Półtora roku temu poświęciłam jedno ze spotkań na żywo na Facebooku książkom – tym, które z różnych względów były ważne w moim życiu. I wtedy odkryłam, że nadal mam w domu jedną pozycję, którą trzymam odrobineczkę z sentymentu, ponieważ uważam, że wiele mnie nauczyła – Grzeczne dziewczynki nie awansują Lois P. Frankel. Konstrukcja książki zakłada, że najpierw odpowiada się na pytania, a potem z kwestionariusza wynika, nad jakimi zachowaniami trzeba pracować. Ponieważ zachowały się w książce moje zapiski sprzed 15 lat (!), postanowiłam szczerze odnieść się do kilku błędów, które wtedy popełniałam i nad którymi chyba całkiem nieźle udało mi się zapanować.
Pierwsze 3 błędy opisałam w tekście Zawodowe błędy, które 14 lat temu skutecznie przeszkadzały mi w pracy (i jak ich nie popełniać). Bardzo ciepło go odebraliście, dlatego postanowiłam kontynuować tematykę. Różnorakich błędów, które popełniałam w ciągu swojej 15-letniej, dotychczasowej kariery zawodowej jest mnóstwo, co sprawia, że mogę je nawet pogrupować! :) Dzisiaj postanowiłam skupić się na tym, jak i co mówiłam.
Używanie samego imienia
Nienawidzę, gdy ktoś w pracy mówi do mnie pani Kasiu. :) No dobra, teraz to już mi wisi, ale gdy miałam 25 lat był to dla mnie duży problem. „Pani Kasiu” kojarzyło mi się bardzo pejoratywnie. „Pani Kasiu, dwie kawy do pokoju, proszę!” – wiem, że skojarzenie jest płytkie i stereotypowe, ale takie miałam. Wkurzało mnie „paniokasiowanie” do momentu, gdy uświadomiłam sobie, że przecież ja to sobie głównie robię sama. Sama! Nie lubiłam swojego pełnego imienia. Katarzyna kojarzyło mi się strasznie sztywno i wyniośle. Przedstawiałam się imieniem i nazwiskiem, a i owszem, ale jako Kasia Kędzierska, nie Katarzyna. Nic dziwnego, że stawałam się z rozbiegu Panią Kasią.
W korporacji, gdzie pracowałam przez wiele lat, standardem było mówienie sobie „na Ty”, ale zawsze byłam Kasią. Do teraz jest to dla mnie fenomenem, że Monika nie staje się Monisią, Ewa Ewcią, Dorota Dorotką itp. a Katarzyna, Joanna, Barbara zawsze kończą jako Kasia, Asia i Basia. Nie wspominając już o tym, że do pana Roberta nikt o zdrowych zmysłach nie powie panie Roberciku… Do tej pory szczególnie widzę to w korespondencji mailowej, gdzie nawet obce mi osoby „paniokasiują” na wstępie. Kilka razy zupełnie świadomie zdecydowałam się na eksperyment. Gdy dostawałam maile zaczynające się od „Pani Kasiu”, a kończące „pozdrawiam Joanna, Zbigniew czy Robert” odpisywałam zwrotnie „Pani Asiu, Zbyszku czy Roberciku”. Efekt piorunujący. W kolejnych wiadomościach od razu awansowałam na Panią Katarzynę czy Panią Mecenas (z uwagi na zawód), a pan Robert przysłał mi epopeję z przeprosinami. True story!
Teraz świadomie przedstawiam się pełnym imieniem, bardzo je polubiłam, choć zajęło mi trochę czasu, żeby się przyzwyczaić. Używałam pełnego imienia na wizytówkach (teraz już nie używam – wizytówek, nie imienia :)), w adresach mailowych, na drzwiach gabinetu, w korespondencji mailowej. Zdarzyło mi się kilka razy miło poprawić mojego rozmówcę, gdy po przedstawieniu się użył mojego zdrobnionego imienia. Działa bardzo skutecznie. Zawsze przedstawiam się też pełnym imieniem i nazwiskiem niezależnie od tego czy rozmawiam z kimś bezpośrednio czy np. przez telefon. Zauważyłam, że nawet na spotkaniach biznesowych wiele kobiet (bardzo rzadko mężczyźni) przedstawiając się używają jedynie imienia. Może to wynikać z wielu kwestii, np. gdy ktoś nie lubi swojego nazwiska, jak ja nie lubiłam swojego pełnego imienia. Czy to nam się podoba czy nie, zdrobnienia i unikanie nazwiska brzmią nieprofesjonalnie i podważają nasz autorytet w pracy.
Jeśli już przyzwyczaicie się do używania pełnego imienia, wtedy możecie świadomie… go nie używać. Stosowanie zdrobnienia pozwala na zmniejszenie dystansu za cenę autorytetu, ale bywa przydatne w wielu biznesowych sytuacjach.
Niezadawanie pytań z obawy przed śmiesznością
Ręka do góry kto chociaż raz w życiu był na spotkaniu/rozmowie, gdzie coś wydawało się niejasne, ale skoro reszta grupy kiwała głową, to nie odważył się zadać pytania, żeby nie wyjść na nic nie rozumiejącego głupka. Mnie się to zdarzyło. Co prawda niezbyt często, ale zawsze. Co więcej, za każdym razem gdy tak zrobiłam, to potem okazywało się, że to coś faktycznie nie było zrozumiałe, ale nikt się nie odważył zapytać. Zawsze bardzo szanowałam osoby, które pytają niezależnie od okoliczności. Oto kilka konkretnych porad, które pomogły mi stać się taką osobą:
- Przyjęcie zasady: jeśli nie rozumiem, to pytam. Tak po prostu. Najczęściej, gdy coś wydaje mi się niejasne, to jest niejasne.
- Zastanawiam się czy odpowiedź może pomóc też innym. Gdy widzę po minach innych osób, że może też są zagubione lub niepewne, wtedy nie waham się powiedzieć czegoś w stylu: „Przepraszam, widzę po minach, że chyba coś nie jest jasne. Byłoby super, gdyś mógł wyjaśnić to na innym przykładzie” itp. Brzmi sztywno na pierwszy rzut oka, ale da się to wpasować do mniej formalnego sposobu wypowiedzi.
- Zastanawiam się czy odpowiedź może pomóc też innym. Jeśli nie to odkładam pytanie na po spotkaniu. Podobnie, jeśli zadałam już sporo pytań i nie chcę przedłużać spotkania, chyba że pytanie jest dla mnie kluczowe dla sprawy.
Mówienie całej prawdy i tylko prawdy
Jak się tłumaczysz, gdy popełnisz błąd? Wprost i obiektywnie czy raczej samo-obwiniając? Zabrzmi to może cynicznie, ale nie zawsze mówienie całej prawdy i tylko prawdy jest dobre (nawet w sądzie ;)). Co więcej, to nie jest dobre nie tylko dla Ciebie, bo być może będziesz musiała ponieść odpowiedzialność za swój błąd, ale i dla osoby, której do błędu się przyznajesz. Twój szef czy szefowa wcale nie chce wiedzieć, że Ci tak straszliwie, straszliwie przykro i źle, i że przepraszasz z całego serca, i że się to nie powtórzy itd. Chce wiedzieć, co teraz zrobisz, żeby błąd naprawić. Mówię to z perspektywy zarówno pracownika, który kiedyś spytał o to swojego szefa, jak i wieloletniego szefa dla swoich pracowników.
Popełniłaś błąd? Zdarza się. Wszystkim. Nie pogarszaj sytuacji rozwodząc się nad tym. Odkręć to. Nie mam tu na myśli okłamywania siebie czy innych. Przyznaj się do błędu, a potem idź dalej. Do każdej negatywnej informacji dołącz pozytywną. Bardzo podoba mi się ten przykład. Zamiast słów Żałuję, że przed podjęciem ostatecznej decyzji w kwestii kandydata nie zebrałam więcej informacji powiedz Choć pracownik nie sprawdził się na tym stanowisku, przynajmniej dowiedzieliśmy się, czego naprawdę chcemy.
Jeśli jednak masz szefa, który lubi dowalić (obserwowałam takich, ale na szczęście to nie byli moi przełożeni) to koniecznie ćwicz zdanie Rozumiem, co do mnie mówisz, i będę o tym pamiętać na przyszłość. To bardzo wspierające zdanie, ponieważ nie przyznajesz racji swojemu rozmówcy (np. gdy Cię urazi), nie wyrażasz też sprzeciwu (bo w tym wszystkim w końcu popełniłaś ten błąd) – po prostu potwierdzasz, że zrozumiałaś.
Znowu wyszedł mi tekst dużo dłuższy, niż zamierzałam. :) Widzisz w moich błędach siebie? A może są jakieś inne zawodowe błędy, z którymi się borykasz?
PS Na zdjęciu tytułowym widać moje biurko z chwili, gdy piszę ten tekst. Autentyczne, nie sprzątane. ;)
Mam takie samo imię „Kasia”. Jak mówiono do mnie ,Pani Kasiu” gdy miałam 25 lat czułam się jak matrona. Wolałbym wtedy „Kasiu”. Zawsze przedstawiam się jako Katarzyna. Lubię swoje imię.
