Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

Na sukces trzeba zapracować. Droga na skróty nie istnieje

 

Kojarzycie hasztag #‎myfirst7jobs‬? Bardzo rzadko jestem na bieżąco z wirtualnymi trendami, ale przyznaję, że akurat ten Facebookowy łańcuszek bardzo przypadł mi do gustu. A raczej stał się leitmotivem do treści, którymi już dawno chciałam się z Wami podzielić. 

 

Od razu mi się skojarzyło… W wielu filmach można zauważyć pewną charakterystyczną sekwencję kadrów. Najczęściej obrazuje ona przemianę głównego bohatera, który od niedojdy poprzez ciężką pracę osiąga wymarzony cel. Vide chociażby Rocky. Kłopot w tym, że ten czas, gdy bohater ciężko pracuje/trenuje/poci się/wylewa łzy/przegrywa-aby-się-podnieść jest puszczany w ogromnym skrócie, często w przyspieszonym tempie. Bach, bach, bach i z nieudacznika mamy człowieka sukcesu! Kilka zamglonych kadrów pokazujących pracę i przemianę i już! Gotowe!

 

Wszystko wygląda pięknie, tylko w prawdziwym życiu tak nie jest.

 

Prawdziwe życie wygląda tak:

the-road-to-success

źródło grafiki

 

Dokładnie tak samo było w moim przypadku. Żeby dojść do momentu, w którym jestem obecnie, musiałam przejść krętą drogę, pełną pułapek czy niezbyt przyjemnych obowiązków. Truizmem jest mówić, że każdy kiedyś jakoś zaczynał lub ciężka praca popłaca. To słowa wytrychy, które praktycznie nic nie znaczą nie poparte przykładami. Dlatego właśnie tak ogromnie spodobała mi się akcja #‎myfirst7jobs‬. Przyznaję bez bicia, że zupełnie nie wiem, skąd się wziął ten hasztag, ani kto go wymyślił. Jeśli wiecie, dajcie proszę znać koniecznie!‬

 

W dużym skrócie polega on na tym, aby opisać swoje zupełnie pierwsze 7 prac w życiu. Możemy namacalnie poczuć jaką drogę (czasami śmieszną, a czasami straszną) przeszły osoby, które nierzadko podziwiamy, lubimy czy też czasami im zazdrościmy w cichości serca. Tak, ja też tak mam! To ludzkie przecież. Żeby nie być gołosłowną, oto #‎myfirst7jobs‬ razem z informacją czego się tam nauczyłam, zupełnie jak u Troyanna. Mam nadzieję, że Maciek się nie obrazi, że mu podprowadziłam konwencję ;).

 


 

1. Zbiórka siana i wyrzucanie gnoju

 

Chyba to ta „najpierwsza” praca. Jeśli dobrze pamiętam to końcówka podstawówki, a może początek liceum… To był czas, gdy bardzo intensywnie trenowałam jazdę konną. A ponieważ nie był (i nadal nie jest) to najtańszy sport, to z dziewczynami zarabiałyśmy na lekcje pomagając w stajni. Wywoziłyśmy gnój, sprzątałyśmy, pomagałyśmy przy zbiórce siana latem. To była momentami naprawdę ciężka, fizyczna praca.

 

Czego się tam nauczyłam? Chyba po raz pierwszy poczułam wtedy, że naprawdę trzeba się napracować i to w bardzo nieprzyjemnych warunkach, żeby zdobyć coś, na czym bardzo mi zależy.


 

2. Śpiewanie pod kościołem w Gdańsku

To była prawdziwa, fantastyczna przygoda! Razem z dziewczynami z chóru (śpiewałam w dwóch zespołach praktycznie przez całe liceum – muzyka dawna, sakralna i rozrywka) pewnego lata stwierdziłyśmy, że może uda się w ten sposób zarobić na wakacje. To był strzał w 10-kę i pierwsze, prawdziwe pieniądze. Nie było wcale łatwo, chociaż wtedy postrzegałam to raczej jako zabawę. Nie wszystkim się to nasze śpiewanie podobało, zostałyśmy raz wyproszone spod kościoła (udało się wywalczyć powrót!). Finał tego naszego śpiewania był doprawdy zaskakujący. Usłyszał nas wtedy pewien Pastor z Niemiec i zaproponował nam wyjazd do siebie i wynagrodzenie za koncert. Mówię Wam, prawdziwa przygoda!

 

Czego się wtedy nauczyłam? Że na robieniu przyjemnych rzeczy też można zarabiać :). Praktykuję to do dziś ;).


 

3. Recepcjonistka w klubie fitness

To już moja pierwsza praca po wyjeździe na studia do Torunia. Pracowałam w tym nieszczęsnym klubie całe 2 tygodnie. Niestety, okazało się, że do moich obowiązków jako recepcjonistki należało głównie sprzątanie szatni i toalet. Zrezygnowałam. Nie dlatego, że sprzątanie szatni i toalet to coś strasznego, ale dlatego, że okazało się, że 'pomyłka’ w ustaleniu warunków pracy nie dotyczyła jedynie rodzaju obowiązków, ale i wysokości wynagrodzenia…

 

Czego się tam nauczyłam? Że pieniądze nie są najważniejsze, że potrafię ograniczyć wydatki i nie być zmuszoną do pójścia na kompromisy. Finalnie, że należy podpisywać umowy. Zawsze. Nie ma wyjątków.


 

4. Pakowanie ulotek

Ulotki to taki spam w czasach przed marketingiem internetowym ;). Mam wrażenie, że w moim pokoleniu chyba każdy przechodził etap pracy powiązanej z ulotkami. Ja pakowałam ulotki do kopert… a może były to listy… W każdym razie pamiętam, że był to moment na studiach, gdy naprawdę, ale tak naprawdę potrzebowałam pieniędzy. Gdy kolega powiedział, że ma taką fuchę, decyzję podjęłam w ułamku sekundy, wyprzedzając pozostałych chętnych.

 

Czego się nauczyłam? Że potrafię być zdecydowana, szybko podejmować decyzje i to popłaca! Wiedzieć, czego się chce to ważna umiejętność, nie tylko wtedy, gdy chcemy szybko dorobić.


 

5. Stażystka

W Toruniu, gdzie studiowałam nie było wielu firm, gdzie przyszły prawnik mógłby odbyć staż. A jeśli już coś się pojawiło to naturalnie nieodpłatnie i na krótki okres. Czy mnie to zraziło? Oczywiście, że nie! Odbyłam choćby króciutkie staże np. w Cereal Partners Poland Toruń-Pacific czy Grupie Apator. Wcale nie było tak łatwo się tam dostać, ostro musiałam wywalczyć taką możliwość. Pamiętam, gdy z koleżanką miałyśmy staż w Grupie Apator właśnie. Akurat firma przeprowadzała rebranding i zostałyśmy oddelegowane do sprawdzenia książki z materiałami marketingowymi. Banał. Pewnie zupełnie niepotrzebne zajęcie, ale trzeba było czymś zająć ambitne studentki. A my w tych materiałach znalazłyśmy… błąd ortograficzny. Gdyby nie my, zapewne takie błędne oznaczenia zostałyby wydrukowane na tysiącach ulotek, banerów reklamowych, naklejkach na samochody itd. Sam ówczesny dyrektor dziękował osobiście. Zapobiegłyśmy ogromnym stratom finansowym.

 

Czego się nauczyłam? Że nawet w najgłupszym zajęciu można znaleźć sens, gdy się człowiek przyłoży do roboty. No banał, prawda? Ale jaki prawdziwy.


 

6. Paralegal w międzynarodowej kancelarii prawnej

Paralegal to najczęściej student prawa, który jest co prawda pracownikiem merytorycznym w kancelarii, ale jest poza tym takim „przynieś-podaj-pozamiataj” :). Miałam to szczęście, że mogłam praktykować przez wakacje w jednej z amerykańskich kancelarii prawnych, w ich biurze w Warszawie. To było wyzwanie z wielu względów. Przede wszystkim pierwsze zderzenie z życiem w stolicy, które płynęło zupełnie inaczej niż to, które znałam w Malborku czy w Toruniu. Po drugie to była pierwsza bardzo merytoryczna praca prawnika, a praktykowanie w tak dużej kancelarii dało mi posmak tego, jak wygląda tam pełnoetatowa praca. Poznałam tam kilka fantastycznych osób.

 

Czego się tam nauczyłam? Dowiedziałam się wtedy najważniejszej rzeczy. Odkryłam, czego nie chcę. Uświadomiłam sobie, że praca, która w wyobrażeniach była spełnieniem marzeń, w praktyce mocno mi nie odpowiada. Ten pęd po coraz więcej, ta toksyczna do granic możliwości rywalizacja już wtedy przyprawiała mnie o mdłości. Merytorycznie nauczyłam się bardzo dużo i korzystam z tej wiedzy po dziś dzień. Ale wiem też, że w takim miejscu pracować nie będę.

 


 

7. Sekretarka w fundacji

Miałam parzyć kawę i porządkować dokumenty. W praktyce prowadziłam projekty realizowane ze środków unijnych, których realizacja wtedy dopiero raczkowała w Polsce. Okazało się, że z moją prawniczą wiedzą, ale przede wszystkim z moim ogarnięciem wykonywałam trudną, merytoryczną pracę. Czasami zdarzało mi się zupełnie zapomnieć o tej kawie… Pracowałam tam długo (część czwartego i pół piatego roku studiów), a gdy odchodziłam Prezes proponował mi spore (jak na toruńskie warunki) pieniądze, abym tylko została.

 

Czego się tam nauczyłam? Że stanowiska, tytuły zupełnie nie mają znaczenia. Liczy się praca i to, czy się w niej czegoś uczysz, czy się rozwijasz. 


 

Po co o tym wszystkim piszę? Mam wrażenie, że obecnie, gdzie się nie obrócę czytam o poszukiwaniu motywacji, idealnej pracy, idealizowaniu pracy z pasją, jakby inna praca była zupełnie pozbawiona sensu i niegodnym było taką wykonywać. Moje doświadczenia mówią trochę coś innego. Żeby osiągnąć sukces (niezależnie od tego, czym miałby on być) TRZEBA SIĘ NAPRACOWAĆ. Tak po prostu. Zakasać rękawy i robić. Samym inspirowaniem się jeszcze nikt nigdzie nie doszedł. Taka praca nie jest ani medialna, ani fotogeniczna. To codzienny trud, pokonywanie przeszkód. Upadanie i podnoszenie się. Ale na sukces trzeba zapracować. Droga na skróty nie istnieje.

 

Oto moja historia, chciałoby się napisać. Czekam na Wasze! Napiszcie proszę o swoich #‎myfirst7jobs‬! Pośmiejmy się, pouczmy i powspominajmy razem :).

Sprawdź Także

Powiadomienia
Powiadom o
guest
40 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments