Czarne scenariusze, natłok myśli, łzy napływające do oczu. Często zdarza się Wam obsesyjnie zamartwiać? Jeśli tak, mam jedno skuteczne narzędzie. Metodę, która sprawi, że już zawsze będziecie wiedzieli, jak przestać się martwić.
Spóźniłam się na autobus. Nie, poprawka. To autobus przyjechał za wcześnie. Dosłownie 2 minuty za wcześnie, a ja utknęłam na przejściu dla pieszych. Następny za 15 minut. Wiecie, jak to jest. Jeśli teraz poczekam 15 minut, potem będę spóźniona na jedno spotkanie, potem drugie, a potem harmonogram dnia rozpadnie się jak domek z kart. Myślę o alternatywach, ale żadna z nich nie pozwoli mi nadrobić tych 15 minut. Zdenerwowana i obrażona na cały świat siadam na przystankowej ławce, rozważając wszystkie niemiłe następstwa mojego spóźnienia.
A to przecież jeszcze nie koniec świata. Tak samo, jak choroba to jeszcze nie koniec świata. Zła ocena dziecka w szkole to jeszcze nie koniec świata. Bałagan w domu, gdy idą niezapowiedziani goście to jeszcze nie koniec świata. Zwolnienie z pracy to jeszcze nie koniec świata. Nic nie wydaje się być końcem świata, gdy myśli się o tych problemach z dystansu, gdy nie dotykają dokładnie w tej konkretnej chwili.
Siedziałam na przystankowej ławce, zła na siebie, martwiąc się, jak to wszystko odkręcę i jak przeproszę wszystkich, którzy na mnie czekają. Wtedy przypomniała mi się pewna metafora. Przykre sytuacje trafiają nas jak zatrute strzały. Pierwsza trafia, gdy przydarza się coś niedobrego, co nie zawsze zależy od Ciebie. Spóźnienie jest banalne, ale mogą być to przecież sprawy dużo poważniejsze. Choroby, rozstania, brak pieniędzy, utrata pracy. Pozostałe zatrute strzały wbijamy już sobie sami, w postaci naszej reakcji na negatywną sytuację – zamartwiając się, roztrząsając przykrą sytuację, grzebiąc i zanurzając się w niej, tworząc wymówki i czarne scenariusze. Te zatrute strzały niemal namacalnie wbijamy w swoje fizyczne ciało sami.
A przecież mamy wybór.
Naturalnie, tendencja do zamartwiania się może być wrodzona, może być wyuczona, może wynikać z usposobienia, charakteru. Szklanka może być zawsze do połowy pusta lub pełna. Pracując nad sobą, kształtując swój charakter możemy również pracować nad optymizmem, nad świadomym budowaniem swojego postrzegania rzeczywistości w jaśniejszych barwach. To wszystko jest możliwe, jest jednak dłuższym procesem rozwoju. Dzisiaj chcę Wam zaproponować coś innego, narzędzie, które działa błyskawicznie.
Jak przestać się martwić?
Gdy przydarzy Ci się trudna sytuacja, gdy głowę zaczynają zalewać czarne myśli, które gęstnieją z minuty na minutę, zamiast wbijać sobie kolejne zatrute strzały, zadaj sobie jedno kluczowe pytanie: czy jest coś, na co w tej sytuacji mam wpływ? Potem postępuj wg wskazówek.
grafika Opiekun Bloga
Stefa wpływu
Dużo pisze się o pozostawianiu i wychodzeniu poza strefę komfortu. Dziś przedstawiam Wam inną strefę, mianowicie strefę wpływu. Pojęcie bodajże wprowadzone przez laty przez Stephena Covey’a, którego książka „7 nawyków skutecznego działania” nie zdezaktualizowała się przez lata. Niezależnie od tego, z jakiego kalibru problemem się mierzymy, zawsze istnieje wybór konkretnej reakcji na sytuację. Zasada jest prosta – skupiamy uwagę wyłącznie na tych aspektach, które pozostają w naszej strefie wpływu. Pod warunkiem oczywiście, że jest cokolwiek, co w danej sytuacji możemy zrobić. Jeśli odpowiedź na pytanie: czy jest coś, na co w tej sytuacji mam wpływ? jest pozytywna – działasz. Jeśli negatywna, pozostaje wyłącznie akceptacja. Zaakceptuj to, czego zmienić nie możesz. Zamiast strzelać w siebie zatrutymi strzałami, zastanów się lepiej, co możesz w tej sytuacji zrobić dla siebie. Pooddychać, potrenować uważność, poczytać książkę, porozmawiać z kimś bliskim, wypić kawę.
