Byłam niedawno na konferencji, na której omawiano pożądane umiejętności na rynku pracy przyszłości. Rynku, który możliwe, że zdominowany będzie przez sztuczną inteligencję, zabierającą człowiekowi dotychczas znane miejsca pracy. Wymagania wobec pracownika przyszłości zmieniają się dynamicznie, a najważniejszym z nich nie będzie, jak by się mogło wydawać, wymóg umiejętności programowania itp., a… elastyczność psychologiczna.
Elastyczność psychologiczna to temat, który mnie osobiście fascynuje, na równi z uważnością, ponieważ mają ze sobą niezwykle wiele wspólnego. Ważnym elementem budowania psychologicznej elastyczności jest m.in. osobista wolność i prawdziwa odporność na stres. Stresorów we współczesnym życiu mamy co niemiara. Stres odpowiedzialny jest za choroby cywilizacyjne. Stres jest bardzo demokratyczny – dotyka dorosłych i dzieci, kobiety i mężczyzn, nie zwraca uwagi na stan posiadania. Mnogość bodźców stresogennym przerasta nasze możliwości szybkiej adaptacji. Nic już nie jest pewne. Mało prawdopodobne, że będziemy mieć stałą pracę – praca w tym samym miejscu przez całe życie jest utopią. Ba, praca w jednym zawodzie jest coraz rzadziej spotykana. Związki i relacje bywają coraz bardziej kruche. Ludzie schodzą się i rozchodzą z różnych przyczyn, a małżeństwa rzadko bywają zawierane na całe życie. Nie oceniam, tak się po prostu dzieje, a my współcześnie musimy się w tych zmieniających uwarunkowaniach odnaleźć. To nie jest łatwe. To sprawia, że mocno przywiązujemy się i usilnie szukamy filarów bezpieczeństwa w życiu.
Takim filarem często bywają rzeczy.
Nie mam wpływu (lub mam mniejszy, niż bym chciała) na to, gdzie będę pracować, czy i z kim będę, ale mam wpływ na to, co posiadam. Mieszkanie, samochód, meble, ubrania, książki. Poza funkcją użytecznościową czy też funkcją budowania statusu społecznego, rzeczy dają nam też poczucie bezpieczeństwa. One nie znikają same. Oczywiście, mogą się zniszczyć, możemy je stracić, ale same nie zdecydują, że potrzebują zmiany i nie wyprowadzą się z domu. ;) Nie bez powodu ludzie, którzy tracą w wypadkach cały swój dobytek czują, jakby zabrano im część tożsamości, część ich samych. Bardzo często przeszkodą dla mobilności (np. w kontekście zmiany miejsca pracy) jest właśnie konieczność pozostawienia swoich rzeczy.
Usłyszałam ostatnio, że stres jest formą interpretacji rzeczywistości. Nasz organizm biologicznie ma wbudowaną reakcję uciekaj lub walcz i to jest coś, z czym trudno dyskutować. Niemniej jednak jest sporo „narzędzi”, które mogą nam pomóc w okiełznaniu biologicznego stresu. Byłam niedawno na świetnym wykładzie prof. Kelly’ego Wilsona – jednego z twórców podejścia psychoterapeutycznego ACT (terapia akceptacji i zaangażowania) i pewnie nie jeden raz będę się do niego odnosić na blogu. Prof. Wilson spędził ogrom czasu badając od naukowej (nie tylko psychologicznej) strony różnorakie stresory, które dotykają współczesnego człowieka i opracował nowe koło bazowych potrzeb, których zaspokojenie redukuje stres (kolejność przypadkowa):
- szansa na prawdziwy, zdrowy sen (real sleep opportunity)
- prawdziwe jedzenie (eat real food)
- pielęgnowanie więzi społecznych (cultivate social network)
- praktyka uważności (mindful practice)
- redukcja toksyn (używki i zbędne leki) (reduce toxins)
- ćwiczenie samowspółczucia (practice self compassion)
- wykonywanie znaczących, ważnych rzeczy (practice meaningful acts)
Z dużą chęcią dodałabym na końcu „reduce stuff” czyli ogranicz liczbę posiadanych rzeczy. Skoro rzeczy pełnią rolę stabilizatorów wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa to ich „puszczenie” może dobrze wpłynąć na budowanie poczucia bezpieczeństwa w oderwaniu od zewnętrznych czynników. Naturalnie, jestem daleka o namawiania kogokolwiek do nagłego porzucenia swojego dobytku, aby wypróbować ewentualną korzyść w postaci wewnętrznej wolności, ale historia i literatura faktycznie zna i opisuje wiele takich przypadków. Może w takim razie praktyka minimalizmu ćwiczy naszą odporność na stres? Czy pozbywanie się rzeczy, eksperymentowanie w tym względzie może nam pomóc w budowaniu wewnętrznej elastyczności psychologicznej? Skłaniam się mocno ku tej myśli, choć oczywiście brak mi zaplecza naukowego, aby forsować taką teorię jako tezę. Kto jednak zabroni mi zainicjować dyskusję na ten temat? :)
Odkrywam ostatnio na nowo książkę Mieć czy być? Ericha Fromma. Proponuje on (w 1976r.!) zbudowanie nowego społeczeństwa, którego funkcja „polega na promowaniu i kreowaniu nowego człowieka, istoty, której struktura charakteru wykazywać będzie następujące właściwości:
- Wolę porzucenia wszystkich form posiadania, aby w pełni być.
- Bezpieczeństwo, poczucie tożsamości oraz zaufanie oparte na wierze, w to, czym się JEST, na potrzebie wchodzenia w związki, zainteresowaniu, miłości, solidarności z otaczającym światem – zstąpią pragnienie posiadania, zawłaszczania, kontroli świata, które w rezultacie prowadzą do stania się niewolnikiem własności.
- Akceptacja faktu, że nikt i nic z zewnątrz nie nadaje sensu życia, a ta radykalna niezależność i nicość [w oryg.: no-thigsness] są warunkami pełniejszej aktywności nastawionej na troskę i dzielenie się.
- Pełnia obecności w danej sytuacji.”
Jak myślicie, czy w świetle moich przemyśleń minimalizm może być nieoczywistym narzędziem walki ze stresem? Czy rzeczy są/bywają dla Was jednym z filarów poczucia bezpieczeństwa w życiu?