Za ojca współczesnej psychologii mody uznaje się często Williama Jamesa (1842 – 1910), amerykańskiego filozofa i psychologa, profesora na Uniwersytecie Harvarda. Był on jednym z głównych przedstawicieli i popularyzatorów pragmatyzmu oraz funkcjonalizmu w psychologii, ale sporą część swojego naukowego dorobku pośrednio poświęcił ubraniom i ubieraniu się. Twierdził on, że stare powiedzenie, które mówi, że człowiek składa się z trzech części – duszy, ciała i ubrania – to coś więcej niż tylko żart. Wyróżniał w człowieku 3 aspekty Ja: materialne, społeczne i duchowe. Według profesora Jamesa człowiek poprzez Ja materialne w centrum stawia ciało, a zaraz potem w hierarchii ważności… ubrania. Twierdził on (i prowadził badania na poparcie tego twierdzenia), że gdybyśmy mieli stanąć przed wyborem: mieć piękne ciało odziane w łachmany lub ciało brzydkie, pełne skaz, ale nienagannie ubrane – wybralibyśmy bramkę numer 2.¹
Czy profesor James ma (nadal) rację? Czy rzeczywiście aż tak bardzo utożsamiamy się z własnym wyglądem, że ubrania stają się częścią naszej tożsamości jako człowieka? Od lat poruszam tematy związane z ubieraniem się, budowaniem swojej garderoby, kupowaniem i pozbywaniem się ubrań. Przez ten czas zebrałam ogrom doświadczeń – własnych, ale i Waszych, płynących od Czytelniczek i Czytelników bloga. Nieustannie fascynuje mnie, jak ogromny wpływ na to, co kupujemy i na to, co na siebie wkładamy mają nasze przekonania. Przekonania, którymi przesiąkamy od najmłodszych lat. Przekonania, które są nam wpajane przez społeczeństwo, w którym żyjemy. Czy da się tego uniknąć? Oczywiście, że nie. Jednak można się temu świadomie przyjrzeć i w pewnym zakresie – wybrać.
Odpowiedź na pytanie Jak zaakceptować swój wygląd? nie jest prosta i nawet nie zamierzam udawać, że w jednym, krótkim tekście na blogu jestem w stanie się z nią uporać. Jedyne, co mogę zrobić to wskazać na jeden aspekt, który ostatnio szczególnie mnie nurtuje. Jest nim przekonanie, że spełniając pewne warunki jesteśmy w stanie zawsze wyglądać obiektywnie „dobrze”, a na pewno powinniśmy dążyć do wyglądania „najlepiej, jak się da”. Zainspirowały mnie komentarze Basi, jednej z Czytelniczek, które wypowiedziały się pod ostatnim tekstem o capsule wardrobe do biura. Cytuję fragmenty:
„Poza tym te zestawy z białymi spodniami i ciemnoszarą lub czarną górą pogrubiają, a chyba każdego dnia chcemy wyglądać dobrze? (…) Miałam na myśli nie tyle pogrubienie, co zakłócenie proporcji sylwetki. Na marginesie – każdą sylwetkę można ubrać, by wyglądała korzystnie albo jak najkorzystniej się da.”
Oto pytanie: co to znaczy wyglądać najkorzystniej, jak się da??
To znaczy zakrywać krzywe nogi? Podkreślać lub tworzyć iluzję talii? Eksponować dekolt? Odsłaniać zgrabne nogi? Rezygnować z golfów przy krótkiej szyi? Zasłaniać brzydkie kolana? Rezygnować z białych spodni, bo ktoś może powiedzieć, że pogrubiają? Panie Jeżu, kto tworzy te zasady? Kto ma prawo stwierdzić, że jedna sylwetka jest najlepsza i cała reszta powinna dążyć do wskazanego ideału?
Wkurza mnie to! Wkurza mnie to od tak dawna. Te wszystkie wytyczne, typy sylwetek, analizy kolorystyczne, definicje stylów, mit białej koszuli, obowiązkowa mała czarna. Ciągłe szarpanie się, dobieranie ubrań do zasad, sprawdzanie czy na pewno robię wszystko, jak najlepiej, bo przecież ciągle mogę zrobić coś, żeby wyglądać NAJKORZYSTNIEJ, JAK SIĘ DA. Dramat!
Mam sylwetkę klepsydry. Ponoć tę idealną. Mam wymiary zbliżone do ideału, serio – 87/61/92. Wiecie, co słyszę od dawien dawna? Czemu nie podkreślasz talii? Czemu wkładasz takie luźne bluzki? Czemu nie nosisz intensywniejszych kolorów? Białe spodnie Cię pogrubiają. Tak jakoś blado wyglądasz. Powinnaś ubierać się inaczej. Przecież możesz wyglądać lepiej! Rozumiem to, naprawdę. Wierzę, że przynajmniej część tych uwag jest kierowana szczególnie rozumianą troską. Ktoś chciałby, żebym lepiej wykorzystała potencjał, który mam. To sprawi, że będę wyglądać lepiej. Moja sylwetka będzie podkreślona, lepiej widoczna. Kolory wydobędą charakter i podkreślą moje oczy. Zbliżę się do ideału jeszcze bardziej. Będę najlepszą wersją siebie jeśli chodzi o wygląd.
Wiecie, w czym zatem leży problem? JA NIE CHCĘ! Nie chcę dążyć do ideału, bo po co? Lubię luźne bluzki. Lubię biały i szary. Lubię koszulki blisko szyi. Lubię obcisłe spodnie, chociaż przez wiele lat słyszałam, że mam krzywe nogi. Nie zawsze lubię podkreślać talię. Nie przepadam za wzorami i kolorami (z wyjątkami). Lubię się tak ubierać, dlaczego więc nie mogę się tak ubierać? Bo ktoś kiedyś powiedział, że trzeba dążyć do wzoru idealnej sylwetki? Bo wskazał mój typ kolorystyczny, którego muszę się teraz trzymać?
Zanim rozpęta się burza w komentarzach, chcę wyraźnie podkreślić dwie sprawy. Po pierwsze, w pewnych sytuacjach nasz ubiór jest podyktowany zewnętrznymi wymogami – jest to np. dress code w pracy. To absolutnie zrozumiałe. Jest też w pewnym zakresie dyktowany niepisanymi zasadami społecznymi, np. to, jak wyglądamy na pogrzebie, w kościele, na basenie czy na plaży nudystów. W dostosowywaniu się do takich norm nie ma nic złego. Po drugie, jeśli ktoś lubi eksperymentować z wyglądem, lubi szukać nowych wersji swojego wyglądu – również nie ma w tym nic złego! Lubisz – baw się swoim wyglądem, wyrażaj się poprzez ubrania! Mój tekst odnosi się raczej do sytuacji, w których jesteśmy kierowane przymusem wewnętrznym, który nakazuje wyglądanie najlepiej, jak się da wg wytycznych, które ktoś kiedyś ustalił, a my wiernie powtarzamy.
Podsumowując, jeśli masz krótką szyję, ale uwielbiasz nosić golfy – noś je! Jeśli uwielbiasz niebieski kolor, ale ktoś Ci kiedyś powiedział, że źle wyglądasz w niebieskim – noś niebieskie ubrania! Wyglądaj tak, jak Ci się podoba, tak jak lubisz najbardziej. Twoje oczy będą wtedy błyszczały, a chód stanie się dumny i sprężysty. Będziesz wyglądała o niebo lepiej, niż wtedy, gdy próbujesz usilnie wpasować się we wszystkie normy sylwetkowo-kolorystyczne. Boisz się, że komuś się to nie spodoba? Na pewno się nie spodoba, gwarantuję Ci to. Zawsze komuś gdzieś coś się nie spodoba. Może nawet Ci to powie, napisze, obgada za plecami. Tak było, jest i będzie. Tak jest nawet wtedy, gdy mocno starasz się wyglądać najlepiej, jak się da. Nawet wtedy, gdy masz idealną sylwetkę, błyszczące włosy i nienaganny makijaż. ZAWSZE znajdzie się ktoś, komu nie będzie się to podobało. I wiesz co? Ten ktoś ma do tego prawo. Ma prawo mu się nie podobać. Czy ma prawo Ci o tym powiedzieć i w jaki sposób – to już kwestia dyskusyjna. Ty jednak nie musisz robić tak, jak ktoś Ci powie, naprawdę.
Nie musisz wyglądać najkorzystniej, jak się. Wyglądaj tak, jak Ci się podoba. Nawet u prof. Jamesa w trójpodziale dusza – ciało – ubranie, na pierwszym miejscu mamy duszę.
¹The Sartorial Self:William James’s Philosophy of Dress Cecelia A. Watson University of Chicago
Super! Mam ostatnio te same przemyślenia. Ostatnio po 24- godzinnej zmianie gdy przygotowywałam się by zdać raport, chciałam jeszcze szybko nałożyć podkład i tusz do rzęs, bo przecież mogę wyglądać lepiej. Ale nie miałam zbyt dużo czasu. Pomyślałam – tak właśnie wyglądam ja, po długiej pracy, tak wygląda moja twarz, mam prawo tak wyglądać i nie muszę być zawsze zewnętrznie najlepszą wersją siebie. Dbajmy też by wewnątrz być najlepszą wersją siebie. To da światu dużo więcej! Pozdrawiam!
OMG, a jaka to praca gdzie sa 24 godzinne zmiany?
Otóż to. Nie można dać się zwariować. Najważniejsi jesteśmy MY w NAS. Na zewnątrz raz wyglądamy lepiej, raz gorzej ale ważne aby w środku zawsze pozostać sobą. Pozdrawiam bardzo ciepło!
Mnie wszyscy zarzucają, że 90% mojej górnej części garderoby to kolor szary. Nic nie poradzę, że go lubię i w sklepie zawsze w pierwszej kolejności dotykam ubrań właśnie w tym kolorze. Odcienie szarości to mój signature look. Nie chce tego zmieniać – szarości dodają mi pewności siebie, ponieważ zawsze dobrze czuje się w tym kolorze. To przekłada się jak sama mówisz na postawę, błysk w oku itd.
Chciałabym żeby każdy rozumiał to tak jak Ty i żebym przestała wysłuchiwać, że mam bure ubrania…
W dodatku uchodzę za dziwadło, ponieważ mam relatywnie mało ubrań. Czasem mam wrażenie, że co uważniejsze koleżanki patrzą na mnie jak kosmitkę…
Niech każdy nosi to co chce, o ile nie łamie tym ogólnie przyjętych norm społecznych w sytuacjach wyjątkowych (właśnie pogrzeb, wesele, dress code)! ??♀️
Obawiam się, że chcenie, żeby każdy rozumiał to tak, jak ja jest trochę myśleniem życzeniowym. Na to nigdy nie będziemy miały wpływu. Możemy jednak zmienić naszą reakcję. Przede wszystkim głęboko i prawdziwie zaakceptować siebie i swój sposób ubierania się, ale i to, że ktoś może mieć na ten temat inne zdanie. I robić swoje. Pozdrawiam i życzę dużo siły :)
Akceptacja przychodzi z wiekiem. Mam 48 lat i w odwloku co mi wypada nosic a co nie, co mnie pogrubia a co nie. Nie chodzi tu o „puszczenie wiosel” i zaniedbanie sie, bo figure mam lepsza teraz niz kiedy mialam 20 lat. Po prostu ubieram sie tak jak chce. Mysle ze duze znaczenie ma to ze w moim wieku juz sie nie mysli o sobie jako o obiekcie seksualnym – dzieki bogu – i o tym by sie podobac facetom. Podobno wiekszosc kobiet pod 50-tke ma problem z tym ze sa „niewidzialne” dla mezczyzn, ja akurat ten aspekt mojego wieku uwielbiam.
Poruszyłaś ważną kwestię. O tym, dla kogo się ubieramy też zamierzać napisać wkrótce.
Ha, a tu z kolei tata mojej koleżanki stwierdził, że stroi się tak nie żeby się podobać swojemu mężczyźnie, ale żeby dobrze wypaść przed innymi dziewczynami, które będą na spotkaniu :D
Podpisuje się w całości pod tym komentarzem???
Mnie też to wkurza,że chcąc nie chcąc stojąc rano przed szafą myśle o tych wszystkich zasadach i nie mogę się zdecydować.
Chciałam poruszyć jeszcze jedną kwestię dotyczącą już nie idealnego ubrania lecz idealnego wyrazu twarzy-byłam ostatnio u kosmetyczki na makijażu weselnym i usłyszałam,że trzeba mi skorygować nos bo jest krzywy,dodać brwi bo są za rzadkie,jakieś kępki żeby więcej było żęs,podnieść oczy bo są smutne!, nie wspominając o tych wszystkich niedoskonałościach skóry,które też trzeba zakryć.Jedynie co się pani kosmetyczce spodobało to moje kształtne usta.Wysluchalam,przytaknelam i wyszłam.Mam 38 lat i duży dystans do siebie, jednak sporo czasu mi zajęło,by zaakceptować swój wygląd.I wkurza mnie,że wiele z nas pracuje nad swoją akceptacja,zajmuje to często wiele lat a mimo to zawsze się znajdzie w tyle głowy ten obraz kobiety idealnej ,która muszę być.
Joanna, ale miałaś przykre doświadczenie! :( Od samej lektury poczułam się gorzej… Współczuję.
Pracuję w podobnym zawodzie i właśnie krytykowanie wyglądu przez różnego rodzaju fachowców jest jednym z najbardziej wkurzających mnie tematów. Nie rozumiem jak można być tak bezczelnym, chamskim i nieobiektywnym!
Szczególnie irytuje brak obiektywizmu i chęci pozostawienia klientki w stanie równowagi a najlepiej z nastawieniem na plus. Większość z nas ma zdecydowanie więcej atutów niż mankamentów.
Sama prawda! A wystarczyłoby zapytać klientkę na samym początku czy jest w jej twarzy coś co chciałaby skorygować makijażem, zamiast bombardować ją informacjami o jej „mankamentach”…
Poza tym nie musimy wszystkie wyglądać tak samo. Ja czasami naprawdę nie wiem która aktorka jest która bo tak się do siebie upodobniają. Podobają mi si kobiety naturalne, a teraz co druga ma szczotkę zamiast rzęs i kruczoczarne brwi niezależnie od typu urody i odcienia skóry. Nie zawsze wygląda to ładnie. Mam poczucie, że piekne zaczyna się robić nie to, co piekne ale to, co krzykliwe.
Joanno, masz absolutnie rację. To się tyczy też makijażu, ale też np. wymagania, żeby kobieta się uśmiechała, bo wtedy przecież lepiej wygląda, prawda? ;)
Dokładnie tak. Nienawidzę tekstów typu „uśmiechnij się”. Dlaczego ktoś uważa, że ma prawo dyktować mi to, jaki mam mieć wyraz twarzy i jak mam się czuć (bo uśmiechanie się, lub nie przecież jest związane z samopoczuciem). Brylują w tym mężczyźni, ale ostatnio poczęstowała mnie tym koleżanka i od razu podniosło mi się ciśnienie.
Kiedyś nie mogłam wytłumaczyć (skądinąd sympatycznej fryzjerce), że nie przeszkadza mi te parę siwych włosów, że nie czuję potrzeby ich farbowania (do niej trzeba umawiać się minimum miesiąc wcześniej więc na brak pracy nie narzeka). Nie potrafiła zrozumieć, że czuję się dobrze z moim naturalnym kolorem nawet jeśli nie jest idealny.
Wow, myślę dokładnie tak samo :-) Tylko nie umiałabym tego tak pięknie napisać. Ale nie zawsze tak było. Przez lata nie nosiłam sukienek bo kiedyś pewna „życzliwa” koleżanka powiedziała, że mam grube łydki i tak to we mnie utkwilo, że wstydzilam się ich pokazywać. Nie było ważne ,ze mam dosyć długie i zgrabne nogi, ktore dodatkowo tak bardzo lubi moj mąż. Kompleks się we mnie zakorzenił. Zmieniło się to dopiero jakieś 3 lata, kiedy to zaczęłam interesować się minimalizmem, odkryłam Twojego bloga i przeczytałam książkę. Z czasem odkryłam ,ze opinia ludzi, którzy nie są mi wyjątkowo bliscy wcale nie musi mnie obchodzić i mieć wpływu na to co robię. Teraz nosze sukienki, spódnice i krótkie szorty kiedy mam to ochotę. Nie będzie się to wszystkim podobać? Trudno, nie musi :-) Pozdrawiam
To niesamowite, jak szybko i łatwo zakorzeniają się kompleksy, prawda?