Niewątpliwą zaletą tego narzędzia jest fakt, że możecie je wykorzystać w każdej sytuacji, niezależnie jak bardzo jest ona trudna i jak ciężko w pierwszej chwili się z nią uporać. To metoda, która skutecznie pomaga przestać się martwić. Nie wierzysz mi? Rozumiem. Spróbuj. Tylko tyle. I daj mi znać. Na mnie działa, chociaż za każdym razem muszę sobie o niej świadomie przypomnieć. Wtedy na tym nieszczęsnym przystanku autobusowym również. Autobus w końcu przyjechał, a ja wsiadłam, wyciągnęłam notes i napisałam dla Was ten tekst. Żebyśmy wszyscy wiedzieli i zapamiętali, jak przestać się martwić.
Z przyjemnością poczytam o Waszych metodach na zmartwienia i smutki. Jeśli chcecie, napiszę również więcej o strefie wpływu w kontekście produktywności. To mój tajny sposób na skuteczne działanie.
W GRUPIE ŁATWIEJ ZACZĄĆ MEDYTOWAĆ!
Jeśli chcesz spróbować medytacji, której efekty są potwierdzone w licznych badaniach klinicznych, ale nie wiesz od czego zacząć lub o co w tym chodzi, pięknie zapraszam Cię do grupy medytacyjnej online, o której Uczestnicy mówią, że jest jak cotygodniowe „kąpiele w życzliwości, cos wspaniałego„.

- 8 spotkań, raz w tygodniu.
- Start 3 kwietnia 2023.
- Będziemy uczyć się pracować z ciałem, myślami i emocjami poprzez medytacje w ruchu.
96 zł
Gdzieś już natknęłam się na ten schemat i powiem szczerze, że zmieniło to moje życie – naprawdę przestałam się przejmować wieloma rzeczami na które nie mam wpływu, a które skutecznie zabijały we mnie radość aż do tamtego dnia. Ten moment to jeden z punktów zwrotnych w moim życiu, tak jak mówisz działa natychmiastowo! I też mam tak jak Ty – tzn. muszę świadomie przywoływać w myślach ten schemat, nie doszłam jeszcze do tego momentu że robię to podświadomie, ale dążę do tego ;) Bardzo chętnie przeczytam o strefie wpływu w kontekście produktywności! Pozdrawiam serdecznie:)
Trzymam się tego sposobu od kilku lat i moje życie jest dużo bardziej spokojne. A jak nie potrafię zaakceptować czegoś na co nie mam wpływu, to obmyślam plan B. Na przykład kiedyś miałam gorszy moment w firmie i martwiłam się, że będę musiała ją zamknąć. W mojej branży liczy się klient, którego wtedy nie potrafiłam zdobyć. Odpowiedziałam sobie na kilka pytań, m.in. czy z moim doświadczeniem jestem w stanie znaleźć inną pracę? Tak. Czy w okolicy są jakieś oferty, które mi odpowiadają? Tak, co najmniej pięć. Czy proponowana stawka mi odpowiada? Tak. Pomogło, przestałam martwić się na zapas, a to odbiło się pozytywnie na mojej pracy i firma działa do dziś. :)
Po pierwsze, gratuluję utrzymania firmy! Po drugie, ja osobiście Twój plan B nazwałabym właśnie działaniem w strefie wpływu. Zostawiłaś to, na co wpływu nie miałaś, a skupiłaś się na tym, gdzie możesz coś zrobić: mogę znaleźć inną pracę, mogę ją znaleźć w okolicy, mogę pracować za satysfakcjonującą mnie stawkę. Takie działanie charakteryzuje ludzi proaktywnych, nie dziwię się więc absolutnie, że firma nadal działa :).
Inna kwestia jest taka, że często takie martwienie się na zapas, rozkładanie na czynniki pierwsze sytuacji, na którą nie ma się wpływu, strasznie boli psychicznie. Boli i wyczerpuje tak, że nie wystarcza sił aby zadziałać w innym kierunku. A już Pawlak powiedział do żony „Mania nie myśl tyle bo od tego tylko głowa boli”
Ekstra grafika! :D
Dziękuję! Ukłony dla Opiekuna Bloga :))
:)
Ojjj… Sporo czasu zajęło mi nauczenie się akceptacji sytuacji, na których kompletnie nie miałam wpływu. Na całe szczęście zadanie sobie takiego pytania pomaga i to skuteczna metoda! Chętnie dowiem się więcej o strefie wpływu w odniesieniu do produktywności, więc czekam na nowy wpis :)
Zamartwianie się to zdecydowanie nie moja bajka. Jestem z siebie dumna, że potrafię trzeźwo podejść do większości sytuacji i nawet w przyszłość patrzę optymistycznym wzrokiem ;)
A mnie zawsze czarne myśli dppadają wieczorami,przed snem. Idę spać irano już jest ok. Muszę sobie przypominać, że nie wiem co przyniesie przyszłośći powinnam zyć tu i teraz
Kiedy przydarzy mi się jakaś katastrofa, zadaję sobie pytanie: Czy za rok jeszcze w ogóle będę o tym pamiętać? Jeśli odpowiedź brzmi: nie, to nie warto się przejmować.
Pozdrawiam :)
Ja podobnie, tylko nie za rok, tylko czy za tydzień w ogóle będzie to miało jakieś znaczenie.
Moja prababcia mówiła zawsze (brzydko): zasrany deszcze nie będzie padał.
Dziękuję za ten piękny tekst :)
Cała przyjemność po mojej stronie :).
Ja się nieustannie zamartwiam…brak pracy, własnego mieszkania, partnera..potrafi dobić:((( ciężko zaakceptować taką sytuację mimo usilnego działania
W takim razie, może… na chwilę przestać działać? Spróbuj zaakceptować swoje życie takim, jakim jest. Zdefiniuj, co faktycznie pozostaje w Twojej strefie wpływu, co możesz zrobić, a resztę odpuść. Świat się nie zawali. Naprawdę.
Dziękuję za artykuł i grafikę. Martwiłam się kilkoma swoimi relacjami z kilkoma osobami, a teraz… Nie mam na to wpływu, więc czas zrobić coś dla siebie i o tamtych osobach zapomnieć :)
Ja się martwię wszystkim i wszystkimi, mój facet zawsze mi mowi, że jak będziemy mieć dzieci, to będę najbardziej zmartwioną matką świata. Wylewam łzy jak kot jest chory, jak coś idzie nie po mojej myśli, to nie mogę spać. To ewidentny znak, że powinnam zmienić myślenie- dzięki za wskazówkę, jak to zrobić :) Aga
Bardzo proszę :). Spróbuj, ograniczenie martwienia się ogromnie wpływa na jakość życia.
Aga, polecam „Sztukę życia według stoików” – super książka w tym temacie! :)
U mnie to się trochę poprawiło z wiekiem i z warunkami życia. Czyli kiedy pracowałam w „kobiecej korporacji” (a fe!) gdzie żyłam z mobbingiem za pan brat, każdy spóźniony autobus, każde krzywe spojrzenie demotywowało i wzbudzało stresy. Teraz wiem, że spóźnienie 15 min to dla mojego szefa żaden problem, więc o ile nie umieram z zimna, po prostu trochę mi się przedłuża…ale nie zawsze miałam ten komfort. Pamiętam pracę, gdzie chcieli pobierać 25zł z pensji za każde spóźnienie, nawet 1 min. Jak zachować pogodę ducha w takich warunkach? :o
Znam to. U mnie były lotne kontrole z kadr i jeśli o 7.30 nie było wpisu na liście płac to przepadała premia – czyli ok. 25% pensji. W kwestiach robienia sobie piekła w pracy można by napisać książki do największej biblioteki na świecie. „Ludzie ludziom zgotowali ten los”.
Ogólnie takie miejsca pracy o których piszesz to dla mnie potwierdzenie że ludzie nie są z gruntu głupi, tylko po prostu źli…
Z nostalgią wspominam zespół, który już nie istnieje od prawie 4 lat, ale ciągle spotykamy się ze sobą i wspieramy, już prywatnie. A w większości firm w Polsce ludzie zamiast się wspierać robią wszystko, żeby sobie tylko zaszkodzić :(
Bardzo lekko się czytało Twój tekst, o tym aby złapać dystans do spraw na które nie mam wpływu wiem o dawna i tak robię. No bo po co się denerwować opóźnieniem pociągu skoro nie ma się na to wpływu? Niestety większość ludzi nie akceptuje takiego podejścia do życia. Może nawet kwestia pewnego rodzaju zazdrości, że ktoś potrafi złapać dystans do otaczającego świata.
Wiem, że będę nieszczęśliwa do końca życia i to kompletnie niezależy ode mnie? – OK, zaakceptuję to… Szkoda, że to tak nie działa…
Wiesz, to Ty już sama musisz określić, na co masz realny wpływ, a na co nie. Przykładowo, szukając pracy masz wpływ na to, jak będzie wyglądało Twoje CV, masz wpływ na to, jak przygotujesz się do rozmowy kwalifikacyjnej, masz wpływ na to, jak się na nią ubierzesz, ale nie masz realnego wpływu na finalny wynik, ponieważ to pracodawca zdecyduje, czy chce Cię zatrudnić. Chodzi o skupianie uwagi na tych kwestiach, na które masz wpływ. To przeciwieństwo bierności. Akceptacja tego, na co nie masz wpływu nie oznacza bierności.
Jak najbardziej rozumiem przekaz i jego intencję :) Wiem, na co mam wpływ, na co nie mam. I w jakiś sposób się z tym pogodziłam, ale to nie czyni mnie szczęśliwszą. Łatwo dać przykład z życia zawodowego. Trudniej o własny wpływ w życiu prywatnym… Wiem też, że akceptacja dużo by dała, ale tego akurat nie chcę – bo to z kolei wewnętrzna zgoda na nieszczęście.
Hmmm, zastanawia mnie skąd wiesz, że będziesz nieszczęśliwa do końca życia? ;) I dlaczego Twoje szczęście nie zależy od Ciebie?
Jest czynnik zewnętrzny, który o tym decyduje – taki jak ludzka wola.
Czyli to nie Ty decydujesz jak się czujesz, tylko czynnik zewnętrzny?
Tak. Wiem, jak to może brzmieć dla kogoś z boku, ale taka jest prawda. Jest mnóstwo okoliczności niezależnych od nas samych.
Okoliczności są od nas niezależne, ale myśli należą do nas :) Trzymam kciuki!
To miłe :) Dziękuję :) Myśli tak, ale nie da się „przekierować” myślenia w kwestii uczuć. Uczucia są od nas niezależne…
Wszystko się da :) Przede wszystkim nie jesteśmy niewolnikami swoich uczuć. Przecież jeśli czujemy złość, to nie rzucamy się na kogoś z pięściami, ale staramy się uspokoić. Jeśli ktoś nas zranił możemy pielęgnować w sobie żal lub ten żal odrzucić. Nie musimy działać reaktywnie, możemy proaktywnie :) Można się tego nauczyć!
A co kiedy kogoś kochamy?
Polecam poczytać trochę na temat emocji. Np. „Nowa Ziemia” Eckhart Tolle, „Sztuka szczęścia Dalajlamy”, ew. „Inteligencja emocjonalna” Golemana – bardzo fajne lektury. :)
Jest w nich napisane, że można zadecydować kogo się kocha, a kogo nie?
Kinga, nie odrobię za Ciebie pracy domowej.
To nie praca domowa, to życie. A nawet jeśli pojmuje Pani to w takich kategoriach – ja absolutnie tego nie oczekuję. Nie zrozumiałyśmy się. Dążenie do wyzbycia się dobrych uczuć jest absurdalne i zaprzecza ich prawdziwości. Takie uczucia nie dają wyboru.
Miałam na myśli Twoją życiową pracę domową ;)
Co do uczuć, po pierwsze nikt nie twierdzi, że trzeba się ich wyzbywać, zwłaszcza tych dobrych. Pisałaś raczej o swoim przekonaniu, że będziesz nieszczęśliwa do końca życia. Po drugie uczucia nie są najbardziej prawdziwą częścią naszego „ja” – raczej najmniej prawdziwą i najbardziej subiektywną. Niektóre z nich są dla nas destrukcyjne – na szczęście możemy sobie z nimi radzić i je kształtować zamiast oddawać się w ich panowanie. Możesz trochę poczytać na ten temat i dowiedzieć się jak sobie radzić z tymi, które ciągnąć Cię w dół. Możesz też powiedzieć, że się nie da, bo to Twoje uczucia panują nad Twoim życiem, a nie Ty nad nimi. W obu przypadkach będziesz mieć rację…
Znacznie lepiej się żyje, gdy człowiek uświadomi sobie, że na swoje pewne zmartwienia ma ogromny wpływ i może zrobić dla siebie dużo, jeżeli tylko będzie odpowiednio wytrwały. Dla mnie najlepszym przykładem walki ze zmartwieniami i przeciwnościami losu jest moja mama. Nigdy nie miała prostego życia – takie problemy w rodzinie potrafiłyby załamać niejednego – i owszem, dużo się martwiła, ale była twarda jak skała. Potem przyszły dwie poważne choroby – da się w pewnym stopniu je kontrolować, ale mogą w każdej chwili uczynić gigantyczne spustoszenie i doprowadzić do śmierci lub kalectwa. Moja mama podłamała się trochę, ale pozbierała się błyskawicznie i zaczęła robić wszystko, by swoją sytuację polepszyć. Zaczęła pić melisę na uspokojenie, przeczytała ogromną ilość tekstów na temat zdrowego odżywiania i wpływu diety na ogólne samopoczucie i zaczęła samodzielnie lekko ćwiczyć, by poprawić swoją wydolność. Wierzcie lub nie, dobrze zbilansowana dieta bogata w odpowiednie składniki potrafi zdziałać cuda i fenomenalnie wspomóc organizm w walce z chorobami, zatem nawet, jeżeli dotyka Was to najgorsze (według mnie) zmartwienie z możliwych, jakim są choroby, to walczcie ile możecie lub wspierajcie swoich bliskich! A reszta… jeżeli się nie umiera, to zawsze wszystko jakoś się da ułożyć.
Swiadomosc tego, ze jest sie panem sytuacji, niezaleznie od tego, jak fatalna sie ona wydaje, daje mocnego kopa. A panami sytuacji stajemy sie poprzez dzialanie. Nic sie samo nie rozwiaze, wzejdzie to, co sami posiejemy – taka przenosnia, ale tak jest. Jesli dzialamy ku osiagnieciu okreslonego celu, siejemy male nasionka. One po czasie albo dadza owoc, albo nie wzejda wcale. Warto tez nastawic sie na dlugofalowe dzialanie. To, co po naszej mysli, w koncu sie kiedys wydarzy. Wydarzy sie, bo tak sobie 'posialismy’. Nie na darmo mawia sie: sukces to dzialanie. Taki jest moj sposob na wszelkie przeciwnosci losu. Pozdrawiam.
Zgadzam się całkowicie! Pozdrawiam :).
Akurat wydaje mi się, że w tej kwestii mam wypracowaną reakcję :) Staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu, a z reguły tak jest ;)
To fajna, wspolczesna realizacja starej maksymy :Panie, daj mi cierpliwość, abym umiał znieść
to, czego zmienić nie mogę; daj mi odwagę, abym umiał konsekwentnie i
wytrwale dążyć do zmiany tego, co zmienić mogę; i daj mi mądrość, abym
umiał odróżnić jedno od drugiego
Marek Aureliusz
Oczywiście najważniejsze, zeby o tym pamiętac i wcielac w życie na co dzień.
