Jak kupować mniej? czy Jak przestać kupować zbędne rzeczy? – te pytania towarzyszą mi od samego początku pisania o minimalizmie. Bo nie wystarczy pozbyć się ze swojego otoczenia niepotrzebnych rzeczy. Drugim, a często dużo ważniejszym krokiem jest sprawienie, aby nie kupić i nie zagracić się ponownie.
Tylko jak to zrobić, gdy przeciwko nam. w marketingowym szyku, są wystawiane najcięższe działa, a cała współczesna wiedza na temat działania ludzkiego mózgu jest zaprzęgana do wózka sprzedażowego? Stąd mój pomysł na nieco przewrotną psychologię odwróconą i wykorzystywanie wiedzy o technikach sprzedaży (która nie jest wiedzą tajemną) przeciwko sprzedawcom. Jak? Bardzo prosto. Wiedza daje świadomość, a świadomość mechanizmów pozwala je „rozpracować” i zrozumieć, które na nas działają, a które nie. Wtedy mamy mniej iluzoryczną wolność wyboru na zakupach.
Partnerem dzisiejszego tekstu jest bank Credit Agricole, który zaprosił mnie do akcji edukacyjnej #wyzwanieoszczędzanie i #dzieńbezwydawania. Doceniam, że zostawiono mi zupełnie wolną rękę w tworzeniu treści i postawiono jedno zadanie – EDUKOWAĆ O TYM, ŻE OSZCZĘDZANIE I ŚWIADOME WYDAWANIE PIENIĘDZY JEST WAŻNE.
Oszczędzanie nie jest możliwe bez wielu aspektów: mądrego zarządzania budżetem, wiedzy na temat finansowych mechanizmów, świadomego i mądrego podejścia do kupowania itp. O wielu tych kwestiach dowiecie się z grupy „Wyzwanie oszczędzanie” na FB , na której poznacie też wiele ciekawych porad związanych z oszczędzaniem.
Dlatego od zeszłego roku regularnie publikuję teksty pod nazwą „Poradnik niekupowania. Dołącz do zakupoodpornych!” Miałam nadzieję kontynuować rozpoczęte tam tematy, ale w marcu tego roku nasza rzeczywistość się zmieniła chyba tak, jak nigdy wcześniej. Zmiany mocno wpłynęły też na obraz współczesnego rynku. Pojawiły się najróżniejsze prognozy, łącznie z tymi o możliwym załamaniu obecnego modelu kapitalistycznego. Minęło sporo miesięcy i widzimy, że choć nastąpiły relatywnie duże zmiany, to jednak nie aż tak rewolucyjne. To, co jednak niewątpliwe, staliśmy się jako konsumenci bardziej nieufni, ostrożni, liczący pieniądze. Zaczęliśmy mocniej zwracać uwagę, gdzie kupujemy, co kupujemy i od kogo. Staliśmy się wyzwaniem dla sprzedawców…, ale już nas rozgryźli. ;)
Jako blogerka i przedsiębiorczyni mam czasami dostęp do różnych materiałów, które edukują w temacie sprzedaży, widzę też działania marek na zapleczu. Biznes nieustannie testuje nowe rozwiązania, aby „zachęcać konsumentów i stymulować wzrosty” w każdych okolicznościach, ale obecnie, w czasie kryzysu, stało się to szczególnie wyrafinowane, ponieważ teraz, bardziej niż kiedykolwiek do sprzedaży używa się NASZYCH EMOCJI. Jak to ostatnio przeczytałam, zmienił się paradygmat. Ładnie napisane.
Jakim typem konsumenta jesteś?
Zanim przejdę do części poradnikowej, mam dla Ciebie test, taki drobny psychofigiel. Zastanów się, czy któreś z poniższych zdań opisują Ciebie bardziej, niż inne?
- Żyję w dużym tempie i pod nieustanną presją. Nie mam na nic czasu. Jestem zmęczona. Trudno mi skupić uwagę na dłuższy czas.
- Kwestie społeczne są dla mnie ważne. Zawiodłam się na wielu markach. Cenię życzliwość i otwarte relacje.
- Nie ufam markom. Nie ufam mediom społecznościowym. Nie ufam poleceniom influencerów. Dbam o swoje dane osobowe.
