Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

Minimalizm. 5 rzeczy, których nie mam

Od wielu lat piszę i stale podkreślam, że minimalizm jest dla mnie narzędziem (nie filozofią) i opiera się na świadomości: ile i jakich rzeczy rzeczywiście potrzebuję używać. Jednak jest jeden dodatkowy element, o którym chciałabym dziś jeszcze raz napisać – jest nim pozwalanie sobie na dyskomfort w kontekście posiadania i obserwowanie jak wygląda moja na ten dyskomfort reakcja. W chwili obecnej, pomimo wyjątkowo trudnych okoliczności, mamy ku temu idealne wręcz warunki.

 

Dyskomfort może wynikać z różnych powodów. Od miesiąca borykamy się z dyskomfortem, jakiego większość z nas pewnie nigdy wcześniej nie doświadczyła. Jesteśmy zamknięci w domach, odcięci od wielu rzeczy, które stanowiły dotychczas bezpieczną codzienność. Nasze zwyczaje zakupowe musiały ulec zmianie, choćby z uwagi na zamknięcie sklepów stacjonarnych, kolejki w sklepach czy wydłużone dostawy przy zakupach online. Dyskomfort możemy sobie też wprowadzić sami. Czasami będzie to podjęte celowo wyzwanie 7 ubrań w 7 dni, #rokbezzakupów czy sytuacja, w której przeprowadzasz się i przez jakiś czas nie masz jeszcze rzeczy, do których jesteś przyzwyczajona. Dla mnie takim dodatkowym dyskomfortem była przeprowadzka kilka miesięcy temu, podczas której zostawiłam za sobą wiele rzeczy. Dziś obserwując swoje otoczenie uświadomiłam sobie, że nadal jest kilka takich rzeczy, których nie mam, a które większość ludzi posiada i o nich chcę dziś opowiedzieć.

 

Żelazko + deska do prasowania

 

Obywam się bez żelazka już wiele miesięcy. Zastąpiłam je zupełnie podręczną parownicą do ubrań, więc nie jest tak, że nie mam zupełnie nic „do prasowania”, ale długo uważałam, że obie rzeczy są mi niezbędne. Zdecydowałam się świadomie na nie kupowanie nowego żelazka, ale okazało się, że jest to… żaden dyskomfort. Większości rzeczy nie muszę prasować zupełnie (wystarczy starannie odwiesić do wysuszenia, ale o tym za chwilę), wiele rzeczy nigdy prasować mi się zwyczajnie nie chciało (np. jeansy), a w szafie mam dosłownie jedną koszulę, która wymaga prasowania żelazkiem (parownica jest za słaba). Nie miałam jej na sobie już dawno i rozważam pozbycie się. Koszuli rzecz jasna, nie parownicy. :)

 

Jednak największą radością jest brak deski do prasowania. :) Pomijam fakt, że generalnie można się obyć bez niej – jakoś przez całe moje dzieciństwo nie było desek do prasowania, prasowało się na kocu czy ręczniku i jakoś nikt nie chodził w pomiętych ubraniach. Deska (podobnie jak suszarka) zawsze była dla mnie klockiem trudnym do przechowywania i zwyczajnie cieszę się, że jej nie mam.

 

Telewizor

 

Wśród wielu moich znajomych brak telewizora to nie jest jakaś szczególna rzecz. Wiele osób (w tym ja przez długi czas) ma telewizor, ale używa go raczej jako ekranu dla Netflixa czy innych platform streamingowych, a do bardzo okazjonalnego oglądania „konwencjonalnej” telewizji. Po przeprowadzce nawet nie przyszło mi do głowy, żeby kupować telewizor, po prostu jest to dla mnie zupełnie zbędny sprzęt. Wychowałam się jednak w domu, w którym telewizor był w więcej, niż jednym pokoju i łapię się czasami na tym, że mam odruchową chęć włączenia telewizora. Najczęściej jest to wtedy, gdy jestem zmęczona fizycznie i psychicznie, a mój mózg szuka łatwego zajęcia. Wtedy sięgnięcie po pilota jest automatyzmem. Włączenie laptopa, odpalenie Netflixa, wybranie czegoś do oglądania jest już trudniejszym zadaniem. Jak się zastanowić, nie ma w tym zupełnie nic dziwnego.

 

Suszarka do ubrań

 

Tak, mam na myśli zwykłą, rozstawianą suszarkę do ubrań, nie automatyczną. Podobnie jak deska do prasowania, był to dla mnie zawsze klocek trudny do upchnięcia w jakiejś szafie, szafce czy kącie w łazience. Dlatego urządzając poprzedni dom wiedziałam, że chcę mieć suszarkę bębnową i to rzeczywiście był strzał w 10. Żadnego rozstawiania, pranie idealnie miękkie i suche i bonusowo – żadnych psich kłaczków, żadnych paprochów na ubraniach!

 

Po wyprowadzce zdecydowałam się na świadomy dyskomfort. Nie dość, że nie kupiłam suszarki bębnowej, do tego nie mam też zwyczajnej. Ubrania i inne rzeczy suszę rozwieszając się na normalnych wieszakach w mieszkaniu. Odkryłam, że skarpetki super suszą się na krawędzi miski. :) Traktuję to jako eksperyment, trochę upierdliwy i możliwy tylko dlatego, że mieszkam sama. Za każdym razem, gdy muszę rozwiesić coś większego, np. pościel, myślę sobie, że dobrze byłoby kupić suszarkę, a potem przypominam sobie, że musiałabym ją rozkładać i składać i mi się odechciewa. ;) Takie tam #problemypierwszegoświata, ale pomyślałam, że fajnie będzie pokazać Wam trochę mój minimalizm od zaplecza. A suszarki bębnowej momentami mi bardzo brakuje, właśnie z uwagi na filtr „sierściowy”.

 

Czajnik

 

Czajnika elektrycznego nie mam od wieeeeeeeeelu lat. Urodziłam się w czasach, gdy czajniki stawiało się na gaz. Potem weszły elektryczne i świat oszalał, jakby nie było innej opcji zagotowania wody. Potem zepsuł mi się czajnik elektryczny i okazało się, że go zwyczajnie nie potrzebuję. Od razu zaznaczam, że piję mało herbaty, głównie kawę, którą aktualnie robię w kawiarce więc wrzątek przydaje mi się relatywnie rzadko. Gdy potrzebuję, od czego jest garnek? Znam też kilka osób, które również nie mają czajników elektrycznych, a piją ogrom herbaty i innych zaparzanych napojów.

 

Zmywarka

 

Obecnie nie mam zmywarki i dlatego mam też niewiele naczyń. W zeszłym roku robiłam eksperyment, który pokazał, że w większości przypadków zmywarka faktycznie zużywa mniej wody, niż zmywanie ręczne. Jest to też jedyny sprzęt, którego faktycznie mocno mi brakuje. Nie lubię zmywania naczyń, oswoiłam je sobie robiąc z niego ćwiczenie medytacyjne, ale nie zmienia to faktu, że tęsknię za zmywarką. Wiem, że będę potrzebowała wtedy nieco większej liczby naczyń, ale czas i mój komfort codziennego życia wydają mi się tego warte. Na razie jeszcze się wstrzymuję z zakupem, ponieważ wymagałoby to większych zmian w aranżacji kuchni, ale myślę, że prędzej czy później zmywarka zagości w moim domu.

 

***

Wiem, że niektórym powyższe dywagacje mogą się wydać przesadzone, wydumane czy bez sensu. Piszę o tym wszystkim dlatego, że wciąż dostaję pytania o to czy minimalizm to konieczność posiadania tylko 100 rzeczy czy też 30, a może 50 (zależy, na jaki amerykański artykuł o chwytliwym nagłówku ktoś się natknie w pierwszej kolejności). Od zawsze staram się zachęcać do świadomego pozbywania się rzeczy i badania granic własnego dyskomfortu, co pomaga odpowiedzieć na ważne pytanie „co rzeczywiście jest mi potrzebne”. W praktyce może się okazać, że pewne sprzęty są tylko pozornie niezbędne. Czasami okaże się, że ich brak paradoksalnie poprawia komfort życia lub odwrotnie. Jest to również, rzecz jasna, bardzo indywidualna sprawa. Ja nie potrzebuję czajnika, a Ty możesz nie potrzebować suszarki do włosów, która dla mnie jest podstawowym sprzętem domowym, ratującym życie. ;)

 

Jak wspomniałam, mamy teraz doskonały czas na sprawdzenie, jakie rzeczy są w naszym życiu niezbędne, a bez których możemy się spokojnie obyć. Może się też okazać, że zmiana, której obecnie doświadczamy wymusza inny tryb życia, który wymaga lub wymagać będzie posiadania zupełnie innych przedmiotów.

 

Pozbycie się jakiej rzeczy byłoby dla Ciebie dyskomfortem? Czy może w czasie kwarantanny zauważyłaś, że jakieś rzeczy są Ci zbędne lub wręcz przeciwnie, potrzebujesz czegoś, co wcześniej było niepotrzebne?

Sprawdź Także

0 0 votes
Article Rating
Powiadomienia
Powiadom o
guest
108 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments