Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

Czy wciąż jestem minimalistką?

Jenny Mustard to szwedzka blogerka, którą obserwowałam przez chwilę wiele lat temu. Pisała trochę o minimalizmie, ale głównie w mocno ubraniowym i estetycznym kontekście. Potem straciłam zainteresowanie i Jenny z internetowego widoku. Wpadła mi w oko jakiś czas temu na YouTube, gdy ten zaproponował mi obejrzenie jej filmu pod tytułem: „Am I still a minimalist?”. Obejrzałam go z ciekawości i zainspirował mnie do tego właśnie tekstu.

 

Jenny opowiada w filmie o swoim eksperymencie związanym z pozbyciem się większości dobytku, który spowodowany był… utratą kasy i źródeł dochodu. Jest to ogromnie inspirujące, ponieważ większość minimalistycznych historii, jakie znamy (uwzględniając moją), opiera się raczej na wyborze, nie konieczności. Decyzję, że chcę żyć bardziej minimalistycznie, bardziej lekko, podjęłam wiele lat temu i od tamtej pory też towarzyszycie mi Wy, Czytelniczki i Czytelnicy bloga. Przez te lata sporo się zmieniło. Zaliczyłam kilka adresów zamieszkania, moje życie osobiste przewróciło się zupełnie, a zawodowe niejako jest w trakcie pewnej zmiany.

 

Czy wciąż jestem minimalistką?

 

Przede wszystkim już dawno uświadomiłam sobie, że pewnie gdyby nie blog, nie określałabym się tym mianem. Serio! Nie miałabym pewnie takiej potrzeby po prostu. Robiłabym sobie w domowym zaciszu to, na co mam ochotę. Wiecie, pozbywałabym się tych rzeczy, nie mówiąc o tym nikomu poza najbliższymi, i nie byłoby tyle krzyku. ;) Na blogu było mi dużo łatwiej nadać nazwę, podać definicję, niż tłumaczyć naokoło. Nazywanie siebie minimalistką wiele upraszcza. A co jak co, upraszczać to ja uwielbiam!

 

No dobra, a konkrety? Konkrety są takie, że pozbyłam się nadmiaru tego, czego pozbyć się chciałam, i przedmioty zwyczajnie… przestały mnie zajmować. Jasne, nadal mam jakieś rzeczy, czasami więcej, czasami mniej, gdy moje życie i aktywności tego wymagają, ale nie zastanawiam się już nad tym ponad miarę. Gdy zbierze mi się mała sterta dokumentów – robię z nią porządek. Kiedy kupiłam Przystań z domkiem, gdzie poprzedni właściciele zostawili wszystkie rzeczy – robię z tym sukcesywnie porządek. Znam narzędzia. Znam schematy. Znam rozwiązania. Nie trzymam się kurczowo przedmiotów, które mam, ale i nie jest dla mnie kłopotem kupienie czegoś, gdy tego potrzebuję. Zajmowanie się rzeczami nie pochłania więcej mojego czasu i energii niż to rzeczywiście potrzebne. Aż chciałoby się powiedzieć – dobiegłam do mety.

 

Stałam się prawdziwą minimalistką, bo rzeczy przestały mnie zajmować.

 

Nie jestem tym co posiadam.
Nie jestem rzeczami, które mam.
Nie definiują mnie.
Nie opowiadają mojej historii.
To, kim jestem, jest dużo głębsze, niż ubranie, które dziś mam na sobie.

 

Wiem, że jesteśmy wychowani w społeczeństwie, które twierdzi dokładnie co innego. Społeczeństwo, w którym ocenia się przez pryzmat rzeczy. Jesteśmy w tym zanurzeni tak głęboko, że przestajemy się zastanawiać, czy to w ogóle ma jakikolwiek sens. Bo czy ma?

 

Rzeczy mogą być drogie, mogą być tanie.
Mogą być modne i niemodne.
Mogą być ładne lub brzydkie.
Mogą być przydatne, albo zbędne.