Wybrałaś? Gratuluję! Niniejszym zostałaś zdefiniowana przez marketingowców jako jeden z 3 typów nowych userów/konsumentów.
Typ nr 1 to KOMPRESJONISTA
Trzeba mu dać możliwość ultra łatwego wyboru i zakupu, a potem możliwość zwrotu bez dodatkowych kosztów i zabiegów. Rzadko korzysta, ale ma komfort zmiany, co łagodzi jego frustrację na zakupach.
Typ nr 2 to STRAŻNIK ŻYCZLIWOŚCI
Trzeba się z nim komunikować życzliwie, otwarcie i empatycznie. Popełnisz błąd – przeproś ładnie, na pewno wybaczy. Koniecznie wyrażaj emocje, doceni to najbardziej lojalnością i zakupami.
Typ nr 3 to CYBER-CYNIK
Jego zaufanie buduj małymi kroczkami. Za każde udostępnienie danych – nagradzaj. Żadnych potknięć, ale jeśli się zdarzy, od razu rekompensata. Pamiętaj, kropla wody i kamień przedziurawi.
No, może nawet się zgadza… Tylko co z tego, może myślisz? Ano dużo. Świadomość to pierwszy, ogromnie ważny krok milowy. Nie sprawi, że od razu przestaniesz kupować, ale od dziś po prostu miej to w pamięci i kolejnym razem, gdy będziesz chciała coś kupić sprawdź tylko, tak na wszelki wypadek, czy nie zadziałał na Ciebie któryś z tych mechanizmów. Tylko tyle.
Emocje, opowieści, rytuały zakupowe
Wróćmy zatem do zmiany paradygmatu. Jakościowa zmiana w sprzedaży, która się właśnie odbywa, ma miejsce w 2 płaszczyznach:
- technologicznej i
- komunikacyjnej.
Sfera technologiczna jest relatywnie oczywista. Sytuacja wymusiła przeniesienie się jeszcze większej liczby sklepów i marek online, co sprawia, że konkurencja online staje się coraz bardziej zaciekła. Do tego mamy kwestie związane z wykorzystywaniem danych, śledzeniem procesów zakupowych, wprowadzeniem sztucznej inteligencji itp. Jest to temat tak szeroki, że mogę go jedynie powierzchownie dotknąć w tym momencie.
Bardziej chciałabym się skupić na sferze komunikacyjnej. Napotkałam ostatnio na Instagramie pewną reklamę. Konkretnej firmy, ale mam wrażenie, że nie ma to większego znaczenia, bo wiele ich takich. Wyobraź sobie proszę polanę w lesie w ciepły letni dzień. Słyszysz świergot ptaków, wiatr delikatnie szemrze, poruszając liśćmi. Niemalże czujesz jego dotyk na skórze. Leniwe promienie słońca przesączają się przez korony drzew. Między drzewami pojawia się kobieta. Jest piękna, smukła, ma długie falujące włosy. Ubrana jest w lekką sukienkę i boso przemyka się po polanie. Promienie słońca muskają jej całą sylwetkę, widzisz jak coś tajemniczo błyszczy się na jej dłoni i między włosami, przy twarzy. Zbliżenie i dostrzegasz połyskującą, przepiękną srebrną biżuterię. Opis: W zgodzie z naturą. W połączeniu ze sobą. Szczęśliwa, piękna, spełniona. #las #dlaniej #kochamsiebie #kobietastylowa #naturalstyle Co poczułaś?
Oczywiście, percepcja reklamy będzie zależała od tego, czy akurat lubisz naturę, bieganie boso i srebrną biżuterię, ale jeśli badania się nie mylą, do większości z nas obecnie ten obrazek przemówi niezwykle mocno. Dlaczego?
No to jedziemy z konkretami. Dlatego, że jest to modelowy przykład komunikacji opartej na emocjach, działającej na wszystkie zmysły. My nie sprzedajemy, my tworzymy zakupowe doświadczenie, gdzie produkt to coś więcej, niż tylko rzecz. To element opowieści, a zakup to rodzaj magicznego rytuału. Obecnie głównym przykazaniem sprzedawców jest niwelować poczucie frustracji i odpowiadać na potrzebę wellbeing. Nikt nie rzuca nam już wyzwań, grywalizacja jest w odwrocie, bo mamy zbyt dużo wyzwań w „prawdziwym” życiu. Teraz zakupy mają nas głównie koić. Dzieje się to głównie za pomocą dwojakiego rodzaju opowieści: historii budowanych wokół natury i wokół dbania o siebie.
Zwróć uwagę w reklamach na odniesienia do:
- motywów przyrody (kolor zielony i inne elementy związane z naturą)
- self care czyli szeroko pojętego dbania o siebie
- transparentności marki (prawdziwej lub powierzchownej)
- zmysłów
- optymizmu i radości
- chwil przyjemności, doznań
- guilty pleasure
- codziennych chwil ładujących baterie
- spontanicznego pójścia na żywioł
- ochrony przyrody, w tym recyklingu
- rezygnacji z plastiku lub jej obietnica
- nowoczesnych materiałów (np. buty z kukurydzy)
Czy to wszystko nie brzmi znajomo? To część budowania nowego rodzaju komunikacji, której jesteśmy złaknieni. Emocjonalny język, odwołujący się do ważnych dla nas wartości i zmysłów, charakterystyczny dla danej społeczności czy grupy buduje optymistyczne nastawienie do marki, zaufanie – w języku marketingowym to się nazywa „lojalizacja userów”. Dodajmy do tego ładnie wykorzystany trend „pokazywania marki od zaplecza” i pyk (a może raczej powinnam napisać „klik”) i kupujemy. :)
Jak się nie dać i kupować mniej (to, co rzeczywiście chcemy)?
Poznaj siebie i swoje emocje. Gdy wiesz, które emocje Cię najłatwiej „zapalają”, będziesz wiedzieć, kiedy być bardziej czujną na zakupach. Pamiętaj proszę, że nie tylko są ważne te „pozytywne” emocje. Gniew czy smutek motywują do zakupów czasami dużo bardziej efektywnie. Przykładowo, gdy „walczymy w słusznej sprawie”. Najsilniej zaś działającą emocją jest natomiast wstyd, ale to temat na zupełnie inną opowieść.
Zwracaj uwagę na mechanizmy, które opisałam, patrz na opowieści, którymi Cię karmią marki, influencerzy i reklamodawcy. Sprawdzaj swoje sposoby na ukojenie, inne, niż zakupy, Zrób listę sytuacji i stanów ducha, które sprawiają, że jesteś szczególnie podatna na zakupy i listę rzeczy, które możesz zrobić zamiast kupowania.
Skorzystaj z metody 5xWhy czyli 5xDlaczego.
Spróbuj potestować podejście #podziwiamNIEkupuję – za każdym razem, gdy Ci się coś spodoba, możesz spróbować przestawić myślenie z posiadania na zachwyt. Zachwyt jest za darmo.
Nagradzaj się za postępy. Słownie. :)
***
No dobrze, ale po co to wszystko i co to ma wspólnego z oszczędzaniem? Nie od razu Rzym zbudowano. Nie da się zbudować solidnych oszczędności w mig, a zakładam, że nikt z nas nie wygrał nagle na loterii lub nie dostał pokaźnego spadku. Wszyscy budujemy oszczędności powoli, dokładając cegiełkę po cegiełce. A skąd te cegiełki brać? No właśnie choćby z ograniczenia zbędnych zakupów. Marki mają prawo promować się dowolnymi (zgodnymi z prawem) metodami, a my mamy prawo te produkty i usługi kupować, jeśli są nam potrzebne. Jednak mamy też prawo uczyć się i bronić przed kreowaniem sztucznych potrzeb i zachcianek.
Credit Agricole, mój dzisiejszy partner blogowy, zaprosił mnie do jeszcze jednego wyzwania, jakim jest #dzieńbezwydawania, które dokumentowałam na Instagram Stories. Wyzwanie okazało się być zupełnie niewymagające i mój stan wydatków na koniec dnia wynosił 0 zł. :) Jednak było to ciekawe doświadczenie przyglądania się możliwościom i okazjom zakupowym.