O tak, tak. Krzywe nogi już były, dodam jeszcze odstające uszy ;-) wielokrotnie powtarzane mi przez moich rodziców. Teraz mam, jak ujęła to jedna z poprzedzających komentatorek, w odwłoku i dobrze mi z tym :-)))
Bardzo mądry i wartościowy tekst. Ja osobiście to Cię podziwiam za Twój styl, który jest efektem wielu lat pracy, eksperymentów i prób. Gusta są różne, wszak wszyscy jesteśmy inni. Jednym może się podobać, innym mniej, a jeszcze innym wcale. Ja patrząc na Twoje zestawy widzę przede wszystkim pewną siebie, zadowolona z życia kobietę, która dobrze się czuje w tym co ma na sobie. I nikomu nic do tego czy masz założyć więcej biżuterii, koloru itp. To są Twoje zestawy. I właśnie Ty masz się w nich dobrze czuć. Nie wiem czy ja kiedykolwiek osiagne taki poziom, bo jednak lubię bawić się modą i mieć dużo ubrań… Ech, chyba za bardzo ulegam wpływom zewnętrznym :) :) :)
Paulino, jeśli bawienie się modą wynika z impulsu wewnętrznego, a nie zewnętrznego to super! Baw się, a kto Ci zabroni? :)
I prawda. Ja w drugą stronę, bo lubię się stroić i eksperymentować (mam 21 lat, to sobie szaleję) i często noszę ubrania, o których ludzie raczej powiedzą „dziwne”, a życzliwsi „interesujące” niż korzystne dla mojej sylwetki, czy wyglądu (a też jestem wysoka i szczupła). Ale to mi sprawia dużo radości i frajdy, więc nie zamierzam tego zmieniać :) I czuję się w tych ubraniach dobrze, a to widać, gdy ktoś się czuje pewnie ;)
Dominiko, szczerze gratuluję tak pięknej świadomości. Chciałabym to mieć w Twoim wieku. :))
Kiedyś tak właśnie myślałam i próbowałam się dostosować do „zaleceń”. Teraz ubieram co chce , maluje się jak chce i kiedy mam na to ochotę. Zmiana kraju zamieszkania dużo mi pomogła. Tutaj widząc ze każdy ubiera co chce i nikt na nikogo nie zwraca uwagi oczywiście poza rodakami komentującymi :”patrz jak on/ ona wygląda”. Cała reszta ma to w nosie . Uczę tez tego mojego syna. Dlatego od pewnego czasu nie wybieram mu ubrań. Sam wie co mu się podoba a co nie. :) Niech każdy nosi co chce, jak chce i kiedy chce.
Paula, a gdzie mieszkasz?
W uk . I lubię ten kraj za wolność wyboru i wyrażania siebie. Choć z drugiej strony lubię tez za mundurki. Syn w szkole nosi mundurek w pracy tez mam mundurek. Nikt na nikogo nie patrzy , nikt nie ocenia.
Podobnie jest w Niemczech, również nikt nikogo nie ocenia pod względem wyglądu.
To prawda, ocenianie i komentowanie ubioru innych to wyjątkowo polska plaga niestety :(
Choć to się powoli zmienia. Bardzo powoli, ale jednak.
Kiedyś mieszkałam w UK i daleka jestem od idealizowania Anglików; po pierwsze narzucanie mundurków przeczy wolności wyrażania siebie :) ale tak na serio – to akurat jest fajne, nie trzeba zastanawiać się co na siebie włożyć do pracy czy szkoły.
Żadna Angielka nie mówiła mi jak się ubierać, za to miałam koleżankę która krytykowała mnie że… za mało imprezuję… albo że za zdrowo jem (dobrze że nie pracował tam nikt z Italii :) nie to że jadłam kiełki i sałatę, często normalne ziemniaki z (o zgrozo!) surówką i grillowanym mięsem bo nie było tartej bułki w sklepach. Naprawdę nie różnimy się tak bardzo jak nam się wydaje.
Super tekst. Popieram w 100%. Też mam figurę klepsydra i tzw. idealne proporcje i kiedyś za radą pewnych angielskich ekspertek modowych zaczęła podkreślać moje „atuty”. Ok, dostawałam komplementy i oglądali się za mną faceci, ale ja się czułam bardziej obnazona niż pewna siebie. To nie byłam ja, bo ja czuję się najlepiej w długim, ciepłym swetrze!
Bardzo rozbudowany ten Twój tekst. Porusza tak dużą ilość wątków, że nie wiadomo, co komentować ;)
Może chwycę się czegoś, co jest mi najbliższe i cenne.
Zajmuję się stylizacją osobistą od kilku lat i jest mi bardzo przykro, że ludzie traktują ten temat w tak 0:1 sposób.
Stylizacja sylwetki to połączenie naszej samoświadomości, kreatywności, trochę sztuki i sporo znajomości zasad (PS: Ubrania na basen, do świątyni, na pogrzeb, na plażę akurat mają spisane zasady w regulaminach :) Prędzej wymieniłabym tu strój gościa na Pierwszą Komunię, wesele albo na urodziny dziecka).
Stylizacja to też umiejętność, której można/warto/trzeba się nauczyć. Coś jak korzystanie z różnych rodzajów sztućców, czy zdolność napisania listu motywacyjnego – w jednych kręgach jest to niezbędne np. w dyplomacji, w innych doceniane np. u nauczycieli, a w innych prawie obojętne np. u Pana w lokalnym warzywniaku.
Stylizacja osobista (dopasowanie do siebie kolorów, wzorów, fasonów, materiałów, rozmiarów, stylów) nie jest ani dobra, ani zła. Jest, bo jest.
Znajomość kolorów pasujących do naszej skóry, albo wzorów „zmiękczających” krzywą linię nóg nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie! To coś, co np. ułatwia zakupy, dobór stylizacji na rodzinną sesję zdjęciową i stroju do pracy.
Złe jest chamskie obgadywanie i ocenianie innych.
Złe jest cyniczne komplementowanie stroju koleżanki, która ubrała się zgodnie z regulaminem, ale w nieodpowiednie metki/kolory/fasony.
Złe jest nieakceptowanie swojego ciała takim, jakim jest.
Złe jest doradzanie ludziom, którzy rady nie szukają i o nią nie proszą.
Złe jest wymaganie od ludzi realizowania naszych standardów, gdy nie mamy do tego prawa.
A co jest dobre?
Wyrażenie swojego zdania o czyimś wyglądzie, nazwanie swoich uczuć i określenie oczekiwań, bez intencji ranienia drugiej osoby, jeśli sytuacja jest dla nas ważna np. jest to nasze wesele, urodziny naszego dziecka, również nasze miejsce pracy. I danie tej drugiej stronie prawa do skomentowania/odpowiedzi/olania/obrazy/niezrozumienia.
Właściwie mogłabym to wszystko streścić w jednym zdaniu:
Umiejętność stylizacji osobistej najbardziej przyjade się ludziom akceptującym swoje przekonania, możliwości i ograniczenia (urody, ciała, miejsca zamieszkania, portfela itd.)
I nie wszyscy muszą tę umiejętność posiadać.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie! :)
Marcelina Górska – Karbowy
Marcelino, nie chciałam dotknąć Cię poprzez Twój zawód. Masz dużo racji, ale w niektórych kwestiach po prostu się nie zgadzam. Przykładowo, piszesz, że „Znajomość kolorów pasujących do naszej skóry, albo wzorów “zmiękczających” krzywą linię nóg nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie.” A ja pytam o zasadność twierdzenia, że w ogóle powinnyśmy zajmować się czymś takim, jak „zmiękczanie krzywej linii nóg”. Bo nie są idealne, a mogłyby tak wyglądać? Przecież to moje nogi, są jakie są, taka ich uroda. Dlaczego po prostu nie możemy tego przyjąć i nie sugerować, choćby najbardziej delikatnie, zmiany? Z jednej strony mamy komunikaty ciałopozytywne w stylu „zaakceptuj siebie taką, jaka jesteś”, ale od razu z drugiej ucz się, jak zmiękczać krzywą linię nóg, bo wtedy będziesz bardziej pożądana i będziesz wyglądać lepiej. Czyli akceptuj siebie, ale podprogowo – jednak coś tam zmień.
Zobacz, wybrzmiewa to nawet w Twojej wypowiedzi, tak bardzo jest nam wpojone. Napisałaś „Umiejętność stylizacji osobistej najbardziej przyda się ludziom akceptującym swoje przekonania, możliwości i ograniczenia (urody, ciała, miejsca zamieszkania, portfela itd.)” OGRANICZENIA URODY I CIAŁA. Oto sedno. Dla mnie to po prostu nie są ograniczenia i walczę o to, aby ich tak nie postrzegać.
Inaczej rozumiemy ograniczenia. Dla mnie ograniczenia ciała to np. duża potliwość. To też problem z noszeniem spodni, bo zjeżdżają z wąskich bioder. To asymetria biustu powodująca, że wszystko się krzywi. To kłopot z kupieniem butów na obcasie, gdy ma się na nie ochotę, ale nie produkują nic fajnego na szeroką stopę. To uroda, która w niektórych kolorach wygląda na bardzo chorą i bardzo zmęczoną, a jej wlasiciel/ka nie ma na to ochoty.
Zapytam przewrotnie, a dlaczego mamy się tą krzywizną nie zajmować, jak mamy na to ochotę?
Katarzyno sedno tkwi w słowie „ochota”. Jeśli ktoś ma ochotę na poznanie kolorów podkreślających oczy, to mu tego zabronisz? Jak ma ochotę wyglądać na wyższego i z mniejszym brzuchem to mu tego zabronisz?
Jestem gorącą zwolenniczką dyskusji o motywach „dlaczego tego chcesz?” „dlaczego to robisz”. Natomiast „jak”, czyli stylizacja osobista, to tylko narzędzie/umiejętność. To praca z symetrią, czy kolorem. To nie ona jest przyczyną chaosu w naszych głowach.
Bardzo mądra jest i ta opinia. Umiejętności nigdy za duzo, a korzystanie z nich to już nasz wybór. Jeśli chcemy łamać konwenanse, stereotypy itp powinnismy liczyć się z tym , ze inni to zauważa i nawet skomentują. Jeśli jesteśmy na to gotowe to ok, ale jeśli nie to umiejętne, sprytne skorzystanie z jakiegoś arsenału wiedzy może nam po prostu w danym momencie ułatwić zycie. Super post, dał mi do myślenia.
Marcelino, sedno w tym, że ja nikomu niczego nie zabraniam i nakazuję. Jeśli ktoś ma ochotę, niech robi – w obie strony! Super, jeśli to wynika z wewnętrznych chęci, nie z zewnętrznej presji – uświadomionej lub nie. Jak to rozpoznać? – to pewnie najtrudniejsze pytanie. Ale na nie już każdy musi sobie odpowiedzieć sam.
Marcelina, a propos ograniczen:
– duza potliwosc – problem czasem medyczny. Nie trzeba go rozwiazywac stylizacja. Wystarczy swiadomosc, ktore tkaniny oddychaja, ktore nie, jakich kosmetykow uzywac, ew. do jakiego lekarza sie udac. W zasadzie bywa to nawet wskazane bardziej niz rozwiazywanie takiego problemu 'stylizacja’.
– klopot z kupieniem butow na obcasie, gdy ma sie na nie ochote, ale nie produkuja nic fajnego – znow – to ograniczenie ciala? dlaczego uwazasz ze ograniczona oferta na rynku wynika z niedostatkow ciala a nie z niedostatkow tejze oferty?
– jezeli piszesz wyzej ze umiejetnosc stylizacji przydaje sie najbardziej ludziom AKCEPTUJACYM swoje ogranicznia, a potem podajesz przyklad ograniczenia – urody wygladajacej na chora/zmeczona w pewnych kolorach, a jej wlacicielka chce to ZMIENIC – no to gdzie tutaj ta przydatnosc stylizacji dla ludz AKCEPTUJACYCH ograniczenie? To nielogiczne.
– „Jak ma ochotę wyglądać na wyższego i z mniejszym brzuchem to mu tego zabronisz? ” – ponownie, jak to sie ma do AKCEPTACJI, o ktorej pisalas wyzej…..ja tu widze raczej walke o to, zeby wygladac na wyzszego, wysmuklonego, mniej zmeczonego…. nie czarujmy sie….
Ale dlaczego z kolei Tobie jest tak ciężko przyjąć, że do stylistki mogą trafiać osoby, które wcale nie myślą tak jak Ty i będą szalenie zadowolone z tego, że ktoś im podpowie co zrobić, żeby ich nogi wyglądały na prostsze, bo takie bardziej im się podobają? To co piszesz trąci jakąś dziwną ideologią, że po prostu każdy musi być zadowolony z tego jak wygląda, jest jaki jest i nie powinien starać się być najlepszą wersją siebie. Ty nie czujesz takiej potrzeby i ok. – Twoja sprawa, ale wiele osób nie ma takiego podejścia i nie jest ono jedyne słuszne, a trochę tak zaczyna to brzmieć, niestety. Poza tym nie wiem, czemu zaprzeczać na siłę, że jeśli chcemy wyglądać dobrze (i nie chodzi już tutaj nawet o coś w stylu „najlepsza wersja siebie”, ale po prostu np. nie wulgarnie, nie śmiesznie) to często nasze ciało niesie ograniczenia i tyle.
W tej dyskusji każdy mówi o czymś innym. Marcelina broni niejako swojego zawodu, i dobrze, bo bazuje na osobach, które czuja wewnętrzna potrzebę poprawienia natury. Katarzyna natomiast broni naszego wewnętrznego głosu, który nie ma siły przeciwstawić się wpływom otoczenia. Mój styl ubioru można bardzo łatwo opisać – spodnie przy ciele, lekkie, bawełniane swetry, odważne kolory. Moja odwaga w ubiorze kończy się na kolorach. Niejednokrotnie chciałabym zmienić styl na bardziej modny, zaszaleć, ale to nie byłabym ja. Zewnatrzsterownie chce coś zmienić, mój wewnętrzny głos ma opory. O to chodzi. Jezeli mój wewnętrzny głos powie – zaszaleć, bo sama tak chcesz, to to jest ok. Ale jezeli mam szaleć, bo chce się podobać innym, a mnie bedzie w tym ubraniu źle, to fatalnie.
Też mam wrażenie, że w tekście Katarzyna mówi o akceptacji siebie ale jednocześnie nie do końca akceptuje, że kobieta która korzysta z porad stylistów czy innej analizy kolorystycznej może to robić bo chce, lubi, sprawia jej to przyjemność. Myślę, że celem wpisu miało być pokazanie, że mamy być sobą. Nie do końca wyszło.
Chyba mam jednak w sobie niezgodę na wkładanie mi w usta rzeczy, których nie powiedziałam, a wręcz powiedziałam odwrotnie.
Po pierwsze, nigdzie w tekście nie odnoszę się do pracy stylistek. Po drugie, napisałam wprost: „jeśli ktoś lubi eksperymentować z wyglądem, lubi szukać nowych wersji swojego wyglądu – również nie ma w tym nic złego! Lubisz – baw się swoim wyglądem, wyrażaj się poprzez ubrania! (…) Wyglądaj tak, jak Ci się podoba. (…) ja nikomu niczego nie zabraniam i nakazuję. Jeśli ktoś ma ochotę, niech robi – w obie strony! Super, jeśli to wynika z wewnętrznych chęci, nie z zewnętrznej presji – uświadomionej lub nie. Jak to rozpoznać? – to pewnie najtrudniejsze pytanie. Ale na nie już każdy musi sobie odpowiedzieć sam.”
Myślę, że to dość klarowny przekaz.
No jak widać nie do końca klarowny. Odniosłam się np. do tego fragmentu Twojej wypowiedzi: „A ja pytam o zasadność twierdzenia, że w ogóle powinnyśmy zajmować się czymś takim, jak “zmiękczanie krzywej linii nóg”. – chyba to czym w takich kwestiach powinniśmy się zajmować, a czym nie zależy tylko od naszego wyboru, a zabrzmiało jak prawda objawiona. Czasem wpadasz w manierę najmądrzejszej blogerki wszechświata i wychodzi dziwnie.
Anne, Twoja opinia na mój temat to Twoja opinia. Do głupich z pewnością nie należę. ;) Natomiast swoje zdanie podtrzymuję. Nadal chcę zakwestionować konieczność „zmiękczania krzywej linii nóg”. Nie to, że ktoś może chcieć taki fakt zamaskować, ale to, że jako ogół naciskamy, żeby takie coś maskować. Bo przyjęło się, że krzywe nogi, piegi czy wąskie usta to ograniczenia czy wręcz wady ciała. Bardzo fajnie to ujęła też Joanna w komentarzu powyżej.
Do głupich nie, ale czasem straszliwie przemądrzałych i owszem ;-)
Jeśli taka opinia jest ceną za posiadanie własnego zdania i odważne go bronienie to płacę z uśmiechem i przyjemnością. :)
Nie, nie pochlebiaj sobie aż tak bardzo – to cena za irytująco mentorski-agresywny
ton w jaki wpadłaś choćby w tym tekście – fajnie, że masz własne zdanie, ale serio nie jest to prawda objawiona.
Dlaczego nie mam sobie pochlebiać? :) Jestem mądrą kobietą, mam swoje zdanie i potrafię go bronić. :)
Może dlatego, że nie warto, bo pochlebstwo nie jest prawdą o nas?
Anne, masz prawo do swojej opinii na mój temat, którą jasno wyraziłaś, a ja się równie jasno z Twoim zdaniem nie zgadzam. Myślę, że to dobre podsumowanie, a takie przekomarzanie się chyba nie ma większego sensu, przynajmniej dla mnie.
To po co to czytasz .idź sobie stąd.
Joanno, w punkt, dziękuję!
Mam wrażenie, że tu potoczyły się dwie różne dyskusje. Z jednej strony obrona stylistek i ich (na pewno dla wielu osób przydatnej) pracy, a z drugiej strony poparcie dla niezgadzania się na to, by wciskano nas w jeden schemat i by mówiono nam co jest ładne, a co nie.
Do mnie bardzo ten tekst trafił i czuję, że dobrze odczytałam intencję Autorki. Przez wiele lat byłam ofiarą norm, które świat na mnie narzucał. Wierzyłam, że jestem za niska i za szeroka by być ładną. Jedynym ratunkiem były dla mnie wysokie obcasy i obciskające majty, które gwarantowały 0 wygody. Zakupy i ubieranie się co rano to był koszmar. Nie raz płakałam przed lustrem i nie raz odwołałam wyjście…
Po latach katowania się myśleniem, że jest ze mną coś nie tak, zrozumiałam, że to po prostu nie było to, czego ja chcę. Mam zupełnie inne priorytety i cele. Modny wygląd, maskowanie niedoskonałości czy podkreślanie atutów leżą zupełnie poza obszarem moich życiowych zainteresowań. Ubieram się tak, jak lubię i tak, jak mi wygodnie i absolutnie nie oznacza to, że na okrągło noszę poplamiony, wyciągnięty dres…
W moim odczuciu ten tekst jest o akceptacji siebie, o znaczeniu wiedzy o tym, co jest dla nas ważne i o niezgodzie na narzucanie czegokolwiek przez innych ludzi.
Też mam wrażenie, że dyskusja kręci się wokół innych tematów. Właściwie to od tego zaczęłam, że w tym wpisie jest tak dużo wątków, że ciężko go skomentować.
Jeśli chodzi o ton wypowiedzi, to warto pamiętać, że słowo pisane ma swoje ograniczenia (brak dźwięku, gestu) i każdy może sobie je dopowiedzieć – nie zawsze słusznie.
Odniosłam się do mojego zawodu, po odczytaniu tego fragmentu: „Wkurza mnie to! Wkurza mnie to od tak dawna. Te wszystkie wytyczne, typy sylwetek, analizy kolorystyczne, definicje stylów, mit białej koszuli, obowiązkowa mała czarna. Ciągłe szarpanie się, dobieranie ubrań do zasad, sprawdzanie czy na pewno robię wszystko, jak najlepiej, bo przecież ciągle mogę zrobić coś, żeby wyglądać NAJKORZYSTNIEJ, JAK SIĘ DA. Dramat!”.
Absurd polega na tym, że tak poważnie, to nikt do tego szarpania nas drogie Panie nie zmusza. Podobnie jak do nakładania kremów na twarz lub jedzenia zdrowej żywności. Serio! Nie ma napisane w konstytucji „Ubieraj się zgodnie z zasadami i tylko w pasujące Ci kolory”. A reklamy? Są reklamami!!! Mają coś sprzedać. A koleżanki? Jak nie chesz gadać o ciuchach i kompleksach, to o tym powiedz i zmień temat. A faceci? Ostatnio zaproponowałam klientce, żeby kupiła mężowi szpilki i obcisłe spodnie w jego rozmiarze i zaprosiła go do testowania tych produktów na własnym ciele…
Chciałbym jeszcze dodać, że jest różnica między zaakceptowaniem a lubieniem. Akceptuję, że mam wystający brzuch, ale nie powiem, że go lubię – gdybym miała wybór, wybrałbym inną sylwetkę (proszę tu bez porad na płaski brzuch, bo ja na serio mam taką budowę).
Samoakceptacja wg. autora książki „6 filarów poczucia własnej wartości” jest jednną z podstaw naszego dobrego samopoczucia. Ale to nie oznacza, że mamy lubić to, co jest. Po prostu to akceptujemy. Przyjmujemy do wiadomości. Jak chcemy, to pracujemy nad tym i to zmieniamy.
Żyjemy w czasach ogromnego wyboru. My wybieramy, w co chcemy wierzyć, jak chcemy pracować, co chcemy robić w czasie wolnym i jakim tematom nadajemy wyjątkowe znaczenie. Doceniajmy to.
PS: Wg. badań TNS OBOP polskie dziewczyny zajmują pierwszą pozycję wśród rówieśniczek z 42 krajów pod względem negatywnej samooceny.
A z czego wynika według Ciebie, Marcelino, tak niska samoocena wśród polskich dziewcząt? Czy przypadkiem nie z tego, że z każdej strony jesteśmy bombardowane „dobrymi radami” o maskowaniu niedoskonałości czy korygowaniu „ograniczeń”, co szczególnie w głowach młodych osób zasiewa wątpliwość co do wystarczalności własnej osoby. Dużo mniej mówi się o tym, że każda kobieta ma prawo czuć się piękna niezależnie od kształtu czy rozmiaru. Wydaje mi się że problem niepewności i plaga kompleksów wskazuje jednak na to, że przyczyna jest zewnętrzna, więc uważam że takie artykuły jak ten są bardzo potrzebne szczególnie tym osobom, które mają wątpliwości i czują się niepewnie. W moim odczuciu ten artykuł nie miał na celu odebrać pracy stylistkom tylko dodać odwagi osobom o obniżonej samoocenie.
Marta ja ani razu nie pomyślałam, że ten wpis jest zagrożeniem dla mojego zawodu. Komentuję, bo mam inne zdanie na pewną część tematów w nim poruszanych :)
O tym, co ja rozumiem przez ograniczenia wspominałam już wcześniej. Ich się nie koryguje, tylko bierze się je pod uwagę :)
Dlatego mają tak niską samoocenę? Hmmm… Jeśli mam się opierać na moim doświadczeniu, to m.in. dlatego, że osoby uznawane za bliskich lub autorytety (mama, siostra, Pani doktor, fryzjerka, tata, kuzyn, trenerka, nauczycielka, mąż, córka itd.) nieproszone dają sobie prawo do otwartego (często chamskiego, negatywnego, porównawczego) komentowania naszego wyglądu. Często w obecności innych ludzi, którzy na to nie reagują lub (najgorzej) przytakują. To jest zmora!
Ok. Wiem. Programy w TV z wszechwiedzącymi stylistkami o ostrym jezyku bardzo ich w tym wspierają :/
Najciekawsze jest to, że w stylizacji osobistej nie ma czegoś takiego, jak awatar ideału. Nie ma. Naprawdę! Gdybym zapytała was o ideał, każda w myślach widzi kogoś innego!
Przykładowo my tu sobie rozmawiamy np. o krzywych nogach. Może popełniłam błąd, że nie dodałam, że to klientka/klient decyduje o tym, czy uznaje je za krzywe, czy nie? Ja nie mówię na spotkaniu „Twoje nogi są krzywe”. To ktoś przychodzi i mówi „Chcę, żeby wyglądały najzgrabniej, jak to możliwe.” Ok. Znam się na tym i mogę to zrobić. To efekt optyczny. Określamy np. w jakiej długości wyglądają najlepiej wg. klientki (!). Dążymy do jej wyobrażenia o sobie. I tyle.
Sporo ludzi dąży do przyjemnego efektu wizualnego w wyglądzie, w mieszkaniu, w miejscu pracy, kultu, wypoczynku, na talerzu i w torebce. Ma potrzebę otaczania się pięknem. I żeby nie było, nie są oni gorsi ani lepsi! Za to warto zauważyć, że mają duży wpływ na to, jak wygląda świat, bo jest to dla nich bardzo ważne i temu poświęcają czas.
Jejku. Ja mogę pisać litanie ma ten temat, ale chyba nie o to tu chodzi ;)
Napisałam „Umiejętność stylizacji osobistej najbardziej przyjade się ludziom akceptującym swoje przekonania, możliwości i ograniczenia (urody, ciała, miejsca zamieszkania, portfela itd.)”.
Jeśli wiem, że mam przekonanie, że piękno jest ważne, to w kręgu swoich możliwości widzę np. określenie, czy piękniejsza jestem w kolorze niebieskim, czy czerwonym. A ograniczeniem jest to, że mieszkam w Polsce i kulturowo czerwień kojarzy się z seksem, więc niestety nie będę jej nosić cały czas (bo nie mam ochoty na głupie komentarze).
Można też w drugą stronę. Mam przekonanie, że jestem gruba i brzydka. Możliwości jakie widzę, to schowanie się w ciemnym, bezkształtnym ubraniu w którym wyglądam dokładnie tak, jak o sobie myślę. Ograniczenia? Na wesele nie mogę iść w takim ubraniu, bo dress code na to nie pozwala. Idę w czymś innym. Zbieram kilka szczerych komplementów. Czuję się źle, gdy je słyszę, bo to się nie zgadza z moim przekonaniem o byciu grubą i brzydką. Tak. Są osoby, które tak robią.
„A z czego wynika według Ciebie, Marcelino, tak niska samoocena wśród polskich dziewcząt? ”
Nie jestem Marceliną, ale to temat nad którym się zastanawiałam. Myślę, że to nie wynik istnienia pewnych modelowych wzorców i dążenia do typów sylwetek, a krytyki zewnętrznej, głośnych komentarzy, często od całkiem obcych osób, nieżyczliwych spojrzeń i pochodnych. W ogóle w Polsce bardzo popularne jest komentowanie czyjegoś wyglądu oraz ubioru. Niestety najczęściej negatywnie lub w tonie wypowiedzi podszytych uszczypliwą pseudotroską. Coś takiego naprawdę nie występuje w takiej skali w innych krajach.
Mi non stop ktoś powtarzał, że wyglądam dziwnie (w negatywnym znaczeniu tego słowa) lub posyłał spojrzenia z podniesioną brwią. A to tylko przez to, że nosiłam długie białe dredy. Naprawdę nawał osób, którym wydawało się, że mogą komentować moją fryzurę był niebywały. Czułam się jak alien, ale oczywiście nosiłam na glowie to co chcę pomimo tego choć często nie było to komfortowe. Nie zastanawiałam się nad tym tak bardzo, ale czułam pewne ciśnienie i społeczny brak akceptacji na ten typ wyglądu. Zdalam sobie z tego sprawę zwłaszcza w momencie kiedy pojechalam odwiedzić swoją siostrę w Bristolu (UK). Tam NIKT absolutnie nie zwracał na mnie uwagi, ani nie dał mi odczuć, że mój wygląd jest w jakikolwiek sposób dziwny albo nie taki jak trzeba. To było bardzo odświeżające, ale i bardzo smutne jak pomyślałam o tym co się dzieje u nas.
A jeśli chodzi o „zasady” dotyczące ubierania się zgodnie ze swoją sylwetką, moim zdaniem to bardzo ważne, bo jeśli jesteśmy dobrze ubrane, wiedząc, że zatuszowałyśmy pewne mankamenty i wydobyłyśmy swoje atuty, to i dobrze się czujemy. Po prostu. Ubrania mają magiczną moc jeśli o to chodzi.
Zgadzam się z tym brzmi to tak każdy ma wybór robi co chce ale. …autorka zaczyna spadać w pewien poziom ortodoksji w drugą stronę, pisanie tekstów na podstawie negatywnych komentarzy i dodawanie do tego badań do swoich ideii i co jest tekst pseudonaukowy że niby moja racja. Przestrzeń blogowania to przestrzeń dyskusji z czytelnikami a nie przekonywania do własnych jedynych słusznych filozofii. Widać tu jakis problem nieradzenia sobą z krytyka i innym odmiennym punktem widzenia o który przecież tak tu tekstem prostujemy bo każdy robi jak chce i jak czuje ….
Super post! Rozwalają mnie takie komentarze, że biały poszerza, czarny wyszczupla, a w ogóle to możesz wyglądać lepiej. A weź popatrz na siebie i zastanów się czy Ty czasem masz taki dzień, że Ci wszystko jedno, albo mimo, że może mogłaś ubrać sukienkę ubierasz to w czym Ci najwygodniej, bo właśnie tego dzisiaj potrzebujesz. Mam poczucie, że zewnętrze jest ważniejsze od tego co w środku o dzisiaj mamy świat w którym głupota i szajs często opakowane są w sreberko i błyszczą, ale tylko na zewnątrz.
Zgadzam się w 100% z każdym słowem tego tekstu. Ostatnio obserwuję u siebie ogromne zmiany w kwestii podejścia do tego, jak wyglądam. Moja sylwetka jest daleka od „ideału” kreowanego przez stylistów mody. Mam 152 cm wzrostu, szerokie biodra, spore pośladki i uda, a przy tym nieduży biust i drobne ramiona. Mam też tendencję do tycia.
Przez wiele lat katowałam się „złotymi radami” typu „noś obcasy, aby twoje nogi wyglądały na dłuższe”, „unikaj jasnych kolorów”, „oversize dodaje kilogramów”, „dekolt V sprawi, że twoja szyja będzie wyglądała na dłuższą”, „stanik push up doda ci pewności siebie”… Bardzo chciałam wyglądać „najlepiej, jak mogę” i byłam okropnie nieszczęśliwa…
Teraz mam 33 lata i dotarło do mnie, że to wszystko jest nieważne. Najważniejsze jest to, że moje krótkie nogi są na tyle silne, by maszerować 20 km w poszukiwaniu najpiękniejszych widoków; to, że pod moim małym biustem kryje się serce, które ma dla kogo bić i ma kogo kochać, i to, że na mojej krótkiej szyi wspiera się głowa, która w końcu wie, co jest prawdą i nie boi się marzyć!