Plus za przywołanie jednego z moich ulubionych cytatów ;)
Opisany problem już mnie nie dotyczy, chociaż kiedyś mocno dawał mi się we znaki :/ W pewnym momencie intuicyjnie zaczęłam stosować tą metodę, bo zapragnęłam zmienić swoje postrzeganie świata, i teraz to już dzieje się automatycznie ;) Polecam, chociaż jak próbuję wytłumaczyć to podejście innym, to, nie wiedzieć czemu, spotykam się z oporem :P
Wcale się nie dziwię, że spotykasz się z oporem :). Ta metoda wymaga wzięcia pełnej odpowiedzialności za swoje działania, za swoje wybory i decyzje, za swoje życie, a paradoksalnie, nie każdy jest na to gotowy.
No i nie przypadkiem potrzebna jest mądrośc, aby wiedzieć, czy ma sie ten wpływ , czy nie. Paradoksalnie częśc ludzi zbyt szybko rezygnuje, uznając, ze i tak nic nie mozna zmienić, a z drugiej strony niektórzy ciągle walcza z wiatrakami. Kiedy prowadze zajęcia ze stref wpływu to większosc ludzi potrafi wskazać jedynie kilka elementów swojego życia, na które mają wpływ. Powszechnie np uważają, że nie maja wpływu na swoje zdrowie, ale jednocześnie uważają ,że mają wpływ na swoje nastoletnie dzieci. To wbrew pozorom trudne ćwiczenie.
O tak, nie przestaje mnie zadziwiać, że tak wiele osób uważa, że nie ma żadnego wpływu na swoje zdrowie. Rozumiem, że bywają sytuacje, gdy ten wpływ nie jest zero-jedynkowy, jednakże powszechnie wiadomo, że styl życia w ogromny sposób warunkuje kondycję biologiczną naszego ciała.
To wszystko nie jest takie proste o czym piszesz… przestać się martwić! Często nie mamy wpływu na bieg wydarzeń. Żyję zdrowo… i nagle spada na mnie paskudna choroba i cóż… podejmuję leczenie, zwalniają mnie grupowo z pracy i cóż… szukam oczywiście, wszystko pięknie, rozmowy, CV a potem i tak dziękujemy Pani mimo sporego doświadczenia i kwalifikacji… wiek już nie ten a tu młody zespół. Wtedy kokardy opadają. Planujesz to szczęście a tu znowu pod górkę! No czasem tak bywa i bardzo trudno postawić się do pionu. Będę próbować…
Moniko, oczywiście, że nie jest proste. Gdyby było, nikt by się zamartwiał. Nie jest proste, ale jest możliwe. Zamiast planować szczęście i przejmować tym, na co nie masz wpływu, pomyśl i skup się na tym, co możesz zrobić. Przeformułowanie myślenia nie jest proste, ale warte wysiłku.
Dziękuję za wsparcie :-) . Pisz i dawaj wskazówki a ja będę czytać. Pozdrawiam
Długo zastanawiałam się nad przyczynami zamartwiania się i dopiero niedawno doszłam do ciekawych wniosków. Jak po nitce do kłębka trafiłam na słowo klucz …. Zaufanie. Otóż zamartwiamy się bo brak nam zaufania do siebie i do świata. Przez brak zaufania popadamy w przesadną chęć kontroli planowania i perfekcji, jak by to właśnie miało nas przed czymś uchronić. Kiedy nasz plan się wali, nie możemy uspokoić myśli. Nie jesteśmy pewni czy poradzimy sobie w nowej sytuacji, po wyjściu ze strefy komfortu. Nie jesteśmy pewni czy świat na nas nie zrzuci kolejnej plagi, kłody pod nogi…. Dlatego rozwiązaniem jest zaufać sobie i życiu i Bogu(?) że wszystko się ułoży. To jest bardzo trudne nauczyć się być trochę jak dziecko kiedy lubimy mieć wszystko pod kontrolą jak dorosły. Nie pozostaje nic innego jak ćwiczyć ćwiczyć ćwiczyć. Umysł, jak mięśnie, wymaga treningu. Moje motto ulubione, nad którym często medytuję w momentach paniki „relax, nothing is under control” :)
Przestać się martwić? Ciężka sprawa, bo nie jestem typem osoby, która ma wszystko gdzieś. Czasami zazdroszczę tym, którzy prawie niczym sie nie przejmują, bo jakoś to będzie. Jednak chwilę później myślę sobie, że jednak dobrze, że taka nie jestem. Dzięki temu staram się dużo rzeczy robić z wyprzedzeniem, planować co tylko się da, żeby nie zostać zaskoczoną. Życie jednak ma swoje plany i tak czy siak nas zaskakuje. Co wtedy robię? W prostych sytuacjach, albo szukam metody zastępczej, albo wyjaśniam sytuację osobie zainteresowanej, albo czasami to zostawiam jesli wiem, że sytuacja nikomu nie zaszkodzi. W poważniejszych sytuacjach jako pierwsze staram się uspokoić i wyjaśnić sobie logicznie, że jakoś sobię z tym poradzę. Po wewnętrznym uspokojeniu siebie, lub rozmowie z bliską osobą, staram się zaplanować dalsze kroki na podstawie bieżącej sytuacji (np. finansowej). I zawsze tłumaczę sobie, że mało która sytuacja jest taka, że nie da się dla niej znaleźć jakiegoś rozwiązania, więc nie ma sensu za bardzo się tym wszystkim przejmować. Trzeba działać!
