Jakiś czas temu mignęło mi w internetach zdjęcie Magdaleny Mielcarz – aktorki i (chyba) prezenterki telewizyjnej, którą kojarzę niezbyt mocno, ale raczej z określonym wyglądem. Bo, drogi Czytelniku, Pani Magdalena jest śliczną blondynką. Śliczną według dość obiektywnych kryteriów – ma fale na blond włosach, bardzo symetryczną twarz, długie rzęsy, wyraziste oczy i pełne usta. Niemalże Barbie w realu. I te kilka miesięcy temu, na jakimś celebryckim wydarzeniu Pani Magdalena pojawiła się z wyprostowaną fryzurką i odrobinę androgynicznym makijażem. Co ona ze sobą zrobiła? Jak mogła się tak oszpecić? – to najlżejsze z komentarzy.
Podobną sytuację, choć naturalnie w zupełnie innej skali, przeżyłam sama na blogu. Wiktoria, jedna z Czytelniczek, napisała kiedyś, że jestem dziwakiem, nie dbam o siebie i za kilka lat będę wyglądać okropnie. Wszystko dlatego, że zrezygnowałam z farbowania włosów i robienia hybryd na paznokciach. Kinga Rusin też nie farbuje włosów, a ja czuje się ze sobą dobrze – odpowiadam. Hehe, myślisz, że jesteś jak Kinga Rusin? Dobrze, że chociaż Ty tak myślisz – czytam ironiczny komentarz. Chciałabym móc napisać, że taka ocena boli i sprawić, że się nade mną poużalasz, ale nie byłaby to prawda. Taki komentarz mnie przede wszystkim niesamowicie śmieszy, ale i wkurza! Kalki, klony i glony, kopie, odbitki, repliki – współczesny kanon piękna stał się tak sztywny i wymagający, że nawet milimetrowe odbicie w drugą stronę burzy spokój na wodzie. Wzbiera fala oporu. Czasem nienawiści. Utajonej i ukrytej lub wręcz przeciwnie, wylewającej się w pełnej krasie z twitterowych 140-tek.
Nie jestem fanką nurtu no-makeup. Gdy Alicja Keys oznajmiła, że nie będzie się już więcej malować, poczułam mieszankę podziwu i sprzeciwu. Podziwu, ponieważ bycie osobą publiczną i zrezygnowanie z możliwości podrasowania własnej urody na potrzebę chwili wymaga odwagi. Sprzeciwu, ponieważ moja wrażliwość nakazuje mi spojrzeć na tę kwestię też od innej strony. Od lat borykam się z trądzikiem. Jestem ze swoją skóra w lepszych i gorszych stosunkach. Zależy od poziomu moich hormonów, tego, co zjem, jak się czuję, czy ktoś lub coś mnie zdenerwuje (vide stres). Chciałabym idealistycznie oznajmić, że od dziś się nie maluję. Cóż za cudowna minimalistyczna deklaracja! Nie od dziś wiadomo, że kontrowersja się sprzedaje. Może nawet zaprosiliby mnie do telewizji? Tylko, żeby czuć się dobrze, potrzebuję nałożyć na skórę podkład i puder. To moje minimum na ten moment. Może kiedyś ta bariera się przesunie? Nie wiem. Może wtedy, gdy jak Alicia Keys, będę dysponować gładką i czystą, wolną od trądziku skórą. A może nie. To moja rzeczywistość. Twoja będzie zupełnie inna, niezależnie czy chodzi o makijaż czy o piwnicę pełną przydasiów. Jesteśmy inne i to jest piękne.
Oglądałam teledyski sprzed 20 lat. Lekki pop, nic alternatywnego. Moją uwagę przykuły dziewczyny z All Saints, brytyjski girlsband. Wszystkie ładne. Równe zęby i piękny makijaż, ale… różne rysy twarzy! Każda ładna, ale inna. Wyraziste rysy, trochę za duży nos. Dziś inność jest źle widziana. Symetryczna twarz to współczesne must-have. Botoks i kwas hialuronowy to narzędzia do wprowadzania porządku. Grzmimy, że gwiazdy estrady, telewizji i filmu upodabniają się do siebie, ale prawda jest taka, że w głębi duszy, jako „społeczeństwo” chcemy je takimi widzieć. Popyt wymusza podaż. Podaż wpływa na popyt. Żelazne prawa rynku w konsumpcyjnej rzeczywistości.
Łatwo powiedzieć, że minimalizm to życie na własnych warunkach. Obronienie tej tezy własnym życiem staje się już czasami okrutnie trudne. Bo gdzieś w głębi nie ma w nas pozwolenia na odrębność. Żyjemy w niespokojnych czasach, identyczność daje poczucie bezpieczeństwa. Symetria wprowadza spokój wewnętrzny i zewnętrzny. Każdy, kto wyłamuje się ze znanego schematu budzi niepokój. Choćby poprzez fakt, że nie pomalował dziś oczu kredką, cieniami i tuszem. Bo mu się nie chciało. Albo jest minimalistą… Co za różnica. Jest odmieńcem i już. Dodatkowo niezadbanym. Chciałabym nie robić makijażu, ale bycie taką wśród wszystkich pięknie wyglądających kobiet sprawia, że czuję się niewyraźna, chora, a czasem wręcz obnażona – pisze do mnie Kamila, gdy na Instagramie pokazuję twarz bez makijażu. Presja bywa obezwładniająca. A to tylko makijaż! Głupotka, trochę pudru, kilka kresek, maźnięć pędzlem…
Myślałaś może kiedyś, że chcesz prowadzić bloga, vloga itp.? Cudownie, tylko czuję, że muszę Cię uprzedzić. Że w świecie publicznego odsłaniania się (choćby na milimetr), trzeba mieć przede wszystkim twardy tyłek. Najlepiej dodatkowo pokryty warstwą wibranium. Przydaje się też dojrzałość. Nie ta rodem z cołczowych poradników, która krzyczy: jesteś zwycięzcą. Tylko ta cicha, codzienna dojrzałość. Zbudowana na łzach i podnoszeniu się z kolan. Nie wystarczy mówić o sobie, że mam wywalone na cudze zdanie. To nie działa. Dopiero w momencie, gdy ktoś ktoś Cię obrazi, a Ty się uśmiechniesz, będziesz to czuła. Cichą pewność, że jesteś doskonała taka, jaka jesteś.
Ze zmarszczkami i z pryszczami.
W pełnym makeupie nawet, gdy ktoś powie, że dziwkarski.
W krótkiej spódnicy, gdy masz krzywe nogi.
W spodniach, gdy cały świat krzyczy, że tylko sukienki są kobiece.
Bez uśmiechu, bo tak akurat wybrałaś.
Nie musisz się uśmiechać, bo jesteś kobietą. Bo tak wypada. Bo pomyślą, że zbyt męska i smutna. Weź się umaluj – wyglądasz, jakbyś była chora – tak słyszała Ania, gdy była młodsza. A teraz Anna kompulsywnie podkreśla kredką oczy i brwi jeszcze przed śniadaniem. Nie umie inaczej.
A we mnie wszystko krzyczy. Po chwili u Magdy Mielcarz na Instagramie czytam: My, Kobiety, jesteśmy uczone od małego spełniać pewne oczekiwania, zachowywać się i wyglądać w określony sposób. Jestem zmęczona ubieraniem się w krótkie spódnice, doklejaniem rzęs, malowaniem się na 'Barbie’, spełnianiem czyichś oczekiwań, tańczeniem jak mi zagrają. Nie jestem małą dziewczynką, tylko dojrzałą kobietą, ubieram się jak chcę, maluję jak chcę, mówię, co myślę. Dzisiaj spełniam SWOJE oczekiwania. Życzę, abyście i Wy kiedyś mogły pracować i żyć na własnych zasadach. Być sobą.
Od kiedy oczy wyglądają na niesmutne dzięki pomalowanym rzęsom, a nie promiennemu uśmiechowi? – pisze do mnie Sylwia. To się uśmiecham. Promiennie. Jeśli chcę.
Ja sie maluję i nie maluję działając wg klucza: robić to co mi sie podoba i tak jak sie czuję najlepiej. :)
Ale muszę przyznać że w dobie oceniania innych, tak powszechnego (zwlaszcza w mediach), ciężko jest nie wpaść w ten wir. I ja się cały czas tego uczę. I wciąż zdarza mi sie widzieć kobietę i myśleć „jakie ona ma okropne (wstaw co chcesz)”. I odpowiadam sobie: „ma bo tak chce/ bo tak jej się podoba/ to nie jest Twoja sprawa”, albo i dobitniej „jej nie obchodzi co sobie myślisz”. ;) Na szczęście jest tak coraz rzadziej, bo szkoda mi mojej energii na takie myśli, one zupełnie nic nie wnoszą i w niczym nie pomagają. Za to duzo częściej podziwiam i komplementuję. Tylko do nieznajomych kobiet wciąż wstyd mi podejść i powiedzieć: „ale masz piękne włosy!” albo „gdzie kupiłaś tę genialną sukienkę?”. Może i tego się wreszcie nauczę ;)
Ewel, napisałaś coś BARDZO WAŻNEGO!!! Podpinam u góry, żeby każdy mógł przeczytać. :)
Wyraziłaś dokładnie moją myśl! O mówieniu obcym kobietom, że ładnie wyglądają. Bardzo chciałabym to robić, ale boję się, że bardziej kogoś przestraszę/zażenuję niż sprawię radość :/
We Włoszech naturalne jest obserwowanie ludzi, przygladanie się im, tak po prostu, bo są. A nie bo są jacyś. Tam bardzo łatwo o podziw, o prawienie komplementów obcym ludziom. W Polsce ostatnio zdarza mi sie słyszeć, od kobiet – co jest dla mnie bardzo budujące – że przyglądają się, bo tak mi ładnie w tej ciąży. To niesamowite, że takie rzeczy mówi kobiecie kobieta! Ja te nauczyłam się mówić innym, co widzę w nich dobrego, co podziwiam, bo na vo dzien każdy z nas słyszy tego stanowczo za mało :)
W samo sedno, niemalże się wzruszyłam, uściski z Wrocławia?
Dziękuję i ściskam! ?
Kasiu, nie przejmuj się krytyką i nie tłumacz się ze swoich decyzji. Najmadrzejszą postawą jest milczenie lub ignorancja :)
PS ja też wybieram make up: no make up lub po prostu soute
Kamila
Kamila, nie robię ani jednego, ani drugiego. :) Moim celem jest raczej pokazanie, że normalność jest normalna. ;)
Wybór o makijażu, dbaniu o wizerunek determinuje też sytuacja w jakiej się człowiek w danej chwili znajduje. Wy poza pracą zawodową zajmujecie się budową domu – z pewnością to pochłania wiele czasu i energii. Ja natomiast, mam 25 lat i dwójkę malutkich dzieci (2 miesiące, rok i 9 miesięcy) i wszystkie obowiązki rodzinno-domowe z tym związane i do tego studia na końcówce. Właśnie dlatego codziennie też wybieram delikatny makijaż, upraszczam go jak mogę, ale w dalszym ciągu chcę to robić by czuć się dobrze. Po przeczytaniu tego postu jakieś 40 minut temu stwierdziłam że czas na kolejne uproszczenie, solidne ścięcie włosów. I już jestem umówiona do fryzjera na wtorek. Tak jest! Szybka decyzja, szybka akcja. Dziękuję za pośrednio motywacyjny post. Najważniejsze żebyśmy same siebie kochały, akceptowały! Pozdrawiam gorąco!
Ja przy 3 dzieci nauczyłam się doceniać krótkie fryzury ale nie wszyscy fryzjerzy potrafią zrobić cięcie do których wystarczy suszarka i ręce, wygodne obówie nawet eleganckie bo jak nieść śpiące dziecko na obcasach, szybki łatwy makijaż najlepiej podstawa to henna. Ciekawe czy te kobiety które nas krytykują wstają o 5.30i mają godz na ubranie dzieci nakarmienie rozwiezienie do przedszkola i szkoły i bez spóźnienia zdążyć do pracy na 7
Doroto, myślę, że krytykują różne kobiety. Te, które mają dzieci i te, które ich nie mają. W tym tekście chodzi mi też o to, żeby szukać tej akceptacji w sobie bez konieczności usprawiedliwiania się w jakiejkolwiek formie.
post natchnął cię do wywalania pieniędzy na ulepszanie, bo źle się czujesz we własnym ciele. Chyba nie taka jest idea prostego życia.
W ramach puenty, wypowiedź 16-letniej kuzynki: „Idę sobie doczepić rzęsy. Żaden szał – 1:1 żeby nie wyglądać jak szczotka. Wiesz, nie będę się MUSIAŁA codziennie malować, znaczy malować oczu. Bo tyle czasu na to poświęcam. No ale wiesz – jak tu wyjść do ludzie bez make-up”
Jeśli szesnastolatka, to jeszcze takie myślenie jest ok. Gorzej, jeśli nie się nie zmieni za 10 czy 20 lat. Ale można docenić przynajmniej szukanie prostszych rozwiązań. Skoro już „musi” mieć „zrobione” rzęsy, to lepiej dokleić, niż malować codziennie.
Swoją drogą kiedyś takie przedłużone rzęsy bardzo mi się podobały, sama chciałam je mieć. Niestety zaczęły mi się za kojarzyć z dziewczynami, które przesadnie dbają o swoją urodę a właściwie sexappeal lub wręcz z różnà patologią społeczną. Przez to każda kobieta z przedłużonymi rzęsami, nawet jeśli są dobrze zrobione, wygląda mi tak jakoś mniej inteligentnie. Wiem, że to niesprawiedliwe, ale tak mi się to właśnie kojarzy.
To ciekawe i myślę, że warto szukać akceptacji dla wyborów kobiet i tych z przyczepionymi rzęsami i tych, które się nie malują. To działa w obie strony. ;)
Masz rację! Pokazuję, jak łatwo można wpaść w stereotypy – z jednej bądź drugiej strony.
Znakomity wpis.:) Najważniejsze to czuć się dobrze ze samym sobą i nie podążać ślepo za modą. Pozdrawiam Kasiu.:)
Dziękuję pięknie i pozdrawiam! :)
Nic dodać, nic ująć! :)
???
Od kilku lat wychodzę z domu bez makijażu.
Czasem nawet nie mam wtedy nieskazitelnej cery.
Po prostu są dni, kiedy nie czuję, że mam ochotę się malować.
Przestałam się regularnie malować tylko i wyłącznie dlatego, że doszłam do wniosku, że już mam dość spełniania cudzych oczekiwań. Że to jest moje ciało, moje dwadzieścia minut przed lustrem. Z tego samego powodu mam krótkie włosy. Ale farbowane. ;) Na początku patrzyłam w lustro i myślałam „OMG, jak ja się pokażę ludziom w biurze?”, ale teraz często patrzę rano w lustro i jest zupełnie okej. To jest chyba psychologia – jak się malujesz, to potem masz wrażenie, że bez makijażu wyglądasz dramatycznie.
Nie znam się na tych wszystkich ruchach no make up, no gluten, no coś tam. Robię jak czuję. Ale bez make upu jest mi lepiej niż wtedy, kiedy nie wychodziłam do osiedlowego sklepu bez idealnych kresek na powiekach.
Niesamowite, że ludzie potrafią komentować w tak perfidny sposób życiowe wybory innych. Koleżanka komentująca farbowanie włosów i sztuczny manicure chyba nie zdaje sobie sprawy, jak to niszczy włosy/paznokcie i kto będzie je miał tak NAPRAWDĘ niedługo w fatalnym stanie.
Uwielbiałam makijaż, uważam że czyni cuda. Malowałam się mocno, artystycznie. Teraz na codzień nie maluję się w ogóle, wolę ten czas przeznaczyć na dłuższy sen, co w konsekwencji dobrze wpływa też na urodę.
Miałam kiedyś straszny trądzik i wtedy dobre, kryjące podkłady ratowały mi życie. Skóra była po prostu chora, a ja nie chciałam zbierać spojrzeń całej ulicy. Ale w miarę normalna, zdrowa cera? Dlaczego naturalność tak dziwi i nawet wyzwala w niektórych agresję?
Kasiu, a’propos trądziku, czy próbowałaś leczenia izotretinoina? Działa w 95% przypadków (chociaż np. moja siostra musiała powtarzać kurację). Skoro trwa to tyle lat, może warto pomyśleć?
Nie, izotretynoina to ostatnia deska ratunku i lek, który ma ogrom skutków ubocznych. Na razie, i odpukać, radzę sobie bez. :)
Ale są też maści z izo, niekoniecznie trzeba brać od razu doustnie. Ja leczona byłam Izotrexinem (maść) i to był jeden z lepszych wyborów w moim życiu. Ale nie namawiam, bo to powinna być indywidualna decyzja. Po prostu maść ma mniej skutków ubocznych, na pewno nie tak drastycznych jak retinoidy przyjmowane doustnie.
Hej Agata, o swoich doświadczeniach w temacie trądziku pisałam tutaj i sporo wyjaśniałam: https://simplicite.pl/toaletka-minimalistki-pielegnacja-twarzy-historia-moich-zmagan-tradzikiem/.
U mnie też to była świetna decyzja. Żałuję tylko, że tak późno (a miałam 18 lat). Ale każdy decyduje, do jakiego stopnia chce ryzykować. Na pewno ten lek nie jest witaminą C i nie pozostaje obojętny dla organizmu.
Przecież to nieprawda, że farbowanie włosów musi niszczyć włosy – współczesne farby są delikatne i często pełne składników pielęgnujących. Sama hybryd nie noszę, ale kobiety wokół mnie owszem – od dawna i regularnie i jakoś nic strasznego się z ich paznokciami nie dzieje. Piszę to, bo jest również druga strona medalu: kobiety, które mają misję uświadamiać te, które się malują, farbują włosy, czy noszą hybrydy, że za jakiś czas ich skóra, włosy, paznokcie będą w fatalnym stanie. Ja mam wtedy ochotę zapytać jak długo mam jeszcze czekać na spełnienie się tego proroctwa, bo od lat maluję się itd. i jakoś nic złego się nie dzieje. Odpowiadanie na takie komentarze jest zapewne równie wkurzające jak na pytania: dlaczego się nie malujesz? Nie mam właściwie żadnych kłopotów z cerą, ale maluję się, bo lubię. Podoba mi się to, że dzięki kolorowym kosmetykom codziennie mogę wyglądać trochę inaczej, lubię eksperymentowanie z kolorami. A jak nie mam czasu, czy chęci to wychodzę z domu bez makijażu i bez dorabiania do tego ideologii.
Dokładnie tak. Właśnie ten rodzaj akceptacji mam na myśli. Działający w obie strony. ?
Nie przyszłoby mi do głowy komukolwiek zabraniać, straszyć czy komentować makijażu, farbowanych włosów czy czegokolwiek innego. Uwielbiam makijaż i średnio obchodzą mnie negatywne skutki (teraz nie maluję się z lenistwa). Włosy też farbowałam i będę farbować siwe w przyszłości. Chodzi o to, że jeśli dana osoba komentuje już życiowe wybory innych (takie bądź inne), najpierw powinna zastanowić się, czy jej własne są idealne. No jednak istnieje spore prawdopodobieństwo, że Kasia (lub ktokolwiek inny) będzie wyglądać lepiej z siwiejacymi, ale zdrowymi włosami niż ktoś z farbowanymi, ale bardzo zniszczonym. Może też tak nie być, ale jednak jakieś ryzyko przy farbowaniu jest (choćby takie, że fryzjerka źle wykona zabieg i spali włosy). Niech każdy po prostu robi, co uważa za stosowne (a nawet na dla tego jakąś ideologię), ale nie wtrąca się też w wybory innych. A jeśli ma ochotę na dywagacje co jest słuszne, a co nie, niech zacznie od swoich własnych wyborów.
Kasiu dziękuje Ci za ten wpis. Ja również mam problematyczną cerę i celowo unikam ciężkich, kryjących podkładów, bo tylko pogarszają jej kondycję. Niestety często spotykam się z krytyka, zwłaszcza wśród koleżanek z pracy. Nie jest to miłe i często pogarsza moje samopoczucie i samoocenę. Z drugiej strony, od dłuższego czasu obserwuję kobiety w Polsce i doszłam do wniosku, że wiele wyglada tak samo. Długie, doczepiane rzęsy, hybrydy, powiększone usta a’la ryba, i w ogóle mi się ten trend nie podoba, i nie chce iść w tę stronę.
Kasiu, bardzo ciekawy i ważny dla dzisiejszych kobiet wątek. Również popieram naturalność, delikatny makijaż. Stosowanie przez zdrowe, ładne kobiety botoksu i kwasu uważam za głupotę i szkodzenie sobie. Preferuję naturalne piękno. Kasiu, Twój delikatny makijaż daje powiew świeżości, młodości i doskonale komponuje się z pastelami w ubiorze. Tak trzymaj.
Krytyka zawsze była i będzie. Moim skromnym zdaniem więcej tolerancji i akceptacji dla innych bardzo by się przydało. Nie odrzucam makijażu ale kiedy mogę zwyczajnie go nie nakładam, niech skóra oddycha. To nie prawda że minimum kosmetyków zaprowadzi nas na skraj brzydoty. Moja kochana babcia przez całe życie używała kremu nivea i wielu 98 lat miała tak piękną skórę na twarzy że niektóre 55 łatki mogły jej zazdrościć, a jedynym kolorowym kosmetykiem była delikatna czerwona szminka. To taki styl minimalistyczny.
Słowa klucz „uczone od małego”. Mój 16-letni syn zwrócił mi uwagę na ten temat. Wiecie, że w przedszkolach, szkołach… a nawet w żłobku z okazji dnia kobiet organizowano dni SPA z wizytą u kosmetyczki!? Dla 4-5 latek… Matki do szkół kupowały lakiery i maseczki. Syn pytał, czemu mamy tych dziewczynek, nie protestują. Nie wiedziałam co powiedzieć.
To jest przerażające…tez bym nie wiedziala co powiedziec. Smutne to ze to kobiety nastepnemu pokoleniu kobiet robia taka szkode…mam roczną córkę i już zastanawiam się jak ja uchronić przed tym steoretypowym myśleniem że skoro jest dziewczynka to musi się zachowywać i wyglądać w określony sposób…jak jej wytłumaczyć że jej życie nie musi polegać na szukaniu księcia z bajki i spełnianiu oczekiwań innych. I że swojej wartości nie musi szukać w oczach innych tylko w lustrze. Ciężka praca przede mną…
Dzieci moich znajomych miały z okazji dnia kobiet organizowane spa (głównie malowanie paznokci) a potem pokaz mody, żeby każda dziewczynka mogła się przejść po „wybiegu”… To jest chyba powszechny pomysł :(
Mam koleżankę w pracy która maluje się bardzo mocno i bardzo ostro. Kobiety które się w ogóle nie malują sa przez nią traktowane tak jakby nie dbały o siebie. A prawda jest taka że masa moich koleżanek nie musi się malować wcale bo ma cudną cerę i wyglądają ou naturel a owa koleżanka jakby miął maskę na twarzy. Co kto lubi ;-) Ja preferuję naturalny wygląd, bardzo często ne maluję się w ogóle, ale czasami konkretny makijaż musze zastosować do danej sytuacji lub żeby sprawić sobie frajdę. Nie dla kogoś a dla siebie czego wszytskim czytelniczkom i Tobie Kasiu życzę ;-)
No właśnie o to chodzi, że pozwolić być każdemu takim, jakim być lubi. :)
Trzeba dojrzeć psychicznie do akceptacji siebie, świadomych wyborów. Osoby które jeszcze nie osiągnęły tego poziomu podążają za twarzami z TV, spełniają cudze oczekiwania, chcą się wtopić w tłum. Trzeba dorosnąć życia w zgodzie ze sobą.
Gruba warstwa makeupu codziennie przez kilkanaście godzin bez możliwości umycia twarzy to siedlisko bakterii. Jakiś czas temu mój okulista bardzo narzekał na pacjentki, które przesadzają z tuszem lub sztucznymi rzęsami. Problemy wychodzą po czasie. Sama mocniej maluję się tylko na wyjścia. Do pracy zasłaniam sińce pod oczami i delikatnie podkreśldm oczy. Mieszksm w Warszawie i uważam, że ludzie tu są pod tym względem tolerancyjni. Powiedziałabym nawet, że w dużych firmach jest coraz więcej kobiet umalowanych tylko symbolicznie, ubranych casualowo, na luzie. Mocny makeup częściej mają kelnerki lub panie np. w Sephorze lub Hebe, od których wymaga tego firma.
Bardzo ciekawy artykuł. Również uważam, że w dzisiejszym świecie zbytni nacisk kładziemy na wyglądanie tak samo jak inni. Przez to zawsze jesteśmy nie takie jak trzeba: włosy mają nie ten kolor, są proste zamiast kręconych (lub na odwrót), pełny makijaż obowiązkowo z kreska na górnym oku – przecież tylko taki teraz się liczy…
Ja w wieku nastu lat malowałam się przed każdym wyjściem z domu, codziennie spałam w wałkach – bo przecież moje proste włosy są nie takie jak trzeba. Dopiero po kilku latach doszłam do wniosku, że nie muszę się tak katować. Dobrałam sobie fryzurę, która nie wymaga zachodu i proste włosy nie są już moją zmorą.
Podobnie z makijażem. Dzisiaj mając lat 35 używam kredki i tuszu do rzęs i to tylko jedynie do pracy. Skóry nie mam idealnej, ale zaakceptowałam siebie i to jak wyglądam.
Jeśli ktoś ma potrzebę malowania się, niech się maluję. Ja potrzeby nie mam i żyję zgodnie ze sobą (na publiczny osąd się nie wystawiam, więc nikt mnie jeszcze za to nie zlinczował).
Życzę każdemu, aby mógł dokonywać wyborów zgodnie z własnym przekonaniem, a nie pod wpływem presji społeczeństwa.
Kasiu wyglądasz jak zadbana francuska -ładnie i naturalnie.Te powszechnie przyklejone rzęsy,każdy paznokieć w innym kolorze i zaniedbane włosy w dwóch kolorach to koszmarki.
Piękny i naturalny makjarz jest sztuką.Niestety 90 procent kobiet nie potrafi się malować.Robi to nieumoejetnie, – plamy na powiekach okrpna gruba lub krzywa kreska na górnej powiece do tego brwi bobra,wię może lepiej żeby tego nie robiły,ale wygląd jak prosto z pod prysznica też jest nienajleprzym wyjściem , bo taka kobieta zwykle wyglada na zaniedbana.
Joanno, kobieta, która wygląda jakby wyszła spod prysznica czyli zakładam bez makijażu wygląda jak kobieta. :) Tak właśnie wyglądamy. Nie jak zaniedbane, tylko jak kobiety. :) Zadziwiające, że mężczyźni bez makijażu paradują ciągle i nikt im nie mówi, że wyglądają na zaniedbanych. :)
„Kalki, klony i glony, kopie, odbitki, repliki – współczesny kanon piękna stał się tak sztywny i wymagający, że nawet milimetrowe odbicie w drugą stronę burzy spokój na wodzie”- zupełnie nie zgadzam się z tą opinią. Myślę, że przesunięcia kanonu piękna z epoki na epokę widać bardzo wyraźnie i nigdy też nie było tak szerokiego pojęcia piękna, z jakim mamy do czynienia w dzisiejszych czasach i tak dużej dowolności.
Pokazuje to, pewnie paradoksalnie, ale właśnie świat dzisiejszej mody, który otwiera się na kobiety szczupłe, grubsze, obarczone różnymi „defektami urody”, a odchodzi od jednolitych i identycznych anorektycznych „piękności”. Myślę też, że nie ma nic złego w tym, że kobiety chcą wyglądać dobrze, błędem za to jest zapatrywanie się wyłącznie na gwiazdy i gwiazdki „szołbizu” i czerpanie wyłącznie stamtąd przykładów. Sądzę, że nie ma aż takiej presji na identyczność. Moda tworzona jest po to, aby się nią inspirować, a nie bezmyślnie odtwarzać w stosunku 1:1. Nie uważam, że nasze społeczeństwo dąży do ujednolicenia. Ja wszędzie widzę piękne kobiety i to piękno jest odmienne. Niezbyt jednak rozumiem dorabianie ideologii do bycia niezadbanym i krzyczenia, że odwagą jest wyjście bez makijażu na ulicę. W moim odczuciu to słabe, jeśli ktoś musi podnosić sobie samopoczucie i dodawać uwagi, bo oznajmia całemu światu, że się nie maluje czy tam nie farbuje włosów.
Przepraszam za ten przydługi komentarz, ale uważam, że piękno nie bierze się z ładnej buzi, sztucznych rzęs czy wręcz przeciwnie z pryszczy i odrostów, ale nie widzę nic złego w tym, że kobieta lepiej i pewniej się czuje, gdy jest zadbana.
Mam podobne odczucia – kobiety wcale nie są takie same, widzę wokół siebie wiele naturalnych, różnych kobiet. Dzisiaj piękno ma wiele twarzy. Nie maluję się mocno, raczej tak, że prawie tego nie widać i tak lubię. Bardzo podobają mi się naturalne włosy u kobiet, farbowane wg mnie dodają lat, oczywiście dopóki nie ma siwych. Podziwiam koleżanki, które nie nakładają nawet tuszu na rzęsy i czują się z tym zupełnie normalnie. Warto już od małego pokazywać, że piękna jest naturalność.
a dlaczego „oczywiście, póki nie ma siwych”? ja właśnie jak zauważyłam, że zaczynają mi rosnąć siwe przestałam farbować (mam naturalnie brązowe włosy), bo jak wyobraziłam sobie biało siwy odrost na tle zafarbowanego brązu, to zrobiło mi się słabo. Od trzech lat nosze fajnego boba z pasemkami siwych włosów i jestem z mojego wyboru bardzo zadowolona.
Kto wie, może i ja się na zdecyduję, kiedy przyjdzie taki czas :) Siwy włos to jednak duża zmiana dla kobiety
Też na to zwróciłam uwagę. Jak nie są siwe to można nie farbować, bo jest na to przyzwolenie, ale jak już pojawią się siwe to nie? Czyli wolność do pewnego momentu, ale potem już szlaban? :) I piękna jest naturalność, ale jak jej już zbyt dużo to fuj? ;)
Ale czy nie jest też trochę tak, że po prostu żyjemy w takich czasach, że dla większości z nas jest gdzieś granica, za którą naturalność jest fuj i za którą nie wyjdzie? Dla jednej ta nieprzekraczalna granica to wyjście z domu bez podkładu czy korektora, gdy ma problemy z trądzikiem, a dla innej właśnie niefarbowanie siwych włosów. A już dla większości z nas (zapewne dla Ciebie Kasiu też) wyjście z domu z niewydepilowanymi pachami, czy nogami w stroju, który je odsłania. A przecież to też sama naturalność…
No jasne, każdy z nas ma własne kryteria bycia zadbanym. Myk polega na tym, żeby ich innym nie narzucać. :) A bardzo łatwo oceniać innych według własnych kryteriów, na głos i w myślach. ;)
A ja się nie zgodzę. Oczywiście, każda epoka miała swój wzór urody, podobnie jak każda kultura, ale dzisiejsze czasy są absolutni bezprecedensowe jeśli chodzi o widoczność tych wzorców. Telewizja, a przede wszystkim internet sprawia, że jesteśmy bombardowani tym wzorem urody. Kiedyś tak nie było. To sprawia, że dużo łatwiej zgubić siebie i poddać się presji.
I masz rację, piękno nie bierze się się ani ze sztucznych rzęs, ani z pryszczy czy odrostów, ale i kluczowe jest zdefiniowanie dla samej siebie, co to znaczy „zadbana”. :) Ja się czuję mega zadbana bez farbowania włosów i mocnego makijażu. I właśnie nie dorabiam do tego ideologii tylko proszę o akceptację. Dla wyborów swoich i wyborów innych.
A ja nie wiem, czy to jest takie proste – bo z jednej strony jest tak jak mówisz, że media te wzory uwidaczniają, ale z drugiej strony dzisiaj mamy jednak, mimo wszystko, dużą większą tolerancję na różnorodność w wyglądzie niż choćby wiek temu. No bo czy kiedykolwiek wcześniej było tak, że kobiety bez wzbudzania sensacji mogły chodzić umalowane lub nieumalowane, z doczepionymi rzęsami, z włosami długimi lub krótkimi, naturalnymi, siwymi lub ufarbowanymi choćby i na zielono, z kolczykami w dowolnej części ciała, tatuażami, w sukienkach, spódnicach długich lub krótkich, spodniach, koszulach, garniturach? Dzisiaj kobieta ostrzyżona na jeża, z pomalowanymi na czerwono ustami i w garniturze może się narazić co najwyżej na nieprzychylny komentarz koleżanki, a kiedyś byłby to w najlepszym wypadku ostracyzm społeczny, a w gorszym więzienie za obrazę moralności, więc nie narzekałabym jednak tak bardzo na nasze czasy.
A tak w ogóle kobiety z mojego otoczenia nie chodzą wcale przesadnie wymalowane (jeśli w ogóle), żadna nie ma doczepionych rzęs, hybrydy noszą ze względu na wygodę, botoksu i innych takich nie odnotowałam, a w kwestii ciuchów dominuje sportowa elegancja, więc chyba jednak większość kobiet jest dość odporna na ten medialny przekaz albo zwyczajnie ma lepsze rzeczy do roboty…
Bardzo trafny komentarz;-) właśnie dziś mamy czasy kiedy WIDAĆ AKCEPTACJĘ dla wszystkich typów urody/elegancji/jej braku/itd. Nasze czasy są bezprecedensowe jeżeli chodzi o dostępność do określonych wzorców, ale tak, jak mówi Anne- dzisiaj kobieta, która wygląda oryginalniej niż reszta nie naraża się na społeczny ostracyzm. Nawet powiedziałabym, że wzbudza pozytywne odczucia- widzę to obserwując swoje środowisko- zdecydowanie wielkomiejskie. I zgadzam się z Anne- większość kobiet skupia uwagę na czymś innym niż komentowanie wyglądu umalowanej czy nie koleżanki. I dalej będę bronić swojego zdania, że kobiety po prostu lubią o siebie zadbać, eksperymentować z wyglądem, sprawdzać w czym czują się dobrze. Nie trzeba też od razu krytykować, albo ironicznie wypowiadać się o tych, które właśnie swój kanon piękna widzą w powiększonych ustach i sztucznych rzęsach. Aczkolwiek myślę, że tych jest zdecydowana mniejszość. Sądzę też, że to, że zwyczajnie lubię o siebie dbać choć nie mam sztucznych rzęs, tipsów, doczepionych włosów ani botoksu i maluje się zazwyczaj tylko na jakieś wyjścia nie czyni ze mnie klona/glona czy czegoś tam jeszcze. A akceptację społeczną dla różnych kobiet i wzorów piękna widać bardzo mocno. Świat szołbizu rządzi się swoimi prawami, ale i tam można zauważyć różnorodność. W końcu aktorki/prezenterki/modelki jednak nie są takie same- przeładowane botoksem i z doczepionymi włosami. To zaś, że wszystkie są bardzo ładne, odpowiednio umalowane, zawsze pięknie uczesane…cóż…taka estetyka tego sztucznego świata i nie mamy na to wpływu Ja w każdym razie nie dostrzegam wokół siebie osób, które kopiują to, co widzą w TV czy w Internecie. Widzę za to wiele pięknych kobiet;-)
Gosia, Anne, niesamowicie się cieszę, że macie tak cudne doświadczenia i szkoda mi, że mam inne. Moim zdaniem żyjemy w czasach nieograniczonego wyboru, który paraliżuje. Niby mogę wyglądać tak czy owak, ale jak jestem zbyt odważna czy kolorowa czy nie malująca się to w środowisku słyszę „a co ludzie powiedzą”. Podam Wam jeszcze jeden przykład, który był dla mnie małym wstrząsem. Przygotowuję kurs Szafa Minimalistki i wśród kilkuset osób, które się wstępnie zapisały jako chętne zrobiłam ankietę potrzeb. Byłam ciekawa jaki naprawdę mają problem ze swoimi szafami. Okazało się, że 98% kobiet napisało „nie lubię siebie” (w kontekście wyglądu). Gdzie ta akceptacja?
Wiesz, ja nie mam poczucia, że mam jakieś cudne doświadczenia – raczej zupełnie normalne. Czy przypadkiem Twoje spojrzenie Kasiu nie jest wynikiem tego, że jesteś po prostu blogerką i w związku z tym jesteś narażona na to z czym wiąże się obecność w internecie (czyli krytyką absolutnie wszystkiego – nie tylko wyglądu)?
Nie bardzo też rozumiem, czego ma dowodzić, że kobiety w Twojej ankiecie napisały, że nie lubią siebie? Przecież lubienie siebie, to nie tylko lubienie swojego wyglądu. A poza tym ja jako młoda kobieta spotykałam się właściwie z pełną akceptacją swojego otoczenia – co chwilę słyszałam jaka to jestem ładna. A mimo to byłam bardzo zakompleksiona. Akceptacja siebie przyszła z wiekiem. Teraz, po urodzeniu dzieci i po trzydziestce zapewne jestem mniej ładna, ale zdecydowanie lubię i akceptuję siebie – chyba naprawdę niekoniecznie jest tak, że akceptacja otoczenia równa się akceptacja siebie i na odwrót… raczej wynika to z wewnętrznej dojrzałości. W końcu nawet super modelki mają kompleksy i problemy z akceptacją swojego wyglądu, mimo że jest on zgodny z dzisiejszym kanonem piękna.
Oczywiście, że odbiór i doświadczenia są uzależnione od tego, co robimy i w jakim środowisku chcemy czy poniekąd musimy się obracać. Dlatego każda z nas będzie miała te doświadczenia inne i też dlatego cieszę się, że macie tak dobre. :) Moja ankieta bezpośrednio dotyczyła wyglądu. Oczywistym jest też, że akceptacja siebie a akceptacja ze strony otoczenia to dwie różne kwestie, ale naiwnym byłoby twierdzić, że nie wpływają na siebie, czasami bardzo mocno.
Oczywiście, że wpływają, ale nie do końca odpowiadają za to jak postrzegamy siebie. Mam jeszcze takie spostrzeżenie a propos mediów społecznościowych: otóż jak widzę profile prywatnych osób na facebooku, to właściwie każde zdjęcie twarzy czy sylwetki spotyka się z komplementami – naprawdę jeszcze nie widziałam, żeby znajomy znajomemu napisał coś przykrego – zawsze są to lajki i miłe słowa.Można mieć makijaż lub nie mieć – nie ma to znaczenia. Pewnie są wyjątki, ale generalnie tak to wygląda. Jazda zaczyna się natomiast wtedy, gdy to jest profil osoby „publicznej” np. blogera czy vlogera – wtedy choćby była to osoba nieskazitelnej urody, to wcześniej czy później dowie się, że wygląda beznadziejnie. Na szczęście większość osób poprzestaje na profilach prywatnych i wtedy raczej spotyka się z akceptacją – również w internecie, więc to wszystko nie jest takie biało-czarne. Osobiście uważam, że facebook i instagram to takie współczesne targowiska próżności, dlatego jedyne moje zdjęcie dostępne w internecie jest na stronie mojego pracodawcy, a tam nie ma możliwości komentowania ;-)
Wiesz co, ale odnośnikami wcale nie muszą być postaci z telewizji i czy internetu. Porównujemy się z wizerunkiem koleżanek z pracy czy szkoły! I komunikacja bez akceptacji również w dużej mierze odbywa się poza internetem. Poza tym, gdybym szła podobnym tokiem myślenia nigdy nie założyłabym bloga, bo to przecież z gruntu ma służyć próżności. :)
Dlaczego? Przecież na blogu przekazujesz konkretne treści, a nie skupiasz się na sobie i swoim wizerunku. Ja mam na myśli sytuację, gdy ktoś po prostu wstawia np. 5 zdjęć swojej twarzy w różnych ujęciach bez żadnego komentarza – sama jakoś nie umiem znaleźć tu innej motywacji niż karmienie własnej próżności i dlatego tego nie robię, ale może po prostu czegoś nie rozumiem – w sumie nie muszę.
A kobiety chyba zawsze porównywały się z koleżankami – i cóż na to poradzić? Sama jednak nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy np. pod wpływem koleżanki doczepiam sobie rzęsy, jeśli to nie mój klimat. A w ogóle to ja bym chciała zobaczyć te doczepiane rzęsy na żywo, bo aż sobie wygooglałam, żeby wiedzieć co to w ogóle jest – naprawdę żadna kobieta w moim otoczeniu ich nie ma…
Myślę, że akceptacja siebie, to coś więcej niż akceptacja własnego wyglądu- tak, jak napisała Anne i tego akurat nie da wypracować szafą pełną ciuchów, ani przeciwnie ograniczeniem się na maxa. W pewnym sensie jednak nie dziwi mnie to, że wiele kobiet ma problem ze znalezieniem prawdziwej siebie, skoro nieumalowane słyszą, że wyglądają jak fleje, zaś przesadnie umalowane jak glony czy klony. Może po prostu czas wyraźnie powiedzieć, że nie istnieje jeden określony kanon piękna czy kobiecej urody i nie oceniać i nie komentować wyborów innych. Jeśli nie oceniamy nieumalowanych kobiet, uznając, że są minimalistycznie piękne, nie oceniajmy też tych z wykonturowaną twarzą i powiększonymi ustami. A nad akceptacją siebie w makijażu czy bez warto popracować jeśli nie samodzielnie to u psychologa, bo jej brak wpływa nie tylko na sferę wyglądu, ale i każdą inną. Takie mam odczucia i myślę sobie, choć był to tekst obiektywnie dobry to bardzo, bardzo subiektywny, bo jasno dałaś do zrozumienia, która estetyka jest Ci bliższa i którą uważasz za tę gorszą właśnie poprzez nazwanie kobiet, których ideałem jest jedna czy druga odpowiednio poprawiona Pani z tv klonami czy tam kopiami. Wiadomo przecież, że w branży rozrywkowej nie szukamy piękna duchowego, tak, jak i do klubu nie idziemy słuchać muzyki klasycznej’-)
Gosiu, spróbuj proszę przeczytać tekst bez założeń w głowie. Oczywiście, że konkretna estetyka jest mi bliższa, ale NIGDZIE nie napisałam, że jest lepsza. Wręcz przeciwnie!
A mi się wydaje, że inność jest coraz bardziej w cenie, tym bardziej w świecie blogerskim. Własna nisza, to „coś” sprawia, że jesteśmy lepiej widoczni. Modelka z bielactwem, modelki plus size… Już nie tylko kalka i kawki na flat layu ? Dziś moim zdaniem trzeba czegoś więcej.
Przecudowny wpis… naprawdę lubię się malować, nawet dla samej przyjemności malowania. Nie robie tego, żeby sprostać czyimś oczekiwaniom, nie mam też problemu z tym, żeby wyjść bez makijażu (a to też przyszło z wiekiem). I oczywiście też wiąże się to z niemiłymi komentarzami. Masa dziewczyn, które w ogóle się nie malują robią z tego jakąś taka wielką filozofię, na zasadzie „hej, jestem lepsza, bo na twarzy mam tylko podkład/kompletny no make up”. A jeszcze gorzej jak pomalujesz się mocno albo bardzo kolorowo tak o po prostu, bo lubisz i masz ochotę, więc nie przejmujesz się tym, że to żadna wieczorowa okazja.
Ja to w ogóle sobie uświadomiłam, że odkąd przestałam oceniać innych ludzi (w negatywny sposób) to jakoś lepiej się ze sobą czuję. Obojętnie mi czy masz albo nie masz makijażu, w co jesteś ubrana, jakie błędy popełniasz, jeśli zachowujesz się w porządku to to przecież nic nie znaczy, a jeśli jest przeciwnie to się staram po prostu ograniczyć kontakty.
„odkąd przestałam oceniać innych ludzi (w negatywny sposób) to jakoś lepiej się ze sobą czuję” I to jest przepiękna dojrzałość. :) Pozdrawiam pięknie!
Najważniejsze to akceptować siebie, ale to wymaga dojrzałości. Żeby coś zrozumieć trzeba być ze sobą, a teraz wiele osób ma z tym problem. Zagłusza nas tv, internet, gry itp.a później na szybko bez zastanowienia powielają jakieś wykreowane wzorce. Myślę że najbardziej krytykują osoby które nie są szczęśliwe same ze sobą i agresją na innych chcą sobie poprawić samopoczucie. Druga kwestia jest taka że człowiek się zmienia i nie warto trzymać się sztywno jakiejś zasady, ale tu też ważne jest to wsłuchanie się w siebie. Sama się nie maluję, czasami tylko krem CC i henna. Włosy farbowałam, teraz od kilku miesięcy ściełam na krótko i nie farbuję, tak zostanie na jakiś czas bo tak mi dobrze. Kiedyś nie nosiłam biżuterii, teraz od rana mam po kilka bransoletek na rękach. Uwielbiam ich brzęk przy każdym ruchu ręką dodaje mi to takiej pewności, w moim odczuciu elegancji. No i uwielbiam perfumy :) A im bardziej żyję w zgodzie ze sobą tym mniej mam ochotę na ocenianie innych. Te zasady sprawdzają się u mnie w każdej dziedzinie życia, nie tylko urodowej, bo akurat mnie osobiście ten aspekt bardzo mało zajmuje. Pozdrawiam
Dziękuję Ci bardzo za ten wpis! Ja ma 23 lata zawsze lubiłam krótkie włosy i szybkie zmiany. Moja czupryna szybko rośnie więc na eksperymenty była możliwość, teraz zapuszczam włosy do ślubu coby je jakoś ładnie upiąć z welonem. Ostatnio jak oznajmiłam, że po ślubie ogolę się na łyso razem z moim już-mężem (w moim przypadku to 2 tygodnie i mogę już mieć lekkiego irokeza, a później to już z górki) moi najbliżsi, czyli mama i siostra, a nawet starsza ciocia, które mnie doskonale znają, jakoś specjalnie się nie zdziwiły na ten pomysł, a wręcz same z zaciekawieniem czekają na efekt, siostra nawet zapytała, czy ona może mi w tym pomóc :D Natomiast ostatnio rozmawiałam ze zwykłą znajomą i na mój pomysł uzyskałam odpowiedź w stylu „co ludzie powiedzą”, trochę innymi słowami, bo wspomniała coś na temat, że mój facet to czemu nie… no ale kobieta?!
Ręce opadają. Jestem osobą, która uwielbia minimalizm, kolory, nie wyglądam jak klaun ale po prostu mam taką charyzmę. W krótkich włosach wyglądam znacznie lepiej, a jak kiedyś zobaczyłam Natalie Portman bez włosów to się zakochałam. Teraz po prostu chcę ten długo wyczekiwany pomysł zrealizować.
Nie wszyscy potrafią zrozumieć, że nie istnieje szablon dla wszystkich, że każdy trend nigdy nie będzie uniwersalny. Moim zdaniem wygląd musi być kompatybilny z charakterem. Toteż uśmiechnęłam się i zakończyłam rozmowę ;)
I słusznie, nie rezygnuj z siebie! :)
Ja widzę wśród kobiet trzy frakcje: jedna to niemalująca się wcale albo tylko tusz/podkład/czy co tam jeszcze, od której słyszę, że tylko naturalność jest piękna; kosmetyki kolorowe niszczą cerę; nie ma potrzeby podkreślać swojej kobiecości makijażem; a te, które się malują to w ich oczach tapeciary niepogodzone ze swoim wyglądem i w ogóle ze sobą. Druga frakcja: malują się i uważają, że jak się ktoś nie maluje to zaniedbany. Trzecia maluje się lub nie, ale nie potrzebuje udowadniać całemu światu, że ich wybór jest jedynym słuszny wyborem i nie zawraca głowy innym kobietom swoimi przemyśleniami. Jeśli chodzi o te dwie pierwsze grupy, to w moim (wielkomiejskim raczej) środowisku zdecydowanie dominuje ta pierwsza grupa. W świecie wirtualnym też zdecydowanie częściej czytam wypowiedzi pań, które mają misję przekonywania, że makijaż to zło, niż takie, które upatrują dowodów bycia zaniedbania w jego braku
To ja widzę raczej tę pierwszą frakcję wśród nieznajomych i trzecią wśród znajomych. ;)
Kasiu, uwielbiam czytać Twoje wpisy. Są zawsze napisane w piękny i zrozumiały sposób. Jednakże w dzisiejszym coś mi nie odpowiada. Może właśnie podkreślając „wyjątkowość” osób, które się nie malują podkreślamy też ich „inność”? Osobiście, nie zwracam uwagi czy ktoś (lub czy ja) ma makijaż, czy też nie. Może dlatego, że wygląd nie ma dla mnie znaczenia. Oczywiście uważam, że należy być czystym i dbać o siebie ale moim zdaniem to właśnie dbająca o siebie osoba zawsze wygląda dobrze: czysta twarz, uczesane włosy, schludne dłonie i strój.
Jako młoda osoba (23 lata) rozpoczynając swoją karierę zawodową, a w związku z tym pojawiając się w różnych kręgach społecznych- głównie w kręgu kobiet- zauważyłam, że to nasze „kobiece” umiejętności wpływają na to jak jesteśmy postrzegani. Kobiety w mojej pracy już kilka tygodni przed świętami sprzątają, myją okna. U mnie w domu nigdy tak to nie wyglądało-zlew mógł być pełen naczyń, bo nam zależało przede wszystkim na emocjach, atmosferze i wspólnie spędzonym czasie. Owszem, oczywiście sprzątaliśmy, gotowaliśmy ale nie stawiło to nigdy priorytetu. Być może dlatego nie zawsze wiem jakiej miski używa się do mąki na ciasto drożdżowe czy jak dobrze utrzeć jajka z cukrem, a niestety często wśród kobiet taka wiedza jest oczekiwana. I chyba przydałby się wpis odnoszący się do tego, że nie musimy wiedzieć wszystkiego ani podporządkowywać się rolą, które przypisuje nam społeczeństwo. Bo czy to, że nie potrafię dobrze piec oznacza, że będę gorszą żoną lub mamą?
Kasiu, właśnie zależało mi na podkreśleniu, że każda kobieta ma swoją wyjątkowość. Czy się maluje mało czy mocno, czy nosi spodnie czy sukienkę. Czy piecze czy nie. I ma do tego prawo. :)
Mój mąż powiedział kiedyś , że cieszy się że nie robię mocnego makijażu bo wie że budzi się z tą samą kobietą ;) ja natomiast zastanawiam się dlaczego niektóre kobiety nie wyjdą z domu bez makijażu , ale w domu biegają w poplamionym desie, z tłustymi włosami i bez grama czegokolwiek na twarzy.
Ogólnie to jestem z frakcji no make up, ale nie bardzo radykalnej. Mam swoją słabość-cienie pod oczami, które czuję potrzebę zamalować przed wyjściem z domu, a czasem nawet w domu w weekend jeśli mam poczucie, że wyglądam wyjątkowo fatalnie. Rozumiem, że ktoś chce zatuszować coś, co wygląda źle, lub fajnie podkreślić jakiś atut, ale niezrozumiała jest dla mnie potrzeba namalowania sobie twarzy od nowa lub efekt maski- jest to dla mnie przekroczeniem granicy dobrego smaku.
Wydaje mi się, ze presja na „bycie zrobionym” jest i się powiększa. Z moich podróżniczych doświadczeń wynika, że jesteśmy gdzieś pośrodku pomiędzy wschodem i zachodem, z tendencją ku wschodowi. Na zachodzie więcej widuję siwych włosów, włosów naturalnych nie farbowanych, fryzur „wstałam z łóżka”, niepomalowanych paznokci, twarzy saute. Na Ukrainie i w Rosji dla odmiany miałam poczucie, że jestem jedyną kobietą bez makijażu i bez obcasów w mieście. W warszawskim metrze ogromna większość kobiet jest „zrobionych”.
Brawo! Mam już prawie 33 lata, również nie mogę pozbyć się trądziku. Czasami moja skóra wygląda ok, ale jako że zrezygnowałam z faszerowania się hormonami, zdarza się, że wygląda tragicznie. Od wielu wielu lat towarzyszy mi podkład i puder. Makijaż bīł zawsze dla mnie sztuką kamuflażu i dawał poczucie bezpieczeństwa. Z tego minimum na razie nie zrezygnuję. Wyzbyłam się za to zbędnych elementów (dla mnie) makijażu takich jak: tusz do rzęs, cienie do powiek, pomadki, lakiery do paznokci. Zawsze starałam się wpasować i wyszukać tych właściwych dla mnie produktów. Teraz jako 30-latka rozumiem, że to nie mój świat i w końcu czuję się wyzwolona. Na pewno pomaga mi w tym fakt, iż mieszkam w kraju, gdzie kobiety w moim wieku się po prostu nie malują i nawet mój podkład to dużo. Jak wracam do Polski, to widzę przegięcie w drugą stronę, ale nie mam już potrzeby, by wpasować się tu czy tam.
Nie wiem, czy żyjemy w czasach powszechnego ujednolicenia, klonów itd., ale na pewno żyjemy w czasach, gdy wielu osobom się wydaje, ze należy mieć zdanie na każdy temat i koniecznie się tym podzielić ze światem. Tuwim podobno napisał, że błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia nie oblekają tego faktu w słowa :) Pewnie w internecie byłoby przyjemniej, gdyby ludzie zastanowili się nad tym, co piszą, a nie kierowali się chwilowymi emocjami i tym, ze powinni wyrazić swe zdanie. Podeszli z większą empatią do osoby, do której kierują nierzadko ostre i niemiłe słowa.
Nie wiem gdzie Kasiu widzisz te pomalowane kobiety (oprócz internetu czy telewizji). Pracuję w Warszawie i dziennie mam kontakt z setką osób w różnym wieku i o różnym statusie materialnym. Przez cały tydzień trafi się może jedna osoba z doczepianymi rzęsami, kilka osób z mocniejszym makijażem. „Zwykli” ludzie na co dzień raczej się nie malują (co najwyżej pomalują rzęsy czy paznokcie). Nie każdy siedzi całymi dniami w internecie – wystarczy odłączyć się od niego całkowicie i wtedy zobaczy się prawdziwy świat. Post powinien być według mnie o szkodliwości internetu, który uzależnia, pozwala na anonimowy hejt i ukazuje idealne życie i wygląd, które nie istnieją.
Sama zawsze maluje rzęsy i brwi, a teraz mam fazę na wiśniowe usta. Pomimo cery naczynkowej nie stosuję podkładów, pudrów, różu itp, Na ulicy w ogóle nie zwracam uwagi na makijaż innych kobiet (a na ubrania owszem). Nawet nie wyobrażam sobie Ciebie Kasiu w mocniejszym makijażu :)
Beata, gdzieś wcześniej też to pisałam – to jest kwestia tego, w jakim środowisku chcesz czy poniekąd musisz się obracać. Warszawa jest spora. ;) A mnie zdarza się nosić mocniejszy makijaż, nawet pokazywałam ostatnio na stories. :)
…jestem zwykłym człowiekiem, na co dzień widzę prawdziwy świat… pracuję jako kasjer-sprzedawca w dużym mieście i lubię oglądać ludzi…Zwracam uwagę na wygląd, ale w moim odczuciu w pozytywny sposób. Często mówię, że ktoś ma piękne włosy, uśmiech czy ślicznie zrobioną kreskę na oku, bo staram się widzieć „ładne rzeczy”, czasami ktoś jest bardzo zdziwiony takimi komplementami, ale gdy widzi, że mówię szczerze to naprawdę wtedy się tak „rozpromienia”:) niesamowicie jest to widzieć, gdy z zamyślonej osoby, nagle wydobywa się taki „blask”:)
Nawiązując do kwestii makijażu to jednak częściej spotykam kobiety używające kosmetyków kolorowych. Sama maluję się w moim odczuciu dosyć oszczędnie, ale nie uważam, że jedynie taka forma ekspresji w makijażu jest dobra. Świetnie, że w dzisiejszych czasach mamy wybór czy i jak chcemy się malować.
Jesteśmy piękne!
Nie można nam o tym zapominać. :-)
Mam 45 lat, z każdym rokiem czuję, że mniej muszę. Poskładałam sobie w głowie parę spraw, do tego pokochałam siebie w całości. Nie farbuję włosów od prawie roku, cieszę się, że w końcu widzę swoje, naturalne, choć siwe. Nie dałam sobie szansy zobaczyć ich wcześniej, bo od 17 roku życia uprawiałam skuteczne programowanie ich na trendy mody. Wydaję sie sama sobie być atrakcyjna, doszłam (ufff!) do wniosku, że nie muszę się w nikim przeglądać. Uśmiecham się do siebie wychodząc każdego dnia do pracy.
Pracuję wciąż nad tym, aby w ogóle się nie malować, ale cera z popękanymi naczynkami, bardzo wrażliwa, która reaguje na zmiany temperatury niestety nie wygląda dobrze. Maluję więc delikatnie podkładem, do tego trochę różu i tusz do rzęs. Kosmetyczka spakowana na zjazd na studia wygląda cudownie. Nie targam ze sobą tych wszystkich, a to sypki, a to do konturowania i cienie do powiek plus kreski i aż sama nie wiem co. :-)
Luzik.
Jest fajnie bez tego wszystkiego.
Jak mi się podoba ten tekst, naprawdę! Ja sama od dawna nie farbuję włosów, bo szkoda mi na to kasy, nie mam czasu na dbanie o odrosty. Nie maluję paznokci, bo to i tak mi się nie trzyma. Hybrydy też odpadają. Szkoda mi na to czasu. Nie doczepiam rzęs, bo mam wrażenie, że wszystkie kobiety teraz tak chodzą. Nie podoba mi się ten sztuczny efekt. Za bardzo uwielbiam ten moment, kiedy wracam do domu z biura, przebieram się w coś wygodnego i zmywam makijaż <3 Minimalizm i redukowanie posiadanych rupieci sprawiły, że taka prostota naprawdę mnie uszczęśliwia. Maluję się, bo sprawia mi to przyjemność. Jednocześnie też nie mam problemu chodzić z czystą buzią po mieście (poranne spacery w weekend po mleko do kawy w luźnym tshircie i getrach <3). Nie katuję się ćwiczeniami na siłowni (a wierzcie mi, katowałam się do upadłego), bo zaakceptowałam to, jak wygląda moje ciało naturalnie i "samo z siebie". Zaakceptowałam to, że nie będę jak dziewczyny z insta. A żeby się tym wszystkim nie dołować i nie wciągać w wir pogoni za lajkiem, wyrzuciłam z obserwowanych wszystko, co mnie dołowało. Konto ustawiłam na prywatne, by wrzucane zdjęcia z podróży były faktycznie dla mnie, by te lajki nie były najważniejsze i nie były dla mnie wyznacznikiem, jak udany wyjazd miałam (dziwne, co się roi w głowie, kiedy wrzucasz ładne, wg siebie, zdjęcie i nie masz liczby polubień odpowiadającej oczekiwaniom). Dzięki temu mój insta jest pełen inspirujących treści dla mnie ważnych, a nie zdjęć identycznych sylwetek i twarzy oraz tekstów, wg. których wciąż mogę więcej i bardziej. Chociaż wcale więcej i bardziej nie chcę. Ewel pisała, że stara się nie krytykować w myślach napotykanych osób. Też podjęłam tę walkę i też widzę, że jest coraz lepiej. Poszło też za tym coś kolejnego, co bardzo w sobie lubię: mam totalną niechęć do uczestniczenia w dyskusjach, które polegają na obgadywaniu innych osób w grupie znajomych. W takich momentach milczę lub wychodzę na moment. Nauczyłam się milczeć, chociaż też dojrzałam na tyle, by samej cenić własną opinię. Ach, można by pisać i pisać!
Mysle ze ta swiadomosc, akceptacja i pogodzenie z sama soba przychodzi z wiekiem.
Sama doswiadczylam czegos podobnego u siebie.
Z zakompleksionej dziewczyny (Bo duzy nos, wlosy nie takie, plaski biust) stalam sie kobieta ktora w pelni akceptuje I lubi siebie wlasnie taka jaka jest.
I dodam ze poza mysleniem nic sie we mnie nie zmienilo (nadal mam ten Sam duzy nos, miseczka AA, wlosy niefarbowane od prawie 9 lat).
AKCEPTACJA SIEBIE w tym tkiw cala moc.
Po co byc jedna z wielu? Jak mozna byc jedna na milion.
Odkad przestalam farbowac wlosy I maskowac biust stanikami push-up poczulam sie na prawde wolna:)
Zyczylabym takiej wolnosci I pogodzenia z samym soba kazdej czytelniczce… Bo kazda z nas jest inna. Ani lepsza, ani gorsza:)
Pozdrawiam
Nikt mnie nie przekona, że zaniedbana kobieta, czyli z siwymi odrostami, połamanymi paznokciami, pryszczami na świecącej twarzy, gruba, wylewająca się, niedbająca o kondycję, sylwetkę, o zmniejszenie cellulitu jest lubiana sama przez siebie! Ja już nie chcę mówić o akceptacji i lubieniu przez innych: w pracy, na ulicy czy w domu, bo przecież facet to wzrokowiec i to, że ślubował do grobowej deski, nie znaczy, że ślubu dotrzyma kobiecie, której się nie chce zdyscyplinować samej dla siebie… Rozumiem ideę Kasi, zgadzam się z nią, ale… Ona jest bardzo zadbana (!) i makijaż robi, i sylwetkę ma, i gust ma, i zapewne jak może dba o cerę… A ostatecznie wszystko zawsze może zatuszować… inteligencją, która też posiada. Żadna kobieta mi nie wmówi, że czuje się dobrze, kiedy się zapuści, zwłaszcza kiedy znajdzie się w otoczeniu takich osób jak Kasia, bez tony makijażu, ale jednak z makijażem, bez włosów w kolorach tęczy, ale jednak w jednym kolorze, bez siwizny, bez tipsów, ale z zadbanymi rękami… Jest różnica między dbaniem nadmiernym, przesadzonym, a nie robieniem zupełnie niczego. Uważam, że podstawą zadbania jest sylwetka i kondycja (co idzie często w parze). Potem strój (stosowny, czysty, dobrej jakości, prosty). Na końcu makijaż (delikatny, zależny od okoliczności, ale jednak).
Pytanie czy tak samo podsumowalabys mezczyzne: z nadwaga, z pryszczami, brzydkimi paznokciami. Oni nie martwia sie takimi duperelami. Mowie to z pozycji osoby, ktora 'dba o siebie’ wg wskazowek, ktore podalas.
Bardzo dużo mnie kosztuje, żeby napisać odpowiedź, która nie będzie hejterska…. Strasznie agresywny jest Twój komentarz, więc nie jest to łatwe.
Siwe włosy to nie jest zaniedbanie – to jest po prostu naturalna rzecz. U jednych pojawia się wcześniej, u innych później.
Pryszcze to nie jest zaniedbanie. Trądzik jest chorobą skóry. Jego leczenie wymaga sporo czasu, nie zawsze szybko uzyskuje się efekty.
Nadwaga o ile nie wynika z przyczyn chorobowych faktycznie jest brakiem dbałości o siebie, podobnie jak niedowaga. Niestety, wg. kanonu instagramowego to kobieta o całkiem prawidłowej masie ciała uchodzi za grubaskę, a to już jest chore.
Cellulit nie jest zaniedbaniem. Ma go znakomita większość kobiet, bo kobiece hormony sprzyjają takiemu ukształtowaniu tkanki tłuszczowej.
Fatalna kondycja jest zaniedbaniem, ale nie ma nic wspólnego z wyglądem, są piękne kobiety dostające zadyszki po wejściu na trzecie piętro.
Najgorsze jest jednak zaniedbanie intelektualne. Kobieta zaniedbana intelektualnie nie czyta wartościowych rzeczy, nie umie się pięknie wysłowić, za to łatwo formułuje kategoryczne wypowiedzi. Przejawem zaniedbania intelektualnego są też wąskie horyzonty i przekonanie „jeśli ja tak mam to ma tak cały świat”.
Wiesz co? Nie będę Ci niczego wmawiać. Po prostu Cię poinformuję. Jestem kobietą szczupłą, o rewelacyjnej kondycji. Mam cellulit, czasami świeci mi się twarz, a paznokcie obcinam bardzo krótko, żeby się nie łamały. Mam 35 lat i trochę siwych włosów. Nie maluję się. Lubię siebie i uwielbiam moje życie. Między innymi za to, że żyję w otoczeniu życzliwych mi i bliskich ludzi, którzy lubią mnie, szanują i akceptują z moim cellulitem i siwymi włosami.
Hm, a ja napiszę tak: codziennie komplementuję jakąś bardziej lub mniej znajomą dziewczynę/kobietą, bardzo konkretnie: że ma pięknie podkreslone oczy, że ładne buty, że fajny krój kiecki albo materiał spodni itd. Zawsze szczerze! Ale tyle jest wokół fajnych babek z fajnymi rzeczami, że nie długo szukać nie trzeba :)
Wczoraj byłam na szkoleniu. Nie powstrzymałam się i nowopoznanej koleżane powiedziałam, że ma piękną barwę głosu (niski, aksamotny) i niesamowite oczy – ma złotawe (???) tęczówki. No wiecie, troche jak lew. Ona Czeszka, więc moje słowa nie zawstydziły (?) jej zanadto, uśmiechnęła sie i podziękowała.
My Polacy mamy jakiś problem z pozytywnym feedbackiem. Krępuje nas to. Powiedzieć komuś miłą, prawdziwą rzecz nt. jego wyglądu albo zachowania to naprawde nie jest problem, a daje wiele korzyści – i obdarowanemu i obdarowującemu… Polecam takie podejście! Mnóstwo ludzi się wtedy wokół uśmiecha :)
PS. Mam prawie 40 lat i pracuję w korpo w dużym mieście. Jakby się ktoś zastanawiał skąd się urwałam ;-p
„Nie muszę być idealna, tylko wystarczająco dobra.” Z czyjej książki to (niedokładny) cytat? :))) Czasem w chwili siły napisze się takie słowa, a potem o nich zapomina w trudniejszych chwilach.
Cześć Magdo, zakładam, że masz myśli fragment mojej książki. :) Jeśli tak to słusznie, traktuję ten tekst właśnie jako rozwinięcie myśli z książki w tej specyficznej sytuacji.
Pięknie napisane! I coś w tym jest! Ja bardzo długo w moim życiu szukałam potwierdzenia siebie w oczach innych. Miotałam się, zmieniałam style, spełniałam rosnące cudze oczekiwania i byłam coraz bardziej nieszczęśliwa.
A potem nauczyła się kochać siebie. Nauczyłam się, że jak mam ochotę ubrać się na żółto, to dlaczego nie? Co mnie obchodzi, że ktoś inny nie lubi tego koloru. I chodzę sobie w sukienkach, choć przez lata ojciec mojego dziecka mi wmawiał, że nie powinnam, bo moje nogi się do tego nie nadają. I kiedy pokochałam siebie, zaczęłam się rozpieszczać, stałam się szczęśliwą kobietą. I wtedy w moich oczach pojawiło się szczęście, które sprawiło, że spotkałam swoją prawdziwą miłość życia. I kocha mnie w sukienkach, i w żółtym i nawet zaspaną i bez makijażu :)
I dlatego uważam, że racją jest, że spełniać należy swoje oczekiwania. I każdy niech spełnia swoje i wszyscy będą szczęśliwi :) W makijażu czy bez :)
Cześć Kasiu, wita się nowa czytelniczka, trafiłam tu jakiś tydzień temu i przeczytałam większość wpisów :) zazwyczaj nie komentuję na blogach, choć czytam je nałogowo, ale tym razem postanowiłam się włączyć bo jest to temat który ostatnio mocno daje mi do myślenia.
Chciałabym odnieść się do opinii które pojawiły się w komentarzach i mówią, że współcześnie mamy znacznie większą akceptację nietypowego wyglądu niż kiedyś. I tak i nie. Myślę, że komentatorzy nie zwracają uwagi na jeden istotny aspekt – owszem, mamy większą tolerancję dla kobiet wyglądających oryginalnie, o ile są:
a) młode
b) szczupłe
c) ładne [= regularne rysy twarzy, brak „defektów” jak cellulit etc.]
Gdy czegoś w tym zestawieniu brakuje, natychmiast okazuje się że tolerancji wcale tak dużo nie mamy :) i wtedy od razu pojawiają się naciski, by się do jedynego słusznego wzoru dopasować.
Uważam, że współcześnie presja „idealnego” i „właściwego” wyglądu jest ogromna – tym bardziej, że wszystko podlega natychmiastowej ocenie, często emocjonalnej i bardzo ostrej. Internet też wciąż ogranicza nas do bańki tego co już znamy i lubimy, łatwo więc wpaść w przekonanie, że wszyscy wyglądają i powinni wyglądać w jeden określony sposób.
Cieszy mnie, że w Polsce powoli zaczyna się rozwijać ruch ciałopozytywności. Sama jakiś czas temu zagłębiłam się w tę tematykę i wniosek mam jeden – osoby, które wyglądają na najbardziej atrakcyjne to te, które dobrze się czują w swoim ciele i je akceptują. I naprawdę nie ma tu znaczenia ile ktoś waży i czy ma na sobie makijaż. Zdjęcia, na jakie można się natknąć w nurcie BP na początku mogą być wręcz szokujące, ale z drugiej strony ten szok uświadamia jak bardzo karmieni jesteśmy tylko jedną wizją pięknego ciała.
I już długi komentarz a ja nawet nie odniosłam się do tematu makijażowego :) Sama zaczęłam malować się późno jak na dzisiejsze standardy, ok. 20 roku życia. Teraz mam 30 lat i przyznaję, że do pracy nie wyjdę bez tuszu do rzęs i podkreślonych cieniem brwi – ale zajmuje mi to dosłownie minutę a twarz wygląda na bardziej wyrazistą. Za to na spacer, na zakupy i tak dalej nie mam problemu z gołą twarzą. Z jednej strony uległam więc nieco presji, ale z drugiej nie mam myśli jak zacytowana w poście, że chciałabym makijażu nie robić ale wtedy będę odstawać od innych kobiet. Robię go żeby sama dla siebie wyglądać wyraźniej ;) jak mam ochotę maluję się też mocniej, kolorowo – ale tylko oczy. Szminek, różu i innych nie używam bo nie mam takiej potrzeby i czułabym się przebrana [przemalowana?]. Na szczęście nikt tego jeszcze nie komentował :)
Witam Kasiu,
Ja od dłuższego czasu jestem zwolenniczką naturalnego wyglądu. Przez krótki okres czasu fascynowały mnie „zrobione” kobiety ale ten etap mam już za sobą.Chociaż sama nigdy „nie robiłam się na bóstwo”. Presja otoczenia nie jest mała ale staram się jej opierać. Staram się troszkę oprószyć twarz pudrem i pomalować delikatnie rzęsy ale teraz, gdy jest ciepło, coraz częściej odpuszczam. Ostatnio znów mam problemy z cerą ale postanowiłam wrócić do wyciągu z bratka, który trzy lata temu bardzo mi pomógł. Powiedziała mi o nim moja fryzjerka i naprawdę działa – po około 2 miesiącach pryszcze się zmniejszyły a potem całkiem zniknęły. Teraz znów wracają ale wrócę do bratk – polecam. Kiedyś na studiach używałam tetracykliny i jakiś innych świństw – pryszcze zawsze wracały :( Wiadomo, że jak cera jest w lepszej formie to latwiej zdecydować się na wygląd soute. Ja zwracam uwagę wlaśnie na osoby (kobiety i mężczyzn), które wyglądają naturalnie, mają coś charakterystycznego – piegi, rude włosy czy coś innego a nie na pudrowane lale:)
Pudrowane lale… o tym też jest ten wpis…
Cześć Ewo, dziękuję Ci pięknie za ten komentarz, ale Anne ma trochę racji. Może te „pudrowane lale” lubią swój makijaż i traktują go jako wyraz artystycznej ekspresji? Oczywiście, pewnie nie wszystkie, ale to pokazuje, jak łatwo nam przychodzi szufladkowanie. Pozdrawiam serdecznie!
Super, że o tym piszesz. Liczba komentarzy wyraźnie pokazuje, że temat jest ważny!
Ja mam luz w stosunku do innych kobiet, bardzo często je komplementuję. A do siebie podchodzę nadal bardzo krytycznie. Mam nadzieję, że się nam – polskim kobietom – w końcu zmieni i wyluzujemy!
Mnie bardzo przerażają 16letnie dziewczynki doklejające rzęsy. Zamiast rozwijać jakiekolwiek inne zainteresowania w tym czasie, skupiają się na malowaniu paznokci. Chłopcy w tym czasie zdobywają nad nami przewagę (nawet grając całe dni w gry komputerowe uczą się trochę angielskiego oraz oswajają z komputerami). Do tego dochodzi kwestia pewności siebie, która bardzo spada właśnie przez to, że nigdy nie uda nam się osiągnąć idealnego wyglądu, a w tym wieku to nie takie oczywiste.
Mnie w sumie uświadomił mój chłopak o tym, jak wyglądają współczesne kobiety. Narzekał, że każda wygląda tak samo i że nie lubi sztuczności, co wyniósł raczej z domu, gdyż jego mama jest bardzo naturalną kobietą, ale zadbana, regularnie chodzi do kosmetyczki, ćwiczy, uwielbia dbać o włosy. Ja właśnie nie maluje się, gdyż po prostu nie lubię. Kiedyś próbowałam, stwierdzilam ze to nie dla mnie :) również mam trądzik, ale aktualnie udało mi się nad nim zapanować i skóra wygląda coraz lepiej. Oczywiście slyszalam wiele razy, ze powinnam spróbować to zakryć fluidem…ale po co? Dla ludzi na ulicy, chociaż by to było sprzeczne z moim ja? Paznokci nie maluje, również mam w wersji naturalnej, choć paznokcie u stóp do sandałów jak najbardziej – bo lubie :) ubieram sie również tak jak chce nie patrząc na trendy, w tym zaczęłam stosować sie do Twoich rad Kasiu i zmniejszyłam ilość ubrań w swojej szafie, a kupując patrzę na jakość i do czego będzie mi pasować :) I właśnie wtedy czuję, że żyje – gdy działam po mojemu. Bo to moje zycie i nikt go za mnie nie przeżyje :) może nie wyglądam jak dziewczyny z Instagrama (nawet go nie mam) ale kocham o siebie dbać, ćwiczyć i staram się być najlepszą wersją siebie. Bardzo lubię kosmetyki, ale kupuje tylko te, które wiem że zużyje :) nie wrzucam zdjęć do internetu, więc żyję trochę na uboczu, ale na pochwały też nie oczekuje – moje cudowne „koleżanki” zawsze chwalily, a potem obgadywaly. Nie mam miłych doświadczeń jeśli chodzi o przyjaźń z kobietami, więc zrezygnowałam z psiapsiół – pozostały oczywiście kuzynki, od czego ma się rodzinę :) dzięki temu czuję też mniejszy nacisk na to jak powinnam wyglądać, by wszyscy mnie lubili i chwalili – zrezygnowałam z przyjaźni z niewłaściwymi osobami. Nie jestem za tym, by gonić całą resztę by wyglądać super, ale za tym, by starać odnaleźć to co nam najbardziej odpowiada i co siedzi tylko w nas, niezależnie od presji społeczeństwa. I by starać się być najlepszym, ale tylko w tej jednoosobowej drużynie :) Życie w zgodzie ze sobą daje nam jednak duży spokoj i jest to chęć rozwoju, a nie gonitwa.
pozdrawiam :)
Im dłużej sie nad tym zastanawiam tym bardziej dochodzę do wniosku ze „minimalizm” to integralna cecha mojego charakteru. Nie bede sie oszukiwać, jasne ze opinie innych osób maja na mnie wpływ i tak, czuje presję bycia przynajmniej tak ładna jak inne kobiety w pomieszczeniu i np na wesela czy inne większe uroczystości czy nawet imprezy czy wyjścia ze znajomymi maluje sie, starannie ubieram i ogarniam burze na głowie ale to dlatego ze chce czuc sie ładnie i zwyczajnie mam z tego frajdę. Na codzień, mimo ze obiektywnie jestem raczej przeciętnej urody nie maluje sie bo zwyczajnie mi sie nie chce. Po prostu – 15 min dłużej snu > makijaż. Nie podoba mi sie full makeup na codzień, wydaje mi sie okropnie przerysowany i mimo ze osobiście nic do dziewczyn którym chce sie codziennie rano poświęcać 40 min plus na upiekszanie twarzy nie mam to szczerze dziwie sie ze ma to dla nich az takie znaczenie. Nie wyobrażam sobie malować sir tylko po to żeby moc wyjść po bułki do lidla „with my face on”…
Minimalizm to genialne narzędzie które wywróciło moje życie do góry nogami!
Pamiętam jak po operacji kręgosłupa ( listopad 2016) po wiele latach nieustannych hybryd na paznokciach z dnia na Dzień zadecydowałam by ich nie robić! To takie banalnnie brzmi przez ostatnie 13 lat regularnie co trzy tygodnie u kosmetyczki…poczułam się naga i wolna.
Pani Katarzyno , dziękuje że mogłam tu trafić.
Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. W dzisiejszych czasach ciężko o tak wartościowych ludzi, którzy nie zapominają o tym jak ważna jest nasza kobieca delikatność i naturalność. Jak to mówią, najpiękniejszym makijażem każdej kobiety jest jej uśmiech „:) :) Tak trzymać kochana!
Pozdrawiam serdecznie , Amanda
Kiedy miałam naście lat nawet po bułki wychodziłam w makijażu. A na studiach codziennie się malowałam, mimo pobudki o 5 rano.
Nie wiem, jak wtedy znajdowałam na to czas, bo dzisiaj nawet kiedy wstaję o 7 rano nie chce mi się tego wszystkiego na siebie nakładać. Poza tym zauważyłam, że im częściej się maluję, tym bardziej nie lubię swojej naturalnej twarzy – wydaje mi się wtedy szara, nijaka. Za to kiedy nie robię makijażu przed dłuższy czas, wcale tego nie zauważam. Zabrałam się za to za pielęgnację twarzy. Nawet nie wiecie, jak bardzo żałuję, że jako nastolatka opalałam się, bo mama mi kazała, bo koleżanki dziwnie patrzały, bo może spotkam mężczyznę swojego życia i on na mnie nie spojrzy, jeśli będę blada… mimo iż ja sama lubiłam swoje ciało i swój jasny kolor. Ależ miałam przejścia w domu, kiedy zaczęłam robić to, z czym ja się dobrze czuję: „jesteś blada jak trup, weź się opal trochę”, „straszysz tymi nogami”, „takie blade nogi źle wygladają w sukienkach”. Co to za przymuszanie? To ja będę musiała użerać się z fotostarzeniem, ta powłoka zostanie ze mną do końca, Bozia nie wymieni mi maski na nową w drodze reklamacji… Niech każdy robi to, z czym sam się czuje najlepiej: niech się opala albo chowa przed słońcem, nosi makijaż albo ma makijaż gdzieś, nosi sukienki, spodnie czy cokolwiek innego, byleby sam się z tym czuł dobrze.
Osobiście nie znoszę się malować i nigdy nie lubiłam. Jako nastolatka trenowałam pływanie, więc malowanie się było stratą czasu.
Teraz mając 30 lat, będąc Mamą czuję się na tyle pewnie i dobrze z Samą Sobą, tym bardziej nie potrzebuje tego robić.
Poza tym chcę pokazać mojej 4-letniej córce, że ważne jest to kim jesteśmy, a nie jak wyglądamy, co mamy i na co Nas stać.
Nie mówię żeby się nie malować, nie dbać o Siebie, ale żeby robić dokładnie to z czym się dobrze czujemy i to czego My Same chcemy.
Pozdrawiam
A czy mogłabyś zdradzić jakiego podkładu używasz? Wyglądasz bardzo naturalnie, a ja czegoś takiego potrzebuje.
Na co dzień mineralnego podkładu matującego Anabelle Minerals, a na okazje Double Wear Estee Lauder.
Uważam, że to smutne, że społeczeństwo, w którym żyjemy (media, znajomi, nawet rodzina) tak wpływa na kobiety, że jak same przyznajecie w komentarzach bez makijażu czujemy się źle. Czy tak powinno być? Codzienne nakładanie na twarz chemicznych kombinacji tylko dlatego, żeby nie narażać się na krytykę i ukrywać wykreowane przez innych kompleksy?
Według mnie makijaż nie oznacza, że ktoś jest zadbany. Dbanie o siebie to głównie higiena i pielęgnacja, a nawet styl życia, a nie ukrywanie niedoskonałości pod warstwami makijażu.
Sama maluję się tylko jeśli mam na to akurat ochotę, albo na jakieś imprezy rodzinne, a i tak jest to minimum z minimum, bo nie lubię mieć niczego cały dzień na skórze twarzy. Nawet makijaż nie bardzo mi się podoba (jak wszystko co sztuczne. Cenię sobie autentyczność a nie robienie czegoś na pokaz, więc uważam, że jeśli już się malować to dla delikatnego podkreślenia urody, a nie „zmiany tożsamości”). Wszystkich i tak się nigdy nie zadowoli, ważne żeby czuć się dobrze w swojej skórze.
Podziwiam osoby, które pomimo tego, że nie są idealne, to są pewne siebie i swojej wartości, akceptują swoją nieperfekcyjność i potrafią cieszyć się życiem bez kompleksów. Też ciągle dążę do pełnego pokochania siebie, ale nie jest to łatwe, gdy jest się wrażliwą osobą. Chociaż gdzieś tam też drzemie we mnie buntowniczka, skoro staram się nie płynąć z prądem, tylko słuchać głosu serca.
Piękno jest pojęciem względnym, więc to, co jednemu się podoba, drugiemu wcale nie musi. Dlatego wszystkim życzę, żeby wsłuchać się w siebie, swój wewnętrzny głos i robić wszystko w zgodzie ze sobą.
Pani Katarzyno dziękuję za wartościowy artykuł a nie hymn pochwalny tego jak to trzeba dbać o siebie używając tony kosmetyków,kremów,serum,, jak medycyna estetyczna czyni cuda, że warto na siłę oszukać czas itd. Dosyć się tego naczytam co miesiąc w Harper Bazar.Trzeba dbać o siebie ale nie dajmy się zwariować.Prowadzenie prostego życia pomaga zwolnić i odnaleźć piękno i harmonie w sobie. Serdecznie pozdrawiam.
Mnie najbardziej śmieszy makijaż brwi.
Jeszcze jakieś 5 lat temu zupełnie nikt nie malował tej części twarzy za pomocą jakichś cieni czy pomad. Co najwyżej przyciemniało się je delikatnie henną. Osoba malująca sobie brwi zostałaby uznana za prawdziwe dziwadło. Teraz nagle moda się zmieniła i niemal wszystkie kobiety brwi malują bardzo wyraziście. W sumie nie ma w tym nic złego. Moda się zmienia i tyle. Jednak bardzo mnie irytuje, że gdy któraś z nas decyduje się na to, by jednak brwi nie malować, to jest poddawana krytyce i oceniana jako ktoś, kto o siebie nie dba. A przecież w gruncie rzeczy makijaż brwi to nowy wymysł, który nie musi się każdej z nas podobać. :)