Tak, dziś będzie słów kilka o minimalizmie, pieniądzach i kompulsywnych zakupach.
Kiedyś, gdy byłam młodsza, nie znałam właściwie pojęcia minimalizm. Gdy nadeszło do nas z „zachodu” długo nie wiedziałam do końca do czego to przypiąć i jak traktować. Moje podejście do posiadania, przedmiotów, pieniędzy było w dużej mierze intuicyjne, a cześć wzorców wyniosłam z domu, wiadomo. Zawsze jednak byłam, delikatnie rzecz biorąc, oszczędną osobą. Mama śmiała się, że z kolonii przywoziłam z powrotem więcej pieniędzy niż na nie zabierałam. Nigdy nie przepadałam za kupowaniem pamiątek, bibelotów czy innych drobiazgów.
Potem wyjechałam na studia i zaczęłam świadomie gospodarować swoim, skromnym bardzo, budżetem. Miałam za co żyć, nie było szczególnie dramatycznie, ale na szaleństwa nie było mnie stać, a jak za dużo wydałam na książki czy ksero, to tydzień trzeba było przeżyć na parówkach. Pamiętam doskonale, jak z moją przyjaciółką Agatą jadłyśmy parówki na zmianę z kanapkami z serem :).
Jeszcze na studiach zaczęłam pracować, uniezależniłam się od pomocy Mamy, a razem z pracą w korporacji przyszło wynagrodzenie, coraz wyższe w miarę upływu czasu, zdobywania wykształcenia i doświadczenia. Potem, razem z MM stworzyliśmy własną firmę, co w perspektywie wiązało się z wyższymi zarobkami, ale i rosnącym deficytem czasu. Był taki moment, gdy pracowałam po 11-12 godzin dziennie, włączając weekendy. Brak wolnego czasu niewątpliwie częściowo rekompensowały pieniądze, a wraz z nimi pojawiły się kompulsywne, widzę to dopiero z perspektywy czasu, zakupy. Nawet teraz, z dystansu, wiem, że moje zachowanie nigdy nie nosiło znamion nałogu, ale wiele zakupów, zwłaszcza ubraniowych było po prostu nieprzemyślanych, nietrafionych i zwyczajnie niepotrzebnych. Gdy do tego dołożymy mój ówczesny sentyment do posiadanych przedmiotów, to w efekcie moja szafa zaczęła przypominać mały magazynek, pełen mniej lub bardziej przypadkowych rzeczy, a stwierdzenie „nie mam co na siebie włożyć” stało się regularnie powtarzaną mantrą.
Nietrudno się domyśleć, że przy takim trybie życia mój organizm zaczął się buntować i pojawiły się kłopoty zdrowotne. Nic poważnego, w moim życiu nie przydarzyła się żadna dramatyczna sytuacja, a jednak coś zaczęło się zmieniać w mojej świadomości. Teraz żartuję sobie, że to przyszło po 30-tce, pewnie to nieprawda, ale jakoś tak rzeczywiście zbiegło się w czasie.
W każdym razie postanowiłam oczyścić swoje otoczenie. Szafa stopniowo przeszła duże porządki, półki opustoszały. W tym samym czasie, przeprowadziliśmy się z MM do nowego, własnego mieszkania (ciasne, ale własne) i razem z przeprowadzką dokonała się naturalna selekcja przedmiotów, które postanowiłam ze sobą zabrać. Chciałabym móc napisać, że przeszłam oświecenie i nagle pozbyłam się 70% swoich rzeczy, a teraz żyję z jedną parą skarpetek, miską i łyżką. Wiem, że to atrakcyjnie brzmi w powiązaniu z ideą minimalizmu, ale tak wcale nie było. Wyrzuciłam/oddałam/sprzedałam bardzo wiele z posiadanych rzeczy, ale nie wiem czy to było 50, czy 25%. I szczerze mówiąc, zupełnie nie jest to istotne.
Minimalizm bardzo często przedstawiany jest w opozycji do posiadania. Posiadania rzeczy czy też posiadania w bardziej abstrakcyjnym, duchowym wymiarze. Często utożsamiany jest z wyrzeczeniem. Dla mnie minimalizm to brak uzależnienia od przedmiotów w jakiejkolwiek formie, minimalizm to dystans do posiadania. Gdy zafiksujemy się przykładowo na posiadaniu nie więcej niż 100 przedmiotów to nadal będziemy uzależnieni od posiadania tych rzeczy, będziemy stale ograniczać, a tym samym nie złapiemy dystansu do posiadania. Moim zdaniem to pułapka, w którą wiele osób, zupełnie nieświadomie może się złapać.
Niektórym pozbywanie się zbędnych przedmiotów przychodzi łatwiej, niektórym trudniej. Dla mnie minimalizm przełożył się nie tylko na mój stosunek do rzeczy materialnych, ale też do kontaktów interpersonalnych. Świadomie zerwałam część znajomości, niektóre rozstania okazały się bardzo trudne, wręcz bolesne, ale nie chcę, żeby toksyczni ludzie (tak samo jak toksyczne przedmioty) znajdowali się w moim otoczeniu. Nieoczekiwanie, te zmiany wywołały we mnie potrzebę zmian w sferze zawodowej również, o czym pisałam już w tekście pod tytułem Zawodowa wolność. Zminimalizowaniu uległ nie tylko stan posiadania, ale także ilość obowiązków, które brałam na siebie dotychczas. Zaczęłam więcej podróżować, bo to dla mnie ważne. Odkryłam nowe, twórcze pasje.
Teraz sama, świadomie decyduję o swoich wyborach, zarówno w stosunku do rzeczy, którymi się otaczam, jak i w stosunku do ludzi, którzy są wokół. Minimalizm to dla mnie życie na własnych warunkach.
PS Ten wpis dojrzewał we mnie długo, dlatego i taki obszerny wyszedł. Jeśli przeczytaliście do końca to jesteście super :)
Sporo czytałam o minimalizmie i rzeczywiście wiele osób popada w obłęd i próbuje na siłę żyć niczym eremici. Ja po prostu na fali lektury, pozbyłam się tego, co nic nie wnosiło i zajmowało mi przestrzeń. Wciąż mam sporo rzeczy, a jednak bez tego, czego się pozbyłam, czuję się dużo lepiej.
Dzisiaj popełniłam wpis o wietrzeniu szafy, co cyklicznie od kilku lat realizuję. Nie w każdym aspekcie jestem minimalistką, w szafie wolę mieć większy wybór, w urządzaniu mieszkania wolę absolutny minimalizm. W sferze zawodowej postępuję bardzo podobnie do Ciebie, jak i w kontaktach ze znajomymi. Obracam się w bardzo małym gronie znajomych, od zawsze selekcja w tym zakresie była obecna w moim życiu. Do tych decyzji dojrzewałam szybko, dużo szybciej niż do decyzji o wietrzeniu szafy kilka lat temu ;) Co prawda moja intuicja do ludzi działała z opóźnieniem, ale i tak na tyle szybko abym mogla kontakt ograniczyć.
Widzisz, dla mnie to jest jednak tak, że albo utożsamiasz się z pewną ideą minimalizmu we wszelkich sferach, albo nie. Ja osobiście staram się być konsekwentna we wszystkich aspektach mojego życia, nawet tam, gdzie jest trudno. Oczywiście, to bardzo fajne, że świadomość pewnego uzależnienia od przedmiotów jest coraz szersza i przekłada się np. na kontakty międzyludzkie czy wystrój mieszkania, ale dla mnie minimalizm sięga po prostu dużo głębiej.
Nie jestem typową minimalistką. To znaczy chyba w ogóle nie jestem minimalistką :P Kiedyś byłam typem chomika i miałam pełne szafki różnych „przydasiów”. Gdy przestałam móc otwierać biurko bez wypadnięcia różnych bibelotów, postanowiłam to zmienić i obecnie nie lubię otaczać się gratami i rzeczami kompletnie mi już nie potrzebnymi, więc często się ich pozbywam. Ale lubię mieć rzeczy ładne i nie narzucam sobie ich ilości. Za to w kontaktach towarzyskich postępuję podobnie do Ciebie :)
„Przydasie” – świetne! Mogę pożyczyć do kolejnego wpisu? :)
Jasne, ale to nie ja wymyśliłam to słowo, a gdzieś tam zasłyszałam :) tak samo jak u mnie w domu na różne figurki i inne badziewia wątpliwej urody mówi się „kurzygraty” :)
U mnie w domu to zawsze „durnostoje” ;)
Nie gromadzę rzeczy, w szafie robię porządki co sezon i zostawiam tylko to co noszę, czasem nawet zbyt pochopnie pozbywam się rzeczy. Minimalizm oznaczający wolność to coś, do czego dążę. Wciąż zdarzają mi się kompulsywne zakupy, których potem żałuję.
Dokładnie tak, minimalizm oznaczający wolność to również to, do czego ja dążę. I choć dziś mogę śmiało powiedzieć, że jestem dużo, dużo bliżej celu, to cały czas mam nad czym pracować.
Kasiu, całkowicie Cię rozumiem. U mnie to zachodziło trochę inaczej, bo w zasadzie zakupowy minimalizm przyszedł wraz z pierwszą wypłatą. Po prostu szkoda było mi wydać ciężko zarobione pieniądze na niepewny zakup. Podobnie z minimalizmem “psychicznym” – wraz z końcem studiów trochę się opamiętałam i zaczęłam koncentrować się na najciekawszych dla mnie rzeczach, zamiast co chwila wskakiwać w nowe obowiązki. Był czas i na to, ale nauczył mnie on co jest dla mnie dobrze, fajne i być może każdy potrzebuje takiego czasu przesytu, żeby móc wybrać z niego tę jedną swoją perełkę.
Ale minimalizm w rozumieniu ilości rzeczy to jedno. Czym innym jest minimalizm wynikający z koncentrowania się na jakości – tak jak wspomniałaś, np. wartościowych relacjach. Można to też spokojnie rozszeczyć do sfery materialnej, gdy jeden porządny, wielofunkcyjny przedmiot to wystarczające minimum.
PS I jeszcze jedno – zdjęcie przepiękne. I tym bardziej, że zrobione w moich rodzinnych stronach :)
W liceum dużo jeździłam konno i został mi sentyment. Twoje rodzinne strony są przepiękne. A z innej beczki, bardzo podoba mi się Twój layout bloga, jest cudownie minimalistyczny:)
Ostatnimi czasy minimalizm stał się „modny”. Sam musiałem się go właściwie nauczyć. Dzisiaj dla mnie mniej, oznacza lepiej.
Masz rację. Ta modna, gazetowa wersja minimalizmu to białe ściany, puste biurko i materac w sypialni. To fajnie wygląda, ale z radością widzę coraz więcej osób, dla których minimalizm to coś głębszego. Sama długo wzbraniałam się przed nazwaniem siebie minimalistką. Dziś wiem, że to właściwe określenie.
Nie określiłabym siebie jako minimalistki, stawiam raczej na rozsądne posiadanie rzeczy, których potrzebuję i używam. Obszarem, gdzie najlepiej to u mnie widać jest kuchnia – gdy zaczęłam regularnie piec chleby wiedziałam, że potrzebuję po prostu dwóch foremek, nie od razu kamienia do pieczenia, garnka żeliwnego, koszy do wyrastania chleba i tysiąca innych jeszcze rzeczy z tej branży. Zamierzam wdrożyć domową produkcję lodów i rozważam kupno maszyny do lodów. Zdobyłam jednak przepis na domowe lody bez maszyny i chcę sprawdzić, jak wyjdą w praktyce, wtedy zdecyduję. Jest to w pewnym sensie „zbyteczne” urządzenie, jednak jeżeli ma mi ułatwić życie kuchenne i będzie używane, to dlaczego nie? Rozkręcam swój własny biznes (bardzo powoli) i nie zapożyczam się na kupno najnowszego sprzętu, ba – nawet z kupnem porządnego biurka czekam aż to, co robię zacznie przynosić jakieś zyski.
Interesuje mnie właśnie taki minimalizm – chcę, by było mi wygodnie (na miarę moich możliwości finansowych), bym bez ograniczeń mogła realizować to, co sobie wymarzę. Nie lubię, gdy coś stoi lub leży nieużywane – to najlepszy znak, że jest zbyteczne :)
Pozdrawiam :)
Mam wrażenie, że jestem teraz na etapie, o którym piszesz pod koniec czwartego akapitu. Zdarza mi się kupować kompulsywnie i jest to chyba rekompensata, a wręcz „nagroda” za ciężką pracę. Ale szukam zmian, jeszcze nie potrafię ich sprecyzować, a może brakuje mi odwagi (tutaj mam na myśli porzucenie etatu i rozpoczęcie pracy na własny rachunek – myślę o tym już dobrych kilka lat).
Ostatnio miałam ciekawą rozmowę z moją siostrą – wspominałyśmy czasy, kiedy sama szyłyśmy na potęgę, robiłyśmy meble, swetry na drutach. I było to takie fajne i twórcze. A później pojawiła się praca, pieniądze i nagle okazało się, że zamiast szyć można sobie coś kupić. I tak ubijało się tą młodzieńczą kreatywność. Powoli się od tego odbijam, ale myślę, że jeszcze brakuje mi punktu przełomowego.
Weronika, wiem, że odnalezienie własnej, osobistej wolności nie jest wcale proste. M.in. dlatego założyłam bloga, że brakowało mi przestrzeni na bardziej twórcze zajęcia. Co do własnej działalności, to ja do przejścia na swoje de facto przygotowywałam się kilka lat, budując firmę, zapewniając sobie oszczędności „w razie gdyby”. Także, generalnie mocno trzymam kciuki :), ale jestem też za dobrym przygotowaniem.
Coraz wiecej osob wybiera minimalizm, a przynajmniej o tym marzy, chociazby w odpowiedzi na spoleczenstwo konsumpcyjne. Bo rzeczywiscie w natloku roznych zbednych rzeczy mozna sie pogubic i pogubic szczescie; Pozdrawiam Beata
Podpisuje się pod tymi słowami rekami, nogami głową i sercem! :)
To nie kwestia trzydziestki, bo jeszcze do niej nie dobrnęłam, a dobrze znam te zmiany!
Obecnie po podobnych przejściach (i całkowitych dwóch przeprowadzkach), pozbyłam się z życia, szafy i garażu tej 70%-ki właśnie. Moje zakupy ograniczają się tylko do tego co piękne, potrzebne lub do przeżycia ;) Nie-minimalistyczny mam obecnie tylko baner na blogu ;)
p.s. Świetny ten Twój cykl minimalistyznej szafy!
Bardzo ciekawie to opisałaś :) Jestem super bo przeczytałam do końca :) Jestem chyba podobną osobą do Ciebie, też nigdy na koloniach nie wydałam wszystkich pieniędzy i jestem oszczędna :) Aktualnie staram się robić rozsądne zakupy, również bardzo lubię robić listy zakupów :) Porządki w szafie jeszcze przede mną :)
Trzymam kciuki :).
Do oszczędności niestety mi daleko, nie wyniosłam tego z domu, za to uczę się tego pomału w związku :) Być może wszystko przede mną.
Pozdrawiam, A
Świetny post :) Natrafiłem na niego szukając inspiracji do mojego najnowszego wpisu :)
Czytam jednym tchem Twojego bloga – jest niesamowity i nakręca do działania. Najchętniej wyrzuciłabym natychmiast wszystko z szaf ale muszę rozłożyć sobie to na etapy- myśl minimalistyczna dopiero we mnie kiełkuje a obok dwójka dzieci z ich szpargałami. Najpierw zacznę od siebie- od męża nie muszę- Ten już jest minimalistą i widzę że jest szczęśliwszy ale dlaczego mam mu tego zazdrościć? Teraz pora na mnie. Pozdrawiam i czytam dalej:-)
Trzymam kciuki!!!
Hej wpadłem bo szukałem informacji o tym czym dokładnie cechują się rodzaje materiałów do produkcji tkanin.
Chciałem podzielić się z tobą tym, że tak jak i ty jestem typem osoby która nie chce się przywiązywać do przedmiotów i stara się żyć minimalistycznie, oszczędnie choć pieniądze mogły by pozwolić na więcej. Chciałem powiedzieć że patrząc w około siebie dostrzegam że nas ludzi minimalistycznych na świecie jest naprawdę nie wiele. Nie wiem skąd przyszło pojęcie minimalistyczne ale na pewno teraz na zachodzie go nie widać. Mieszkam w Niemczech i powiem ci szczerze że ludzie młodzi do 25-30 roku życia nie mający rodzin single lub w parach(bardzo mało młodych ludzi bierze ślub na zachodzie) żyją od 1-szego do 1-szego. To widać doskonale jak wypełnione są centra handlowej na początku miesiąca a jak wraz z jego końcem. Minimalizm pewnie był domenę ich rodziców lub ludzi o 10-15 lat młodszych..
Znalazłam dziś chwilę, aby znów poczytać trochę Twojego bloga. Za każdym razem, gdy na niego wchodzę, znajduję teksty, których jeszcze nie czytałam :) i czytam czytam czytam. Twoja filozofia życiowa jest tak bliska memu sercu (i umysłowi), że aż czasem trudno mi uwierzyć. Jednocześnie jesteś jedną z najbardziej inspirujących osób, którą spotkałam w czeluściach internetu. Pozdrawiam :)
Dziękuję bardzo! Ogromnie mi miło :)
Witam u mnie minimalizm to walka z bałaganem. Żona kocha minimalizm ja maksymalizm. To kwestia charakteru jednemu pasuje pusty pokój innemu pełno gratów. Istotne jest to kto potrafi skupiać się na celach mimo natłoku nieistotnych złodziei czasu. Fajnie się to sprawdza gdy się jest singlem bo po latach singlowania przestawiając się na rodzinę minimalizm sprowadza się do rzeczy ważnych. Dziecko i tak wprowadzi haos i staje się centrum dopóki nie stanie się samodzielne. W tej szafie można wyrzucić wartości takie jak miłość dzieci i rodzinę sprawdza się to powiedzmy do 30, potem trzeba się obudzić. Świat to miejsce dla niewolników zniewala to czym się stajemy będąc tym co robimy… Znam ludzi którzy wydają się bardzo chaotyczni i nieuporządkowani a potrafią i robią ambitne żeczy i takich pustych w życiu i w pokoju żyjących bzdurami detalami… Każdy ma swoją piaskownice i swoje zabawki. W tym moim bełkocie che powiedzieć że ludzie szukają szczęścia bycia zrealizowanym ale czas jest tym czymś co ma największa wartość czas to życie zmarnowany czas to zmarnowane życie tu warto wyrzucić śmieci okradające naz z czasu na rzeczy ważne i ambitne….
Facet w świece kobiet ;)
Jak bym czytała o sobie ja też zawszę byłam oszczędną osobą teraz wprowadziłam zmiany w kosmetykach i kończę to co mam ubrania mniej a bawełniane ale nie popadam w skrajność za to się nie nagradzam się kupowaniem byle czego jak już to raz a dobrze :)
Dziękuję za te refleksje, rzeczywiście sam minimalizm może stać się bożkiem, swego rodzaju wielkim bogactwem, które się posiada wśród nieposiadania. Wewnętrzna wolność- to jest sedno.
Dzień dobry ? mam 60 lat i uwielbiam minimalizm. I chyba po prostu tak jest (samo z siebie). Dzięki lekturze wielu blogów dowiedzialam się, że tak to się nazywa?
Posiadłam również cenną, dla mnie, umiejętność: minimalizm może i powinien dotykać relacji, znajomości.
I za to wszystkim BLOGEROM serdecznie dziękuję ?
uwielbiam twoje podejście do kwestii minimalizmu