 

Dlaczego dajemy im też moc oceny i wyrażania naszej wartości? Zdarzają się ludzie, a ponieważ pokazuję swój dom, swoje rzeczy w internecie, to jest to sporo ludzi, którzy regularnie oceniają mnie przez pryzmat przedmiotów, które akurat mam. Bywam snobką, gdy są uznane za drogie. Paniusią z Wawki, prawniczką na dorobku. Bywa też, że żyję norowato, w izolatce i otaczam się taniochą, gdy rzeczy, które mam, są uznane za zbyt tanie. Często są to te same rzeczy. ;) I ja wiem, że im się wydaje, że to mnie dotknie, a dotknąć może tylko wtedy, gdy sami pozwalamy rzeczom się definiować. Tylko wtedy oceniasz innych przez pryzmat rzeczy, gdy sama bardzo boisz się takiej oceny. I dokładnie taką ocenę formułujesz, gdy chcesz skrzywdzić. Bo Ciebie skrzywdziłoby to najbardziej.

 

Im dłużej piszę o minimalizmie tym bardziej czuję, jak bardzo jest to pozbawione sensu, jak płytkie, jak wyzute z wartości. Bo czy masz szansę naprawdę zobaczyć drugiego człowieka, gdy patrzysz przez filtry? Filtry wyglądu, ubrań, statusu, mieszkania, samochodu…

 

Nie zamierzam też ani na chwilę dać się wciągnąć w bieg „kto ma mniej”. W nasyłanie na siebie policji minimalizmu. W spanie w hamaku, gdy mój czterdziestoletni kręgosłup potrzebuje dobrej jakości materaca. W pozbycie się ostatniego wazonu, gdy mój zachwyt karmi bukiet kwiatów. W szukanie dziesięciu nowych sposobów na wykorzystanie dziurawej skarpetki, żeby tylko jej nie wyrzucić (zwłaszcza że znam jeden doskonały!). W szukanie nowych sposobów na opisanie tego, co już opisałam wystarczająco dobrze, żeby tylko się klikało.

 

Mam poczucie, że na temat minimalizmu w kontekście odgruzowywania pomieszczeń czy pozbywania się rzeczy napisałam już wszystko, co miałam do napisania. Znajdziecie to tu, na blogu, w archiwalnych tekstach, w mojej książce „Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce” czy w e-bookach: „Cyfrowy minimalizm w praktyce” i „Domowy minimalizm w praktyce”. Potrzebujesz wiedzy, narzędzi czy wsparcia? Zajrzyj tam koniecznie, tam jest wszystko, co wiem, i wszystko, co zaprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Minimalizm to narzędzie do dobrego, wartościowego życia, bo pozwala wywalić wszystko, co zbędne, żeby na to, co prawdziwe i potrzebne, było wystarczająco dużo przestrzeni.

 

Mój młodszy brat pomagał mi ostatnio przewozić rzeczy na działkę, a gdy wyjmował coś z bagażnika, upadło mu i zarysowało lakier. Potem niechcący wylał napój na przednie siedzenie. Rany, to nie był dobry weekend dla mojego auta. ;) Na koniec, w odpowiedzi na moją lekceważącą reakcję, powiedział: „Siostra, ty to masz nerwy ze stali”. Miłe, ale prawda jest taka, że to wcale nie wyćwiczone mindfulnessową medytacją nerwy trzymane na wodzy, a prawdziwie zakorzenione przekonanie, że rzeczy to tylko rzeczy.

 

Bo naprawdę rzeczy to tylko rzeczy!

 

Jak napisałam kiedyś: rzeczy nie będą się ze mną przyjaźnić, nie będą mnie kochać. Mogą być piękne, mogą być użyteczne, mogą stać się nośnikiem emocji, jeśli nadamy im taką wartość, ale to wciąż tylko przedmioty. Przedmioty, którym nie chcę dawać władzy nad moim życiem, nad moim wyborami, nad moimi emocjami. Jestem minimalistką, ponieważ przedmioty mną nie rządzą. Ani wtedy, gdy z jakichkolwiek powodów chcę je gromadzić, ani wtedy, gdy w drodze do „bardziej minimalistycznego minimalizmu” chciałabym się ich pozbywać dla zasady lub wskutek wyścigu z innymi czy samą sobą. Nie chcę tego, wybieram bycie świadomą minimalistką.

 

A Ty? Jest Ci bliskie to, o czym piszę, czy wręcz przeciwnie?

 

PS Zdjęcie tytułowe jest z 2014 roku, z początków bloga. :)

Sprawdź Także

4.5 28 votes
Article Rating
Powiadomienia
Powiadom o
guest
48 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
ASIA

Czytałam Twój tekst z zapartym tchem i robiłam screeny. Jest mega i bardzo do mnie trafił. Pochodzę z niezamożnej rodziny. Byłam nauczona, że trzeba najpierw się zastanowić czy coś mi jest potrzebne. Teraz nie muszę się tak „szczypać”, ale dalej milion razy zastanawiam się czy czegoś potrzebuję. Zastanawiałam się ostatnio czy to kwestia moich doświadczeń, że pieniędzy może brakować czy po prostu brak potrzeby kupowania dla kupowania.

Kasia

Kasiu świetny post. To wszystko o czym piszesz, od dłuższego czasu układam sobie w głowie. Im bardziej rozdzielam siebie od posiadanych rzeczy, swoje emocje od emocji innych jest mi po prostu lżej. Fajnie korzystać z narzędzi np. minimalizmu, ale nie szufladkować i nie być niewolnikiem jakiegoś nurtu. Śledzę twój blog od kilku lat, i wiele z niego czerpię z Twoich treści za każdym razem.

Magdalena

Bardzo do mnie trafia ten post. Pilnuję się, żeby nie nazywać się minimalistką, weganką, by nie nadawać sobie etykiet. Z jednej strony przeraża mnie ten aspekt dążenia do jakiegoś nieosiągalnego wzorca, to napadanie na siebie w Internecie, że nie jesteś prawdziwą minimalistką, bo…
Jestem taką minimalistką, jaką dzisiaj potrzebuję być. Zdarza mi się jeszcze coś kupić, bo mi smutno. Nie jest to dla mnie w 100% ok, ale przynajmniej robię to ze świadomością, że kupuję, dlatego że próbuję w ten sposób zaspokoić swoje inne potrzeby.
Fajnie jest obserwować siebie w tym procesie i odhaczać swoje małe sukcesy.

Bożena

Świetny tekst

Justyna

Kasiu,
Mieszkam teraz na wsi, tutaj ludzie nie mają problemów z minimalizmem, rzeczami itd. To jest świat, który mi się podoba. Kiedyś mieszkałam w mieście, pracowałam w korporacji, dużo kupowałam. Bo chciałam być taka jak inni. Teraz mam gdzieś opinie innych ludzi. A na wsi nic się nie marnuje, ludzie nie wydają niepotrzebnie pieniędzy i są bardziej gospodarni niż „miastowi” ( mowię tak ogólnie, bo wiadomo, że tu i tu są wyjatki). Tutaj nikt nie chodzi na kawę do kawiarni, bo jej nie ma. Chodzę do sąsiadów w zwykłych ciuchach, nie maluję się, siadamy w kuchni lub ogrodzie, pijemy kawę, jemy domowe ciasto. Czasem zostaję na kolacji, raz są to kanapki z własnymi pomidorami, czasem coś bardziej wykwitnego.Ja zanoszę im jajka od własnych kur, wracam do domu z wiadrem ogórków. Ubrania kupuje się rzadko, wszyscy się wymieniają ciuchami. A kiedyś jedno wyjście do kawiarni czy restauracji to wydatek 100-200 zł, ciągle kupowanie ubrań i innych przedmiotów… niby się dużo zarabiało, ale i dużo wydawało. Tutaj jest inaczej. Nikt nie wydaje pieniędzy bez sensu, bo tak jest wpojone od dziecka. Myślę, że ludzie ze wsi są dobrymi nauczycielami minimalizmu.

Kinga

Wiem o czym mówisz, ale też znam drugą stronę medalu. Jestem ze wsi, w której część dzieci w latach 90 miała rzeczy z zachodu, bo rodzice pracowali w Niemczech – lepsze ciuchy, kolorowe słodycze, lalki Barbie itp. Ja byłam we frakcji „wykluczonej” z zabaw. Widzę, że zarówno ja, jak i inne „poszkodowane” koleżanki bardzo sobie to odbijałyśmy w naszych początkach dorosłości. Byłybyśmy bardzo złymi nauczycielami minimalizmu, bo dla nas wieś to nie była gospodarność, a niedostatek i poczucie braku.

Justyna

Masz rację, ale tak pewnie było też i w miastach. Ja myślę , że nadmierne kupowanie ma ukryć nasze kompleksy, coś nam zrekompensować, ale ile rzeczy byśmy nie kupili, nie będziemy ani lepszymi, ani gorszymi ludźmi.