To co, podejmiesz #wyzwanieoszczędzanie #dzieńbezwydawania?
No i którym typem konsumenta jesteś? :)
Mam pytanie do poprzedniego wpisu: dlaczego lista 50 rzeczy zawiera ich 44?
Dzień bez kupowania to żadne wyzwanie. Zakupy żywnościowe robię raz w tygodniu. Jedzenie do pracy zabieram z domu. Gotuje w domu. Mogłabym robić zakupy raz na 2 tygodnie i nie kupować nic przez 13 dni.
Super! Pozdrawiam. :)
Bardzo zastanawiający jest udział sponsora w tym temacie 🤔. We Francji banki w bardzo cyniczny sposób mnożą opłaty, nie zwracają środków które zostały ukradzione w wyniku np zeskanowania karty mimo ubezpieczenia które ma to zapewniać bez zbędnej zwłoki itd itp a w Polsce martwią się o edukację Polaków w zakresie oszczędzania. Jakoś mi się wierzyć nie chce 😉. A tak w sprawie reklam to wydaje mi się że już dawno nauczyliśmy się ignorować ulotki, reklamy które się włączają na YT itd. Teraz do zakupów przekonują nas nasi ulubieni YT czy blogerzy, gdzie jest prawie automatyczne przeniesienie sympatii dla osoby na produkt który ona poleca. Sama się złapałam na tym że kiedyś obejrzałam ofertę firmy z którą projektowałaś Kasiu czapki i szaliki mimo iż na pierwszy rzut oka wiedziałam że to nie mój styl 😁
Cześć. Moim zdaniem banki chcą nauczyć Polaków oszczędności, ponieważ wszystkie nasze oszczędności trafiają właśnie do banków.
W sensie chcą zarabiać na negatywnym procencie czy mają za niski kapitał własny?
Moim zdaniem, w temacie oszczędzania nie ma bardziej wiarygodnego partnera, niż bank. Wiadomo, że banki nie trzymają naszych środków bezinteresownie, ale póki co, jest to najbezpieczniejszy sposób przechowywania poduszki finansowej.
Tak, transfer zaufania to ważny i eksploatowany aspekt, chociaż trudny, musi być zaufanie, a o to coraz trudniej. Pozdrawiam!
Poduszka finansowa tak do 100tys EUR 😉powyżej to chyba nie warto trzymać więcej w jednym banku.
Nie wiem, mnie wystarcza mniej. ;) Ale wiele banków to nadal banki. ;)
chyba chodziło o to, że powyżej 100 tys euro kasa w banku nie jest „ubezpieczona” i w razie upadku banku przepada.
I tu się nie zgodzę. Banki nie promują oszczędzania bezinteresownie. Mam konta w kilku i mechanizm zawsze jest ten sam. Jeśli tylko uzbiera się jakaś sensowna kwota to od razu wciskają swoje produkty „inwestycyjne”. Tylko umowy takich inwestycji są tak skonstruowane, że zarabia na nich przede wszystkim bank. Ty? Niekoniecznie… Myślę, że to jest temat warty poruszenia i jak się przed tym bronić. Bo jeszcze teraz wiele osób, szczególnie starszych, bankom wierzy bezkrytycznie. A tu trzeba być bardzo asertywnym, żeby nie dać się naciągnąć.
Moim ulubionym patentem na ograniczenie zakupów jest wytworzenie dystansu do sytuacji zakupowej. Po wyhaczeniu czegoś w sklepie stacjonarnym, co muszę-muszę-muszę mieć, idę na 15 minutowy spacer, oddalając się od tego sklepu. Często poleca się zostawienie zakupu na następny dzień, ale mnie sprawdza się to wyłącznie w sklepach internetowych. W przypadku stacjonarnych wiem, że szkoda mi będzie czasu, pieniędzy na bilet/paliwo i ogólnego zachodu. Jednak już ten kwadrans odizolowania się od wizji zakupu dużo daje. Wcześniej działałam trochę jak w jakimś transie – przymierzałam coś i jeśli mi się podobało, nawet nie wiem kiedy wyjmowałam kartę i płaciłam. Nad tym, czy to ta pewno był dobry wybór, zastanawiałam się na chłodno dopiero w drodze do domu. Dystans czasowy i fizyczny kompletnie zmienia perspektywę i uchronił mnie przed masą bezsensownych zakupów. Z kolei przy sklepach internetowych zdecydowanie zostawiam nieopłacony pełny koszyk na następny dzień. I następny. I następny. Ostatecznie rezygnuję z zakupu w 99% sytuacjach. PS Nie jestem raczej żadnym z wymienionych typów, są zbyt kontrastowe, a u mnie granice są płynne.