Ciekawe, jak różne są odczucia! Mnie „paniowanie” uderzyło tylko raz, gdy koledzy mojego młodszego o 14 lat brata, już jako dorośli, wchodząc do mieszkania na mój widok powiedzieli „dzień dobry pani”. ;))))))
Hej :) ta sama książka leży na moim biurku od kilku tygodni i mam bardzo podobne spostrzeżenia. Zresztą (jako, że o karierze piszę na co dzień na swoim blogu) na jej podstawie napisałam niedawno mini ebooka, w którym wybrałam i opisałam 15 błędów, które blokują naszą karierę. Myślę, że wielu osobom bardzo się przyda. Ja sama wciąż popełniam niektóre z nich…
P.s. tez mam na imię Kasia i kwestię imienia przerabialam tak samo ;) Chwilami miałam wrażenie że tak źle i tak niedobrze, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że Katarzyna to bardzo fajne imię ;)
Bardzo dobry, przydatny tekst. Mam na imie Luiza i wierzcie mi, od malego mialam tylez roznych jego wersji, ze przywyklam ? W czwartek zostalam pania Lusi.
Temat zadawania pytan na spotkaniach wiele razy przerabialam i mam te same odczucia.
Cenna uwaga o sposobie przyznawania sie do bledu.
Kasiu, jak dobrze, ze ponownie ruszylas z wpisami. Nowy mentalny powiew powietrza. Dziekuje ?
Dzięki. Edyta też zdrabniaja. A mnie to tak w…. ia ale jakoś brakowało zawsze odwagi żeby zawalczyć.
To proste. Powiedzieć by tak nie mówili. Albo tak samo zrobić z rozmówca jak autorka pisala
Z tymi imionami to jest ciekawa sprawa, bo jedne zdrabnia się lepiej, a inne gorzej. Mi nie przeszkadza, że współpracownicy zwracają się do mnie per „Magda”, chociaż na imię mam Magdalena. Sama też zdrabniam imiona innych, nie tylko kobiet, ale przyznam, że nie wszystkich. Mówię np. „Zbyszku”, „Bartku”, „Jolu”, ale nie „Mareczku”, „Dominiczku” czy „Kamilko”. W sumie ciekawe od czego to zależy.
To proste: od długości imienia :) Nikt nie zdrabnia jeśli zdrobnienie byłoby dłuższe niż imię.
No właśnie nie jest to takie proste. Przykładem może być „Ewa”. Zdrobnienie to „Ewcia”, „Ewunia”, raczej rzadko używane.
No i właśnie to zdrobnienie w tym przypadku jest również dłuższe niż wyjściowe imię. :)
Maria -> Marysia. Często używane. Jan – Janek, Jasio. Może zdrobnienie a skrót to coś nieco innego? Mareczek to zdrobnienie. Kubuś zdrobnienie, ale Kuba skrót od Jakub.
Pracuję w korporacji i u nas zdrabnianie imion jest nagminne, jest oczywiście Kasia, ale też Beatka, Agatka itd. Odpowiada mi to, uważam, że wprowadza miłą atmosferę, chociaż na początku miałam opory, aby się tak zwracać do innych. Do mojego imienia nie ma popularnego zdrobnia, w pracy bywam więc Dominiczką, Dominisią, Domi i nie przeszkadza mi to :)
Co do zadawania pytań, tez mam z tym problem, ale ostatnio doszłam do wniosku, że zadawanie pytań podczas spotkań w pracy jest oznaką zaangażowania – taki sposób myślenia trochę mi pomaga.
Mam na imię Małgorzata i ta forma odpowiada mi najbardziej. W pracy oczywiście jestem Gosią, Małgosią może być panią Gosią, Małgosią chociaż mnie samej przedstawianie się jako Gosia wydawało się zawsze takie jakieś dziecinne.Tak więc jeżeli już, to mogę być Gośką, ale najrzadziej przez innych nazywana jestem Małgorzatą, chociaż zawsze się tak przedstawiałam niezależnie czy z nazwiskiem czy bez. Więc w sumie nie wiem od czego to zależy ?
Byłam kiedyś na spotkaniu biznesowym, w którym brali udział dwaj prawnicy – właściciel kancelarii i jego pracownik. Przełożony zwracał się do niego per „Adrianek”… Myślałam, że eksploduję :)
Na szczęście mojego imienia używał w pełnym brzmienu. M
oże dlatego, że tak się przedstawiam.
U nas w pracy (korporacja) zwracamy się do siebie zazwyczaj niepełną formą imienia, wprowadza to fajną, luźną atmosferę. Za to nie używa się formy pan/pani. Mojego pełnego imienia używają natomiast obcokrajowcy i to jest bardziej irytujące, bo dla większości z nich, niezależnie od narodowości, jestem z jakiegoś powodu Urzulą. Chyba moje imię ich przerasta :D Mimo że w innych językach jego odpowiednikiem jest Ursula. Nawet się zastanawiam, czy nie zmienić imienia w stopce na Ula. Przynajmniej nikt by mi więcej nie „urzulował”.
przybijam piątkę! też pracuje z obcokrajowcami, którzy mają nawet w swoim alfabecie sz a i tak ciągle jestem Ursula lub Urzula, a moje nazwisko to już w ogóle zmora obcokrajowców (bardzo polskie, długie i naszpikowane polskimi znakami). Dlatego przedstawiam się Ula i lubię to, i nie uważam, żeby było nieprofesjonalne.
Ojej mam to samo, nie wiem czemu ludzie angielskojęzyczni uważają ze moje imię wymawia się Martjana? :) przecież tylko jedna litera odróżnia je od bardzo powszechnej Martiny. O nazwisku nie wspomnę, nawet Polacy mają problem żeby poprawnie je zapisać, więc używam go przy obcokrajowcach tylko kiedy chce ich zdezorientować.
Ja zawsze przedstawiam się jako Małgorzata, długo nie lubiłam swojego imienia właśnie dlatego, że ma tyle zdrobnień: Gosia, Małgosia, Gośka, Gosieńka itp… Wrrr… Teraz bardzo je lubię, ale zdrobnienia, i tylko w jednej formie Małgosia jest przeznaczone dla rodziny i przyjaciół. Dla pozostałych Małgorzata i jako Małgorzata właśnie lubię się najbardziej…:)
Z moim imieniem jest taki problem, że mimo iż przedstawiam się zawsze jako Anna, bo strasznie lubię tę formę, to zawsze kończę jako „Ania” lub – co gorsza – „Aneczka”. Ze wszystkich osób, z którym utrzymuję oficjalne stosunki, tylko jedna do mówi do mnie „pani Anno”. Ale podoba mi się ten trik z rozpoczynaniem maili, zwrócę na to uwagę :D
Co do błędu, to po roku pracy w nowym miejscu właśnie popełniłam jeden dość poważny błąd, spowodowany problemami prywatnymi (rok 2020 to najgorszy rok w moim życiu, już go nienawidzę z całego serca i nie mogę doczekać się końca…), a dwie osoby (z czterech), które stały się ofiarami mojego błędu, próbują to wykorzystać przeciwko mnie i dokładają parę kłamstw na mój temat. Na szczęście mam dowody, że kłamią. Za błąd przeprosiłam, bez zbytniego kajania się i natychmiast go naprawiłam. Ale możliwe, że niektórzy nie dadzą mi szybko o tym zapomnieć. Zobaczymy co będzie dalej, bo szczerze mówiąc, ostatnie czego mi w tej chwili potrzeba w życiu to jeszcze problemy w pracy… :/
Myślę, że sprawa ze zdrabnianiem imienia jest głębsza. Kasią i Basią zostaje się nie dlatego, że ktoś za bardzo się z nami spoufala, ale dlatego, że język z natury jest leniwy i po prostu woli imiona dwusylabowe niż czterosylabowe, dopóki nie brzmią śmiesznie i jesteśmy z nimi dobrze osłuchami. Dlatego nazwanie kogoś Tomkiem jest intuicyjne, a Robercikiem – wręcz bolesne ;) Część pełnych imion często brzmi też bardzo sztywno lub ich używanie kojarzy się z postawieniem się w pozycji bardzo uległej względem adresata, z takim wręcz lizaniem tyłka na od samego przywitania. Może dlatego wiele osób nie decyduje się na użycie pełnego imienia pisząc czy rozmawiając z ludźmi.
Są zawody, gdzie użycie pełnego imienia jest raczej bardziej oczywistą ścieżką – zawody cieszące się społecznym szacunkiem. I zdecydowanie lekarze, prawnicy czy profesorowie nigdy nie powinni być nazywani Magdami, Olami, Krzyśkami ani Zbyszkami. Chyba że sami sobie tego życzą.
U mnie zdrobnienie i pełne imię różnią się minimalnie i nie mam problemu z żadnym z nich, choć też nie odczuwam w tym kierunku jakieś presji, bo nie piastuję jakiegoś znamienitego stanowiska i pracuję z ludźmi, którzy są bardziej moimi kolegami i koleżankami, niż współpracownikami. Nie lubię tylko, kiedy ktoś już leci po bandzie i zaczyna mówić „Lidziu”. No sorry, ale 6 lat miałam dawno temu ;)
Pytania zadaję prawie zawsze, jeśli czuję taką potrzebę. Jestem wychowana w przekonaniu, że „to nie wstyd nie wiedzieć – wstyd powinno być tym, którzy nie chcą wiedzieć.” A doświadczenie przemawia za tym, żeby nigdy, przenigdy nie dopowiadać sobie samemu tego, czego się nie zrozumiało, bo wychodzi potem z tego tylko zmarnowany czas, energia i nerwy.
Z mówieniem całej prawdy mam za to problem – przedstawiam ją aż za bardzo. To też kwestia wychowania chyba. Uważam, że skoro już kogoś zawiodłam (kogoś, kogo zawieść nie chciałam), to należy mu się pełne wyjaśnienie, jak doszło do tej sytuacji. Jednak z doświadczenia widzę, że ludzi to niespecjalnie obchodzi, więc moje podejście w tej sprawie zaczyna się powoli zmieniać. Mówię przeważnie, co się nie udało, lakonicznie podaję przyczyny i zaczynam naprawiać skutki, bo zasadniczo chodzi przecież o to, żeby robota była zrobiona. Prowadzę procesy inwestycyjne w budowlance (moim zadaniem jest uzyskanie wszystkich decyzji administracyjnych, żeby uzyskać pozwolenie na budowę), więc obsuwy, wtopy, odwołania inne rzeczy, które ogólnie wpływają na przesunięcie się w odległą przyszłość terminu zakończenia prac są dla mnie chlebem powszednim. Musiałam się odnaleźć w tym środowisku, co nie jest łatwe dla prymusa, który zawsze wszystko miał na czas i dopięte na ostatni guzik ;)
Odnośnie imienia, doskonale rozumiem, co masz na myśli, ale nadal mnie to zaskakuje, że może się tak poukładać, żeby używanie normalnego, znanego, pełnego imienia typu Katarzyna kojarzyło się z lizaniem tyłka na wstępie. :)
O ile zwrot Pani Katarzyno czy Małgorzato przychodzi łatwo, o tyle Katarzyno, Małgorzato czy Barbaro w potocznej komunikacji już nieco sztywno. Pozostaje Basiu lub Baśka. Mając taki wybór decyduję się na Basię:) Prawdę mówiąc nie przyszło mi do głowy, że właścicielki tych imion mogą źle sie z tym czuć:( Nigdy nie zdrabniam imion typu Beata, Agata, choć w moim dotychczasowym miejscu pracy było to nagminne. Do niedawna pracowałam w korporacji i przedstawiałam się skrótem swojego imienia – Ada. Taką formę lubię najbardziej. Miałam też chyba nadzieję, że przedstawiając się w taki sposób, uniknę dodatkowych zdrobnień. Szybko przekonałam się jednak, że Adusia i Adunia w korpojezyku funkcjonują rownolegle;) ale i tak moje imię było zdrabnianie najrzadziej, połowiczny sukces:))
Bardzo czekałam na kolejny tekst o błędach, ponieważ wcześniejszy bardzo mi pomógł. Ten z kolei dał domyślenia i pozowlił porównać przeszłość zawodową (w PL) i teraźniejszość (w DE). Kiedyś namiętnie bywała Bogusią, chociaż zawsze czułam się Bogusławą. Tutaj nie do pomyślenia jest zwrócenie się do kogoś Frau/Herr (i tutaj imię w pełnej formie), a co dopiero użycie zdrobnienia. Jeśli chodzi o pytania, to mam doświadczenie ze szkolenia z ubiegłego tygodnia, gdzie normą było ich zadawanie, a gdy okazało się, że jestem jedyną nierozumiejącą zagadnienia osobą, z pomocą przychodził prowadzący i koledzy z grupy. A co do mówienia prawdy…to chyba oczywiste, prawda?
Zabawne, ja mieszkam na Namysłowskiej 100 ;)
:) Zapraszam zatem na wycieczkę na Namysłowską 3
Hmm… ciekawy temat. W poprzedniej pracy (bardzo milo wspominam i gdyby nie przeprowadzka, pewnie bylabym tam do dzis) przelozony zdrabnial imiona pracownikow, ale bylo to raczej sympatyczne.
Co do zdrobnien i roznych opcji imion w kolegow, to np. mielismy trzech Krzysztofow i utarlo sie nazywanie kazdego z nich inaczej, tj. Krzysiek, Krzychu (przez niektorych nazywany Krzysiem) i Krzysztof. Utarlo sie tak przez lata i nikomu to nie przeszkadzalo. Nikt ten nie uwazal tego za obrazliwe. W momencie rozmowy, ze np. trzeba cos zalatwic czy omowic z jednym z nich uzywalo sie odpowiedniej formy i wszyscy wiedzieli od razu o kogo chodzi.
Nie mam raczej przykrych doswiadczen zwiazanych z imionami. Chyba bardziej mnie razi, jesli ktos przekreca imie, a bardziej nawet nazwisko, bo sie nie postaral i nie przeczytal dokladnie albo robi to celowo.
To nie fenomen z tymi imionami, po prostu „Kasia, Asia, Basia” są krótsze niż „Katarzyna, Joanna, Barbara” więc łatwiej i szybciej jest je wypowiedzieć/napisać (i często ich posiadaczki wolą krótszą formę), natomiast w przypadku Ewy i Ewci to nagle zdrobnienie staje się dłuższe niż imię podstawowe, w związku z czym jego używanie nie ma za bardzo sensu. Ludzie lubią sobie upraszczać ;)
Problem z imionami, który poruszasz zauważyłam już w czasach nastoletnich. Co prawda mam na imię Ewa (z czego bardzo się cieszę), ale zawsze byłam otoczona ogromną ilością Ań i Kaś, i wtedy też poprzysięgłam sobie, że swoim dzieciom dam imiona, których oficjalna wersja nie będzie zbyt oficjalna i które nie są, że tak powiem „łatwo zdrabnialne”. Skłonność do zdrabniania danego imienia postrzegam jako problem dla jego użytkownika: w uproszczeniu mówiąc jego imię ma 2 formy – zbyt poważną i zbyt dziecinną.
Katarzyna, Joanna, Anna, Małgorzata, Barbara, Arkadiusz, Krzysztof itd. brzmią zbyt oficjalnie, żeby używać na co dzień ich pełnej formy. Nic dziwnego, że najczęściej się je zdrabnia i nie jest to żaden fenomen, lecz dążenie do prostoty językowej. W przypadku imion takich jak np. Maja, Kinga, Agata, Marek czy Szymon nie mamy wrażenia „oficjalności” i nie ma wielkiej pokusy zdrabniania. I chyba nie długość imienia jest czynnikiem decydującym, ale właśnie brzmienie. Agnieszka, Karolina i Paulina są długie, ale dużo częściej stosuje się pełną wersję niż zdrobnienie, bo brzmią dużo bardziej „swojsko” niż Katarzyna czy Barbara. Z kolei krótkie imiona jak Anna czy Joanna są nagminnie zdrabniane, bo mimo, że krótkie, brzmią „poważnie”.
Brzmią poważnie szczególnie w wołaczu. Moim zdaniem w j. polskim różnica między „Anno, wyślij mi ten raport”, a „Aniu, …” jest wyjątkowo wyraźna. Obecnie mieszkam za granicą, gdzie używam pełnej formy mojego imienia (żeby nie wprowadzać zamętu), ale ciągle czuję się z tym jednak trochę dziwnie. Pewnie dlatego, że nawet dobrzy znajomi tak mnie nazywają. A tak poza tym, tu wszyscy używają właściwie tylko imion i mówią do siebie na ty.
Fantastyczny post, taki życiowy.
Bardzo nie lubię swojego imienia. Bardziej niż bardzo.
Nazwisko też mam brzydkie – nic nie znaczy, nie odmienia się, nie brzmi.
Z niecierpliwością czekam, aż w przyszłym roku przyjmę męża nazwisko, które mi się podoba ;)
Najgorzej, gdy ktoś mówi do mnie Kacha lub Katarzyna.
Pierwsza opcja kojarzy mi się z takim „gardzę tobą”, a druga „zapraszam na dywanik/do tablicy”…
Najlepiej po prostu Kasia, Pani Kasiu słyszę najczęściej i nie mam z tym problemu.
Pozdrawiam :)
Bardzo się cieszę, że podniosłaś temat imion i otworzyłaś w ten sposób ciekawą dyskusję. Ja mam problem, kiedy ktoś (klient / przełożony / inny) zwraca się do mnie per pani Agnieszko. Brzmi to dla mnie jakoś tak… protekcjonalnie, może dlatego, że kojarzy mi się z jednym szefem, który chciał w ten sposób podkreślić swój dystans i status względem pracowników (mówię o właścicielu kancelarii). W kolejnych miejscach pracy mówiono do mnie po prostu „Agnieszka” (bez wołacza) albo „Aga”, co preferuję, ale przecież nie mogę przedstawić się komuś po raz pierwszy (i najczęściej dość oficjalny) jako Aga – żeby nie sprawiać wrażenia, że się chcę od razu spoufalać… Przedstawiam się więc jako Agnieszka i mimo woli zostaję zwykle tą panią Agnieszką.
Z drugiej strony zdrobnienie mojego imienia nie jest w moim odczuciu zdrobnieniem, a skróceniem, co w przypadku koleżeńskich relacji ze współpracownikami bardzo mi odpowiada. Nie ma żadnych wymyślnych „Aguś” i „Aguni”, większości ludzi trzyliterowa „Aga” w zupełności wystarcza. :)
Podoba mi się punkt: „Jak nie wiem, to pytam” Bardzo przydatna umiejętność i w życiu zawodowym i prywatnym. Pomaga uniknąć nieporozumień i oszczędza sporo czasu, który można wykorzystać na produktywne działanie:)
Moje imię – Karolina raczej rzadko bywa zdrabniane. Gdy byłam młodsza to mi to dokuczało, bo były Aśki, Kaśka i Baśki, a ja mogłam bym Karoliną, małą Karolinką, ewentualnie Karolcią. No i kiedyś w pracy, gdy byłam redaktorem naczelnym lokalnej gazety zasunął mi nasz pracownik z działu reklamy „Pani Karolcio!” :) Do dziś się z tego śmiejemy, jak wspominamy :) Dziś Karolina jest ok :)
To bardzo ciekawy i mądrze napisany post. Jeśli chodzi o błędy to myślę, że dla mnie najgorsze był nauczyć się mówić klientom, współpracownikom, szefom itd. ze czegoś nie zrobię bo nie da się zrobić – zamiast tego ciągle „spróbujemy, moze się uda” – są z tego same problemy i odkręcanie ich było dla mnie bardzo stresujące . Nie da się, to się nie da, trzeba pomyśleć nad innym rozwiązaniem albo zmienić usługodawcę, dzięki temu nie marnujemy swojego czasu ani czasu klienta. Reszta mojego komentarza będzie jedynie w konwencji ciekawostki – od kilku lat pracuję w brytyjskiej firmie i tutaj mam wrażenie jest silny trend zdrabniania i odformalizowania, powiedzialabym, że to właśnie jest uważane za grzeczne, i niemile widziany jest zbytni formalizm. Niejeden raz na swojego e-maila w stylu „Dear Sir, we would like to inform you” otrzymałam odpowiedź zaczynającą się od „Hi Marty,…” :) jeśli pisze się zbyt sztywno i używając pełnych form imion wychodzi się na wielkiego sztywniaka, więc robi się to tylko w naprawdę formalnej korespondencji, ale to generalnie passe i tylko kontrahenci z Japonii chyba tego oczekują ;) na co dzień więc ludzie z bardzo poważnych firm prawniczych potrafią się podpisać „Charlie, Ginny” zamiast Charles albo Virginia.
Ja zadaje zawsze dużo pytań, często dana osoba się cieszy że
,, drążę ” temat bo oznacza to że jej słucham a nie tylko udaje jak pozostała część osób. Pozdrawiam Cie Katarzyno :)
Mnie w pracy w bankowości uczono, żeby do klientów zwracać się :pani Basiu, pani Halinko po to ,żeby zbudować relacje
O, jak mnie drażni jak tak do mnie ktoś mówi w tej sytuacji. Obca osoba do mnie dzwoni z ofertą i zaczyna „Pani Agnieszko”. To jest po prostu niegrzeczne spoufalanie się. Widać ci nauczyciele o savoir-vivre nie mieli pojęcia. Relacje to mam ze znajomymi prywatnie, nie z osobą, którą widzę raz czy dwa. Nigdy do obcych osób nie wypada tak mówić!
Ja mam na imię Ewa i na szczęście żadko kto je zdrabnia. Ewcią, Ewunią jestem tylko dla rodziców/ rodziny. Reszcie staram się zwracać uwagę że mnie to jednak denerwuje. Tata mnie w dzieciństwie nazywał „Ewik” i to było takie nasze i też jest ok. Za to bardzo nie nawidze jak ktoś mówi na mnie Ewka. Po pierwsze od razu w głowie wychodzi mi Ewka- konewka spadła z drzewka a po drugie w dzieciństwie rodzice tak mnie wołali jak coś przeskrobałam. Od razu czuje jakieś poczucie winy. W szkole bardzo lubiany kolega mnie tak nazywał i to był jedyny wyjątek kiedy tolerowalam to. W sumie chyba słodka Ewcia jest lepsza od Ewki- konewki.
Haha, wszystko jest mi mniej lub bardziej znajome. Co do „mówienia całej prawdy”, w pewnym momencie kariery zawodowej zauważyłam, że za każdym razem, kiedy piszę do kogoś maila, wysmażam takie epopeje, bo ktoś może czegoś nie zrozumieć, więc każdy aspekt bardzo drobiazgowo wyjaśniam… W ramach eksperymentu skróciłam tekst maili do minimum. Skarg nie było – wynika z tego, że przez lata starałam się tylko dla samej siebie ;)
ja dodałabym jeszcze jedną rzecz: bez względu na to- jak fajnie się w zespole dogadujecie, czy mówicie sobie po imieniu, zdrobnieniami:
uważam, że na spotkaniach oficjalnych – np. z klientami: powinno się mimo wszystko stosować formę: pan/pani.
no jak to wygląda: jak jest jakieś poważne spotkanie, kontrahenci itd, a ktoś podchodzi i do prezesa mówi: Mirku, to nie tak.
no sorewicz, ale nie.
ja wiem, że jest teraz taka moda na styl amerykańskich teamów, ale moim zdaniem to wygląda nieelegancko i nieprofesjonalnie.
Zgadzam się. Można nawet nie wiedzieć, o kogo chodzi. Nie każdy musi pamiętać imię prezesa.
a tak jeszcze podrzucę: bill clinton- nigdy nie używano: william jefferson blythe III clinton ;-)
albo bracia- jeden mimo tego, że starszy- jest znany jako czarek, a młodszy to zawsze radosław – wiadomo, że chodzi o pazurów ;-)
Moje najnowsze odkrycie w pracy i nie tylko to – Aśka, przestań się tłumaczyć.
Ostatnio wpadłam w pułapkę tłumaczenia się ze wszystkiego, wszystkim, nawet obcym. Okropne zachowanie. Walczę z tym. W pracy również, bo zawsze gdy ktoś zwrócił mi uwagę to zaczynałam się tłumaczyć z automatu, zamiast trzymać się swojej wersji i opinii od razu ustawiałam się w pozycji niższej. Walczę z tym.
Pani Katarzyno, w pierwszej kolejności sprostowanie – Dorota czasem niestety również staje się w pracy Dorotką i wkurza się tak samo jak Katarzyna, która nie chce być w pracy Kasią, szczególnie kiedy jest również panią mecenas, a nie ma potrzeby nadużywania tytułu i chciałaby być po prostu Dorotą. A jak jeszcze do tego dochodzą próby używania modyfikacji typu: Doris, Dora (moim zdaniem idealne dla psa), to wkurzenie sięga zenitu. Dodam, że wszytko to dzieje się w firmie, w której mężczyźni stanowią 80% załogi nawet w administracji i zdarza się na oficjalnych spotkaniach, a autorka komentarza już jakiś czas temu przekroczyła 40 – stkę i zdążyła zapomnieć że była kiedyś w przedszkolu, w związku z czym wszelkie zdrobnienia zarezerwowała dla najbliższych.
Mówienie do mnie w pracy „Dorotka” traktuję jako przekroczenie pewnej granicy spoufalenia, a także deprecjonowanie. W związku z tym zawsze grzecznie, ale konsekwentnie reaguję i proszę o zwracanie się do mnie bez używania form zdrobniałych czy też wspomnianych wyżej „odmian” mojego imienia. Mimo tego, dla niektórych jest to nieosiągalne. A teraz moje true story :-)
Posiedzenie zarządu, na sali ok. 12 mężczyzn i ja. Jeden z członków zarządu, zwraca się do mnie „Dorotka”, na co reaguje jeden z kolegów z głupim uśmieszkiem: „Ooo, uważaj, bo ona tego nie lubi” , po czym obaj Panowie wymieniają zadnia na ten temat. Czekam, patrze, słucham. Włączam się: „Czy już? Maciusiu, Marcinku czy chcecie coś jeszcze dodać, czy możemy już przejść do właściwego tematu?” Konsternacja panów i prychnięcia pozostałych, bezcenne.
Dodam, że nigdy nie przedstawiłam się nikomu jako Dorotka.
A co to za fotel przy tym czystym biurku? :)
Na temat imion i ich zdrabniania można pisać elaboraty (co widać po komentarzach ;) – też jestem posiadaczką imienia, które w pełnym brzmieniu brzmi zbyt sztywno i oficjalnie, a z kolei w zdrobnieniu zbyt dziecinnie. I dlatego nigdy za tym imieniem nie przepadałam, no, ale co zrobić. W pracy mam raczej kolegów i koleżanki, dlatego nie przeszkadza mi, jeśli ktoś mnie zdrabnia, sama też używam zdrobnień (oczywiście w granicach rozsądku – nie mówię do kolegi „Roberciku”). Natomiast wyznaję zasadę, że zdrobnienia są tylko dla znajomych, nie toleruję zdrabniania mnie przez obcych ludzi, zwłaszcza kiedy rozmawiam z kimś pierwszy raz w życiu. Działa to na mnie jak płachta na byka. Ostatnio właśnie coś takiego mi się przydarzyło: przyszedł klient, osoba zupełnie dla mnie nieznajoma, widziałam go pierwszy raz w życiu, ale wszedł z tekstem „Ja do Pani Gabrysi”. No helloł. Takie rzeczy zdarzają mi się co prawda rzadko, ale jednak czasem bywa i tak.
Świetny artykuł – takie niby oczywiste, a jednak otwierające oczy kwestie. Niezwykle uniwersalne treści, które tak naprawdę można dopasować do każdej branży i profesji, niezależnie nawet od tego czy jesteś dyrektorem czy stażystą.
Może to nie ko końca w temacie wpisu…ale czy mogłabym prosić o jakiś namiar na fotel, który jest na zdjęciu? Chciałabym przeorganizować swoje domowe biuro i zadbać w nim o ergonomie pracy. Będę wdzięczna za pomoc. BTW…świetny, merytoryczny wpis :)
Witam ! Mam na imię Iza. W pracy zwracam się do koleżanek: Basiu,Aniu,Zosiu. . . Jedna z koleżanek(Anna) specjalnie przekręca moje imię (chyba na złość) i mówi do mnie Izolda i jest to dla mnie wkurzająco- irytujące. Zwracałam jej uwagę,żeby tego nie robiła ,ale jak widać grochem o ścianę. Co robić? Może wymyślić dla niej jakieś przezwisko typu Annał czy też Aneks. Naprawdę nie wiem co zrobić. Proszę o jakieś rady.
proponuję Robciu :-))