Ela - themomentsbyela.pl

Pochodzę z małego miasteczka i też byłam z tej grupy bez rarytasów. Odbiłam to sobie z nawiązką kiedy zaczęłam pracować. Zakupy cieszyły do czasu, potem przyszło zwyczajne wychowanie, że na kij mi tyle tego, ale też z wychowania problem z pozbywaniem się. Dzisiaj już nie kupuję wiele, wiadomo czasem po prostu trzeba kupić nowe buty, a czasem coś wpadnie w lumpie w świetnym stanie i za grosze. To jednak sporadyczne działania. Sporo się pozbyłam, a resztę wykorzystuję. To jak piszesz wiejskie wychowanie albo tzw. zwykłych dzieci z końcówki PRL( w pozytywnym tego słowa znaczeniu) procentuje tym, że to co się już ma to się zwyczajnie szanuje i wyrzuca dopiero jak jest zniszczone, chodzi się czasem do sąsiadki na herbatę i ciasto, uśmiecha się do ludzi i nie tak bardzo ocenia się przez pryzmat rzeczy. Z drugiej strony patrząc to takie proste ekologicznie, nie marnujesz, nie wyrzucasz bez potrzeby ale też nie kupujesz jak nie musisz masy niepotrzebnych przedmiotów, które po jakimś czasie zupełnie nieużywane lądują w koszu.
Teraz budujemy dom na wsi i mam nadzieję, że mimo pracy korporacyjnej, zostaną tą prostą Elą bez zbędnego zadęcia, uśmiechniętą przy porannej kawie na tarasie, bo przecież czeka mnie świetny dzień.

Marta

Jak to wygląda w praktyce- to jak WSZYSCY wymieniają się ciuchami. Stare, znoszone na inne stare, skoro ubrania kupuje się rzadko? W dzieciństwie często spędzałam wakacje u babci na wsi i nie przypominam sobie aby KIEDYKOLWIEK ktoś z dorosłych kimkolwiek wymieniał się ubraniami. (nie mówię tu o ubrankach dla dzieci)

Justyna

Jak wspomniałam wyżej napisałam ogólnie, więc może słowo „wszyscy” Nie powinno być traktowane dosłownie. Najczęściej kobiety wymieniają się ubraniami, np. Jedna ma sukienkę taką wyjściową, na komunię czy ślub, na kolejną imprezę nie kupuje nowej, a nie chce iść w tej samej, więc się wymienia z koleżanką czy siostrą. Dużo kobiet po ciąży nie wraca do poprzedniej wagi, więc dostaje ubrania od grubszej koleżanki. Na wsi praktycznie każdy ma część ubrań roboczych do prac działkowych czy koszenia trawy i też się wymieniają tymi ubraniami. Nieraz kobiety zmieniają pracę i kiedy jedna nie potrzebuje już eleganckich koszul czy spódnic daje komuś, kto takie rzeczy nosi, albo dziewczynie, która będzie je nosić na egzaminy na studiach. Naprawdę jest duża rotacja. A ubrania, zabawki i inne rzeczy dla dzieci to już w ogóle. Kobiety często też dostają ubrania od „miastowych” koleżanek, prawie zawsze są one w idealnym stanie, jak którejś coś nie pasuje to podaje dalej.
Ja byłam w szoku, bo coś co my nazywamy minimalizmem, do czego dążymy, w niektórych miejscach blisko nas są czymś naturalnym. Kobiety, które poznałam, nie mają takich problemów, że mają pełne szafy i nie mają się w co ubrać. Wiadomo coś kupują, ale w małych ilościach. Jak coś się zużyje, pielą w tym ogródek. Nie trzymają w szafie i nie wyrzucają. Nie sądzę też, aby się wstydziły tego, że całą sobotę spędziły w ogrodzie w bluzce z małą plamką. Po powrocie do domu kąpią się i przebierają w czyste, schludnie ubrania. I są to zadbane kobiety, nie wymalowane, wystrojone damy, ale naturalne, stonowanie ubrane kobiety. Strojenie się zostawiają na prawdziwe okazje typu ślub czy Sylwester.

AgnieszkaM

Też mieszkam na wsi, od kilkunastu lat. Więc młodość w mieście. Nie widzę tego, o czym piszesz ani nie słyszę o takich zwyczajach typu wizyty i wymiana ubrań. To w poprzednich czasach, mojego dzieciństwa w bloku bardziej tak było. Może na mało znam tutaj ludzi; jestem obca, mój mąż jest miejscowy.
Braki w dzieciństwie odczuwałam; nie miałam rodziny za granicą przysyłającej paczki ani bogatych rodziców kupujących w pewexie.
Myślę, że jako dorosły człowiek sama się muszę nauczyć dobrze gospodarować.

Ewa

Przeczytałam ten komentarz parę dni temu, ale jakoś do mnie nie dotarł. Parę dni temu byłam przejazdem w Lipsku i innych większych miastach (m.in. przepiękny Strasbourg). Od ponad 3 lat mieszkam w małym miasteczku i bardzo rzadko bywam w centrach handlowych, na głównych ulicach, gdzie „kwitnie handel”. W Lipsku zdałam sobie sprawę, że moje dążenia do posiadania mniej zostały bardzo ułatwione przez mieszkanie właśnie w małej miejscowości. W Lipsku z każdej strony sklepy mnie wołały: wpadnij, kup… To działało bardzo dobrze wcześniej, jakieś 10 lat temu kiedy mieszkałam w jednej ze stolic europejskich. I kupowałam, miałam (ciągle jeszcze używam ubrań, które wtedy kupiłam…a nie zaliczę, ilu się pozbyłam..). 4 lata temu dzięki Kasi (dziękuję Ci bardzo za bloga) zrobiłam pierwszy detoksu ubraniowy i tak mi zostało. Powoli wdrażam minimalizm (albo po prostu umiar) w garderobie moich dzieci (troje, więc jest co robić). Próbuję się pozbyć niepotrzebnych przedmiotów i muszę przyznać, że idzie mi troszkę gorzej…

Monika

Bardzo wartościowy tekst! Potrafisz ubrać w słowa to mi też od jakiegoś czasu tłucze się po głowie. Ja kiedy zaczynałam żyć lżej (ponad 10 lat temu) nic nie wiedziałam o tym, że to minimalizm, który będzie za dekadę modny i trochę poprzekręcany. Kiedy znalazłam pierwszy blog Ajki Mularczyk to czytałam z otwartą buzią, że są inni ludzie, którzy myślą podobnie. Teraz z przyzwyczajenia czytam dużo na ten temat, ale już muszę świadomie przestać, bo niczego nowego się od dawna nie dowiedziałam. Wszędzie, po polsku i angielsku są wałkowane techniki sprzątania, wyzwania albo licytacje kto ma mniej. W końcu- ile można? Tobie zawdzięczam inne spojrzenie na ubranie, akceptację swojego gustu bez zwracania uwagi na to jak powinnam wyglądać. U Ciebie na blogu znajduję inne spojrzenie więc zostaję i dziękuję za inspiracje. Pozdrawiam.

Dorota z Wrocławia

Minimalizm uratował mnie, gdy pojawiły się dzieci i przestaliśmy się mieścić na dotychczasowej przestrzeni. W międzyczasie znajomi zmienili mieszkania na domy, które też na nowo „pozapełniali”. A ja trafiłam na Twoją książkę. I wyrzuciłam w jeden tydzień wszystko, co się gdziekolwiek nie mieściło – moja fascynacja minimalizmem wywołała burzę w domu :-)
TERAZ wiem, że mogłam to osiągnąć mniejszymi kroczkami, ale WTEDY taki ostry restart był mi potrzebny, FIZYCZNIE (naprawdę!) poczułam się lżej :-)
Moja myśl przewodnia (w kontekście posiadanych RZECZY): co zostawisz dzieciom do „posprzątania” po swojej śmierci?
Dla mnie nie brzmi groteskowo, jest MOJĄ busolą.

Monika

Mnie też to zdanie mocno kotwiczy. Nie chcę aby ktoś musiał się godzinami (a czasem i dniami – wiem niestety z doświadczenia) przekopywać przez moje „skarby”, które są nimi zazwyczaj tylko w naszych oczach. Dla innych to po prostu śmieci.

Marta

Jeżeli dla ciebie to skarby dlaczego chcesz się ich pozbyć, nawet jeśli inni uważają je za śmieci. Niech lepiej pilnują swoich.

Aga

Skarby w cudzyslowie, wiec moze dlatego… :)

Monika

Dokładnie to miałam na myśli, :) dzięki!