Nie noszę obcasów ani staników push up, czuję się doskonale w ciut za dużych ubraniach, nie interesuje mnie, który kolor podkreśla moje oczy… Nie mam białej koszuli ani „małej czarnej”, nie wiem jakie są trendy… Dawno nie czułam się tak dobrze w swoim ciele. Już dawno moja głowa nie była tak lekka…
„Teraz mam 33 lata i dotarło do mnie, że to wszystko jest nieważne. Najważniejsze jest to, że moje krótkie nogi są na tyle silne, by maszerować 20 km w poszukiwaniu najpiękniejszych widoków; to, że pod moim małym biustem kryje się serce, które ma dla kogo bić i ma kogo kochać, i to, że na mojej krótkiej szyi wspiera się głowa, która w końcu wie, co jest prawdą i nie boi się marzyć!”
Marta, jakie to jest PIĘKNE! Dziękuję. ❤️❤️❤️
Marta, szacun. Zawsze cenilam swoje cialo za to, 'jak dziala’, ze moge dzieki niemu isc, tanczyc…. Ale dopiero teraz, gdy za moment skoncze 41 lata otwieraja mi sie oczy – ze wcale nie musze wygladac 'najlepiej jak moge’ (choc od zawsze mierzilo mnie namawianie do 'podkreslania swoich walorow i opieralam mu sie skutecznie – a moze ja wcale nie chce, zeby faceci na ulicy dostrzegali moj biust). Szkoda ze nie mialam tej swiadomosci w Twoim wieku :-)
Kasia, dziekuje za ten madry tekst.
Ament ❤️
Ale wolno mi uważać, że jest coś takiego jak stosowność, wypracowane przez kilka ,co najmniej , pokoleń -zasady starannego ubioru, klasyka, respektowanie codziennego dress codu. reguły kolorystyczne et cetera?
i że stosując to wszystko mogę sie doskonale czuć i wyrażać siebie?
Czy to już zabronione?
:)
Wszystko Ci wolno uważać, ale ja nie muszę się z Tobą zgadzać. :)
No właśnie wiele osób ma w nosie zasady wszelkie i mszę ocierać sie o czyjeś spocone plecy, stawać oko w oko z obnażoną pachą , znosić widok gołych stóp i niemal całego ciała na cmentarzach, w świątyniach, w urzędach.
Ja już nie piszę o wyborach fasonów, kolorów czy stylu .
Ja domagam sie tylko poszanowania dla zasad, które ludzkość wypracowała , do nich należy zbiór zasad określających stosowność ubioru.
Bożeno, poza skrajnościami typu golizna na pogrzebie to zobacz, zbiór zasad określających stosowność ubioru też się dynamicznie zmienia na przestrzeni lat. Gdy w urzędzie nie ma klimatyzacji to co złego jest w sandałkach czy eleganckiej bluzce bez ramion?
Opowiem o takim swoim doświadczeniu. Kilka lat temu opiekowałam się grupą izraelskich studentów, goszczących w Warszawie. Uderzało jak byli doskonale ubrani, jak elegancko, świeżo i stylowo wyglądali. Skomplementowałam ich i zaczęliśmy rozmawiać o sposobie ubierania sie i dosyć uderzającym kontraście między nimi i młodzieżą z Warszawy. Pierwsze co uderzało to brak tatuaży. Drugie to doskonałe strzyżenie , bardzo klasyczne. Chłopcy krótkowłosi, dziewczyny różnie , ale nie awangardowo.
Doskonała jakość ubrań- wyglądająych jak z ekskluzywnego collegeu .
Pytani , dlaczego ubierają sie właśnie tak odpowiadali, że aspirują do bycia elitą we własnym kraju. Że nieliczenie się z zasadami, z tradycją ,z formą stonowanego, grzecznego ubioru jest równoznaczne z negowaniem tego, co osiągnęli ich ojcowie.
A oni chcą ich zastępować i nie przynosić ujmy rodzinie.
Byliśmy na wystawie prac fotograficznych. Te dziewczyny w kaszmirowych płaszczach, toczkach, ci chłopcy w eleganckich stonowanych kolorach – kurcze to robiło piorunujące, ąle i świetne wrażenie.
Oni się odnajdowali w zasadach, wyrażali siebie wygladem…bardzo correct
Piszesz o młodzieży, która stać na kaszmirowe płaszcze i która ma ojców z wielkimi osiągnięciami – porównanie ich do młodych ludzi z niewielkim kieszonkowym jest niesymetryczne.
Joanno, to nie byli dziedzice wielkich fortun, to byli studenci uczelni z Tel Awiwu aspirujący jak napisałam do bycia kimś ważnym ,we własnym kraju.
Jak mówili ,niedbały, niechlujny, nieadekwatny strój czyni bardzo złe wrażenie na odbiorcach i komunikuje, że człowiek, który nie przykłada staranności do własnego wyglądu , nie przykłada się do innych spraw- pracy, uczciwości, rzetelności.
Kwestia tatuażu to też nie była sprawa religii- młoda Żydówka była zdumiona , że tyle dziewczyn i kobiet demonstruje wytatuowane ramiona i łydki. U nich lekarz, prawnik, biznesmen, nauczyciel, urzędnik państwowy nie mogliby sobie na to pozwolić- a takie zawody chcieli min wykonywać.
A druga sprawa – gospodyni tego bloga preferuje porządne a rzadkie zakupy- pokazuje zestawy z dobrych gatunkowo tkanin i nikt jej nie zarzuca elitarnosci, a ja właśnie za to Ją cenie- za preferowanie jakości .
Bo to też komunikat- mam na sobie porządną, solidną rzecz i taki jestem- cenię jakość – pracy,czy kontaktów międzyludzkich.
Miłego dnia :)
Bożeno, a jak to się ma do mojego pytania o dress code w urzędzie? Trochę się domyślam, a trochę nie do końca wiem, co masz na myśli.
Bardzo prosto, Katarzyno:)
Dress code jest częścią kodu kulturowego , który nas ,ludzi cywilizacji zachodniej połączył.
Zachód preferował okrywanie swej nagości w ważnych momentach, podczas uroczystości, podczas kontaktów z obcym – praca w biurze ,czy urzędzie, w szkole.
Zachód wypracował naprawdę dobre zasady jak wyrazić szacunek przez ubiór , jak podkreślić swoją gotowość do profesjonalnego, uważnego potraktowania drugiego człowieka.
Nagie ramiona nie mieszczą się w kanonie profesjonalnego wizerunku urzędnika- czemu mężczyzna urzędnik nie miałby nosić takiej samej koszulki bez rękawów?
Nagie ramiona doskonale wyglądają w wieczorowej sukni, podczas plenerowych spotkań i w domu:)
Rezygnację z starannego wyglądu ćwiczono w Rosji Sowieckiej- robotnicy przychodzili do teatrów w walonkach i waciakach…
Długo blok wschodni był oglądany jako kuriozum , właśnie z powodu takiego dziwnego podejścia do ubrania.
Do dziś w podręcznikach dyplomatycznych opisywany jest fatalny wizerunek Prezydentowej Kwaśniewskiej podczas audiencji u królowej Elżbiety.
Dobrego dnia:)
Jak się te gołe stopy na cmentarzach, w świątyniach, czy w urzędach przejawiały? Bez butów?
W sandałach , czyli butach z odkrytymi palcami nie uczestniczy się w formalnych uroczystościach.
Pogrzeb jest bolesnym pożegnaniem , kiedy Zmarłemu i jego rodzinie okazujemy współczucie , szacunek, cześć.
Jak ktoś nie wie , jak sie ubrać na pogrzeb polecam fragment Spectre z Moniką Bellucci i Danielem Craig’iem ;)
To jest kanon kodu kulturowego, który sie nazywa Zachód.
Uczestniczyłam kiedyś w pogrzebie tragicznie zmarłej przyjaciółki. Umówiliśmy się, że ubierzemy się na biało. Każdy włożył, co miał – były koszule i spódnice, ale i tenisówki, koszulki, białe jeansy. Nasz smutek i poważanie dla zmarłej oraz jej rodziny nie były przez to mniejsze ani odrobinę. A Lacrimosa zaśpiewana przez nas nigdy nigdy nie brzmiała równie przejmująco.
Czyli wprowadziliście pewną zasadę- wszyscy na biało. Biały w kulturze wschodniej jest kolorem żałoby. Zachód uznał barwę czarną za najbardziej odpowiednią dla wyrażenia powagi .
Nie przyszliście w dowolnych ubraniach, ale UMÓWILIŚCIE się.
To też była pewna zasada. Kod, przekaz, wspólnota.
A nie o to chodzi, żeby wprowadzać nowe zasady? Czy nie tak przebiega ewolucja? Najpierw zakwestionowaliśmy czerń i wybraliśmy inną formę, dokładając znany kod w postaci muzyki. Tak samo możemy zmieniać dress code w innych miejscach. :)
No nie , niezupełnie. biel jest na wschodzie kolorem żałobnym i nawet u nas dla dzieci i młodych zmarłych proponowana jest biel trumny, urny, kwiatów, ubioru . To jest czytelne
Wiesz ja mam ścisły umysł i jabłka dodaje do jabłek, gruszki do gruszek.
Jak Lacrimosa to obrządek religijny, , czółenka i czarna sukienka, garnitur , biała koszula czarny krawat, znicz, powaga, udział w nabożeństwie.
No tak. Bo zamiast czółenek, czarnej sukienki, garnituru i powagi były białe koszulki, tenisówki i jeansy, a zaraz po Lacrimosa odśpiewaliśmy Kumbaya My Lord. Rewolucja może nie, ale ewolucja tak. :)
Ee tam po prostu multi kulti albo homogenizacja.
Zniknie , bo nie ma harmonii:)
Multi kulti – nie spodziewałam się tego w tej dyskusji. Wielokulturowość jest piękna. Myślę, że w tym momencie powinnyśmy zakończyć rozmowę.
To też jakiś dogmat? Dla Ciebie wielokulturowość jest piękna, a dla kogoś innego nie, bo np. miał z nią kiepskie doświadczenia. Może myśleć inaczej niż Ty, czy ma kończyć dyskusję, bo jego poglądy albo doświadczenia nie są takie jak Twoje? Właśnie o tym tonie pisałam wyżej… Mądra osoba nie tylko potrafi bronić swojego zdania, ale potrafi też zrozumieć, że nie wszyscy mimo wszystko się z nią zgodzą, a jej zdanie nie jest prawdą objawioną. Inaczej to zwykła arogancja.
Bożena użyła bardzo pejoratywnego określenia multi-kulti, które implikuje dyskusję w tonie, na który nie mam ochoty. Mogę nie mieć, zwłaszcza u siebie na blogu.
No jeszcze odwołaliście się do dawnego kodu kulturowego .śpiewając fragment mszy żałobnej. Co jest przecież bardzo czytelne i klasyczne:)
Jestem urzędnikiem- mam tatuaże, ale nie uważam żeby przeszkadzało to w pracy lub świadczyło o braku klasy czy kultury. Pracujemy w zabytkowym budynku bez klimatyzacji i nie wyobrażam sobie lata w koszuli z długim rękawem lub pełnych butach, ale…idąc na spotkanie lub bardziej „do ludzi” zakładam pełne buty i marynarkę. Dbam o klasycznie i dobre jakościowo ubrania, ale chyba nie chcę lub nie nawet nie życzę sobie oceniania przez pryzmat kolczyka czy tatuaży i oceniania czy jestem ważna czy nie.
Chce w pracy być miła, uśmiechnięta, pomocna, schludna, a co najważniejsze kompetentna, a do tego wszystkiego między innymi niezbędna jest samoakceptacja niezależnie od jej formy, tego czy korzystamy z usług stylistki czy nie, czy przeglądamy się w oczach innych czy nie, bo jeżeli polubimy się siebie pomimo wszystkich „pomimo” to będzie nam łatwiej, ale też chyba wszystkie wiemy jaka to jest ciężka praca.
No sorry, ale tatuaze o klasie nie świadczą. I to jest wlasnie myslenie w stylu autorki tego bloga, ze jesli ty czujesz sie w czyms dobrze tzn. ze jest dobrze.
Nie, nie jest.
Ani obecnosc ani brak tatuazy o klasie nie swiadcza. O klasie swiadcza inne rzeczy, m.in w jaki sposob reagujemy/oceniamy cos, co uznajemy za odmiennosc.
Iwona (bez tatuazy)
Ale sorry, tekst na blogu nie był o dress-codzie, czy stosowności ubioru, tylko o akceptowaniu siebie i niezgodzie na to, że cała kultura wmawia nam, że musimy wyglądać idealnie.
Według mnie wszystkie te zasady mają sens i potrafią zdziałać cuda jeśli chodzi o pewność siebie i to jak widzą nas inni.
Ale cały „stylistyczny bełkot” nie dotrze do wszystkich. Są osoby, które zawsze będą dobrze czuć się w swoim ciele i nie będą przywiązywać uwagi do trendów czy kanonów i innych stylistycznych zasad (tudzież ograniczeń).
Jednak jest cała masa tych drugich, którzy CHCĄ (lub którym się CHCE) wyglądać najlepiej przez cały czas. Wtedy działają sami lub szukają pomocy u stylisty. Są ludzie zapracowani, nie mający czasu na chodzenie na zakupy więc szukają pomocy u personal shooper’a (czyli stylisty) z którym zrobią zakupy w dwie godziny a nie w 6…
Podsumowując, to wszystko zależy i nikt, nikogo nie zmusza do koncentrowania się na wyglądzie zewnętrznym. I sama zawsze powtarzam że najpierw trzeba zaakceptować i pokochać siebie a później szukać opakowania.
Moniko, jeśli ktoś CHCE (bo już napisanie, że komuś się CHCE może sugerować, że tym innym się nie chce, a zatem są gorsi) to niech robi dokładnie tak, jak chce. I tyle. :)
Podpisuję się pod każdym zdaniem. Jak ktos lubi zabawy modą i sylwetką to świetnie, że są takie narzedzia jak porady kolorystyczne itd.. ale nie każdy ma obowiązek to uwzględniać i w ogólne sie tym interesować i słuchać porad na ten temat. Ja bardzo lubię o takich narzędziach słuchać i czytać, tzn. o sylwetkach, kolorach , ubraniach, zestawach itd.. ale jak przychodzi do ubrania siebie to i tak wybiorę to co lubię i co mnie się podoba i mam te wszystkie porady gdzieś, mimo , ze sylwetkę mam bardzo trudną do znalezienia odpowiedniego rozmiaru. Nie każdy jednak musi się tym interesować.
Myślę, że właśnie nie chodzi o to aby traktować te wszystkie stylistyczne porady jako 1:1 i bezrefleksyjnie ubierać się w coś tylko dlatego, że ktośtam, gdzieśtam opisał, że w to mamy się ubierać. Chyba bardziej chodzi o to, aby za pomocą tych rad znaleźć coś co nam odpowiada i będzie w zgodzie i z naszą sylwetką oraz tymi wszystkimi „zasadami” , ale też z naszym gustem i upodobaniami.
Świetny tekst! To jest temat, który ja odbieram bardzo osobiście. Noszę ubrania w rozmiarze 46, jestem wysoka i moja sylwetka jest w miarę proporcjonalna, ale jest baaaardzo daleka od „ideału”. Teraz nie jest to dla mnie problemem, ale kiedyś było. Mój styl niczym się nie wyróżnia, lubię jeansy, t-shirty, kardigany. I o ile takie ubieranie się na co dzień nie było problematyczne, to latem był to jakiś koszmar. Bo kto to słyszał ubierać szorty, jak ma się taki cellulit – „musisz nosiś przynajmniej rybaczki i to czarne, bo wyszczuplają. Bluzka na ramiączkach z takimi ramionami, o nie! krótki rękaw minimum, a najlepiej do łokcia. Strój kąpielowy dwuczęściowy – Nigdy!“. Za przeproszeniem chrzanić to! Jak mam przy 30 + stopniach ubierać się w długie rękawy i na czarno? Teraz w mojej szafie nie ma ani jednej czarnej rzeczy, noszę długości, jakie mi odpowiadają, fasony, jakie mi się podobają i czuję się fantastycznie. No i może ktoś tam się na ulicy krzywo spojrzy za plecami, ale co z tego? Nie zależy mi na aprobacie pani X spotkanej przypadkiem w mieście Y.
A dlaczego zasady dress codu tak łatwo akceptujesz?
Tu jest ogromne pole do nadużyć, np. wymóg wysokich obcasów itp. A czy prawnik w krótkim rękawie pracuje gorzej niż w długim?
Zasady stylizacji według mnie są w porządku, trochę jak z zasadami fotografii. Nie przestrzegając ich celowo osiąga się ciekawy efekt. Ja nie interesuję się fotografią ani stylizacją swojego wyglądu, ale niektóre zasady znam i czasem stosuję, bo to chroni od nieudanych zakupów. Bywa i tak, że kupuje się coś, co dobrze wygląda na wieszaku, ale na nas tak sobie i czujemy się wtedy w tym tak sobie…
O ile pamiętam, Basia Szmydt pisała, jak pomogłaś jej zmienić szafę, tak by w ubraniach chciało się chodzić, i to właśnie przez dobór marynarki do sylwetki i innych sposobów zaznaczania talii.
Akceptuję dress code bez nadużyć. Przykładowo, rozumiem, że powaga sądu wymaga ode mnie braku krótkich spodenek i stroju kąpielowego. Nie uważam jednak, że stanie się dramat, jeśli nie włożę obcasów, albo marynarki. Podobnie idąc na pogrzeb ubiorę się na ciemno (niekoniecznie czarno) zgodnie z zasadami, chociaż kiedyś uczestniczyłam w pogrzebie, na którym umówiliśmy się na białe stroje.
Tak, pomagałam Basi z szafą, ale moja pomoc nie polegała na wskazaniu jej zasad, którymi ma się kierować, ale na pokazaniu opcji, z których mogła sobie wybrać. Gdybym kierowała się zasadami, Basia wyglądałaby zdecydowanie inaczej. ;)
Super treść. Właśnie jestem po kilkugodzinnym porządkowaniu szafy ( z lata na zimę) . Mam chęć wyrzucić to wszystko czego nie lubię, co mnie męczy, gryzie , co podkreśla , uwypukla, akcentuje itd przy jednoczesnej niechęci do męczenia swojego ciała. Dość tego ?
Brawo ?
Parę lat temu wyglądałam jak szara mysz. W mojej garderobie było mało koloru. Pomalowałam włosy na rudy. Był odważny ale tylko przykuwał problemy z osobowością. Zrobiłam analizę kolorystyczna (sama). Część szafy wyrzuciłam i poczułam się z tym co miałam trochę lepiej. Zaczęłam dodawać beże, brzoskwinie, niebieskie. Zaczęłam tworzyć bazę jednocześnie pracując nad sobą. Wróciłam do naturalnego koloru wlosow. Po paru latach zaczęłam sięgać po pojedyncze kolorowe rzeczy: czerwony, morski. I czuję się w nich świetnie ! Parę lat temu nie byłabym w stanie ich nosić jak druga skórę. Po dwóch ciążach zaakceptowałam rozstępy na brzuchu i już mniej jędrne piersi. I czuję się dobrze że sobą. Łącze różne rzeczy i ważne że ja się w nich dobrze czuje. I to widać ! Ludzie zauważają zmianę choć trzon mojej szafy pozostaje bez zmian. Bo to nie ubranie mnie zdobi. Tylko to że ja jako ja rozkwitam i to się przekłada również na to jak się maluje czy ubieram.
W samo sedno! Hahaha, od razu mi się skojarzyło z oburzeniem mojej mamy, że na kolejne wesele idę w tej samej sukience :D i że sama się czeszę, a nie chodzę z tej okazji do fryzjera. Za diabła nie mogła zrozumieć, że jak to nie mam potrzeby zakupu nowej sukienki??? Skoro przecież mnie na to stać. A ja kompletnie nie mam problemu z tym, że ktoś może mnie wg mojej mamy obgadać, że nie mam nowej kiecki. Sama nie oceniam wyglądu innych, a już za Boga nie pamiętam, jak ktoś był ubrany :D
Bo tego się nie pamięta! Kiedyś zrobiłam eksperyment i nie mówiąc nic nikomu przez tydzień chodziłam w takich samych ubraniach. NIKT nie zauważył. ;)
Mnie kiedyś ktoś zwrócił uwagę. Było to na majowym weekendzie, kilkadziesiąt osób razem. Było chłodno, więc choć bluzkę miałam codziennie inną na to był przez 2 dni wielki kardigan. Trzeciego dnia się ociepliło i jeden mężczyzna powiedział: wreszcie masz coś innego na sobie. Trochę przykre to było, a sweter potem poszedł w świat:)
Iwona, mam podobnie. Kupiłam sobie sukienkę (nie jakąś „klasyczną, którą można stylizować na wiele sposobów i za każdym razem wyglądać inaczej”, a wręcz przeciwnie złotą, błyszczącą, zwracającą uwagę) i od kilku lat na wszystkie imprezy typu wesele ją zakładam. Po co mam tracić czas i pieniądze, szukać kolejnej sukienki, skoro w tej czuję się i wyglądam (moim zdaniem :p) rewelacyjnie. Kasiu, co do Twojego eksperymentu. Ja przez pewien czas nie miałam w mieszkaniu szafy, więc część ubrań przechowywałam u rodziców. W mieszkaniu miałam tylko niezbędne minimum, około 5-6 zestawów do pracy i 2 wygodne, domowe. Ciągle to samo przez bite kilka miesięcy. Kiedyś na lunchu w pracy, przy jakichś pogaduszkach powiedziałam o tym koleżankom i ich reakcją było „aaa… to dlatego zawsze tak elegancko wyglądasz”. Nie żadne „to dlatego zawsze wyglądasz tak samo/ciągle nosisz to samo/nudno się ubierasz”. Nie warto skupiać się na tym, co sobie pomyślą o nas inni. Warto zamienić czas poświęcany na zastanawianie się co inni pomyślą, na zastanowienie się czego my tak naprawdę chcemy, potrzebujemy i co sprawia nam radość.
No właśnie niestety takie osoby są częściej niż nam się zdaje, a w pewnych środowiskach (szczególnie mniejszych) jest to wręcz hobby, żeby obczajać, kto na jakiej imprezie miał jaką kieckę, a potem szeroko to komentować. Zdjęcia z imprez ich przyjaciółmi, wierzcie mi :> Tu zostaje jedynie kwestia naszych reakcji na takie zachowania.
nie zauważył, czy nie powiedział, że zauważył? ja bym zauważyła i nie powiedziała, bo to nie kulturalne.
Jest to trudny temat. Z jednej strony to ważne by być sobą, jednak jest to dość łatwe gdy ma się „standardową” budowę i jest się ogólnie atrakcyjnym. Gdy ktoś mówi o bladej cerze czy krzywych nogach to łatwo powiedzieć „mam to w nosie”. Wizualna strona Ciebie i Twojego bloga ma znaczenie. Masz szczęście, że nie przejmując się wyglądasz dobrze i Twój blog także :)
Kasiu, przeczytaj sobie koniecznie wspaniały komentarz Marty poniżej, która napisała o sobie, że „Mam 152 cm wzrostu, szerokie biodra, spore pośladki i uda, a przy tym nieduży biust i drobne ramiona. Mam też tendencję do tycia.”
Możesz mi nie wierzyć, ale ograniczenia w głowie są dość uniwersalne i dotyczą wszystkich sylwetek.
Można stać się niewolnikiem dążenia do ideału i można dostrzec w swoim ciele ideał dla samej siebie. Mi porady dotyczące analizy kolorystycznej i doboru fasonów do figury pomogły właśnie w dostrzeżeniu tego, że z moim ciałem wszystko jest w porządku. Właśnie wtedy, gdy ubierałam się nie zważając na kolory i kroje, gdy moja figura i typ urody kompletnie ginęły w starciu z moją garderobą, nie czułam się dobrze ze swoim ciałem. A dzięki ubraniom podkreślającym atuty gruszkowej figury wreszcie pokochałam moje krągłe biodra i odkryłam jak świetną 'bazą’ dla ciuchów jest moje ciało :) Myślę, że jak wszędzie, i tu, potrzebny jest złoty środek. Bo to, że wiem, jakie kolory i fasony pasują do mnie najlepiej, nie oznacza sztywnego trzymania się tych zasad. Podobnie jak Ty Kasiu, bardzo lubię kolor szary, co nie komponuje się zbyt dobrze z moim ciepłym typem urody, ale mam w swojej szafie szare ubrania, które po prostu łącze z innymi kolorami :)
Też tak mam, że analiza dokonana przez stylistkę pozbawiła mnie kilku kompleksów i pozwoliła łaskawiej spojrzeć na siebie. Świadomość swojego typu kolorystycznego i typu urody ułatwia mi zakupy i zestawy. Ułatwia – bo wybieram z tego to, co mi odpowiada, nie noszę fasonów, w których źle bym się czuła (np. mini). Nie ma więc żadnego narzucania. Chcę w miarę dobrze wyglądać, nie straszyć otoczenia, dobrze się czuć sama ze sobą – tzn. czuć się swobodnie i nie myśleć o swoim wyglądzie, wiedząc, że jest ok.
Super, bardzo fajnie to brzmi! :)
Kiedyś też miałam takie podejście, czemu ona świadomie wybiera ubrania w których jest „brzydka” ale na szczęście to się zmieniło. rok temu wyprowadziłam z rodzinnego miasta na 80 tyś ludzi do Katowic i powoli się zmieniło moje podeście. Od lat mam problem z moimi łydkami, śmieje się że kiedyś w narkotycznych szale wytnie sobie kawałek ciała by w końcu były węziutkie i chudziutkie. Od lat stawiałam na spodnie mocno, MOCNO przylegające go ciała, wąskie aż do kostek. Ale stałam się nową lepszą wersją siebie, spałam się Wiktora z Katowic która ma kombinezon o prostych, szerokich nogawkach ( z moimi szerokimi udami, kto to widział) i kończący się w połowie łydki! Mam dzwony, szerokie „pogrubiające” spodnie, od lutego nie używam podkładu. Jest mi dobrze, w końcu. Zajęło mi to kilka miesięcy, jeszcze trochę sporo drogi do przebycia ale już jest mi dobrze. Chyba dlatego że już nie miałam podejścia O nie zaraz mogę spotkać dowolną osobę ze szkoły z która rozmawiałam raz trzy lata temu. Jakoś to mnie uwolniło, ogółem Katowice trochę zmieniły, odkryłam less waste i minimalizm, codzienne spacery i zaczynianie dnia od wody z cytryną.
Ech, jeżeli mnie się czyjeś zestawy ubraniowe prezentowane na blogu nie podobają, po prostu nie komentuję… nie wszędzie trzeba wciskać swoje trzy grosze. Ja lubię czasem poczytać porady stylistów, ale biorę pod uwagę tylko, jeśli współgrają z moim własnym stylem i „flow’; na pewno nie przejmuję się wszystkimi „musisz mieć w szafie to, to i tamto” :) ja nic nie muszę. Natomiast zasady typu: jak luźna góra, to dopasowany dół i na odwrót, chętnie stosuję, bo po prostu uważam, że są dobre.
Najlepiej wygląda się wtedy, gdy człowiekowi podoba się to jak wygląda. Nie innym, Tobie. Ty się masz dobrze czuć. Nie wiem kto mógł kiedykolwiek powiedzieć, że masz krzywe nogi. Pozdrawiam:)
Mam 39 lat, figure bliska (z naciskiem na: bliska :D) idealu: wzrost 172, biust 70G, talia ok 70, biodra ok 90 (to bez ciazy, w ktorej obecnie jestem hahaha, obecny rozmiar talii przemilcze) – od liceum nosze to, co chce i w czym mi wygodnie, od kilku lat nosze tylko bawelne, len, welne lub jedwab. Glownie z lumpeksow, wiec zadne tam „fasony na czasie”, raczej: ponadczasowe. Do tego sie garbie (ciezki biust) i wisi mi brzuch (bledy fizjo- po poprzednich ciazach). I czuje sie w moich naturalnych szarych przewaznie ubraniach cudnie! Mimo, ze kiedy spojrze w lustro to obiektywnie widze „worek”. I co z tego? Ja sie czuje tak wygodnie, ze nikt nie widzi bledow sylwetki (ubrania) tylko moje dobre samopoczucie.
Mimo, ze zasadniczo pracuje w korpo.
Fakt, ze w stroju „na rekrutacje” malo kto mnie rozpoznaje :D – TAKA zmiana. I dobrze, raz na czas niech sie ludzie dziwia a komentarze: ale musisz czesciej nosic X, Y albo Z – puszczam z usmiechem mimo uszu i wracam do swojego lnianego/welnianego oversizu :)
Pozdrowienia dla wszystkich, ktorzy sie dobrze czuja ze soba w swoim ciele i ubraniach!!!!!
(a tym bardziej dla tych, co maja z tym problem)
„Wyglądać jak najlepiej się da”, to nie było do ciebie droga Kasiu, tylko do koleżanki komentującej, która napisała, że skoro jest gruba to we wszystkim wygląda grubo. Dlatego napisałam, że jak się chce, to każdą sylwetkę można ubrać, by wyglądać dobrze lub jak najlepiej się da. A tu taka burza w szklance wody :D Cytat pogrubioną czcionką…. Ja nie lansuję tutaj jakiś wytycznych, tylko skomentowałam jakie zestawy mi się podobają, a jakie nie do końca i dlaczego.
no ale co za argumentacja “Poza tym te zestawy z białymi spodniami i ciemnoszarą lub czarną górą pogrubiają, a chyba każdego dnia chcemy wyglądać dobrze?” – no tak bo jak “pogrubiają” to antyteza “dobrze”? czy jak zakładamy ubrania, które optycznie poszerzają naszą sylwetkę, to nie wyglądamy dobrze? Że już nawet nie wspomnę o efekcie POGRUBIENIA na sylwetce 34/36, straszne, może ktoś pomyśli, że nosi większy rozmiar :D
Basiu, ale mnie dokładnie o to chodzi. :) Napisałaś, dlaczego konkretne zestawy Ci się nie podobają, a mnie się nie podoba ten tok rozumowania, że „chyba każdego dnia chcemy wyglądać dobrze”. A co, jeśli nie chcemy? ;) A co, jeśli dla mnie co innego oznacza dobrze? Nie oznacza to, że nie możesz wyrazić swojej opinii, tylko ja się nie muszę z nią zgadzać, i temu daję wyraz.
Nie obraź się, ale pokrętne trochę to twoje rozumowanie, Rozumiem, że bronisz swojej tezy, że niech każdy ubiera się jak chce, nawet jeśli wygląda brzydko dla innych, najważniejsze, że jemu się podoba. Jak chce eksponować krótką szyję i krzywe nogi to proszę bardzo. Oraz drugą tezę, iż wszystkie twoje ubrania pasują do siebie w każdym zestawie Natomiast ja jestem oślepiona jakimiś wytycznymi Każda kobieta chciałaby każdego dnia wyglądać dobrze, myślę że ankieta anonimowa byłaby 100%. tylko oczywiście nie zawsze się chce, nie zawsze się wie jak. lub po prostu brak czasu, możliwości. Może wyraziłam się niefortunnie, że te zestawy pogrubiają, bo miałam na myśli raczej zaburzenie proporcji sylwetki, typu poszerza w biodrach, zwęża ramiona, skraca nogi. Ta burza jest zupełnie niepotrzebna, ale przynajmniej miałaś temat na kolejny wpis. Rozumiem że w komentarzach mamy sobie pić z dzióbków, a inne zdanie pozostawiać dla siebie
właśnie otrzymałam newslettera od innej blogerki poruszającej się w tematyce minimalizmu, zajawka nowego posta – „Idealne spodnie powinny podkreślać to, co w sobie lubimy najbardziej, a niestety bywa tak, że źle dobrane kroje karykaturalnie zniekształcają nasze sylwetki, na przykład wyglądamy na drobniejsze, szczuplejsze, grubsze, niż w rzeczywistości jesteśmy”. OTÓŻ NIE. Idealnie dobrane spodnie to takie, w których ja się świetnie czuję :) I ktoś poczuje się świetnie w spodniach, które idealnie podkreślają jego/jej atuty (wydłużą czy wysmuklą nogi itp.), a ktoś inny w spodniach, w których czuje się pewnie, lubi ich kolor, czy krój, nawet jeżeli (o zgrozo!) POGRUBIAJĄ (to jest w ogóle chyba najstraszniejsza groźba, jaką zawsze podkreśla się w tekstach o dobieraniu ubrań do sylwetki). Sama stosuję oba te podejścia w zasadzie zamiennie, w zależności od okazji, nastroju czy potrzeby. Fajnie, że powstał taki wpis :) czasem mnie przerażają komentarze pod Twoimi stylizacjami, w szczególności te „troskliwe” lub pod hasłem „wyglądałabyś lepiej, gdyby…”.
no ale co za argumentacja „Poza tym te zestawy z białymi spodniami i ciemnoszarą lub czarną górą pogrubiają, a chyba każdego dnia chcemy wyglądać dobrze?” – no tak bo jak „pogrubiają” to antyteza „dobrze”? czy jak zakładamy ubrania, które optycznie poszerzają naszą sylwetkę, to nie wyglądamy dobrze? Że już nawet nie wspomnę o efekcie POGRUBIENIA na sylwetce 34/36, straszne, może ktoś pomyśli, że nosi większy rozmiar :D
Ano właśnie! To pokazuje jak bardzo głęboko „siedzimy” w wymaganiach. Właśnie to budzi mój sprzeciw. Mówienie kobietom (przy dobrych intencjach, co do tego nie mam wątpliwości), że jeśli będą wyglądały na drobniejsze, szczuplejsze itp to będzie to „karykaturalne zniekształcenie sylwetki”. Nie wspominam o pogrubianiu, bo masz absolutną rację (moja przyjaciółka właśnie robi w tym temacie swoiste badanie społeczne, choć jednostkowe – mam nadzieję, że zdecyduje się to opisać) – POGRUBIANIE czyha jak wielki potwór z zębiskami gdzieś w ukryciu, gotowy zaatakować.
Jeszcze dodam tylko, że korzystanie z rad stylistów, specjalistów od ubioru i kolorystyki jest dokładnie tym samym co korzystanie z rad architektów, plastyków, logopedów, radców prawnych, kucharzy, projektantów ogrodów i tak dalej.
O lekarzach nie piszę:)
Świat nam się wyspecjalizował i nie wszyscy mają czas zgłębić każdy temat i zdoktoryzować się w każdej dziedzinie.
Wszyscy zachwycają sie domem Katarzyny, a on powstał w wyniku rozmów inwestorów i architekta.
Bożeno, nie mam żadnych „problemów” z tym, że ktoś korzysta z pracy stylistów. Mój tekst dotyczy zupełnie czegoś innego. Jak to fajnie ujęła Marta: mój tekst to „poparcie dla niezgadzania się na to, by wciskano nas w jeden schemat i by mówiono nam co jest ładne, a co nie”.
Ależ ja tylko wyakcentowałam jedno- niechęć do ogólnych zasad:)
Jasne, można łamać konwenanse, włoska sprezzatura to nic innego.
Mnie chodzi tylko o to , że warto okiełznąć swoje lenistwo i okazać szacunek sytuacji:)
A ja nie uważam, żeby łamanie nieaktualnych zasad było lenistwem. :) Gdybyśmy nie kwestionowali zastanego porządku, nie wyszlibyśmy z epoki kamienia łupanego. :)
Ewolucja człowieka nie polegała na kwestionowaniu, a na doskonaleniu stanu rzeczy.
Ujścia w bok , są tylko ślepy. Główny nurt płynie niezależnie od tych, którzy mu zaprzeczają.
Ascot pozostanie jaki był, Opera Wiedeńska ze swymi zasadami, które widzowie radośnie przestrzegają takoż, reguły dyplomatyczne – niezmiennie jasne.
Blogowe ogłaszanie rewolucji – ot ileż tego już było:)
Ewolucja polega też na tym, że elegancja odchodzi do lamusa. Wystarczy porównać dzisiejszą ulicę ze zdjęciami z lat 20-tych. Może i takie Ascot się nie zmieni – i wtedy będzie ciekawostką (a może już jest?) trochę muzealną, a może znajdzie się tam buntowniczka w stroju bardziej zgodnym z trendami, która najpierw zostanie obrzucona oburzonymi spojrzeniami, a potem zyska naśladowników i ustanowi nowe normy. Teraz nawet w teatrze widok swetra jest bardziej popularny niż długa suknia wieczorowa i diamenty, a korporacje w ogłoszeniach rekrutacyjnych chwalą się brakiem sztywnego dress codu. Tak jak kiedyś kobiety były zmęczone gorsetem, tak teraz mają dość rajstop w upały, niewygodnych garsonek i męczących szpilek. Poza tym ważniejsze staje się wyrażanie siebie niż przestrzeganie jakichś ustalonych dawno temu norm. Na Zachodzie również, to stamtąd przyszedł ten trend indywidualizmu. Najbardziej (w moim odczuciu) niechlujna dziewczyna z mojego otoczenia robi tam właśnie niezłą karierę, mimo nieuczesanych włosów i wyciągniętego T-shirta. Najwyraźniej jej profesjonalizm i wysokie kompetencje są dla szefów ważniejsze niż wygląd.
P.S. Skorzystałam z usług stylistki – pomogła mi dobrać ubrania tak, aby podkreślały moją osobowość i abym wyglądała tak, jak chcę.
Po cóż więc jakakolwiek edukacja? Po co ekologia i działanie charytatywne?
Wyrażam siebie i mam w nosie trendy proekologiczne, palę śmieci, rzucam pety, mijam obojetnie hospicjum…
Przesadzam?
Nie, chodzi mi tylko o to, że wyrazić siebie można i należy poznając normy, tradycje , historię, i otwierając sie na drugiego człowieka.
Onkolog w koszuli hawajskiej i japonkach?
Chirurg z długimi paznokciami?
A może to niechęć do bycia obytym, wyedukowanym , świadomym, a może złe świadectwo wydajemy swoim mamom , babciom, dziadkom, którzy wiedzieli co to jest kindersztuba?
Ubranie jest komunikatem. Czy tego chcemy czy nie.
Ja zauważam coraz więcej doskonale ubranych ludzi w filharmonii, a jestem tam co piatek.
Muzycy grają we frakach, widownia jest elegancka , bez wieczorowych toalet, choć na wieczorze z Jaroussky’m długie , wieczorowe suknie i smokingi nie były rzadkością/
Blog Mr Vintage jest absolutnym fenomenem. Mężczyźni zaczęli widocznie o siebie dbać, podręcznik Adama Granville’a rozszedł się błyskawicznie.
I jeszcze zapytam…znaczy w corpo w którym jest dress code …mamy się ubierać …ze strachu? :D
Bożeno, myślę, że operowanie skrajnościami jest niepotrzebne. Jest przepaść między chirurgiem z długimi paznokciami a dziewczyną w korpo, która zamiast obcasów włoży mokasyny. A onkolog w hawajskiej koszuli i japonkach na dziecięcym oddziale złagodzi stres u pacjentów. I masz absolutną rację, wyrazić siebie można, a nawet należy, otwierając się na drugiego człowieka.
Natomiast chciałabym wrócić do meritum tekstu, bo on zupełnie nie dotyczy dress code, a wręcz przeciwnie. W moim tekście nie ma wołania do łamania zasad, a do otworzenia się na drugiego człowieka nie poprzez pryzmat sztywnych kanonów piękna.
Edukacja jest po to, aby nie wymyślać koła na nowo, wyciągać naukę z błędów i myśleć, co z osiągnięć ludzkości brać dla siebie, a co odrzucić. Nie wszystkiego należy się trzymać. Czy kobieta, która pierwsza wyrzuciła gorset wydała złe świadectwo swojej mamie i babci? Oczywiście! Jestem jej za to wdzięczna.
Tak, ubranie jest komunikatem i niech każdy sam decyduje jak ten komunikat ma wyglądać. Znajomość listy klasyków i zaleceń nie oznacza, że musimy się do niej stosować, bo jak nie to ostracyzm/zrujnowana kariera/brak faceta:) Dlatego popieram wpis Kasi w całej rozciągłości.
unikasz Inko…ale niech Ci będzie, :) przecież ja nie narzucam stylu, komunikuj co chcesz, i jak chcesz.
Ja tylko pokazuję, że ludzie stworzyli już zasady klasycznego ubioru, odrzucające nadmierne eksponowanie ciała w kontaktach służbowych.
Stworzyli też kanony piekna i one ulegają zmianom, pewnie:)
Ale Coco Chanel która wyrzuciła gorset…mój Boże , niechby każda kobieta ubierała sie tak jak Coco.
Cierpliwie tłumaczę są momenty w zyciu każdego człowieka, w których warto zrozumieć po co kanony i zasady zostały stworzone.
Np dyktando językowe:D
Kończąc opowiem o koledze, ktory zawsze pisał spójnik: że przez rz czyli rze i naszej polonistce odpowiadał – tak mi sie lepiej podoba.:)
Ciekawe, czy robi tak do dziś?
Żostańmy więc przy wspólnym punkcie – otwierajmy sie na ludzi i szanujmy ich, jak sami siebie:)
Pięknego dnia:)
Wzajemnie! :)
chciałabym zauważyć że wpis „jak zaakceptować swój wygląd” powstał pod wpływem komentarza że można było zestawić stroje korzystniej dla sylwetki; a dotyczącego capsule wardrobe do biura – gdzie wszystkie zestawy są bardzo klasyczne i eleganckie (no chyba że za szaleństwo uznamy krótki rękaw i białe spodnie). A wiele obecnych komentarzy jest napisanych w tonie jakby Pani Kasia co najmniej namawiała do ubierania się niechlujnie i byle jak.
Zasady klasycznego stroju mówią że spódnica nie powinna być za krótka, dekolt nie powinien być za głęboki, panowie powinni nosić długie spodnie itp. Nigdzie w zasadach klasycznego stroju nie jest napisane że trzeba starać się wyglądać najszczuplej jak się da, tuszować talię czy nogi… to jest trzeci wątek, zupełnie niezwiązany z tematem :) tj jeszcze mniej niż porady stylistki.
Jeśli dziewczyna która powiedzmy ma grubsze łydki (co powinno być traktowane jako cecha wyglądu, a nie wada), zgodnie z zasadami klasycznego stroju założy ołówkową spódnicę do kolan to ma do tego prawo i nie powinna czuć się źle że widać jej łydki. Nawet jeśli koleżanki uznają że lepiej wyglądałaby w spodniach albo długiej spódnicy (jeśli dobrze pamiętam to długie suknie to strój wieczorowy).
Nie warto:) ja wolę leżeć z książką w ręku niż prasować, celem okazania szacunku innym :) skoro mnie nie przeszkadza moja niewyprasowana bluzka, to dla innych tego też nie zrobię:)
Cześć,
Ubierajmy się tak, abyśmy my się w tym dobrze czuli, a nie ludzie, którzy na nas patrzą :)
Pozdrawiam
Kasia z figurą ziemniaka :D
A czy przy okazji uważasz, że wypada komuś psuć widok/humor swoim wyglądem? Że może nas nie obchodzić samopoczucie innych ludzi?
Czyli nie mogę się ładnie ubrać gdy wiem, że zazdrosnej koleżance zepsuje to humor??
To dalej wywoła u Ciebie dobry humor :D
Pozdrawiam
Kasia
Jeśli inni ludzie psują sobie humor moim wyglądem to powinni iść na terapię. Z całym szacunkiem, mądrzy ludzie nie zwracają uwagi na wygląd innych.
Pozdrawiam
Kasis
Zdaje się, że zwracanie uwagi na wygląd innych jest automatyczne dla naszego mózgu – człowiek musi wiedzieć, czy wróg czy przyjaciel. Cały czas kwalifikujemy rzeczywistość, wkładamy do różnych kategorii – to warunek przetrwania.
Wolisz mieszkać w pięknym otoczeniu czy kupisz mieszkanie z widokiem na jakieś rudery czy wysypisko śmieci? Chodzi mi o kategorię piękna, a także o wyrażanie szacunku także poprzez wygląd.
Co innego widok z okna co innego ocenianie człowieka. Wiem, że podświadomie oceniamy osoby w pięć sekund, ale jednak moim zdaniem warto poświęcić więcej czasu, żeby kogoś poznać od środka, a nie oceniać po samym wyglądzie. :)
Pozdrawiam
Kasia
W tym wszystkim chodzi mi o to, czego wymagam od siebie od jakiegoś czasu. Nie mówię o strojeniu się czy stylu, bo nie mam do tego talentu itd, ale o niestraszeniu ludzi. Np. fatalnie wyglądam cała w czerni.
Innych uczę się nie oceniać.
A widok z okna mam właśnie na wielkie składowisko rupieci wszelakich na działce sąsiada. I nic z tym nie można zrobić. Ma prawo, bo jego teren. To trochę analogiczne z ubieraniem się. Prawo ma, ale czy powinien z niego korzystać, bo ma hobby zbieranie śmierci?
Agnieszko, jesli tylko chcesz, to nos te czern. Jestem normalna, wiec Twoj widok mnie nie straumatyzuje.
Wygląda na to że jestem jakimś dziwolągiem. Nie zwracam uwagi na to, w co ktoś jest ubrany. Nie koduję tego. Rozmawiając z kimś zawsze patrzę mu prosto w oczy. Zwracam uwagę na to, co dana osoba mówi i w jaki sposób się zachowuje. Na tym właśnie opieram pierwsze wrażenie dotyczące nieznanej mi jeszcze osoby. Nie na tym jak wygląda.
Zgadzam się.
Ten ktoś wcale nie musi na mnie patrzeć jeśli nie odpowiada mu moja estetyka. Może zmienić obiekt zainteresowania.
Bardzo wartościowy tekst. Zgadzam się, że nie powinnyśmy narzucać sobie kanonów piękna i być ich niewolnicami. Ja mam jednak ogromny problem swoim wyglądem. Praktycznie od zawsze. Problem w tym, że podoba mi się zupełnie inny typ urody i inny typ sylwetki. Urodzenie dwójki dzieci też specjalnie mojemu ciału nie pomogło. Nie mam nadwagi, ale sam kształt mojego ciała po prostu mi wizualnie nie odpowiada. Nie umiem go zaakceptować ani tym bardziej polubić. Wręcz chyba go nie cierpię. Wiem, że mogę sobie współczuć bo jak można codziennie obcować z kimś, kogo się nie cierpi ale naprawdę tak mam. Rozumiem rady typu : zaakceptuj się, ciesz się z tego co masz – zdrowia, nóg, rąk, możliwości-problem w tym, że nie potrafię ich przełożyć na rzeczywistość. To tak jakbym tłumaczyła komuś kto lubi czekoladę a nie lubi cukierków, że musi pokochać cukierki bo tylko je ma w kuchennej szafce. A on nie chce cukierków i już bo jego smak jest inny. Ciężko mi to wyjaśnić, zazdroszczę wszystkim którzy się kochają i akceptują. To jest chyba największa siła i dar jednocześnie.
Mam niepełnosprawne dziecko. Nie pocieszy to Ciebie, ale może sprawi, że spojrzysz na siebie inaczej. Nie dostajemy tego, czego sobie życzymy. Nie zawsze…
Mam też przyjaciół w naprawdę dużych rozmiarach i kocham ich z całych sił. Nie unikam gadania o ich problemach i nie udaję, że ich nie rozumiem.
Ładni mają łatwiej. To już dawno ktoś powiedział.
Ale trudne daje ogromne siły, jak sie zrozumie , że to już tak będzie zawsze.
Bo warto żyć . Zawsze.
