W sierpniu minie 5 lat, od kiedy napisałam pierwszy tekst na blogu. Bez obaw jednak! Zupełnie nie zamierzam uderzać tutaj w sentymentalne tony (przyjdzie na to czas), a wręcz przeciwnie, chcę Wam pokazać jak wygląda praca blogera od zaplecza. Gotowi na blogerskiego Big Brothera? ;)
Gdyby spojrzeć na prowadzenie bloga przez pryzmat Instagrama to pewnie zobaczylibyście wystylizowane do granic absurdu kawki na ślicznych bialutkich biureczkach z (aktualnie) bukietem piwonii w tle. Podśmiechuję się oczywiście trochę z tej naszej blogorzeczywistości, bo wiem, że kilka moich znajomych blogerek naprawdę pracuje w takich okolicznościach przyrody, bez ściemy! ;) W rzeczywistości moja praca nad blogiem polega po prostu na mało romantycznym siedzeniu przy komputerze i pisaniu, odpisywaniu na maile, planowaniu i koordynowaniu.
Wiem, że specyfika pracy nad blogiem będzie się różniła w zależności od osoby i tematyki. Fotograf więcej czasu spędzi z aparatem w dłoni, dziewczyny robiące DIY będą majsterkować, tworzyć i uwieczniać efekty itd. Moja praca polega przede wszystkim na pisaniu (i trochę na nagrywaniu podcastów). Oczywiście dbam o odpowiednią oprawę graficzną i zdjęciową, ale w dużo mniejszym zakresie. Są to też czynności, na których znam się dużo mniej i je zwyczajnie zlecam. Ale po kolei…
Moje początki czyli lata 2013-2014
W 2014 roku napisałam jeden z pierwszych tekstów z cyklu „Jak prowadzić bloga?”, który poświęciłam właśnie opisaniu mojej organizacji pracy nad blogiem. Pisałam o częstotliwości tekstów (wtedy zdecydowałam się na publikowanie 3 razy w tygodniu), szukaniu inspiracji, ustawianiu kategorii i grafiku wpisów. Gdy popatrzę na swoją pracę wtedy i teraz widzę jasno, że kilka spraw pozostało na swoim miejscu, ale i sporo się zmieniło.
Co się najbardziej zmieniło?
Po pierwsze, blogosfera się mocno wyprofesjonalizowała. Sama prowadzę biznes (nie mówię o blogowaniu) już blisko 10 lat i widzę jak wiele narzędzi i metod biznesowych odkryli i zaadaptowali przez ten czas dla siebie blogerzy. Budowanie marki osobistej, dywersyfikacja dochodów, zatrudnianie całych zespołów pracowników itp. Z jednej strony to bardzo dobrze, z drugiej odrobinę gorzej.
Profesjonalizacja blogosfery czyli poprzeczka wciąż idzie wyżej
Coraz więcej blogujących osób traktuje bloga jak podstawowe źródło dochodów. Gdy ja zaczynałam te 5 lat temu (co na blogosferę w Polsce wcale nie jest takim długim stażem) raczej widziałam w blogu fajny dodatek do tego, co zawodowo robię na co dzień. Miejsce, gdzie mogę dać upust potrzebie pisania. Jako prawnik też sporo piszę, ale raczej w inny sposób i na zdecydowanie inne tematy. ;) Dziś blog jest dla mnie jednym z 3 projektów, gdzie zarabiam, ale coraz więcej osób utrzymuje się wyłącznie z prowadzenia bloga, bo można na tym dobrze zarobić, ale i dlatego (a o tym chyba Czytelniczy myślą rzadziej), że prowadzenie bloga na wysokim, profesjonalnym poziomie po prostu wymaga pełnoetatowej pracy. Naprawdę!
Po pierwsze, TWORZENIE WARTOŚCIOWEJ TREŚCI. Dla mnie treść (nie tylko tekst na blogu!) jest wartościowa, jeśli daje coś dobrego Czytelnikowi: wiedzę, umiejętności, inspirację, a czasami kuksańca do zastanowienia się nad czymś ważnym. Pisanie wartościowych rzeczy wymaga czasu. Czasami piszę pod wpływem czegoś, co nawet mogłabym nazwać weną i tekst powstaje w godzinę. Jednak dużo częściej temat wymaga ode mnie więcej wysiłku. Pewnych poszukiwań, weryfikacji danych (np. przy tekście Co zrobić z niepotrzebnymi ubraniami?) lub nawet miesięcy uczenia się (np. przy tekście o ekologicznej modzie). Finalnym efektem jest tekst na kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy znaków, ale pracy (i poświęconego czasu) dużo więcej.
Po drugie, ogromnie ważna jest SFERA WIZUALNA. Co prawda wierzę, że dobry tekst się obroni, ale żyjemy w erze kultury obrazkowej i teksty bez zdjęć czy grafik mają po prostu dużo mniejsze szanse na dotarcie do Czytelnika. A ja nie jestem profesjonalnym fotografem, ani grafikiem. Był taki moment, właśnie ok. 4 lata temu, gdy poważnie rozważałam pójście na kurs fotograficzny, bo wydawało mi się, że powinnam poprawić swoje umiejętności. Problem polegał na tym, że jedyne rozsądne kursy to były weekendowe półroczne warsztaty, a średnio chciałam poświęcać pół roku (i stosowną czterocyfrową sumę), żeby się fotograficznie doszkolić. Zrezygnowałam i teraz uważam, że była to super decyzja. Wiedzy szukałam w necie, trochę po omacku, ale uczyłam się też od koleżanek blogerek. Tak też trafiłam na Natkę z JestRudo. Dziś uważam, że zdjęcia to nie jest najważniejszy element mojego bloga i swobodnie korzystam z dostępnych banków zdjęć. Oczywiście, są teksty, w których moje zdjęcia są nieodzowne i umiem je zrobić na chyba dość przyzwoitym, ale w żadnym razie profesjonalnym poziomie i to mi absolutnie wystarcza.
Po trzecie, DOBRE ZAPLECZE TECHNICZNE. Przede wszystkim niezawodny hosting, domena lub domeny, certyfikat ssl, sklep (jeśli potrzebny) itp. Technikaliów na zapleczu blogowania jest naprawdę dużo. Trzeba rozumieć podstawy SEO i podstawy obsługi WordPressa. Wiedzieć, jak działają algorytmy Google i portali społecznościowych. Mam to szczęście, że u mojego boku stoi mężczyzna, który pomaga mi od samego początku blogowania. To mój Opiekun Bloga. Niewiele osób chyba nadal kojarzy, że twórcą marki Opiekun Bloga, tak rozpoznawanej i kochanej na blogerskim rynku jest mój osobisty MM. Jestem z niego bardzo dumna i wiem, że bez Niego mój blog nie byłby dziś w miejscu, w którym jest. Na szczęście, nie trzeba od razu wiązać się z technicznie uzdolnioną drugą połówką, można spokojnie te usługi kupić. ;) Dzisiejsza profesjonalizacja blogowania sprawia, że i usługi dedykowane blogerom się profesjonalizują. Gdybym zaczynała blogować dzisiaj, na pewno zaczęłabym od wykupienia gotowego pakietu startowego:
- hosting na rok (rok to akurat tyle, żeby sprawdzić czy to blogowanie nam pasuje)
- domena
- ceryfikat ssl (niezbędny przy przepisach RODO)
- poradnik wideo (podstawy WordPressa)
- poradnik wideo (podstawu SEO)
- lista najlepszych wtyczek
- Brand 24 (żeby wiedzieć kto i co o nas mówi w internecie).
Po czwarte, trzeba poznać PODSTAWY MARKETINGU I PRAWA. Oczywiście, nie wszystko naraz, ale ostatnie zamieszanie z RODO pokazało dobitnie, że nieznajomość prawa może zaszkodzić, i to bardzo, a od pewnych kwestii się nie ucieknie. Wielu blogerów w toku prowadzenia bloga bardzo boleśnie dowiaduje się czym są prawa autorskie i to nie w postaci mitów rozpowszechnianych w sieci. Sama jestem prawnikiem i jest to moja gałąź specjalizacji więc jest mi o niebo łatwiej, wiadomo, ale podstawy wiedzy o prawach autorskich każdy bloger mieć powinien. Podobnie jest ostatnio z prawną ochroną marki bloga – miałam przyjemność prowadzić na ten temat prelekcję w trakcie ostatniej konferencji dla blogerów Blog Conference Poznań i widzę jak wiele jeszcze, jako blogerzy, musimy się nauczyć. Albo na szkoleniu, albo boleśnie w praktyce.
Po piąte, BLOG TO NIE WSZYSTKO. Podcasty, wideo, media społecznościowe, nagrania na żywo, grupy na Facebooku – mogłabym pewnie wymienić jeszcze więcej aktywności, które są obecnie niemalże blogowym obowiązkiem. Oczywiście, bardzo świadomie wybieram miejsca i aktywności, gdzie jestem obecna, ale tak czy owak, jeśli chcę być blisko Was i dawać Wam tam WARTOŚĆ to muszę poświęcić na to bardzo dużo czasu. Jeśli pracuję na rzecz bloga (a przygotowanie wpisu na Facebooka czy moderacja wpisów w grupie to również jest praca na rzecz bloga!), nie pracuję gdzie indziej i nie zarabiam gdzie indziej na chleb, a jeść wyjątkowo lubię (świeżutki chlebek z masłem, mhmm). :) I tak dochodzimy do ważnego tematu – pieniędzy.
Po szóste, PIENIĄDZE. Prowadzenie bloga wymaga czasu i pieniędzy. A prowadzenie profesjonalnego bloga wymaga jeszcze więcej pieniędzy. Oprawa graficzna musi być unikalna, wyjątkowa i estetyczna. Grafiki powinny być dopasowane do bloga i coraz częściej robione na zamówienie. Nagrywanie podcastów i wideo wymaga odpowiedniego sprzętu, jeśli ma być na profesjonalnym poziomie. Swój pierwszy podcast nagrałam używając pożyczonego mikrofonu siedząc na łóżku. Wyszło nieźle, ale ktoś napisał w komentarzu (nie pamiętam dokładnie, cytuję luźno), że jeśli myślę o nagrywaniu podcastów to powinnam zadbać o wyższy poziom techniczny, bo teraz wszyscy nagrywają podcasty na takim poziomie, że te gorsze, pomimo dobrej treści, się nie obronią. Nie zżymam się oczywiście na ten komentarz absolutnie – to jest właśnie kwintesencja tego, o czym dziś piszę, o profesjonalizacji tworzenia treści w internecie. A wysoki poziom wymaga czasu i pieniędzy.
Jeszcze więcej o pieniądzach w blogowaniu
Wiem, że temat pieniędzy, ich wydawania, ale bardziej zarabiania na blogach zawsze budził i będzie budzić sporo zainteresowania. Ponieważ, jak już wiecie, utrzymanie bloga na wysokim, profesjonalnym poziomie wymaga czasu i pieniędzy, to również chcemy na tych blogowych treściach zarabiać. Ja również zarabiam na blogowaniu i nie widzę w tym nic zdrożnego. Zarabiam w różny sposób:
- podejmując współprace blogowe,
- poprzez afiliację (procent od ceny zakupionych przez Was, a poleconych przeze mnie usług czy towarów) czy
- oferując swoje produkty.
Kiedyś zarabiało się głównie na tzw. współpracach czyli pokazując na blogu umówione produkty czy usługi. Nie będę Wam ściemniać, to bardzo wygodny sposób zarabiania. Polecam Wam coś, czego używam, z czego jestem zadowolona – zrobiłabym (i często robię) to za darmo, a tu jeszcze ktoś mi za to płaci. Naturalnie, przygotowanie takiej współpracy to często żmudny proces, trzeba spełnić wymagania marki odnośnie formy, poświęcić czas na dokładne testowanie, przygotować odpowiednie treści itp., ale nadal uważam, że to relatywnie przyjemny sposób na zarabianie.
Jednak ma to również swoje ciemne strony. Nieetycznie podejście niektórych twórców internetowych sprawiło, że wiele blogów jest swoistymi słupami reklamowymi. Dziś taki kremik, jutro inny – oba rewelacyjne i wyjątkowe. To nigdy nie była moja droga, ale Czytelnicy nie są w ciemię bici. Myślę (poprawcie mnie, jeśli się mylę), że doskonale zdajecie sobie sprawę z nierzetelności takich poleceń, ale ta nieufność przekłada się później i na działania dużo bardziej odpowiedzialnych reklamowo twórców. Dla porównania, w tym roku napisałam na blogu 20 solidnych tekstów, z czego 3 powstały we współpracy z marką – znaczy, ktoś mi za ich ukazanie się zapłacił. Oczywiście, te teksty były odpowiednio oznaczone, żeby nie było ani cienia wątpliwości, że powstały w ramach współpracy. Kryptoreklamie mówimy wyjątkowo głośne nie.
Dlatego właśnie blogerzy szukają metod dywersyfikacji swoich dochodów i tworzą własne produkty. Ja również, na razie są to drobne narzędzia dostępne w sklepie (większość z nich jest nadal darmowa), ale pracuję już nad kolejnymi, które przede wszystkim mają służyć rozwiązaniu problemów, z którymi się borykacie i po rozwiązanie których przychodzicie właśnie na Simplicite.
Produkty blogerów są super!
Oczywiście, nie wszystkie i nie każdego, ale większość blogerów, których znam osobiście to osoby, które podobnie jak ja, czują dużą odpowiedzialność za tworzone treści. A za te, które wyceniają, jeszcze wyższą.
Własne produkty blogerów to najczęściej wiedza ekspercka, która przybiera określoną formę – książki, czasami ebooka, czasami konkretnego narzędzia, a nawet całego kursu. Kursy online są coraz bardziej powszechną i cenioną formą przyswajania (i sprzedawania) wiedzy. I dlatego też przy okazji tego tekstu chcę Wam polecić produkty moich koleżanek blogerek. Nie ukrywam, że znamy się od lat, lubimy i cenimy. Polecam ich produkty dziś z 3 powodów:
- Są ekspertkami w tym, co robią, a ich produkty bezpośrednio łączą się z dzisiejszym tematem czyli w znaczący sposób ułatwiają codzienne blogowanie.
- Są super przykładem na to, że w internecie można tworzyć odpowiedzialnie. Obie przez lata dały swoim Czytelnikom ogrom wartościowych i darmowych treści, a dziś przygotowały odpłatne narzędzia.
- Mogę na poleceniu ich usług zarobić prowizję, jeśli zdecydujecie się na zakup ich produktów klikając w linki czy też korzystając z kodu rabatowego.
Kurs Podstawy fotografii Natalii Sławek z bloga JestRudo
Sama uczyłam i uczę się od Natki bardzo dużo w tematyce fotografii, również większość moich zdjęć profilowych (w tym obecne) jest Jej autorstwa. Podobnie jak MM, Natalia ma unikalną umiejętność mówienia o technikaliach normalnie, tak po prostu. Jest jedną z nielicznych osób, które nie tylko potrafią zrobić dobre zdjęcie, ale nauczyć tej sztuki. Gdybym kilka lat temu (wtedy, gdy potrzebowałam się douczyć robienia zdjęć na potrzeby bloga) miała pod ręką taki kurs, nie wahałabym się ani chwili.
Sprzedaż kursu Podstawy fotografii trwa TYLKO do najbliższego czwartku 7-go czerwca więc jeśli potrzebujecie się doszkolić, nie zwlekajcie. W takich cenach po prostu nigdzie nie znajdziecie żadnego kursu fotograficznego podobnie wypakowanego wiedzą, a dodatkowo mam dla Was kod dający 10% rabatu. Kod brzmi: simplicite10.
Sprawdź szczegóły, zawartość i ceny
Paczki grafik do mediów społecznościowych od Pauli z OneLittleSmile
Jeśli nie znacie bloga Pauli, a blogujecie, prowadzicie własny biznes lub w inny sposób potrzebujecie tworzyć ładne wizualnie treści w internecie to musicie tam zajrzeć. Jak pisałam, mam to szczęście, że w pokoju obok mieszka niezły grafik, ale bez niego stworzenie od podstaw spójnych grafik na bloga i do kanałów społecznościowych Simplicite byłoby dużo, duuużo trudniejsze.
Paula postanowiła rozwiązać ten problem i stworzyła gotowe grafiki, ale w wersji interaktywnej. To znaczy, że macie gotowy szablon, ale można w nich sporo podmienić, tworząc własne wersje. Grafiki są inteligentne, wystarczy według instrukcji dołożyć własne zdjęcia, podmienić teksty, a wszystko tworzy się samo! Nie potrzeba żadnej wiedzy technicznej, żadnego przycinania i dopasowywania, tylko kliknąć i przeciągnąć. Pomysł tak mi się spodobał, że sama napisałam do Pauli, że chętnie puszczę o nim info dalej.
Sprawdź opisy pakietów, ceny i szczegóły.
Jak jeszcze ułatwić sobie blogowanie w dobie profesjonalizacji?
Zlecam większość tego, co techniczne.
Przykładowo, płacę za montaż i obróbkę dźwięku przy nagrywanych podcastach. Oczywiście, mogłabym się tego nauczyć, ale uważam, że czas i pieniądze, które musiałabym na to przeznaczyć, mogę lepiej wykorzystać.
Wybieram najlepsze jakościowo usługi.
Mam to szczęście, że Opiekun Bloga zapewnia mi najlepszy hosting dla blogerów na rynku, chociaż na liście priorytetów jestem na końcowych pozycjach, bo Klienci „normalni” mają zawsze pierwszeństwo. ;)
W każdym razie ani ja, ani żaden z innych blogerów, który ma hosting Opiekun Bloga nie musi martwić się o konieczność poznawania technicznych szczegółów, a odpowiedzi na zgłoszenia są błyskawiczne. Żeby było jasne – hosting to absolutna baza dla bloga – jeśli tu coś nawali to po prostu nie będziecie mogli zobaczyć treści na blogu, żadnych.
Korzystam z banków zdjęć i grafik (darmowych i płatnych).
Robienie zdjęć na bloga mocno mnie stresuje, niezależnie od tego, po której stronie aparatu stoję. No dobra, jak pozuję jest znacznie gorzej, chociaż i tak o niebo lepiej, niż lata temu. :) W każdym razie uważam, że na moim blogu często tekst jest dużo ważniejszy, niż zdjęcie i nie ma sensu poświęcać pół dnia na sesję zdjęciową.