Ada

Zgadzam się, tym bardziej, że sama mam już problem ze skarbami starszego pokolenia, które stają się prawdziwym obciązeniem, gdy ci ludzie się starzeją i wymagają opieki, a także po ich śmierci. Minimalizm jest świetnym narzędziem, blog simplicite wielką inspiracją, dodałabym przy okazji porządków ostatecznych świetną, mądrą książeczkę Sztuka porządkowania życia po szwedzku, chciałabym na starość umieć zostawić dzieciom taki właśnie minimalistyczny, zdroworozsądkowy porządek.

Marta

Dadzą radę i posprzątają. Najważniejsze żeby pośród tych rzeczy do posprzątania (bez względu jak dużo by ich nie było) znalazł się akt własności mieszkania, które zostawisz im w spadku.

Ewelina

Temat 'potem’ czyli porządkowanie spraw i rzeczy po śmierci bliskich jest tematem tabu. A dla mnie po gigantycznych i brutalnych porządkach po śmierci mojej Matki wyznacznikiem moich własnych remanentów stało się ’ co moje dzieci by z tym zrobiły’. Kosz na śmieci górą! A uwaga Marty, choć brzmi jakby cynicznie, jest niezwykle słuszna. Właściciel pewne dokumenty lub ich duplikaty uzyskuje bez problemu( akty własności, wyciągi z KW, potwierdzenie stanu konta , lokat, inwestycji, nawet rachunek za prąd z numerem klienta). Porządek w papierach ważnych ułatwia tak przyziemne sprawy jak zapłacenie rachunków za prąd w spadkowym mieszkaniu, zanim się spadkiem stanie.

Aga

Bardzo się z Tobą zgadzam, jednak miałam ostatnio dyskusje z samą sobą na temat rzeczy. I tak z jednej strony rzeczy to tylko rzeczy (ja tez tak uważam i nie telepie się nad nimi), ale jednak trochę o nie dbam, bo przeliczam sobie czasami ile pieniędzy, a tak naprawdę czasu, zajęło zapracowanie na te daną rzecz. Czasu, który można spędzić z dziećmi/psem/kotem/samotnie. To chyba tez kwestia bycia na własnej działaności i oceniania własnej pracy. Gdy pracowałam „normalnie” na etacie to nie miałam takich przemyśleń. Wypłata była i już :) I tak mnie to gryzie zawsze.
Ale też nie jestem w ciągłym strachu o to, ze coś się zarysuje, pobrudzi itp. Bardziej mnie boli, że gdy coś się popsuje to gdy nie ma już możliwości naprawy, muszę kupić. Nie trzęsłabym się nad porysowanym autem, ale gdybym miała nagle kupić nowe to byłby już problem. Zawsze coś za coś.
To nie są udręki nad każdym zakupem :) Czasami mam takie przemyślenia i wychodzi ze mnie niekiedy straszny sknera. Mam tego świadomość i wtedy tez sobie myśle, przecież to tylko rzeczy. Jest to tez jest kwestia rodzinnych uwarunkowań, zarobków, budżetu, itp.
Z drugiej strony jest mój mąż który wyda każde pieniądze na dobre jedzenie :) a jedzenie to tylko jedzenie można napisać.

Dorota

Przeczytałam ten post i uważam, że on nie jest o rzeczach. Rzeczy są tu narzędziem opisu istoty „sprawy”. Wartościowy, ważny tekst. Pozdrawiam.

Jagoda

Niestety nie jestem minimalistką. Czytam Twojego bloga już kilka lat i nadal podziwiam brak chęci posiadania – szczególnie ubrań i dodatków. Myślę, że próbuję nadal rekompensować sobie czas, kiedy będąc nastolatką w malutkim mieście pochodzącą z ubogiego domu i do tego z nadwagą, chciałam wyglądać choć trochę ładnie, ale nie miałam do tego środków, ani inspiracji – był to czas przed internetowy. Jednak nawet dziś kupując coś nowego zastanawiam się milion razy czy naprawdę tego potrzebuję i zawsze okazuje się, że jednak tak. Mam też kłopot z oceną kiedy dana rzecz jest już na tyle zużyta, że należy ją zastąpić nową. Na przykład skórzane torebki. Jak Ty to oceniasz? Czy na przykład lekko zdarte rogi i popękane rączki już dyskwalifikują przedmiot?

Karolina

W skórzanych torebkach? Nie, nie dyskwalifikują absolutnie. Ale jeśli Ci przeszkadzają, można oddać do naprawy / wymiany do kuśnierza.

Ewelina

Absolutnie dyskwalfikują, chyba że torebka ma 50 lat i żyjesz w środowisku, które ją doceni jako vintage, a nie ciebie zdyskwalifikuje. Ewentualnie znajdziesz osobę w zanikającym zawodzie kaletnika ( kuśnierz jest od futer, futra się przerabiało i to po wielokroć).

Pola-Odpoczywalnia

ciekawy post! Bardzo podoba mi się Twoje podejście, i traktowanie minimalizmu jako narzędzia, a nie ostatecznej filozofii życiowej.
Bardzo mi się to narzędzie przydaje na co dzień, lubię wracać do Twojej książki i artykułów, bo mnie trochę „ustawiają”. A teraz jestem właśnie w trakcie pakowania/wyrzucania, za parę dni przeprowadzka. To ten moment kiedy dziękuję sobie że nie jestem zbieraczem, ale rzeczy, – i tak jest za dużo, zwłaszcza gdy trzeba decydować o każdej, czy wkładam ją do pudełka przeprowadzkowego, czy jednak nie. A przy pięcioosobowej rodzinie, gdzie każdy ma swoją definicję tego co jest ważne i potrzebne sprawa się komplikuje:D
Pozdrawiam!

Teresa

Bardzo inspirujący tekst. Przeczytałam z wielką przyjemnością. Po trosze ten tekst potwierdza moje obserwacje, że rzeczy są tylko tłem a tak naprawdę „ubiera” nas osobowość.
Nie daje to jednak przyzwolenia na ” bylejakość” ale kieruje uwagę na dawno zapomniane słowo „rzemiosło” przypomniane, może w trochę innym kontekście, w jednym z ostatnich Twoich tekstów. Czekam na następne przemyślenia !

Julia

Bardzo utożsamiam się z Twoimi słowami, ale sądzę, że jeszcze nie do końca potrafię traktować rzeczy tylko jak rzeczy, jeśli chodzi o te, które mnie sporo kosztowały. Zawsze czułam, że chcę mniej, od kilku lat zwracam uwagę na ograniczanie zbędnych ubrań, przedmiotów w otoczeniu, ale nigdy nie czułam, żeby określenie „minimalistka” do mnie pasowało. Cieszę się, że mogłam tutaj przeczytać takie uporządkowane myśli właśnie w tym temacie, dzięki! :)

Iwona

Właśnie w tym miejscu zaczyna się prawdziwy minimalizm, kiedy rzeczom odebiera się siłę. Ja w ogóle zastanawiam się czy nie jest tak, że to nie ilość rzeczy definiuje czy jesteśmy minimalistami czy nie ale ile poświęcamy im uwagi i czasu (fizycznie i mentalnie)

Kasia K.

To, co piszesz, jest mi bardzo bliskie! Od dawna mam taką refleksję, że wiele nieszczęść bierze się właśnie z tego, że rzeczom nadajemy znaczenie, chociaż wcale na to nie zasługują. Rzeczy są rzeczami, niszczą się i zużywają, nie można się nad tym nadmiernie pochylać. Takie życie :)

Rozalia

Ale mi jest bliskie to, o czym piszesz. Sama nie nazwałabym się minimalistką, ale to, do czego dążę, to właśnie to co ujęłaś słowami: „rzeczy przestały mnie zajmować”. Coraz częściej widzę, że to dodatkowe obciążenie, którego nie chcę mieć. Ale nie czuję też, żeby miało mi (albo planecie) pomóc w jakikolwiek sposób branie udziału w wyścigu „kto ma mniej”. Rzeczy powinny nam służyć. Nie na odwrót. Pozdrowienia!

paula

Kasia, w końcu napisałaś konkretny od początku do końca tekst. Żadnego lania wody i 2 zdań konkretów. Piszę to ja, Twoja chyba najbardziej bezwzględna w wyrażaniu opinii czytelniczka od lat.
Zastanawiają mnie za to dwie rzeczy: Przedmioty które nie opowiadają naszej historii. A co z rzeczami po rodzicach, które wiażą się z kawałkiem życia, historiami związanymi z tym przedmiotem? Taki przedmiot stoi oboj mnie gdy piszę ten komentarz i mocno mnie to zastanowiło. On opowiada kawał historii mojej rodziny.
Po 2: brzmisz jak osoba z początkiem depresji bądź kryzysem egzystencjalno-moralnym. Zadbaj o siebie.
Nie publikuj tego komentarza, to dla Ciebie.

Magda

❤️

wendigo

„rzeczy nie będą się ze mną przyjaźnić, nie będą mnie kochać.” – ekhm… ja jestem z „team Marie Kondo” to myślę trochę inaczej :D ;) ale poza tym to się całkowicie zgadzam z wpisem (z resztą to że zarysowałem samochód, to nie znaczy że będzie kochał mnie mniej – po prostu oboje się nie przejmujemy tym jak wyglądamy aż tak ;) ja go nie kocham przez to mniej ani on mnie ;) ), po prostu nie mam potrzeby żeby wszystkie moje rzeczy były nowe i idealne (szanuję swoje rzeczy ale jak mi się np. t-shirt czy spodnie zmechacą, to nie uważam tego za wadę, która oznacza że muszę je już wyrzucić – dla mnie to normalna właściwość materiału i noszę dalej jeśli nadal lubię daną rzecz, jeśli coś się popsuje, to też wolę naprawić niż kupować nowe).
Zgadzam się z wpisem jednak ja mam jeszcze trochę problem z rzeczami – ciągle czuję, że mam za dużo, więcej niż bym chciał, ale nie widzę już niczego czego mógłbym się pozbyć… ktoś mógłby powiedzieć, że to jest przesada i taka trochę obsesja, ale ja myślę, że to się nie bierze z niczego – skoro czuję dyskomfort, to znaczy że coś jeszcze można by tu poprawić… Ale nie wiem, może po prostu tak mam że potrzebuję czasu, czasu, bardzo dużo czasu żeby kolejnych rzeczy się pozbywać, albo może jak sukcesywnie „zużyję” wszystkie akcesoria do rękodzieła, to poczuję tą lekkość wreszcie ;) Póki co jeszcze jednak trochę rzeczy mi ciąży…

Last edited 1 rok temu by wendigo
Marta

Marie Kondo może przerażać. Gdyby tak wszyscy??!!! Nie byłoby historii. Wszystkie najmniejsze dokumenty (które mogą zbada historycy) zostałyby bezlitośnie powyrzucane, nie wiedzielibyśmy NIC jak wyglądało życie w dawnych wiekach. Każda zabytkowa rzecz byłaby z bezwzględnością wyrzucona zanim jeszcze stała się zabytkiem.

Dobrze, że nie żyła w dawnych wiekach bo pracownicy muzeów nie mieliby gdzie pracować :-)

Aleksandra

Ja to mam nagłe natchnienia i wtedy czyszczę wszystko :) okazuje się, że nagle większość rzeczy jest mi nie potrzebne :)

Karolina

Bardzo dobry tekst. Uważam, że każdy jest minimalistą w takim stopniu w jakim mu to odpowiada i może mieć tyle rzeczy ile potrzebuje w danym momencie życia bez czucia z tego powodu jakiś wyrzutów sumienia. Sama miałam kiedyś bardzo dużo ubrań a w momencie podjęcia pracy wpadłam w szał zakupów żeby lepiej prezentować się w pracy ale ten okres życia jest już za mną. Niedawno bo 4 miesiące temu zostałam mamą i jak patrzę na swoje zakupy z ostatniego roku to czuję że jestem we właściwym miejscu. Praktycznie wszystkie ubrania ciążowe miałam po siostrze która z kolei miała je od koleżanki i ostatnio ponownie wróciły do tej koleżanki, niektóre rzeczy dla synka (wanienka, mata edukacyjna, fotelik do auta) dała mi siostra bo jej córka z nich wyrosła a ostatnio od kuzynki przywiozłam 5 worków ubranek po jej synku gdzieś do wieku 3 lat więc zdecydowanie większość ubranek moje dziecko będzie miało używanych i nie widzę w tym nic złego. Oczywiście kupuje też nowe rzeczy ale zdecydowanie mniej niż kiedyś bo kupuję zasadą że przynajmniej jedna rzecz stara i zniszczona wypada na rzecz jednej nowej i wolę kupić coś dobrej jakości na lata.

Basia

Dobry tekst, w sedno. Podoba mi się Twoje podejście do przedmiotów. „Rzeczy nie będą mnie kochać” – piękne! Lepiej rozwijać miłość do siebie. Serdeczności 💚

Iwona

Miód na serce! Skołatane i stargane…. Dzięki!

Ilona

To o czym piszesz jest mi bardzo bliskie. Dziękuję i pozdrawiam :)