sferze. I to takie na jakie mogę sobie pozwolić w danym momencie życia. A z tym to już różnie bywało…Teraz mam już zupełnie inną świadomość życia, czasu, przemijania. Komfort jest ważną jego częścią ale nie nadrzędną.
Moja przygoda z minimalizmem zaczęła się od tego roku. Choć wydawało mi się, że mam problem jedynie w strefie szafy i wypadających z niej ciuchów, to po lekturze wielu blogów minimalistów (w tym oczywiście Twojego) oraz paru książkach uświadomiłam sobie, że daleko mi do prostego życia. Sama je sobie utrudniałam, nie zdając sobie z tego sprawy. Zaczęłam niepozornie bez planu i co więcej bez chęci do uproszczeń. Chciałam w sypialni stworzyć mały kącik do szycia( jestem obecnie na kursie krawieckim i spełniam swoje marzenie z liceum). Centralnym punktem w tym pokoju była retro, cudna toaletka z mnóstwem szufladek, a w każdej z nich biżuteria, uzbierana przez sześć lat. Dojrzałam do postanowienia, że ten mebel choć piękny i sygnowany do niczego mi nie jest potrzebny, bo nigdy nie zdarzyło się by faktyczne spełniał swoją funkcję. Zatem wyjęłam wszystkie świecidełka z szuflad i doznałam lekko mówiąc szoku( że tyle tego jest i co to za badziew). Zostawiłam jedynie parę rzeczy, całą reklamówkę oddałam teściowej do podziału między koleżankami( ale były szczęśliwe:). Potem powoli każdą szafkę w kuchni- pozbyłam się dwóch wielkich kartonów naczyń i innych nieprzydatnych gratów. Następnie szafki z czapkami i szalikami w przedpokoju, sama nie mogłam uwierzyć, że tyle tego jest…I tak dalej, dalej, aż do teraz ciągle coś wyciagam i wydaje mi się, że nadal jest dużo. Czeka mnie jeszcze pokój dzieci- to jest największe wyzwanie. Choć szafa już opróżniona. Razem z butami siedem dużych worków na śmieci- uwierzysz? Sama patrząc na to nie mogłam. Gdzie ja to wszystko mieściłam??? Tak, bo miałam to poupychane w szafach. Idąc za ciosem dokonałam razem z mężem innych zmian. Od roku szukaliśmy retro barku po tv ,który by zmieścił jego ukochany sprzęt grający. W końcu zrobiliśmy go sami i wygląda mega dizajnersko i oryginalnie. Pozbyłam się tez starego stolika i krzesła i dywanu i kanapy- uwielbiam olx. Teraz jest minimalistycznie, przyjemnie i jasno….I tak mi lepiej teraz…Dużo mogłabym jeszcze pisać. Dziękuję po prostu za otwarcie moich oczu:)))Pozdrawiam