Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

3 zawodowe błędy, które 14 lat temu skutecznie przeszkadzały mi w pracy (i jak ich nie popełniać)

Rok temu poświęciłam jedno ze spotkań na żywo na Facebooku książkom – tym, które z różnych względów były ważne w moim życiu. I wtedy odkryłam, że nadal mam w domu jedną pozycję, którą trzymam odrobineczkę z sentymentu, ponieważ uważam, że wiele mnie nauczyła – Grzeczne dziewczynki nie awansują Lois P. Frankel. Tytuł okropniasty, ale treść 14 lat temu naprawdę mi pomogła.

 

Konstrukcja książki zakłada, że najpierw odpowiada się na pytania, a potem z kwestionariusza wynika, nad jakimi zachowaniami trzeba pracować. Ponieważ zachowały się w książce moje zapiski sprzed 14 lat (!), postanowiłam szczerze odnieść się do kilku błędów, które wtedy popełniałam i nad którymi chyba całkiem nieźle udało mi się zapanować.

 

Ankietowanie przed podjęciem decyzji

 

To był mój ogromny problem. Dodatkowo, mam wrażenie, że tylko ja go widziałam. Byłam tak sprytna, że nauczyłam się pytać o zdanie wszystkich nie zwracając na siebie większej uwagi. Wierzcie mi lub nie, ale to jest prawdziwa sztuka! :) Kłopot polegał na tym, że byłam kompletnie niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek w pełni samodzielnej decyzji w pracy. Nie mam natury ryzykanta i tutaj też wolałam się zabezpieczyć – w razie wpadki było na kogo zrzucić chociaż odrobinę odpowiedzialności. Wpadki zdarzały się rzadko, ale jeśli już się takowa przydarzyła to oczywiście nie zganiałam winy na innych, ale przed samą sobą potrafiłam się doskonale usprawiedliwić – zrobiłam źle, ale w końcu inni też tak uważali.

 

Zmianę zaczęłam od uświadomienia sobie problemu i drobnych kroczków. W sprawach mniej istotnych nakazałam sobie, że nie będę pytać o zdanie nikogo, tylko wezmę na klatę ciężar decyzji (i konsekwencji). Wszystko szło dobrze do momentu, gdy przydarzyła mi się źle podjęta decyzja. Przed pójściem do szefowej byłam chora ze zdenerwowania. Zrobiłam błąd i nie było dla niego zupełnie żadnego usprawiedliwienia. Naturalnie, plan naprawy miałam opracowany w najdrobniejszych szczegółach. Niemal wbiło mnie w ziemię, gdy po maksymalnie upokarzającym przyznaniu się do winy i przeproszeniu usłyszałam: ok, stało się, trudno, fajnie, że mi to powiedziałaś. Napraw to. I TYLE! Ta sytuacja nauczyła mnie, że błędy się zdarzają każdemu, a usprawiedliwianie się (i ankietowanie) w niczym nie pomoże.

 

Warto, żeby przyjrzeć się swoim zachowaniom z dystansu i sprawdzić, co sprawia, że ciągle pytamy kogoś o zdanie. To może wynikać z lęku przed porażką, ale też np. z potrzeby bycia lubianą, co jest tematem błędu nr 2.

 

To nie koniec, jest jeszcze druga strona medalu. Pytanie o zdanie nie zawsze jest złe, oczywiście. Są sytuacje, gdy należy zapytać o zdanie, gdy np. decyzja wiąże się z dużymi kosztami lub potencjalnymi stratami. Są również sytuacje, w których po prostu jestem ciekawa zdania określonej osoby, ale nie uzależniam od jego brzmienia swojej decyzji. Finalnie jest to kwestia wyważenia tak, aby z jednej strony nie być osobą wiecznie niepewną swojego zdania, a z drugiej bucem, który z nikim nie rozmawia. ;)

 

Potrzeba bycia lubianą

 

Zachowania wynikające z potrzeby bycia lubianą pięknie łączą się z opisanym ankietowaniem. W skrócie można by to opisać jako syndrom najlepszej dziewczynki w klasie, która chce, żeby nauczyciele ją lubili. To właśnie byłam ja wiele lat temu. Tak zostałam ukształtowana przez środowisko, które premiowało czerwone paski i wzorowe zachowanie. Dopiero jako dorosła kobieta zobaczyłam, że uczyniło mi to krzywdę. Na szczęście, przez lata pracy zawodowej i rozwoju wewnętrznego udało mi się w większości tę potrzebę zniwelować do normalnych rozmiarów. 

 

Pierwsze pytanie, które sobie zadałam to czy chcę być lubiana, czy szanowana? Możemy się zżymać, ale sukces (dla każdego sukces będzie rozumiany inaczej) w życiu zawodowym odnoszą osoby, które potrafią łączyć obie strony medalu. Jeśli będziesz dążyć tylko do bycia lubianym ludzie będą czuć się w Twoim towarzystwie przyjemnie, ale nie będą Ci wierzyć, nigdy nie staniesz się ekspertem w swojej dziedzinie. Jeśli będziesz dążyć tylko do bycia szanowaną, nie będziesz w stanie zbudować potrzebnych zawodowych relacji. Zbalansowanie tego nie jest łatwe, ale jak najbardziej możliwe.

 

Po drugie, w wyzbyciu się potrzeby bycia lubianą bardzo pomogło mi… blogowanie. :) Pokazywanie siebie, swoich poglądów, części życia publicznie wywołuje reakcję i często krytykę. Krytyka bywa różna – czasami rzeczowa i uzasadniona (taką bardzo lubię), ale czasami też złośliwa, a wręcz hejtująca (choć u mnie na blogu hejt zdarza się incydentalnie). Mimo wszystko, regularne zderzanie z różnego rodzaju informacją zwrotną buduje odporność, utwardza tyłek. Gdy przeczytałam jeden z najbardziej okropnych komentarzy, z jakimi przyszło mi się mierzyć: „jesteś kurwą z Sadyby” – moją pierwszą reakcją było: „hej, ale dlaczego z Sadyby???” ;)) Był to moment, gdy bardzo mocno poczułam, że jestem wolna od potrzeby bycia lubianą.

 

Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście, miło jest czytać miłe komentarze, a niemiłe wywołują nieprzyjemne odczucia – to naturalna reakcja i nie ma w tym nic złego. Niemniej jednak, informacja zwrotna w pracy (negatywna, ale i pozytywna!) nie wpływa głębiej na moje poczucie wartości. To, że ktoś mi napisze coś miłego/wygram sprawę w sądzie/odniosę sukces w biznesie nie sprawia, że jestem lepsza. To, że ktoś mi napisze coś niemiłego/przegram sprawę w sądzie/poniosę porażkę w biznesie nie sprawia, że jestem gorsza. Nie potrzebuję, żeby moi klienci czy czytelnicy mnie lubili. Gdy tak jest – jest to oczywiście bardzo miłe, ale nie nieodzowne. Bardziej zależy mi na przekazywaniu wartościowych treści i rzetelnym wykonywaniu swojej pracy, niż szukaniu sympatii.

 

Brak potrzeby bycia lubianym niezwykle pomaga też wyraźnie stawiać granice (w tym swojej prywatności) i bronić swoich poglądów, nie ulegając agresji – wciąż doskonalę tę sztukę, bo do najłatwiejszych nie należy. Lubię „stawać murem za sobą”, lubię argumentować w dyskusji – nie bez powodu wybrałam taki zawód, jaki wybrałam. :) Zwyczajnie wychodzę z założenia, że mam prawo do swojej opinii tak samo, jak druga osoba ma prawo do swojej. Wiem już, że nie ma we mnie zgody na pewne zachowania i że nie zrezygnuję ze swoich wartości tylko dlatego, żeby ktoś mnie lubił. To niezwykle uwalniające uczucie.

 

W społeczności (nie tylko tej blogowej) często nie ma przyzwolenia na takie „wyzwolenie”. Człowiekiem, który nie ma potrzeby bycia lubianym trudno się manipuluje. To osoba, która się łatwo nie podporządkuje, nie kupi pod wpływem emocji (żeby lepiej się poczuć), nie zachowa w mocno przewidywalny sposób, nie zmieni zdania, żeby kogoś zadowolić. To bywa trudne w odbiorze (w obie strony) – zdaję sobie z tego sprawę.

 

Po trzecie, warto sobie uświadomić, że zaspokojenie potrzeby bycia lubianą zwyczajnie nie jest możliwe i już. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nawet z irracjonalnych powodów zwyczajnie nie będzie mnie lubił. Oglądałam wczoraj pierwszy odcinek nowego sezonu Wielkich kłamstewek, w których Meryl Streep ustami swojej postaci mówi do jednej z kobiet, że jej nie lubi i nie ufa, bo jest niska. W życiu też tak bywa. Jestem przekonana, że istnieje mnóstwo osób, które mnie nie lubią czy nie znoszą. Cóż, tak bywa i nic na to nie poradzę.

 

Brak zabezpieczenia finansowego

 

Brak zabezpieczenia finansowego był sporym błędem, który uświadomiła mi m.in lektura, o której wspominam na początku. Finanse nie są najważniejsze, ale są w życiu ważne i wiele ułatwiają. Nie mówię tu tylko o oczywistych zaletach w postaci możliwości braku dywagacji czy kupić dziecku buty czy zapłacić za mieszkanie, ale też o innym wymiarze bezpieczeństwa. Gdy mamy zabezpieczenie finansowe mamy więcej wolności. Dużo łatwiej jest podjąć zawodowo trudną decyzje, np. tę o odejściu z pracy, która jest toksyczna lub nie pozwala na rozwój czy też o rozwoju własnego biznesu, gdy mamy poduszkę finansową. I mówię tu o własnych pieniądzach, które moim zdaniem powinna mieć każda kobieta niezależnie od tego czy pozostaje w związku – partnerskim, małżeńskim – wszystko jedno. Kobieta powinna mieć własne pieniądze i uczyć się nimi zarządzać na miarę swoich możliwości. Dziś truizm, ale jako 20 czy 25-latka nie miałam aż takiej świadomości. O tym jak stałam się finansowym mistrzem ninja pisałam już na blogu tutaj. O swoich sposobach na oszczędzanie na różnych etapach życia też. 

 

Widzisz w moich błędach siebie? A może są jakieś inne zawodowe błędy, z którymi się borykasz, albo których już nie popełniasz? Napisz koniecznie, jak to wypracowałaś/łeś.

 

PS W książkowej ankiecie wyszły mi też takie błędy jak: mówienie całej prawdy i tylko prawdy, ignorowanie znaczenia relacji, używanie samego imienia, bycie niewidoczną, stosowanie złagodzonego języka – daj mi znać czy Twoim zdaniem warto też, żebym o nich napisała.

Sprawdź Także

Powiadomienia
Powiadom o
guest
56 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments