Wynikające z minimalizmu mentalne zmiany w kontekście kupowania mają swoją ciemną stronę mocy. Jest nią narastająca niechęć do zakupów. To nie tylko moje odczucia. Właściwie, każda osoba, z którą poruszałam ten temat, mówi dokładnie to samo: raz uzyskana świadomość co do własnych potrzeb i mechanizmów zakupowych sprawia, że na myśl o galerii handlowej w sobotnie popołudnie mamy ochotę uciekać i nigdy nie wrócić. Jednak, czasami potrzeba coś kupić, prawda?
Po blisko 1,5 roku eksperymentu z Szafą Minimalistki moja szafa przerzedziła się znacząco. Na tyle mocno, że konieczne jest jej uzupełnienie o elementy, które zwyczajnie się zużyły. Jednym z takich ubrań jest prosta, biała sukienka. Gdy ta, którą nosiłam przez kilka lat wyzionęła ducha, wiedziałam jakie były jej mocne, a jakie słabe strony i stworzyłam sobie wizję sukienki, którą chcę kupić. Tylko, że takiej nie znalazłam.
Zawzięłam się jednak, a przedłużające się poszukiwania natchnęły do kilku refleksji.
Przede wszystkim, uświadomiłam sobie, że dotychczas, praktycznie zawsze, na ubraniowych zakupach szłam na kompromisy. Co do długości. Co do koloru. Co do fasonu. Co do tkaniny. Z reguły, gdy nie mogłam znaleźć ubrania, które kupić chciałam, brałam to, które było „najbliżej” założonego modelu. W ten sposób do mojej szafy trafiło mnóstwo ubrań, które były „prawie” dobre. W związku z tym „prawie” lubiłam je ubierać.
I tak, kolejne sztuki trafiały na wieszak w szafie. Były na tyle dobre, że nie mogłam się z nimi rozstać, ale też na tyle nietrafione, że niezbyt często je na siebie wkładałam. Efekt: szafa pełna, a ja nadal nie mam się w co ubrać. A to wszystko było pokłosiem zgniłego zakupowego kompromisu. Kompromisu, na który szłam, ponieważ nie chciało mi się już szukać, brakowało mi cierpliwości. Chciałam mieć już to ubranie w swojej szafie. Takie ładne i nowe. Szukając idealnej białej sukienki po raz kolejny obiłam się o wizję kompromisu.
Tytułem wyjaśnienia, sukienki szukam od ponad dwóch miesięcy. Przeszukałam niemal wszystkie oferty w sklepach internetowych i najnowszych kolekcjach zarówno sieciówek, jak i mniej znanych polskich firm czy projektantów. Proces, która dział się mojej głowie był całkiem zabawny. Początkowo, mocno trzymałam się założeń do do wyglądu, jakości i ceny szukanej sukienki, potem wizja zaczęła się rozmywać. Zaczęłam brać pod uwagę inne długości, odcienie, tkaniny, szłam coraz bardziej na kompromis z wyobrażeniami w stosunku do tej sukienki. I tak, do wyboru wyselekcjonowałam trzy modele. Byłam już bliska wyboru i kliknięcia „kup”, gdy się zreflektowałam, że znowu robię ten sam błąd! Znowu zgadzam się iść na kompromis. Zapłacić więcej i zyskać mniej. Wyszłam ze sklepu nie kupując nic.
Wczoraj na blogowym profilu na FB poprosiłam Was o pomoc. Pokazałam zdjęcie sukienki, która wygląda idealnie z pytaniem, czy gdzieś taką mogę kupić. Dziewczyny zawstydziły mnie nieco, szybko znajdując namiar na tą dokładnie sukienkę poprzez zdjęcie (że też sama tego nie zrobiłam;). Co się okazało? Ta sukienka miała dobrą tkaninę, dobrą długość, akceptowalną cenę i jeden, drobny feler. Duży dekolt z tyłu. Dekolt, który uniemożliwia założenie jej do normalnego biustonosza, nie mogłabym jej również zakładać na biznesowe spotkania z Klientami. Ale, ale, można kupić specjalny stanik przecież, a na spotkania zakładać marynarkę. Byłam bliska zakupu, gdy znowu uświadomiłam sobie, że to też kolejny kompromis! Bo muszę dokupić stanik, sukienkę będę mogła nosić tylko w parze z nim, a gdy na spotkanie zapomnę marynarki lub będzie ciepły dzień, to znowu jej nie włożę. Bingo. Tak własnie powstaje szafa pełna „prawie” dobrych ubrań. Szafa niefunkcjonalna. Szafa, której nie chcę.
Dlatego wznawiam poszukiwania sukienki. Bez zgniłych kompromisów. Będzie trudno, muszę być cierpliwa, ale wolę poczekać, niż zadowolić się czymś „prawie” dobrym. Tak, wiem, krawcowa to doskonała opcja, próbuję znaleźć krawcową właśnie, ale to temat na zupełnie inny tekst.
A Ty, Droga Czytelniczko, kiedy ostatni raz poszłaś na ubraniowo-zakupowy kompromis? Czy ten kompromis nadal wisi w Twojej szafie?