Na stres dobre jest sprzatanie chaty, bynajmniej dla mnie??? jak sie ma poukładane oczywiscie nie pedantycznie tylko normalnie to samopoczucie i satysfakcja oraz poglad na zycie take sie prostsze ?✌️W tedy łatwiej ruszyc dupe do działania. Chwile sie zastanowic zrobic listę plusów i minusów i starac sie byc konsekwentnym w swoich postanowieniach. Jak sie cos nie udaje to czasami tak musi byc, bo to moze dac inne drogi do wyjscia z sytuacji.
Mi jak wali się plan, to powtarzam sobie taką śmieszną zagadkę :)
„- Jak rozśmieszyć Pana Boga? – Ułożyć sobie plan.”
Przypomina mi to, że nie ważne ile i jak dokładnych planów zrobisz i tak zawsze może pójść coś nie tak i nie masz na to wpływu. Wtedy należy zrobić to co można, a resztą się nie przejmować. Przyznaję, że nie zawsze o tym pamiętam, ale jak już sobie przypomnę, to od razu stres i zdenerwowanie odpuszcza.
Warto też pamiętać, że część problemów jest tak naprawdę mniejsza niż nam się wydaje.
Moim zdaniem im bardziej się zamartwiamy, tym mniej mamy energii do działania. Ja faktycznie staram się nie przejmować tym, na co nie mam wpływu, a działać tam, gdzie mam. Bo czy zamartwianie coś da? Absolutnie nic. Niestety czasem na swojej drodze spotykamy osoby, które nie wiadomo czemu, umartwiają się wiecznym zamartwianiem, często z błahych spraw i rozsiewają swoją negatywną energię. Osobiście znam kilka takich przypadków – wystarczy 10 minut rozmowy a głowę mam pełną pesymizmu.
Chciałabym tak sie nie martwić . A ja martwię się dosłownie wszystkim . A jak coś mi się wymyka spod kontroli to wariuje . Planuje wszystko od A do Z . A przecież życie tak naprawdę przez to ucieka przez palce. Bo gdzie czas na spontan , na chwilę szaleństwa. Miesiąc w miesiąc planuję budżet całej rodziny na kolejny miesiąc . Rozliczam każdy najmniejszy rachunek mimo ze co miesiąc są takie same :| . Sprzątając w domu zaczynam zawsze od tego samego pokoju kończąc na kuchni i nie daj Boże żeby coś poszło nie po mojej myśli , nie wspomnę o tym że ktoś mógłby wpaść a tu bałagan. Obsesyjnie sprawdzam swoją wagę bo przez problemy zdrowotne szwankuje . A szykując ciuchy córce do szkoły dobieram wszystko kolorystycznie , nawet gumki do włosów muszą być idealnie dopasowane bo martwię się że ktoś powie że np jest zaniedbana . I to tylko igiełka w stogu siana . A jak tego nie zrobię to czuję niepokój , martwię się czy wszystko jest jak być powinno. I tak nieraz sobie myślę że to chyba jakieś natręctwa . Dorobiłam się już Zespołu Jelita Drażliwego . Normalnie nie udzielam się na forach ale chyba potrzebowałam to z siebie wyrzucić . Mąż mówi że dom to nie muzeum jest od mieszkania a nie podziwiania . Żebym czasem wyluzowała w pracy bo nawet to że kartki leżą krzywo na biurku doprowadza mnie do spazmów . Tak sobie teraz myślę może ja powinnam zacząć się leczyć psychicznie :) bo jak czytam co napisałam to zaczynam się martwić czy nie popełniłam gdzieś błędów ortograficznych :) Pozdrawiam wszystkich
Cześć Patrycjo, przeczytałam Twój komentarz uważnie i jeśli rzeczywiście te doznania są dla Ciebie tak intensywne nie wahałabym się przed wizytą u psychologa, naprawdę. Sama też byłam kilka razy, nie ma w tym nic strasznego i nie znaczy, że jesteś chora psychicznie, a może Ci pomóc poprawić jakość Twojego życia na co dzień. Będzie Ci dużo lżej! Daj znać, w razie czego pisz. :)
Tak dygresja – wiem, że choroba to nie koniec świata, ale mojemu szefowi zawalił się świat bo nie było mnie 3 dni w pracy z powodu grypy… i co tu zrobić, kiedy twoje pozytywne myślenie rozwala jedna osoba w minute ?
Zmienić pracę. :) Żartuję oczywiście, ale sama byłam i pracownikiem i jestem szefem. Oczywiście, że nagła nieobecność pracownika jest mi nie na rękę, ale nie jest to koniec świata. Nie mówię tu oczywiście o sytuacji, gdy takie nieobecności są np. nagminne. Trudno się pracuje z toksyczną osobą, ale da się. Z dużą dozą dystansu.
To akurat był incydent z moją chorobą – zwykle nie choruje, nie chodzę na zwolnienia… ale cóż cały czas próbuję się nauczyć dystansu do toksycznych osób, które próbują mi podciąć skrzydła na każdym kroku… I chyba to jest klucz
Witam, bardzo mi pomogła ta metoda
Ja mam taki problem ze wszysyko biorę do siebie , wyolbrzymiam, nakrecam sie ,na koniec przeżywam … Nie wiem jak sobie z tym poradzić … Zamiast olac pewne sprawy to ja mam głowę pełną ….
Cześć,
To dosyć stary post ale chciałam i tak za niego podziękować. Bardzo fajna metoda, muszę ja sprawdzić na innych przykładach (bo na razie odniosłam ja do swojego aktualnego zmartwienia) Uważam ze warto dodać tam coś jeszcze.
„Zaakceptuj to co już się stało”. Przeszłości nie zmienimy wiec nawet jeśli coś się stało a rozmyślamy co mogłoby się stać to chyba nie ma sensu. Możemy znaleźć błędy jakie mogliśmy popełnić i się do nich przyznać jak i zaakceptować to co się stało.
Ja cały czas się martwię o tych których kocham..
Nie będę ukrywać, że często płyną mi łzy bo gdy pytam mi kogoś bardzo bliskiego jak się czuje itd(dodam,że jest ta osoba chora w tej chwili)to zdarza się, że nic nie napisz.Wtedy mam czarne scenariusze płacze i nie mogę sobie z tym poradzić
Ja mam inny trochę problem, otóż mam bardzo halasliwych sąsiadów na górze. Są strasznie uciążliwi bo ciągle siedzą w domu i ciągle słychać stukanie, tupanie, Krzyki przez chwilę nie ma ciszy. Nawet o 22 było głośno, wysłaliśmy do nich list anonimowy i o 22 ustały hałasy ale przez resztę dnia cały czas coś słuchać. Wiem że to idiotyczne ale strasznie się zaczęłam tym przejmować non stop słyszę to i nie wiem co mam robić nie mogę im przecież zabronić korzystania z mieszkania bo od 6 do 22 mogą robić co im się żywnie podoba, jednak nadal mnie to denerwuje i odbiera mi to chęci do czegokolwiek, czy ma ktoś na to jakoś pomysł??