Bardzo ciekawy sposób, dziękuję! :)
Bardziej utożsamiam się z typem drugim, ale na zakupach zachowuję się, jak ten spod trójki. :) Nie daję się wciągnąć w rozmowy z personelem sklepu. No, może w warzywniaku, ale nie tam, gdzie kupuję odzież albo buty. Nie proszę o doradzanie, nie pytam, czy dobrze w tym wyglądam. Przecież wiem, że ekspedientkom zależy nie na moim wyglądzie, tylko na tym, żebym coś kupiła. Nie ulegam też sugestiom, żeby coś dokupić: pasek do spodni, apaszkę do marynarki, cokolwiek. „Dziękuję, to przy innej okazji”.
W sklepach internetowych – odczekuję. Skutecznym hamulcem jest myśl, że jeśli zakup okaże się odległy od moich oczekiwań, to będę musiała go zwrócić. Niby problem niewielki, niektóre sklepy od razu dołączają formularze zwrotu, ale to zawsze jakiś kłopot. Z pełnym przekonaniem zamawiam więc tylko coś, co widziałam w sklepie,ale nie było mojego rozmiaru albo namyśliłam się po paru dniach, a sklep stacjonarny jest daleko.
Kompletnie nie kieruję się opiniami influencerek. Natomiast jeśli kupuję coś do domu (sprzęt AGD, elektronikę), staram się zebrać w sieci jak najwięcej informacji, róznych danych technicznych, opinii klientów, itp. W tym roku kupiłam sobie wolnowar. I tu przy podejmowaniu decyzji bardzo pomocna okazała się opinia pewnej blogerki, która na swoim blogu, kulinarnym zresztą, umieściła dość szczegółowy post o różnych typach wolnowarów. I nie był to post sponsorowany.
Tak więc, sposobów na trafione zakupy trochę by się znalazło, ale i tak najskuteczniejszym podejściem jest pohamowanie własnej spontaniczności w wydawaniu pieniędzy. Odczekanie. Jak to mówiła pewna moja ciocia, z pokolenia babć: „kupuje się dopiero wtedy, kiedy coś tak się podoba, że aż brzuch boli”. No właśnie. Jeśli ból nie przechodzi, to kupować.
Chyba rzeczywiście polecenia osób a nie posty sponsorowane mają jeszcze wartość.
Jeżeli to faktyczne polecenia.
Prawdziwi użytkownicy jakiegoś sprzętu nie tylko polecają, ale często również odradzają. Albo polecają warunkowo (np. za mały dla 4-osobowej rodziny, zbyt skomplikowany panel elektroniczny, wystarczy zwykłe pokrętło z 3-stopniową regulacją, itp.). Własnie uwagi krytyczne są często bardzo wartościowe, można się wtedy zastanowić, czy coś, co zostało uznane za wadę, mnie również by przeszkadzało.
No i chyba tego trzeba się nauczyć w tej internetowej dżungli, odróżniać „ściemę” od opinii kogoś kto rzeczywiście wypowiada się o produkcie wtedy kiedy on naprawdę jest warty polecenia.
Dlatego coraz częściej mówi się, że zaufanie jest nową walutą. :)
I dlatego trzeba uważać na tych co monetyzują na zaufaniu za bardzo, bo dla „normalnych” ludzi zaufanie jest jeszcze cnotą/przywilejem, cechą charakteru, której się nie sprzedaje (inaczej „walutą niezbywalną” 😉).
Zdecydowanie trzeba uważać. :) Zwłaszcza na tych, którzy monetyzują po cichu. :)
Normalnie dość dobrze idzie mi rezygnowanie z zakupów, mam na to następujący sposób: wyobrażam sobie, jak będę na daną rzecz patrzyła, kiedy bodziec osłabnie (wg zasady „każdy bodziec stopniowo działa na nas coraz słabiej”) i jego miejsce zajmie inny. Od razu mija mi ochota na zakupy, bo oczami wyobraźni widzę tę rzecz odartą z całej tej otoczki nowości. Zwróćcie uwagę, że jak powiesimy sobie np. nowe zasłony, to przez jakiś czas oczu nie możemy od nich oderwać, od razu tak ładnie się zrobiło i w ogóle, za jakiś czas to już najzwyklejsze w świecie zasłony, a potem to w sumie już zaczynają nas denerwować. Najbardziej dotyczy to wymyślnych, wyróżniających się wzorów, rzeczy bazowe mogą nigdy się nie znudzić. Przeczytałam o tym sposobie myślenia w książce jakiegoś japońskiego minimalisty, niestety nie pamiętam jego nazwiska, ale bardzo polecam taki trik, bo naprawdę działa.
Niestety współczesny marketing na każdego coś znajdzie: ostatnio zdarzyło mi się, że bardzo silne emocje wywołała we mnie reklama sukienki, którą widziałam w internecie. Miałam ochotę od razu ją kupić, a zazwyczaj podchodzę do tego na chłodno. Do tego była to w sumie dość zwykła sukienka, którą mogłabym sobie sama uszyć w 2h, więc zastanowiła mnie ta silna reakcja. Jakoś niesamowicie trafili w typ kobiecości, który mi się podoba i którym chciałabym być. Nie kupiłam, bo po rozłożeniu tego obrazka na czynniki pierwsze sukienka znowu stała się zwykłym kawałkiem materiału, ale zostało mi wrażenie, że moje poczucie odporności na zakupowe pokusy może okazać się złudne.
A Twoje Instagram Stories z tego wyzwania można gdzieś jeszcze zobaczyć, czy już zniknęło?
Nie, już zniknęło.
Mnie najbardziej zniechęca, gdy wiszę że artykuł powstaje we współpracy z jakąś marką. I nawet jeśli autor nie podałby tej informacji jasno to dla mnie jest to oczywiste i włącza mi się czerwona lampka. Blogerzy także nauczyli się jak odnosić się do naszych emocji, bardziej lub mniej ukrytych potrzeb.
Oczywiście, że blogi apelują do emocji, a reklama kontekstowa ma się i będzie miała dobrze. Myślę, że tutaj niezbędna jest praca właśnie blogera tak, aby było klarowne czy jest współpraca, w jakim zakresie i na jakich zasadach. Reszta to już kwestia zaufania, które albo jest, albo go nie ma. Pozdrawiam!
Lubię ten blog, kilka lat temu czytałam, potem przerwa i powróciłam :). Założenia autorki nie zmieniły się, podziwiam, bo sama próbuję wprowadzać ograniczenie w konsumpcji w życiu. Odnosi się to nie tylko do ubrań (przyznam, że pozbywanie się idzie mi ciężko :) ), ale także spędzania wolnego czasu – „odkryłam” sport i on mi daje kopa. Widzę wartości jakie on niesie – znakomite samopoczucie, wzrost poczucia własnej wartości, poznanie ciekawych ludzi. Jasne, to też wydatki, ale nie jest to kolejna bluzka do szafy, która rok poczeka na swój czas :).
Co do reklamy, też niestety zapala mi się czerwona lampka. Akurat na tym blogu autorka zaznacza, że współpraca następuje tylko z firmami, do których ma przekonanie. Cóż – pecunia non olet – każdy ma do tego prawo, a ja do tych postów odnoszę się z rezerwą lub ich nie czytam.
U mnie pomogło przeczytanie paru książek o słów fashion, kosmetykach naturalnych i zdrowym odżywianiu. Od paru lat kupuję tylko zdrową żywność, kosmetyki bez zbędnej chemii i jakościowe ubrania z naturalnych tkanin. A ponieważ to nie są tanie rzeczy to za każdym razem jak mam wydać 250 zł na spodnie dresowe czy 20 zł na serek z nerkowców to się 50 razy zastanawiam czy na pewno potrzebuję tej rzeczy :) Dzisiaj na przykład kupiłam legginsy po miesiącu rozmyślań, przeglądania ofert sklepów i przymierzania. Kolejny lockdown utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak są mi potrzebne ;)
Mi w opanowaniu chęci na wirtualne zakupy, czasem pomaga myśl ” a gdybym tę rzecz zobaczyła np. na bazarku lub w supermarkecie” to czy i tak bym chciała ją mieć?”. Często okazuje się, że zauroczyła mnie po prostu reklama, która dała złudne uczucie, że ten przedmiot jest wyjątkowy, luksusowy. A jak mu się bliżej przyjrzeć to najzwyklejsza rzecz, którą można by dostać w sieciowce za połowę rekomendowanej ceny. Ostatnio jestem bombardowana reklamami biżuterii dla minimalistów. ( Tak jakby minimalizm wymagał noszenia określonego typu biżuterii) oraz drewnianych bransoletek dla bliskich sobie osób. Każdy ma swój egzemplarz, który ma przypominać o tej drugiej osobie ( jakby bez bransoletki nie dało się pamiętać o tych, których kochamy). Czasem te potrzeby, które marketingowcy chcą w nas wykreować są absurdalnie śmieszne.
Bardzo ciekawa i madra strategia, bede stosowac!
Cieszę się, że mogłam pomóc. Musimy się wzajemnie wspierać, gdy marketingowcy atakują nas z każdej strony 😉
To prawda :-)
O ile stacjonarnie nie mam problemów z kupowaniem niepotrzebnych rzeczy, o tyle przez internet mi się zdarzy. Na chodzenie po sklepach i budowanie chęci zakupu czegoś mniej więcej od 3 lat nie mam czasu. Najpierw byłam w ciąży i nie kupowałam NIC (jedne spodnie ciążowe i kurtkę za 10zł z drugiej ręki, żeby przetrwać zimę) bo nie wiedziałam, jak moje ciało będzie wyglądać po ciąży, więc szkoda pieniędzy. Potem z dzieckiem to się już nie dało. I chociaż nie mogę powiedzieć, że jak naprawdę muszę coś kupić to się nie da z nią zrobić zakupów, da się, ale skutecznie leczy ze wszelkiego oglądactwa i zastanawiania się czy coś mi się przyda czy nie ;) natomiast czasem ciężko mi się powstrzymać od kupienia czegoś przez vinted czy allegro, bardziej w kwestii ubrań. Pociesza mnie zawsze, ze to z drugiej ręki, ale przez te 3 lata zdarzyło mi się kupić parę niepotrzebnych rzeczy. Na szczęście staram się swoich rzeczy pozbywać w odpowiedzialny sposób i wiem ile to wysiłku kosztuje, więc coraz bardziej rozważam każdy zakup i nigdy nie jest to spontaniczna decyzja tylko przemyślenia kilku dni… ;)
Cześć! Dziękuję za ten tekst, jest bardzo ciekawy. Czy możesz napisać na podstawie jakich materiałów (książki, badania, artykuły) opisałaś trzy typy nowych konsumentów i zachowań zakupowych? :)
Ja też przyłączam się do prośby, jeśli jest taka możliwość. Bardzo interesujący temat
U nas ja mężowi robię listy w listoniku na cały miesiąc obiadowy+wiadome zakupy codzienne, on co widzi w danej chwili w promocji to kupuje wcześniej itd, dzięki temu można naprawdę sporo zaoszczędzić. Ważne aby tylko jedno z nas robiło zakupy bo dzięki temu zna ceny w sklepach i wie gdzie co warto kupić.
Przede wszystkim trzeba planować zakupy i sprawdzać czy coś jest nam faktycznie potrzebne. na zakupy spożywcze najlepiej wybrać się z listą zakupów. Nie tylko uchroni nas to przed kupowaniem zbędnych produktów, ale też usprawni same zakupy. Przed zakupem ubrań warto spojrzeć do swojej szafy i zastanowić się czy coś faktycznie jest nam potrzebne :-)
Świetny wpis. Sam zacząłem zauważać jak ważne jest odpowiednie zarządzanie finansami. Na pewno wcielę w życie wiele rad.