Bożenko dziękuję Ci za ten wpis. Ściskam mocno a Twoje dziecko jest na pewno najcudniejsze i najukochansze na świecie :) Ja nie chciałabym, żeby ktokolwiek myślał, że porównuję mój brak akceptacji z prawdziwymi, realnymi problemami. Ot po prostu zdaję sobie sprawę, że moim słabym punktem nie jest ciało tylko głowa. Podziwiam szczerze ludzi którzy szanują i cenią siebie i swoje życie. W stosunku do innych zawsze mam dużo pozytywnych uczuć i wyrozumiałości. Nie wiem dlaczego nie umiem ich mieć dla siebie. Pozdrawiam ciepło :)
też tak mam. Dlatego frustrują mnie teksty takie jak ten który komentujemy, bo z tekstu wynika, że moje kompleksy powstały z komentarzy innych. A wcale że nie. Jestem jedna z tych osób, które wybiera bramkę nr 1: idealne ciało w łachmanach. Nie interesuje mnie zdanie innych. Codziennie staje przed lustrem i widzę NIE to co bym chciała. Taki jest mój problem, nie zasady czy obcy ludzie.
Iwono, a zastanawiałaś się dlaczego tak naprawdę dążysz do idealnego ciała? Skąd ten problem i niezadowolenie?
Bo ma oczy?
w punkt :-)
Bardzo mi przykro, naprawdę, ale oczywiście rezygnacja z dociekania powodów jest Twoim osobistym wyborem.
Kasiu, nie ma tu wielkiej filozofii, czuje się gorsza od innych, innych uważam za ładniejszych i mądrzejszych; ale nie wynika to z tego, że ktoś mi coś powiedział, czy wytknął, tylko najzwyczajniej mam oczy i umiem porównywać.
Rozumiem, oczywiście, tylko uważam, że tu jest większa filozofia. Dziecko nie rodzi się z poczuciem, że jest brzydsze i głupsze – takie przekonania powstają najczęściej na etapie wychowania, rozwoju emocjonalnego i społecznego. Mogą być zupełnie nieuświadomione. Często dopiero na terapii docieramy do źródła, możemy przepracować schemat i uwolnić się od niego. Wtedy oczy mogą zobaczyć w lustrze nie kogoś brzydszego i głupszego od innych, ale kogoś wartego bezwarunkowej miłości tu i teraz. Bez względu na to, co postanowisz, życzę Ci z całego mojego serca, żebyś kiedyś poczuła się wystarczająca ładna i mądra, bo to naprawdę wspaniałe uczucie.
Ktoś kiedyś powiedział, że piękno tkwi w oku patrzącego…
Bardzo dobrze Cię rozumiem. Zdecydowanie bramka nr 1. Piękne ciało broni się samym sobą. I nie chodzi tu właśnie o spojrzenia innych tylko własne.
” Panie Jeżu, kto tworzy te zasady? Kto ma prawo stwierdzić, że jedna sylwetka jest najlepsza i cała reszta powinna dążyć do wskazanego ideału?”
yyyym, myślę, że gdzieś tak Witruwiusz 1 w.p.n.e, a potem doklepał to Leonardo Da Vinci.
I nie da się ukryć, że proporcje MAJĄ znaczenie.
Oczywiście nie można dać się zwariować, każda skrajna postawa jest niezdrowa, ale dobrze wiedzieć jakie mamy atuty, a jakie wady i jak to możemy (oczywiście jeśli chcemy) wykorzystać lub ukryć.
+
Vitruvius Marcus OK:)
Kluczem jest właśnie to „jeśli chcemy”. Osobiście nie mogę narzekać na sylwetkę, mam 42 lata, 177 cm wzrostu, a więc jestem wysoka i ważę 70 kg. Mam talię, jestem raczej proporcjonalna. Chciałabym ważyć trochę mniej i gdyby ktoś powiedział mi „hej, mogę zabrać Ci w tej chwili 5 kg” , to bardzo proszę. Mogę też te 5 kg schudnąć – zaprzeć się – nie jeść słodyczy, ograniczyć węglowodany, ćwiczyć 5 razy w tygodniu. I jak już schudnę, to pilnować się, żeby nie przytyć. Da się zrobić. Jestem pewna, że wtedy wyglądałabym o wiele lepiej. Problem w tym, że nie chcę. Nie chcę poświęcać na to swojego czasu, energii. Szkoda mi zaprzątać sobie tym głowę, wolę zająć się innymi sprawami. Uznałam więc, że taka waga jest dla mnie optymalna, bo nie wymaga ode mnie specjalnych wyrzeczeń, pilnowania się, poświęcania temu zagadnieniu uwagi przy w miarę (podkreślam w miarę) zdrowym trybie życia, jaki prowadzę.
Napisałam wyżej, że to problem nie z myślą, że to problem dla mnie. Myślę jednak, że dla wielu osób to może być problem: „jak to, nie chcesz lepiej wyglądać? przecież 5 kg to nie jest dużo, trochę wysiłku i będziesz miała wymarzoną sylwetkę”. I chyba o tym jest ten tekst. O ten brak zrozumienia chodzi, że ktoś nie chce walczyć o „lepszą wersję siebie”, szkoda mu na to czasu, a przecież powinno mu na tym zależeć. Takie jest społeczne oczekiwanie wpojone nam przez kulturę.
Kwestia dress codu i dostosowania ubioru do okazji, jakiejś jego stosowności w danych okolicznościach, to już zupełnie, moim zdaniem, odrębny temat.
Aniu, warto też uświadomić sobie, że od czasów Witruwiusza czy też Leonardo Da Vinci modelowe kanony piękna zdążyły się zmienić wielokrotnie. Może zatem czas na kolejną zmianę. Bardziej rewolucyjną.
Kasiu, wybacz, ale to nie chodzi tutaj o kanon piękna, bo to jest faktycznie zmienne. To co zaproponowali panowie to raczej stała wartość i opis zasad proporcji i harmonii w przyrodzie i nauce. I nie można z tym dyskutować, jak nie można dyskutować ani z twierdzeniem Pitagorasa ani z wzorem na pole koła. No niestety.
A mnie w tym zdaniu zakłuło „Panie Jeżu”. Nie wiem kto to jest Pan Jeż, ale chyba jakiś kolega z przedszkola.
Generalnie zgadzam z całym tekstem. Zabrakło mi tylko w tym niezgadzaniu się z „Wyglądać jak najlepiej się da” jednej podstawowej rzeczy: przede wszystkim nie da się „Wyglądać jak najlepiej się da” – zawsze znajdzie się ktoś kto to skrytykuje, komu się nie spodoba, kto uzna, że tu trzeba coś zmienić, a “zmiękczanie krzywej linii nóg” niewystarczające.
Więc to dążenie w zasadzie jest skazane na porażkę, a rozczarowanie tym większe im większą wagę do tego przykładamy i im bardziej jest to impuls zewnętrzny, a nie nasz własny wewnętrzny, zgodny z nami, naszym stylem życia itp.
Mocno przecierałam oczy przeglądając komentarze do: Capsule wardrobe do biura: że nuda, że wprowadź kolor, że jesteś wbita w marynarkę (?!), że zaburzone proporcje, a ja przeglądam jeszcze raz te zdjęcia i widzę, że to co masz na sobie, jest spójne z Tobą, z tym co piszesz, że na tych zdjęciach, w tych ubraniach to po prostu Ty i na moje oko powiem trochę przewrotnie „Wyglądasz jak najlepiej się da”, co wcale nie oznacza, ze jest to jedyny słuszny sposób ubierania się dla każdego.
Hej Elu, masz rację i wydaje mi się, że ten fragment tekstu chyba odnosi się do tego, co masz na myśli:
„Boisz się, że komuś się to nie spodoba? Na pewno się nie spodoba, gwarantuję Ci to. Zawsze komuś gdzieś coś się nie spodoba. Może nawet Ci to powie, napisze, obgada za plecami. Tak było, jest i będzie. Tak jest nawet wtedy, gdy mocno starasz się wyglądać najlepiej, jak się da. Nawet wtedy, gdy masz idealną sylwetkę, błyszczące włosy i nienaganny makijaż. ZAWSZE znajdzie się ktoś, komu nie będzie się to podobało. I wiesz co? Ten ktoś ma do tego prawo. Ma prawo mu się nie podobać. Czy ma prawo Ci o tym powiedzieć i w jaki sposób – to już kwestia dyskusyjna. Ty jednak nie musisz robić tak, jak ktoś Ci powie, naprawdę.”
Jedna osoba całe życie będzie dużą uwagę poświęcać temu, jak wygląda i czy dobrze wygląda…. Nawet nie pomyśli, by odpuścić w tym temacie. Druga osoba po prostu ubierze się schludnie, czysto i wygodnie raz ciach.
Każdy ma prawo do życia po swojemu, jeśli chodzi o dobieranie ciuchów. Każdy ma wybór, ile na to czasu i energii poświęci, a czasem nawet nerwów…
My, czyli wszystkie te osoby, które zgadzamy się z autorką tekstu w 100% doceniamy to, że już się uwolniłyśmy od wszelkich „trendów” „rad” itd. Cudowne uczucie swoją drogą :)
My, czyli wszystkie te osoby, które zgadzamy się z autorką tekstu w 100% możemy nieść treść/ takie podejście dalej w świat. Jeśli choć jednej dziewczynie pomoże to w tym, że ona zaakceptuje siebie i zacznie się ubierać po prostu tak jak lubi, a nie tak jak doradzają koleżanki, ciocie, fachowcy do stylizacji i będzie przy tym pewną swojej decyzji to to już będzie dużo. Tyle osób tkwi w tej pułapce (pomijam te którym to służy) i nie wiedzą, że można inaczej.
Uważasz, że to jedyna droga? Że to faktycznie jakiś dogmat?
Nie.
Ja nie do końca zgadzam się z autorką. Mam wrażenie, że głównym przesłaniem tekstu jest popularne hasło „Róbta co chceta”. Otóż muszę przyznać, że z podziwem patrzę na przedstawicieli pokolenia moich dziadków (niestety z każdym dniem coraz mniej liczne…). Często zdarza mi się widzieć emerytów o lasce, którzy nawet po przysłowiowe bułki do osiedlowego sklepu chodzą w spodniach na kant i odpowiednio do tego dobranych innych elementach garderoby (typu buty czy płaszcz). I nie zależy to od stanu ich zamożności – zdarza się, że starsze panie mają jeden wełniany płaszcz i dwie wyjściowe garsonki, które służą im od lat, ale które są dopasowane do ich figur i urody. To co odróżnia tych ludzi od przedstawicieli młodego pokolenia to dyscyplina – starsze osoby często nie wyobrażają sobie, żeby na spacer z psem (nie mówiąc już o wyjściu do kościoła) włożyć dresy i wyciągnięty T-shirt, choć w wielu przypadkach stan zdrowia na pewno taki wybór mógłby usprawiedliwić. W takich za to wyciągniętych, luźnych ciuchach często widzę młodych zdrowych „byczków” czy młode matki, które uważają, że na spacer z maluchem nie warto się ładnie się ubierać czy czesać, bo przecież ma być przede wszystkim „wygodnie” (dla wyjaśnienia: sama jestem matką dwójki maluchów i nie uważam, żeby mnie to zwalniało z obowiązku odpowiedniego wyglądu). Wydaje mi się, że zbyt często wygodą usprawiedliwiamy nasze lenistwo w kwestii wyglądu. Szczerze podziwiam moje babcie, które, przeżywszy naprawdę trudne czasy i mając stosunkowo niewiele ubrań w garderobie, potrafły zawsze ubrać się stosownie do sytuacji. I życzę młodym ludziom odrobiny tej dyscypliny w sobie, które ma to starsze pokolenie, a które przejawia się nie tylko w kwestii ubrań, ale również w wielu innych sferach życia.
Ewa, wspaniały tekst o starszym pokoleniu. Łza się w oku kręci.
Ja mam w sobie pewną sprzeczność odnośnie tego, co napisałaś. Z jednej strony podoba mi się klasyczna elegancja z taką delikatną nutą retro, sama się tak ubieram, bo bardzo to lubię, chciałabym żeby ulice tak wyglądały. Z drugiej – kurczę, żeby nie można było wyjść w dresie po bułki, z psem na spacer czy z dzieckiem na plac zabaw?
Pomijam sytuacje typu wyjście do teatru, świątyni, oficjalna wizyta, uroczystość. Tutaj ubolewam mocno nad tym brakiem dyscypliny, o którym piszesz. Mnie osobiście dżinsy i swetry w teatrze rażą, są, moim zdaniem, nie na miejscu. To nie jest, według mnie, przedkładanie wygody nad wygląd, bo można się ubrać elegancko i wygodnie jednocześnie. To jest zwykłe niechlujstwo i lenistwo. Nie trzeba się wbijać w szpilki, jeśli ktoś ich nie nosi i nie lubi (sama noszę obuwie prawie wyłącznie płaskie), można założyć eleganckie spodnie i mokasyny czy oksfordy np., do tego koszula i już jest zupełnie inaczej.
Zależy, co uważamy za wygodę. Ja bardzo lubię wygodne ubrania – to znaczy takie, które nie uwierają, nie opinają się, nie krępują ruchów i w ogóle, po założeniu nie sprawiają kłoptów. Miarą wygody jest dla mnie fakt, że po założeniu ubrania przestaję o nim myśleć. Nie lubię kontrolować, czy mi ramiączko biustonosza nie wyłazi z dekoltu albo zastanawiać się, czy sukienka nie za bardzo prześwituje. Buty też nie mogą cisnąć. :) No i ogólnie – kaszmirowy sweter mogę założyć, kiedy mam przed sobą parę godzin siedzenia przy komputerze (obojętne, w domu czy w pracy), ale nie wtedy, gdy zabieram się za smażenie albo porządki w ogródku. Ale właśnie – do każdej sytuacji można dobrać ubrania wygodne, a równocześnie takie, które nie będą sprawiały wrażenia zaniedbania czy wręcz niechlujstwa. Nawet te nieszczęsne dresy są tylko jednym z elementów stroju, coś się przecież jeszcze do nich zakłada. :) I jeśli to „coś” jest dobrze dobrane (powiedzmy, że sportowe buty, a nie wyszarzałe baleriny z cekinami i sensowny T-shirt, nie złachany po trzech latach używania), to całość będzie jak najbardziej odpowiednia, żeby wyjść i po bułki, i na plac zabaw.
Również na takie osoby patrzę z podziwem. Jednak czasy wg mnie się zmieniły, zmieniają i styl ubioru również. Na co dzień pracuje na budowie i praktykuję neutralny styl- 3 pary spodni dżinsowych, proste bluzki z krótkim rękawem i na to kardigan czy bluza. poza pracą ten styl również praktykują bo jest po prostu dla mnie wygodny i dobrze się w nim czuję. Ten styl jest dla mnie na tyle uniwersalny, że nie czuję się dziwnie będąc w tych ciuchach na zakupach, na parapetówce czy w kościele. Nie czuję potrzeby specjalnie przebierać się w styl, jaki Pani opisała. Wiadomo – mam 2 pary szpilek, kilka sukienek, dwie marynarki na okazje typu wesele, wyjście do teatru czy wigilia w pracy. I tylko na te okazje tak na prawdę korzystam z tych ciuchów. Nie uważam to do za lenistwo, ale po prostu zmianę, która nastąpiła na przestrzeni lat :).
PS. Taka ciekawostka- niedawno zmarła mi bardzo bliska osoba. Zaglądam do szafy- ok, czarna sukienkę mam, marynarkę. Jednak na kurtkę zimową było za ciepło, a na cieniutką wiosenno-letnią za zimno. Miałam prosty beżowy płaszcz, który założyłam. Wiele osób być może stwierdziło, że to był brak szacunku z mojej strony. Szczerze? W tamtym momencie było mi naprawdę wszystko jedno, czy miałam czarny, czy beżowy, czy różowy płaszcz… Wątpię też, bym uraziła w taki sposób zmarłą osobę, którą opłakiwałam… A jak komuś to przeszkadzało – to był już tylko i wyłącznie jego problem.
Starsze pokolenie może i nawet po bułki chodzi w spodniach na kant, ale myślę, że autorce tekstu chodzi o coś całkiem innego. O to, że chcąc tak dobrze wyglądać jak standardy przykazują my współczesne kobiety stresujemy się, męczymy okrutnie przymierzając ciuchy, zakładamy coś, w czym nam niewygodnie, no ale nam pasuje, no to jak nie założyć. Autorka mówi, że czy aby na pewno tylko tędy droga. Akurat ten starszy pan w spodniach na kant daję głowę, że czuje się w nich komfortowo.
Druga sprawa, sama piszesz, że emerytki mają po dwie garsonki, które służą im od lat (!!!)- czyli za bardzo nie zajmowały ich myśli ciuchy, teraz ani nawet wcześniej, bo były dwa komplety i temat z głowy. Teraz często kobiety kupują ciuchy częściej, bo te nie są tak dobre jakościowo. Coś muszą wyrzucić, coś znowu dokupić, i znowu szukać i przymierzać, bez końca. Oczywiście, można kupować drogie i dobre, no ale rozmawiamy o tym jak jest, a jest tak, że mnóstwo osób, jeśli nie większość kupuje taniej a częściej.
Bardzo ciekawy wpis. Dla mnie nie ma nic złego w korzystaniu z wypracowanych sposobów poprawiania wyglądu. Pytasz, kto narzucił nam idealną sylwetkę, oczywiście odpowiedź jest złożona, ale na pewno kluczowy wpływ ma nasze pojęcie (aktualne) o zdrowiu. Nikt nie chce eksponować braków w uzębieniu (a w sumie mógłby je przecież zaakceptować), tusza współcześnie postrzegana jest jako powodująca szereg chorób (kiedyś była objawem zdrowia i świadectwem przezorności, ale to w czasach, kiedy już nie trzeba było uciekać przed tygrysem, a jeszcze nie było można iść sobie do marketu codziennie), krzywe nogi kojarzą się chyba z krzywicą, i tak dalej i tak dalej.
Oczywiście żadna przesada nie jest dobra, ale człowiek ma potrzebę piękna, zmysł estetyczny (temat rzeka, wiem), więc dlaczego nie dążyć do estetyki również w wyglądzie własnym? Możemy sobie wmawiać, że zapadnięte oczy, szarą cera i pryszcze są fajne, no ale nie są.
I już naprawdę wszystko jedno czy chcemy podobać się sobie, czy facetom, koleżankom z pracy czy dzieciom.
Zaskoczyłaś mnie tym wpisem. Brawo TY. Mamy demokrację, wolny wybór – prawo do tego wyboru – wiec zawsze dziwiło mnie, że usilnie staramy się wypełniać „rozkazy” modowe, makijażowe i włosowe i w ogóle wyglądowe. Po 30 – stce przestałam się przejmować, odnalazłam swoje CHi ??? które takie będzie i się nie zmieni. Nie farbuje włosów bo nie lubię, nie mam hybryd bo mnie brzydzą – i te inne dziwne rzeczy na paznokciach, ciuchy noszę klasyczne wiecznie te same – bo lubię . A jak ktoś przewraca oczami na mój widok – no cóż – drogi obserwatorze ty lubisz „kardaszianki” ja lubię Kędzierską. Żyjemy w wolnych czasach, cieszmy się tą wolnością nawet jeżeli ma być „wyglądowa”
A mnie całkiem podoba się koncepcja, żeby być „najlepszą wersją siebie” :) I nie, to wcale nie polega na bezrefleksyjnym słuchaniu doradców, którzy patrzą, oceniają, podpowiadają – nawet nieproszeni o radę. To jest wykorzystywanie tych możliwości, jakie dała nam natura, bez dążenia do radykalnych przeróbek. Mam jasną, cienką skórę, wrażliwą na słońce? Nie opalam się i nie używam samoopalacza, a makijaż dostosowuję do tej bladości. Mam mysie włosy, lekko tylko falujące? Dbam o nie najlepiej, jak potrafię, nie fundując sobie burzy rudych albo czarnych loków. Przynajmniej nie będę musiała kontrolować odrostów ani robić kolejnej trwałej. :) Mam chłopięcą sylwetkę, czyli szerokie ramiona, wąskie biodra i brak wcięcia w talii? Będę wyglądała jak zadbana chłopczyca, nie próbując przerobić się na klepsydrę w wersji Moniki Bellucci, bo to daremne usiłowania… I właśnie analiza typów sylwetki oraz analiza kolorystyczna są tutaj bardzo pomocne. Przecież to jedynie narzędzia, które pomagają dopasować strój i makijaż do typu urody, a nie na odwrót, czyli wciskać nas w jakiś rzekomo powszechnie obowiązujący kanon. To dosyć cenna wiedza, znać mocne strony swojego wyglądu i umieć je rozegrać.
Oczywiście, można tego nie robić. Kiedy tuż po studiach trafiłam do pracy (duży instytut naukowy), pani sekretarka usilnie mnie przekonywała, że nie powinnam nosić spodni. „Gdybym miała takie nogi jak ty, to bym do dzisiaj w mini chodziła”! (A miała wówczas lat 60+, więc z pewnością przemawiało przez nią doświadczenie życiowe :)) Ale ja lubiłam chodzić w spodniach i nadal lubię. Tyle tylko, że wiem, że mam zgrabne nogi i jeśli chcę, to potrafię je wyeksponować – zresztą, nie noszę mini, parę centymetrów nad kolano wystarczy. Podobnie z kolorami – wiem, że dobrze mi chłodnych i nasyconych, ale jeśli mam ochotę na jasny beż czy brzoskwiniowy, to je zakładam. Fajne są, lekkie, ciepłe, energetyzujace, nawet jeśli nie wyglądam w nich tak dobrze, jak w niebieskim. Bo przeciez nie mam obowiązku – ani tym bardziej chęci, ani potrzeby – żeby każdego dnia być odszykowaną na 100% własnych możliwości. Ale jeśli akurat chce się tak wyglądać, to warto wiedzieć, jak to osiągnąć, żeby na pół godziny przed jakimś super ważnym spotkaniem nie wpatrywać się w lustro z narastającą frustracją. :)
Jest to mój pierwszy w życiu komentarz, ale jestem tak przeszczesliwa że ktoś o tym mówi, że naprawdę muszę.
Chciałabym też podkreślić, jak bardzo ważne jest tutaj równouprawnienie. Skąd wzięło się mimo wszytsko jednak założenie, że mężczyznę możemy zaakceptować takim jaki jest- bez umalowanych rzęs, bez podkładu- wymagajac tego samego od kobiet? W czym są gorsze damskie paznokcie wymagające malowania od tych męskich? Czy nie jest to w pewien sposób uprzedmiotowienie kobiety? Jakie są tego podstawy?
Nie maluję się, bo czuję się dobrze z sobą i w gruncie rzeczy wiem, ze jedyne kogo NAPRAWDE obchodzi moj ubior jestem ja sama. Ubieram to co lubię i akceptuję każdego tak długo, jak spełnia normy higieniczne. Ale też- nie oceniam negatywnie, porzucenie tego nawyku po wyjeździe z Polski trochę mi zajęło. Czyny, słowa- ale nie wygląd. Nigdy nie wiesz, co stoi za tym, że ktoś wygląda dzisiaj tak, a nie inaczej.
Lubisz się malować, maluj się. Lubisz się ubierać w zgodnie z normami, modami- rób to. Warto jest być świadomym i analizować, zadawać sobie pytania- dlaczego to robię? Jeżeli dzisiaj na topie jest klepsydra i robisz wszystko żeby taka figurę mieć- zrobiłabyś to samo gdyby nagle wrócimy standardy Rubensowskie? A może jakiekolwiek inny „normy” które przecież były narzucanie na społeczeństwo na przesprzeni wieków.
Bardzo bardzo ciekawy temat.
Bardzo wartościowy tekst, zgadzam się całkowicie. Jest to bardzo męczące zamartwianie się trendami… Z drugiej strony też mnie wewnętrznie wkurza gdy szczupłe dziewczyny noszą luźne rzeczy zamiast podkreślić figurę, ale pewnie dlatego, że sama mam brzuszek który ukrywam pod luźniejszymi ubraniami :) Bądźmy szczęśliwe – to najlepsze ubranie!
Właściwie się z tym zgadzam, bo nic nie irytuje mnie tak, jak komentarze w stylu: „nie pasuje do Ciebie ten kolor” czy „powinnaś nosić inny krój”. Ktoś kiedyś siadł i wymyślił sobie, kto i co powinien nosić i teraz wszyscy są niewolnikami tych zadsad. Ja przestałam. Wyznaję jedną – jeśli będe sie czuła dobrze, będę też znakomicie wyglądać. No i często tak właśnie jest :)
Jednak jest też druga strona medalu – często kobiety chcą poczuć się ze sobą lepiej, a ubrania im w tym przeszkadzają. Nie wiedzą, co założyć, żeby wydobyć ze swojej sylwetki tzw. „maksimum”. Możesz pomstować na to, ale dla wielu osób ważne jest ukrycie brzuycha, wydobycie wcięcia w talii etc. Nie dlatego, że ktoś im każe. One po prostu tego chcą. Jesli nie wiedzą jak to zrobić, zasady okazują się bardzo pomocne.
Akceptacja przychodzi z wiekiem. Widzę to po sobie, bo kiedyś byłam bardzo zakompleksiona i za wszelką cenę chciałam ukryć swoje biodra. Teraz uważam, że kobieta nie może wyglądać jak wieszak, a kobiece kształty są fajne. Najważniejsze jest to, aby być sobą i ubierać się tak jak lubimy. Pozdrawiam ?
A dlaczego nie może wyglądać jak wieszak? (obraźliwie to brzmi zresztą, ale cytuję). Nie może być bardzo szczupła? Wąskie biodra czy mały biust to jakaś wada?
“..a chyba każdego dnia chcemy wyglądać dobrze?..” Niedawno przeczytałam książkę „Zaprojektuj swój styl”. Autorka, projektantka mody przyznaje, że do pracy ubiera się starannie bo tego się od niej oczekuje; ale poza pracą ubiera się zależnie od nastroju: żeby podkreślić swoją kobiecość, albo kreatywność, a czasem zwyczajnie chce być ” niewidzialna” (nie jest to dosłowny cytat bo oddałam już książkę). W każdym razie jeśli światowej sławy projektantka może, to my, zwyczajne czytelniczki (to może nie dotyczyć autorek blogów :) też możemy odetchnąć z ulgą; i wyglądać czasem na 95% swoich możliwości zamiast 100%.
Pani Katarzyno, dużo Pani pisze o akceptacji siebie, swojego wyglądu i stylu życia. To bardzo cenne. Jednak chciałabym się odwołać do Pani dwóch ostatnich postów na Instagramie. O dzietności i bezdzietności.
Kompletnie nie rozumiem idei komentowania cudzego życia i cudzych wyborów, mierzenia ich sumą swoich decyzji. Te wszystkie teksty dzietnych do bezdzietnych – wasze życie jest puste, bo pozbawione bezgranicznej miłości, od bezdzietnych do rodziców – wy nie macie wolności i nie spicie do 11.00. W ogóle nie rozumiem sensu komentowania cudzych wyborów w przestrzeni publicznej/rodzinnej/społecznej. Czy wmawianie komuś, że jego życie jest niepełne bo ma/nie ma dzieci, jeździ/nie jeździ po świecie, pracuje na etacie/pracuje, to nie próba udowodnienia czegoś sobie?
Sama mam jedno dziecko i zmagam się z problemem „a kiedy więcej?”. Mam koleżanki bezdzietne i znam matki wielodzietne, w pracy obserwuje różne modele i style życia, ale nadal nie mieści mi się w głowie rozpętywanie dyskusji nad tym jakie ja podjęłam i wybory i dlaczego, a jakie ktoś inny i co nim kierowało. Dlaczego nie można przyjąć, że każdy żyje tak, jak uważa i nie potrzeba się z tego tłumaczyć, a już tym bardziej nie potrzeba tym epatować, pokazując innym, że MÓJ model życia jest najlepszy. Jako matkę pracującą/realizującą siebie, rozbawiło mnie „spanie do 11, pędzenie do przedszkola zamiast do pracy i spokojne zakupy bo bez dziecka”. Chyba to jednak tak nie działa. Nie w każdym przypadku.
Dziękuję za możliwość komentowania, włączam się do dyskusji w tym miejscu, ponieważ sama nie mam konta na Instagramie.
Tutaj znajdzie Pani moją odpowiedź: https://www.instagram.com/p/B2_JC4Go2gL/.
Gosiu,
pomyślałam, że to znamiennie, że akurat tutaj napisałaś. To jest wspólny temat – indywidualizm. Dawniej i dziś w wielu kulturach jednostka była mocno częścią społeczności. Nasza zachodnia promuje „ja”. Tak więc ubieram się jak chcę, mam dzieci lub nie, żyję po swojemu i nikomu nic do tego. Każdy żyje, jak uważa. Cudze opinie i emocje to cudzy problem. Niedawno czytałam, że powszechne u nas mniemanie, że nasze emocje są wywoływane przez nas, że są nasze, w innych kulturach nie istnieje – tam emocje są pomiędzy ludźmi.
Tak skrajnie można by powiedzieć, że jak ktoś chce wszystko po swojemu, to niech na bezludną wyspę się wyprowadzi. Społeczeństwo ma swoje wymagania i oczekiwania. Nie znaczy to, że trzeba komuś niegrzecznie coś wypominać – to moim zdaniem. Ale wyobraź sobie, że ktoś może sobie uważać, że jego styl życia to doradzanie innym. Skoro każdy żyje po swojemu, to czemu ten ktoś, kto z dobrego serca chce pomagać, Ci nie pasuje?
To jakiś oczywiście mały wycinek zupełnie większej kwestii, tylko kilka luźnych myśli.
Podobnie myśli i zachęca do wyrażania siebie Pauka Chmielewska na ig #cochcenosze
Zajrzyjcie :)
Ja z kolei lubię czarny. Kiedyś do pracy założyłam przepiękną elegancką czarną sukienkę. Czułam się pięknie. Co ja zrobię, że lubię czarny?! Zgadnijcie, co się stało? – Przepełniona bólem koleżanka podeszła do mnie, złapała za rękę, i zapytała, czy ktoś w rodzinie mi nie umarł…. Porażka! I wiecie, że ja głupia pozbyłam się tej sukienki? Że też wcześniej nie trafiłam na ten artykuł…. Dziękuje ….
Kiedyś w liceum kolega z klasy powiedział mi (bardzo neutralnym tonem), że moje nogi są trochę krzywe, jak u Kate Moss. Nie odebrałam tego jako złośliwości, zwłaszcza że nogi Kate są jak dla mnie w porządku i rzeczywiście było jakieś podobieństwo. Pomyślałam – spoko, skoro Kate Moss wolno stąpać po ziemi takimi nogami, a nawet je eksponować, to mnie też. Niby krytyczna uwaga, a podziałała zupełnie odwrotnie! Dzięki temu samemu koledze zaczęłam nosić czerwień, która zawsze była moim ulubionym kolorem, ale która wydawała mi się w liceum zbyt odważna. Dla niego to było oczywiste, że skoro to mój ulubiony kolor, to mogę go nosić. Nie mówił, że powinnam, tylko że mogę. On pewnie nie pamięta już tych rozmów, a ja z perspektywy czasu widzę, że dla mnie były ważne. Więc dziewczyny – nie musicie podkreślać talii, ale nie bójcie się tego robić, jeśli macie na to ochotę. W ogóle nie bójmy się wyglądać tak, jak chcemy, niezależnie od opinii innych.
Co do głównego tematu postu – jest różnica między przemocą (komentarzami podkopującymi naszą pewność siebie) a kodem kulturowym (który zapewnia niewidzialność albo wyrazistość, w zależności od tego, czy się do niego dostosujemy, czy się nim bawimy). Porady stylistek, analiza kolorystyczna i analiza sylwetek są super, ale wymagają zastanowienia i krytycznego podejścia. Zakupy na szybko ze stylistką, zanim zdążymy się przespać z jej propozycjami, to dla mnie nieporozumienie. Mam wrażenie, że te tematy trochę się pomieszały w komentarzach…
Świetny tekst, trafne uwagi! Nie dajmy się zwariować i zaszufladkowac. Pozdrawiam ciepło!