Podobnie podchodzę do grafik. Mam to szczęście, że mam obok dobrego grafika (znaczy MM), który wiele mnie przez te lata nauczył, ale i tak wolę korzystać czasami z gotowych rozwiązań, bo uważam, że nie ma sensu wyważać otwartych drzwi. Oczywiście, w niektórych ważniejszych sytuacjach zamawiam grafiki i rysunki – przykładowo, ilustracje na stronie głównej bloga zostały w dużej mierze narysowane na moje zamówienie i według moich wytycznych, za co oczywiście zapłaciłam.
Piszę rzadziej, ale lepiej.
Oczywiście to, czy faktycznie lepiej jest bardzo subiektywną oceną, ale uważam, że obecne teksty są dużo lepsze merytorycznie i bardziej dopracowane niż te, które pisałam kiedyś. Tematy są potraktowane dużo bardziej kompleksowo i wyczerpująco. Oczywiście, nadal mam czasami ochotę po prostu o czymś Wam napisać, bez przygotowywania się i sprawdzania, ot tak po prostu, ale generalnie dużo więcej uwagi przykładam do zaplecza tworzenia treści.
Uważam również, że w internecie mamy zdecydowaną nadprodukcję treści. 4 lata temu, we wspomnianym tekście na temat blogowania pisałam, że chcę pisać nie codziennie, ale 3 razy dziennie. Dziś nowy tekst na blogu pojawia się raz na tydzień i uważam, że jest to wystarczająco często, żeby zachować poziom treści i też pozwolić Wam na zapoznanie się z tekstem i jego przetrawienie. Jest to też dla mnie czas na dotarcie z tekstem do Czytelników, którzy są teraz mocno rozproszeni w różnych kanałach komunikacji (media społecznościowe, newsletter itp.).
Nie ma mnie wszędzie. Lodówka mi chyba nie grozi.
Świadomie wybieram kanały komunikacji z Wami, ale staram się wychodzić Wam naprzeciw. Regularnie jestem blogowo obecna tylko na Facebooku i Instagramie. Na Youtube mam kanał, ale głównie są tam jednorazowe akcje lub podcasty. Ostatnio moim ulubionym medium społecznościowym stał się Instagram właśnie. Wrzucam tam zdjęcia spontanicznie, gdy akurat mam ochotę, albo coś do powiedzenia. Nie spinam się, nie szukam idealnych kadrów, robię fotki telefonem, przelewam w zdjęcia i teksty to, co mnie akurat zachwyci i strasznie mi się taka obecność w mediach społecznościowych podoba!
Lubię też tzw. Instagram Stories czyli krótkie filmy lub zdjęcia, które są dla mnie jeszcze bardziej spontaniczną formą dzielenia się z Czytelnikami – pokazuję tam aktualnie czytane książki, Szafę Minimalistki nagrywaną na żywo, robimy zbiórki na schroniska, a ostatnio mam mini-projekt-urodzinowy. Ponieważ czerwiec jest moim miesiącem urodzin, poprosiłam Czytelników na insta, żeby napisali, którego czerwca obchodzą urodziny i codziennie na stories składam im życzenia. Ot tak, żeby może zrobiłoby im się tego dnia milej. :)
Uff, wyszedł mi naprawdę kobylasty tekst, a mam wrażenie, że mogłabym jeszcze pisać i pisać. Jeśli macie jakiekolwiek pytania na temat blogowania, teraz jest najlepszy czas, żeby je zadać. Nie ma tematów tabu i obiecuję, że żadnego pytania nie zostawię bez odpowiedzi. Także śmiało!
Odnajduję się w tym, co napisałaś, szczególnie w pisaniu rzadszym, a bardziej rzetelnym, czasie poświęconym na przygotowywanie treści na social media, moderację grupy, czyli cos, o czym jeszcze cztery lata temu (gdy zaczynałam) nie było mowy. Z czego się cieszę, to ilość i jakość własnych produktów różnych blogerów, z których korzystam chętnie, wiedząc, że doskonale znają się na tym, co tworzą i idealnie wpasowują w aktualne potrzeby odbiorców. Niech ren trend śmiało się rozwija!
Ja też się bardzo cieszę. :) Wiem, że to jeszcze bywa postrzegane jako „próba wyciągnięcia kasy od Czytelników”, dlatego też o tym napisałam, żeby odczarować mit. A przynajmniej spróbować. :)
Świetny tekst. Mój blog świata nie zawojował i pewnie nie zawojuje, ale zdziwiłam się ile ciepłych słów dostałam od zupełnie obcych ludzi. Początkowo blog powstał dla znajomych, którzy lubią oglądać nasze zdjęcia, na Facebooka wrzucaliśmy tylko kilka i to było za mało. Niesamowicie cieszę się że ktoś chce zobaczyć efekty naszej pracy.
Ela, może daj sobie spokojnie czas na rozwój, czerp przyjemność, ciesz się tym, co robisz. Przynajmniej ja tak robiłam. :)
nie na temat, ale nie mogłam Ci wysłać wiadomości na insta. W kwestii sandałów polecam dwie polskie firmy: Maciejka (niestety do kupienia tylko w internecie albo w niesieciowych obuwniczych) – bardzo wygodne, ale raczej casualowe wzory oraz 7Mil – eleganckie, to moje dość świeże odkrycie, ale jakość wykonania i pierwsze noszenie sugeruje, że będzie nieźle :) (btw. w 7Mil na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Hożej pan też był bardzo miły!)
PS: usuń po przeczytaniu, żeby nie śmieciło wątku
Dzięki wielkie Aga! 7mil znam doskonale, noszę ich sztyblety od wielu lat, ale zapomniałam zupełnie, że mają tam salon. Wybiorę się! Maciejkę też znam, ale to nie moja stylistyka. A komentarz zostawiam, a nuż ktoś też skorzysta z poleceń. :)
Poprzeczka rzeczywiście idzie coraz wyżej, ale wraz z jej podnoszeniem pojawiają się też kolejne ułatwienia i cieszy mnie, że coraz bardziej się na nie otwieramy. Po premierze sklepu mam jeszcze jeden świeży wniosek: Cudownie było zaobserwować, że mimo tej profesjonalizacji, biznesowego podejścia, nadal można usłyszeć słowa wsparcia, dobre rady i szczere gratulacje od znajomych po fachu. To bardzo cenne i fajnie było się o tym przekonać. Dziękuję, że byłaś jedną z takich osób! :)
A bardzo proszę. :) Wychodzę z założenia, że dobre rzeczy trzeba polecać. Oczywiście, że jako blogerzy konkurujemy o uwagę Czytelnika, ale bez przesady. ;))
Mój blog początkowo był zbiorem notatek z podróży i komentarzy do otoczenia. Z czasem ewoluował, nie tylko pod względem treści, tematyki ale też formy graficznej. Dzisiaj jest przestrzenią, gdzie komentuję rzeczywistość, a dodatkowo – moim portfolio copywritera.
I jest tak, jak napisałaś – przeglądanie setek innych blogów nie przyniesie efektu jeśli pisanie nie popłynie z własnej głowy.
Cześć Kasiu. Twój wpis pojawia się w bardzo dobrym dla mnie momencie. Myślę o założeniu własnego bloga. Mam już kilka pomysłów na treści. A piszę do Ciebie z pytaniem – jak najlepiej zacząć? Słyszałam dwa różne głosy. Pierwszy głosi, aby skupić się na kanałach social media, a dopiero jak będą już nieco większe, założyć bloga. Drugi głos mówi, aby zakładać wszystko równocześnie. Jakie jest Twoje zdanie? Teraz 80% czytelników przychodzi czytać wpis na blogu z social mediów. Czy w takim razie faktycznie nie lepiej najpierw skupić się na tych kanałach?
Gosia, ja bym zaczęła od razu od bloga. Przyzwyczaisz Czytelników, że po treści muszą przejść do Ciebie, a nie tylko wejść na FB czy Insta. To, co na blogu jest prawdziwie Twoje – niemało było przypadków, że FB blokował konto z sobie tylko wiadomych powodów i wtedy bam, tracisz wszystkich Czytelników. Po pewnym czasie będziesz miała Czytelników, którzy będą zaglądać bezpośrednio na bloga, organicznie.
Lubię czytać to co piszesz i sposób w jaki piszesz. Chętnie czytałabym częściej ale rozumiem i wolę poczekać na dobrą i merytoryczną treść dłużej :-) A tak z zupełnie innej beczki – myślałaś może o stworzeniu cyklu notek dotyczących szafy Pana Minimalisty? Coś w stylu casualowej klasyki dla programisty, który nie musi chodzić pod krawatem?
Hej Paulina, namawiałam MM, żeby pozwolił mi sfotografować siebie i swoje rzeczy, bo on dokładnie odpowiada potrzebom, o których piszesz, ale ze 2 razy zrobiłam mu zdjęcia, a potem odmówił współpracy. :) Spróbuję jeszcze raz. :)
Własne produkty blogerów mają szczególną wartość i dużą szansę powodzenia zawłaszcza jeśli ktoś prowadzi bloga tematycznego, jak np. wspomniana przez Ciebie Natalia pisząca o fotografii, czy pewna blogerka pisząca o racjonalnym odżywianiu oferująca dopasowane do klienta diety, na które jest popyt tak duży, że na samą wycenę takiej diety trzeba czekać kilka tyg. Wg. mnie to jest najzupełniej normalna droga rozwoju tego typu blogerów ale to dlatego, że oni prowadząc bloga o danej tematyce zyskują często miano ekspertów w swojej dziedzinie i przekazują treści bardzo merytoryczne, często w ogóle niedostępne dla przeciętnego użytkownika internetu. W opozycji jednakże pojawiają się także narzędzia tworzone wg. mnie „na siłę” , w sensie mało przydatne, nie przekazujące konkretnej wiedzy albo tworzone przez osoby, których nigdy nie nazwałabym w danej kategorii ekspertami i w ogóle szokuje mnie, że wpadły na pomysł organizacji przedsięwzięcia o takiej tematyce (np. blogerka lifestyle oferuje mega drogi kurs z obsługi Lightrooma przyznając jednocześnie, że sama nauczyła się jego obsługi niedawno).
Druga sprawa którą chciałabym poruszyć, to częstotliwość publikacji na blogach. Rozumiem argument, że mniejsza ilość publikacji = jakość tekstów plus oczywiście bloger ma ten komfort, że może pisać ile chce i kiedy chce, tj. on decyduje jak często na blogu tekst się pojawia, ale wypowiadając się z pozycji czytelnika – naprawdę znalazłoby się co najmniej kilka blogów, których czytanie odpuściłam z racji tego, że wpisy pojawiają się zbyt rzadko. I mówiąc rzadko nie mam tu na myśli raz w tygodniu, ale np. dwa razy w miesiącu. W ogóle analizując teraz częstotliwość wpisów na blogach, które regularnie odwiedzam zauważam wyraźnie tendencję spadkową. Czyżby wszyscy zaczęli stawiać jakość ponad ilość? Osobiście uważam, że czytelnicy czasem chętnie sięgają także po luźniejsze teksty i sama nawet wolę blogi, gdzie publikacje pojawiają się częściej.
Cześć, masz mnóstwo racji w tym, co piszesz. Sama doskonale widzę ten problem i tak, też widzę osoby, które absolutnie nie uznałabym za ekspertów, a za takich się postrzegają i na tym zarabiają. Są blogerzy jak dmuchawce na wietrze – teraz mówi się o fotografowaniu to robią wpisy i narzędzia z fotografii, jest moda na slow fashion – bach, są ekspertami i tu. SEO? Proszę bardzo, napiszemy poradnik, bo przecież każdy może. Z drugiej strony, ich Czytelnicy to biorą i kupują więc może nie ma się co zżymać, skoro jest taka potrzeba? Nie wiem.
Co do częstotliwości publikacji to sama mam spory kłopot, wiesz? Mam nieodparte wrażenie, że tej treści w internecie jest już tak strasznie dużo, że wolę przeczytać u kogoś, kogo lubię coś dużo rzadziej (nawet dwa razy w miesiącu), ale treściwiej. Może dlatego mierzę swoją miarą. :)
Super tekst. Wszyscy wiedzą, że dobry blog jest bardzo pracochłonny. Twój rzeczywiście się zmienił, ale Kasiu Twoje teksty są naprawdę dobre, zarówno pod względem stylistyki, jak i treści. Nie każdy blog, wiem bo sama piszę, może pochwalić się taką kulturą. Poza tym, niestety zauważam to coraz częściej, mamy do czynienia ze słupami reklamowymi. Przez lata czytałam blog „olgasmile”, dopóki nie zrobił się czymś w rodzaju reklamowego lifestyle’u. Oczywiście prowadzone są przez profesjonalistów, a sama blogerka jest li tylko szyldem. Smuci mnie to, bo przecież ucieka nam to co naprawdę istotne, a pozostaje wiór reklamowy i marketingowy chwyt. A wszystko opiera się na sprzedaży i chęci coraz większych zysków. Mam nadzieję, że jednak sama treść się obroni i moje ukochane blogi pozostaną i nie będą tylko stronami do oglądania. Pozdrawiam serdecznie. Katarzyna.
Katarzyno, ogromnie Ci dziękuję za te słowa, to bardzo ważne. Pozdrawiam!
To, co napiszę, nie spotka się z uznaniem, nie chcę jednak, żeby było postrzegane jako hejtowanie, nie mam takich intencji. Niestety trudno napisać coś krytycznego i jednocześnie nie narazić się na zarzut hejtu.
Wydaje mi się, że w kontekście blogów często mylimy profesjonalizację ze zwykłą komercjalizacją. Śledzę kilka blogów i szczerze mówiąc męczy mnie to, że autorzy, którzy zdecydowali się pójść w stronę komercjalizacji:
1) oddalają się od tematu przewodniego bloga. Nagle zaczynają pisać o tym i o owym, w zależności od tego, kto jest partnerem wpisu. Powstają posty typu „Pięć sposobów na… coś tam”, z których pierwsze cztery to oczywistości, a ostatni – reklama, polecenie produktu. Efekt jest taki, że autorka prasuje ubrania we współpracy z marką X (bo np. dostała stację parową za darmo), maluje ściany farbą firmy Y (ale gdyby dostała za darmo farbę firmy Z, to też by wzięła), a z toalety korzysta we współpracy z firmą Ź, która akurat zasponsorowała kibelek. Hmm, proszę się nie obrażać, drodzy blogerzy, ale dla mnie to jednak trochę słabe;
2) zaczynają traktować czytelnika jak target i źródło finansowania wygodnego życia. Niby treści na blogu są za darmo, ale tak naprawdę ceną jest bycie obiektem manipulacji marketingowych. Nie myśli się o ludziach, tylko o jakimś abstrakcyjnym zasięgu. Czyli w modelu docelowym, celowo trochę przejaskrawionym: bloger dostaje pieniądze za łatwą reklamę i w efekcie ma więcej czasu wolnego, a czytelnik haruje, żeby kupić sobie zareklamowane na blogu produkty (w końcu taka reklama musi być skuteczna, skoro firmy za nią płacą!). Czy to się nie kłóci z ideą minimalizmu? Chyba jednak tak – z jednej strony propaguje się prostsze życie, nieuleganie zakupowym zachciankom, a z drugiej wspiera firmy, które wciskają nam niepotrzebne graty (które notabene będziemy wynosić na śmietnik przy kolejnej fali oczyszczania domu). Mam wrażenie, że jestem odporna na tego typu reklamę, ale to wszystko, o czym napisałam, sprawia, że bardziej mnie ciągnie do tych blogów, na których ludzie po prostu dzielą się swoimi pasjami i nie zaglądają mi do portfela. Ale czytam i te z reklamami… Eh…
Cześć Magda, doskonale rozumiem to, o czym piszesz, naprawdę. Myślę, że to wszystko jest po pierwsze kwestią dopasowania reklam do treści bloga, a po drugie skali tychże reklam. Zobacz, ponieważ sama promowałam i farby, i parownicę to opiszę Ci zaplecze tych współprac – może wtedy będzie Ci łatwiej zrozumieć.
SteaMaster (producent parownic) namawiał mnie na współpracę od lat. Uważam, że nic w tym dziwnego, ponieważ na blogu sporo piszę o rodzajach materiałów i sposobach pielęgnacji posiadanych ubrań. Uważam, że dbanie o rzeczy, które mamy jest jak najbardziej spójne z tematyką mojego bloga. Jednak, odmawiałam im bardzo długo, chociaż pieniądze leżały na stole. Wiesz dlaczego? Bo uważałam, że nie mają w ofercie produktu, który chciałabym kupić. Nie mogłabym promować wielkiej parownicy, bo wiedziałam, że w życiu nie kupiłabym jej, żeby potem stała na podłodze. Koncepcja prasowania parą super, ale ja nie mam wielkiej garderoby, bo nie potrzebuję. Gdy wprowadzili mały produkt zgodziłam się go przetestować. Okazało się, że świetnie spełnia moje potrzeby i upraszcza mi wiele czynności. A ja stosuję minimalizm, żeby upraszczać sobie życie. Dlatego zgodziłam się na tę współpracę.
We współpracy z producentem farb np. pokazałam jak łatwo można wykorzystać stare meble w aranżacji wnętrza, a nie kupować nowe. Podobnie, czasami wystarczy pomalować jedną ścianę, żeby odmienić pomieszczenie bez kupowania stert nowych poduszek i inszych ozdób. Założę się, że gdybym zrobiła to samo bez współpracy, Twój odbiór byłby inny, a treść i pomysł oceniony jako fajny. Starutki blogowy post, gdzie pokazuję jak odmienić komodę IKEA (nie była to współpraca) do tej pory jest chętnie czytany, a pod zdjęciami mojego mieszkania, gdy pokazuję np. na Instagramie non stop są pytania o tę komodę.
Wiesz, kiedyś rozmawiałam z pewną blogerką i ona rozbrajająco przyznała, że kompletnie nie ma pomysłu na wpisy, a wena przychodzi jej tylko wtedy, gdy ma jakąś współpracę, bo wtedy pokazuje konkretny produkt czy usługę i nie musi się wysilać. Byłam bardzo zaskoczona i trochę zdegustowana. Gdybym kiedykolwiek złapała się na takim myśleniu, chyba od razu zamknęłabym bloga. Bardzo dbam o to, żeby promowane treści były spójne z tym, co robię na co dzień. Wiem, że każda współpraca jest przeze mnie świadomie przemyślana, a w razie jakichkolwiek wątpliwości wolę z takiej współpracy zrezygnować.
Nie miałam na myśli konkretnych wpisów, szczerze mówiąc w ogóle nie pamiętałam, że reklamowałaś kiedyś stację parową czy farby – akurat te produkty widziałam w ostatnich tygodniach na innym blogu. Ale sanitariaty to już akurat u Ciebie;) Można się pośmiać, ale tak naprawdę wszystko sprowadza się do tego, żeby nie kreować w innych sztucznych potrzeb, a taką może być nawet odnawianie starego mebla. Na blogu o minimalizmie reklamy wydają mi się szczególnie niepokojące – z jednej strony idzie komunikat „walcz z zakupoholizmem”, a z drugiej „polecam ci to i tamto, masz tu ode mnie rabat”. To tak jakby po spotkaniu AA prowadzący proponował wspólne wyjście na piwko;)
Czytałam kiedyś, że podobno Polacy są w stanie obejrzeć każdą liczbę reklam, byle by dana usługa była za darmo. Zastanawiam się ostatnio, czy gdyby na blogach dostęp do części treści wymagał zapłacenia abonamentu (np. 5 zł miesięcznie), ale za to nie byłoby w nich reklam, to czy zdecydowałabym się na to i które blogi bym wybrała. To by był prawdziwy test na wartościowość publikowanych treści.
(P.S. A tak z ręką na sercu i w ramach eksperymentu myślowego do przeprowadzenia we własnej głowie (nie wymagam publikowania odpowiedzi) – za własne pieniądze kupiłabyś tę parownicę? Bo jednak trzeba się ćwiczyć w niekupowaniu, to nieustająca walka, tak jak z tym koszykiem na psią karmę…;)
Możesz mi wierzyć lub nie, ale dokładnie taki eksperyment myślowy robię za każdym razem. To właśnie sprawia, że nie mam sobie nic do zarzucenia w kwestii reklam na blogu i też że mogę z taką swobodą o tym pisać. :)
Z drugiej strony zastanawia mnie o co chodzi z tym podejściem do reklam akurat na blogach o minimalizmie. Ten stereotyp: jesteś minimalistą więc nie wolno Ci kupować, ani o kupować pisać. Jestem minimalistką, ale to nie znaczy, że nie kupuję nic. Wręcz przeciwnie, właśnie staram się kupować bardzo świadomie i rozważnie, a przed zakupem zdarza mi się przewertować internet w poszukiwaniu opinii, również (a może nawet przede wszystkim) blogerów, których cenię. Idąc tym tokiem myślenia kolejnym krokiem powinno być zrezygnowanie z pokazywania jakichkolwiek rzeczy w moim otoczeniu, bo może być to dla kogoś impuls do zakupów. Powinnam się również sama nie pokazywać, bo to, co mam na sobie (nagość odpada ;)) może być dla kogoś impulsem do zakupów. Ba, nawet moja twarz może być impulsem do zakupu podkładu czy tuszu do rzęs, a kolor włosów impulsem do zakupu farby w określonym kolorze. Idziemy w stronę absurdu.
Niestety nie mogę się zgodzić z Twoim rozumowaniem:) Wydaje mi się, że sama radziłaś (chyba w książce), że aby kupować mniej, należy ograniczyć tzw. inspiracje, czyli m.in. blogi, instagramy i inne tego typu źródła. Czyli sama przyznałaś, że są to dla nas impulsy do zakupów, bez względu na to, czy post jest sponsorowany, czy nie! To prosty mechanizm – zobaczę coś u kogoś (choćby i kolor włosów) i zaczynam tego chcieć, bo na przykład lubię czy podziwiam tę osobę albo jej styl. Na tym polega siła influencera, że zakłada bluzkę w paski i nagle inni też zaczynają takie nosić, nawet jeśli sam influencer nie chciał na nikogo wpływać. Reklama na blogu to co innego – tu ktoś płaci blogerowi za pokazanie się w bluzce w paski, a więc reklamodawca i influencer celowo kształtują czyjeś postawy. No i inicjatywa często pochodzi od reklamodawcy. W tym pierwszym wariancie nie miałabym sobie nic do zarzucenia, ten drugi to już jednak chodzenie na moralne kompromisy, bo jednak w życiu odpowiadamy również za to, do czego namawiamy innych ludzi. Ja wiem, że te honoraria kuszą, sama się zastanawiam, czy bym się nie skusiła na takie niewinne zareklamowanie czegoś za kilka tysi, ale mam ten komfort, że ten dylemat pozostaje dla mnie czysto teoretyczny, i tak mi jest dobrze;)
No i przecież nie chodzi o to, że ktoś zabrania Ci kupować. Co to w ogóle za pomysł? – jesteś dorosłą osobą i jak miałabym Ci czegokolwiek zabraniać? Nie o kupowaniu była mowa, tylko o reklamowaniu. Jeśli gadam z koleżanką przy herbatcę i wychodzi, że ona właśnie kupiła sobie stację parową i mówi, jak bardzo jest zadowolona, to jest to normalna sytuacja. Od mojej dojrzałości zależy, czy się „zainspiruję” i bezmyślnie polecę po taką samą, czy stwierdzę, że jej nie potrzebuję. Ale jeśli ta sama koleżanka wykorzystywałaby naszą relację i spotkanie (a blog to też rodzaj relacji i spotkania) do tego, żeby coś mi zachwalać za pieniądze, to pewnie nie oceniłabym jej zachwytów jako szczere. Przy zachowaniu odpowiednich proporcji takie same podejście mam do reklam na blogach – może to mocne słowa, ale jak dla mnie reklamy wprowadzają element potencjalnej nieszczerości i manipulacji.
Ja wiem, że możemy tak jeszcze długo i pewnie Cię nie przekonam, ale chodzi mi o to, żeby przebijały się też „zdania odrębne”. Czy naprawdę wszystkim muszą się podobać reklamy na blogach? Myślę, że nie. Jeśli moje argumenty Cię nie przekonują, zostańmy każda przy swoim zdaniu;) Pozdrawiam:)
Magdo, myślę, że clue Twojej argumentacji to osobiste przekonanie, że reklama (w tym na blogu) jest z założenia czymś, co nie może być szczere. I z tym założeniem nie chcę polemizować, masz do niego zupełne prawo. Przy takim przekonaniu nie ma znaczenia, co napiszę. Każda reklama, niezależnie czy pochodzi od Twojej koleżanki czy blogerki będzie dla Ciebie nieszczerym wykorzystywaniem relacji. I nie ma tu znaczenia czy blog jest na temat o minimalizmu czy o kotach. I ja to rozumiem, choć oczywiście nie muszę się zgadzać.
Nie wszyscy interesujący się minimalizmem potrzebują „zakupowego odwyku”. To jest problem tylko niektórych i racja – remedium dla nich będzie odcięcie się od inspiracji zakupowych. Jednak cała reszta nie potrzebuje takiej terapii, bo zwyczajnie jest w stanie podejmować samodzielnie mądre decyzje zakupowe. Takie osoby nie kupią czegoś bezużytecznego pod wpływem żadnego influencera czy reklamy.
Zgadzam się, ale… prawidłowość jest taka: żeby ktoś (czytaj: bloger) mógł zarobić, ktoś (czytelnik) musi wydać. Pieniądze nie biorą się znikąd, a reklamodawcy nie korzystaliby z usług blogerów, gdyby te reklamy nie zwiększały im sprzedaży. A przecież na blogi o minimalizmie wchodzą tylko ci świadomi;)
A co do mądrych dezycji, to chyba nie wierzę w wypracowanie takiej postawy raz na zawsze, to są codzienne zmagania, umysł lubi nam płatać figle. Co nie zmienia faktu, że tylko pokonując pokusy dowiadujemy się, że potrafimy podejmować te mądrzejsze decyzje, więc jest tu jakiś walor poznawczy.
Tak czy inaczej, punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, a jak się na czymś zarabia, to trudno to oceniać negatywnie.
Oczywiście, że ktoś musi wydać, żeby ktoś inny zarobił. Wychodzę z założenia, że wolę wydać na coś, co kto inny sprawdził, niż kupować w ciemno. A moi Czytelnicy są mega świadomi zakupowo.
Hej,
mam jedno ważne pytanie i też łączy się z blogowaniem. Zaczynam pisać bloga, ogarniam tematy hostingu itd. a tu pani od wprowadzenia mnie w wordpress mówi, że muszę ogarnąć RODO….. RODO? CO? Kasiu, wiem, że też nad tym pracowaliście. Wiem też że nie było to super fajne zajęcie. Dlatego Cię pytam, korzystając z okazji takiego posta. Bardzo Cię proszę o wskazówki, jak to „ogarnąć” krok po kroku? Co muszę jako blogger i osoba zbierająca internetowo chętnych na lekcje językowe przez skype mieć i skąd to wziąść?
Pozdrawiam
„chętnych na lekcje językowe przez skype”…? „wziąść”?? WZIĄŚĆ?!
Moniko, ja nie udzielam takich porad na zewnątrz, ale zerknij do Wojtka z Prakreacja – napisał duży artykuł na temat RODO na blogu.
Dzięki!
Chciałabym zapytać jak wyglada sprawa „legalności” gdy np blogerka wrzuca zrobione przez siebie zdjęcie na której są jakieś produkty np ubranka i podpisuje z jakich sklepów one pochodzą (nie używa logo marki, ma prawo do zdjęć, nie jest to sponsorowane ani w zaden sposób konsultowane z marka)? Czy jest legalne umieszczenie takiego podpisu ?
Marto, pisałam na blogu o prawach autorskich. Zerknij proszę do tego tekstu w cyklu „Jak prowadzić bloga?”
Również zgadzam się z tym, że lepiej jest pisać rzadziej a lepiej :) Ma się wtedy czas na przemyślenia i ewentualne dopiski czy ulepszenia do posta :) Zauważyłam właśnie, że blogi gdzie pojawia się kilka tekstów w tygodniu są często gorszej jakości. Tutaj mniej znaczy więcej :)
Cieszę się! :)
ojej, a ja dopiero zaczynam i właśnie się przeraziłam. Tego się nie da wszystkiego ogarnąć…
Kasiu, jakie są zasady pisania na blogu o ulubionych markach – produktach? Czy można swobodnie pisać, że mam sprawdzone kosmetyki firmy takiej i takiej, brania innej itp.?
Hej, hej,
Dopiero wchodzę w tematykę blogowania i faktycznie mam poczucie, że „próg wejścia” jest bardzo wysoki. Dziękuję, że dzielisz się takim zestawieniem – jak było kiedyś i jak jest teraz, bo z takimi „kulisami” łatwiej się zdystansować i po prostu robić swoje.
Pisanie bloga nie jest takieproste. To prawda, że wymaga mnóstwa czasi, samozaparcia, wiedzy seo, foto, copy :D Bardzo dobry wpis, który pozytywnie nastraja mnie do rozwijania swojej storny i ciągłej nauki. Dziękuję i pozdtawiam, Ania z frenchowelove :)
Mam dwa pytania:
1. Czy warto korzystać z warsztatów kreatywnego pisania lub pisania w ogóle?
2. W jaki sposób, wykorzystując niewielkie ilości gotówki, wypromować swojego bloga?
Oczywiście pozdrawiam i zapraszam do zajrzenia na mojego bloga! ;)
dzięki za ten wpis i całą serię. Znacznie rozjaśniła mi umysł, choć u mnie daleko do etapu „blogowania”, a bardziej „od czasu do czasu se coś wrzucę”. ;-)
Fajny wpis, naprawdę rozjaśnia trochę sytuację na starcie bloga. Ja dopiero stawiam pierwsze kroki w dorosłej blogosferze i liczba informacji na temat tego, co trzeba mieć i kupić i zrobić „na jusz”, naprawdę przytłacza.
Cieszę się, że wyraziłaś myśl, która mi się też kołatała w głowie – teraz w Internecie pisze się za dużo i za szybko, i czy taki styl prowadzenia bloga jest naprawdę teraz konieczny? Może właśnie lepiej wolniej a dokładniej ;)
Świetny tekst, bardzo dużo ważnych i ciekawych informacji. Na pewno polecę osobom zainteresowanym tematem blogowania, a narazie sam zamierzam wykorzystać tę wiedzę w praktyce. Pozdrawiam
Hej. Świetny blog i bardzo ciekawy artykuł. Od siebie dodam, że prowadzenie własnego bloga wymaga nie tylko regularności, ale przede wszystkim głębokiej (eksperckiej) wiedzy w danym temacie. No bo przecież nie możemy pisać o czymś na czym się ledwo znamy.
Pozdrawiam
Krzysztof