Dotychczas rzadko pisałam na blogu o pieniądzach, chociaż nigdy nie ukrywałam swojego do nich podejścia. Wiecie na co wydaję pieniądze, a których rzeczy nie kupuję lub kupuję mało. Pisałam również o roli pieniędzy w spełnianiu marzeń. Nie pisałam często, ponieważ wydawało mi się, że o finansach osobistych nie wiem zbyt dużo. Ot, stosuję kilka zdroworozsądkowych zasad. Byłam w błędzie.
Po pierwsze, nie jest łatwo pisać o pieniądzach, ponieważ rozumiem, jak bardzo delikatny jest to temat, wręcz intymny. Po drugie wiem, że relatywnie prosto jest pisać o pieniądzach z perspektywy osoby, które je ma nawet, jeśli kiedyś tak nie było. Po trzecie, odbiór społeczny zdania lubię mieć pieniądze bywa negatywny, zwłaszcza gdy są to słowa wypowiedziane przez kobietę. Jednocześnie uważam, że za mało mówi się w Polsce o pieniądzach w pozytywnym kontekście. Dominuje opcja negatywna w postaci narzekania, że ich nie ma i że drogo. Dlatego, moi Drodzy, oto moja deklaracja: LUBIĘ MIEĆ PIENIĄDZE. Jednak, zanim opowiem o swoich doświadczeniach, chcę Wam napisać, po co właściwie poruszam ten temat.
Wychowałam się w małym mieście, w środowisku wojskowych. To rodziny, gdzie przeważnie podział ról jest bardzo tradycyjny – mężczyzna pracuje i zarabia relatywnie dużo, a kobieta zajmuje się domem i dziećmi. Jeśli pracuje, najczęściej wykonuje zawód słabo opłacany – jest pielęgniarką, nauczycielką, urzędniczką. Rzadko dysponuje zupełnie SWOIMI pieniędzmi. Oczywiście, są również rodziny, gdzie w zasadzie to kobiety trzymają w garści domowy budżet mimo dysproporcji zarobków. Tak jest w domu moich dziadków, gdzie całe życie to babcia zarządza budżetem. Ona właśnie była moim pierwszym przewodnikiem w świecie finansów, ale do tego jeszcze wrócę. Jednak w wielu domach jest odwrotnie, co mogłam obserwować z bliskiej perspektywy. Niestety nierzadko zdarza się, że mężczyzna wykorzystuje swoją pozycję, władzę, którą dają mu pieniądze. Bardzo często mamy do czynienia z przemocą wobec kobiet, przemocą finansową. I to jest coś, na co się nie godzę. Chciałabym, żeby kobiety wiedziały, jak o siebie zadbać. Finansowo.
Moja finansowa edukacja
Pierwszą lekcję finansów odebrałam od babci. Dostałam od niej pierwszą skarbonkę, do której dorośli wrzucali regularnie drobne. Moje najwcześniejsze wspomnienie związane z finansami to właśnie ta niepozorna skarbonka. A właściwie uczucie, jakie mi wtedy towarzyszyło. Lubiłam mieć w niej pieniądze. Lubiłam liczyć, ile mi się ich zgromadziło. Co tydzień, po kościele, w trakcie odwiedzin u dziadków sięgałam po skarbonkę i przeliczałam jej zawartość. Nie zbierałam na coś konkretnego, po prostu lubiłam świadomość, że w razie potrzeby (np. kupienia sobie paczki gum do żucia) mam swoje i nie muszę nikogo prosić. I to jest w zasadzie kwintesencja mojego podejścia do pieniędzy.
Wcześnie zaczęłam dorabiać, żeby mieć na swoje potrzeby. Na studiach szybko zaczęłam pracować, do tego miałam środki ze stypendium naukowego. Pomimo tego z kasą bywało krucho, bardzo krucho. Był czas, gdy rodzice borykali się z poważnymi problemami finansowymi i byłam poniekąd skazana na własne siły. Miałam do dyspozycji 500 zł, a czasami nawet mniej i to był mój cały budżet na miesiąc. Na czynsz, jedzenie, książki itp. Dostałam od rodziny ogromny kapitał, ale nie finansowy.
Zupełnie sama utrzymuję się od 23 roku życia czyli już ponad 10 lat. Moja pierwsza, poważna praca w zawodzie wymagała ode mnie przeprowadzki do Warszawy (pochodzę z Malborka, studiowałam w Toruniu). Pierwsza pensja nie była wysoka jak na warunki warszawskie, ale pozwalała mi się utrzymać. W tej pracy (w korporacji) odebrałam drugą lekcję finansów. Umiałam trzymać wydatki w ryzach, było mi więc ciężko upominać się o podwyżkę nawet, gdy moje doświadczenie i kompetencje rosły. Miałam jednak mądrą szefową. I ona, nieświadomie zapewne, stała się moim drugim nauczycielem. Pokazała mi, że w świecie biznesu trzeba ostro walczyć o swoje. Wysoko wyceniać swoją pracę. Nie bać się prosić i nie uginać przed odmową. To cenne lekcje. Dzięki niej koszty mojej aplikacji i studiów podyplomowych pokrył pracodawca (a był to niebagatelny koszt prawie 40 000 zł).
W ciągu ponad 10 lat pracy zebrałam ogrom doświadczeń, tworzyłam firmy, inwestowałam, a jednak wciąż wydawało mi się, że zbyt mało wiem na temat zarządzania finansami, żeby o tym pisać, podczas, gdy jest wręcz przeciwnie. Zrozumiałam to za sprawą książki Finansowy ninja, autorstwa Michała Szafrańskiego.
Jestem finansowym ninja!
Michał na potrzeby książki stworzył opis 6 etapów ewolucji finansowego ninja, pozwalające ocenić aktualną sytuację finansową:
- Luzak „nie umiem i nie mam z czego oszczędzać”
- Dłużnik „w spirali długów”
- Adept „chcę oszczędzać, ale nie lubię planować budżetu”
- Początkujący „planuję budżet, nie mam poduszki finansowej”
- Ninja „mam połowę poduszki finansowej”
- Mistrz „mam poduszkę, a nawet więcej”
Wydawało mi się, że o finansach osobistych nie wiem zbyt dużo, ponieważ nie znam się na forexach, polisolokatach czy giełdzie. To sposoby inwestycji, które nigdy mnie nie pociągały. Od kiedy pamiętam, po prostu odkładałam pieniądze, które trzymałam na zwykłych lokatach. Potem pojawiły się nieruchomości. W oparciu o rynek nieruchomości współzbudowałam jedną z firm. Prowadzimy ją z MM już ponad 6 lat. Gdybyśmy ją chcieli teraz sprzedać, wycena byłaby wysoka. Dysponuję poduszką finansową, która pozwoliłaby mi na przeżycie 2 lat bez jakichkolwiek dochodów, mam też środki na dodatkowe inwestycje. Wg klasyfikacji Michała jestem na 6 poziomie w 6-stopniowej skali. Jestem finansowym mistrzem ninja. To sprawiło, że po raz pierwszy poczułam, że mam legitymację do pisania o finansach. Poczułam, że z moich doświadczeń, tak różnych na przestrzeni lat, być może ktoś będzie mógł skorzystać. Dlatego chcę o pieniądzach pisać częściej.
Pieniądze są ważne.
Nie sposób kontrolować własnego życia, jeśli nie panuje się nad swoim stosunkiem do pieniędzy. Minimalista to człowiek niezwykle świadomy wartości pieniądza, a ja odczuwam ją bardzo mocno. To pieniądze pozwalają mi spełniać moje marzenia. To dzięki nim mogę pomagać bliskim w trudnych chwilach. To one w dużej mierze dają mi poczucie bezpieczeństwa, choć jednocześnie noszę w sobie głębokie przeświadczenie, że jestem na tyle silna, zaradna i sprawcza, że jeśli kiedyś by mi ich zabrakło, to byłabym w stanie je zarobić, żeby utrzymać siebie i swoją rodzinę.
Ostatni, krótki akapit pochodzi z mojej książki, w której cały rozdział poświęciłam pieniądzom właśnie. Bo posiadanie, zarabianie pieniędzy nie powinno być czymś wstydliwym. Powinniśmy móc uczyć się ze wzajemnych doświadczeń. Pokazywać pozytywne przykłady osób, które potrafią oszczędzać i potrafią zarabiać. Bycie niezaradnym finansowo nie jest słodkie i urocze. Jest głupie i nieodpowiedzialne.
W kolejnym tekście opowiem o swoich sposobach na oszczędzanie i o tym, jak zmieniały się one na przestrzeni lat wraz ze zmianą wysokości zarobków. Wiem, że temat finansów nie jest łatwy, ale będę bardzo wdzięczna, jeśli zechcecie się ze mną podzielić swoimi lekcjami finansów.
Fajnie. Bardzo wazny temat! :)
Brawo brawo brawo.
Niezależność finansowa jest bardzo istotna. Jestem fanką bloga Michała i właśnie czytam jego książkę. Jestem na 4 poziomie w jego skali i choć jeszcze daleka droga przed nami to kilka lekcji już odrobiłam.
Po pierwsze trzeba rozmawiać z partnerem z rodziną.
Po drugie trzeba być systematycznym.
Po trzecie trzeba być cierpliwym. Cieszę się, że pojawi się więcej wpisów w tym temacie. Kobiece spojrzenie napewno pokaże nam jakąś nową perspektywę. A skoro udało Ci się osiągnąć mistrza tzn., że można się od Ciebie spokojnie uczyć.
Na 4-tym, super! Zgadzam się z wszystkim, co napisałaś – współpraca, systematyczność i cierpliwość. Tak, przyznaję, że napisałam o swojej historii, żeby się uwiarygodnić. Jak mogłabym pisać o skutecznym zarabianiu i oszczędzaniu, gdybym tkwiła po uszy w długach? ;))
Kasia, świetnie, że poruszyłaś ten temat! Kilka miesięcy temu byłam na szkoleniu dla kobiet, gdzie była też mowa o zarządzaniu pieniądzmi i oszczędzaniu. Przeraził mnie fakt, że dziewczyny są tak nieświadome, wydają wiecej niż zarabiają (podobno wiele osób w naszym kraju tak żyję, ale przyznam, że uważałam, że to legenda). Osoby siedzące obok mnie odpowiadając na pytanie ile czasu 'przeżyją’ z oszczędności jeśli stracą pracę, odpowiedziały 1 miesiąc! To świadczy o tym, że warto mówić o pieniądzach i dzielić się doświadczeniami. W domu rodzinnym portfelem rządzi od zawsze mama i nauczyła mnie, że kobieta, nie ważne co się będzie działo, ma mieć swoje pieniądze i liczyć na siebie. Podoba mi się stwierdzenie w książce Michała, że nawet jak twoje zarobki rosną, pozostań na tym samym poziomie wydatków. I główna zasada wg mnie: ustalić sztywną kwotę na miesięczne oszczędności i robić przelew po wypłacie, a nie 'odłożę na koniec miesiąca jak mi zostanie’, raczej nie zostanie ;)
Ano właśnie. I tak 1 miesiąc to nie tak źle. Wiele osób żyje na kredyt z dnia na dzień. Nie twierdzę, że każdy ma teraz zostać milionerem, ale uważam, że nadal za mało otwarcie mówi się o pozytywnych aspektach edukacji finansowej. Twoja główna zasada była też przez wiele lat moją główną zasadą :).
A mnie akurat wpadł w oko cytat nieco przekorny: „Właśnie życiowa nieudolność sprzyja rozwojowi życia, ponieważ bierze swój początek z ducha” Eseje, Tomasz Mann
I jakoś ten cytat jest mi bliski, chociaż potrzebę pieniędzy dostrzegam i rozumiem. Trochę jednak mi się wydaje, że takie przekonanie iż pieniądze wszystko rozwiązują i zabezpieczą nas przed wszystkim jest nieco zbyt optymistyczne i stanowi przeciwstawną skrajność do niezaradności. A skrajności nie są najlepsze (w moim przekonaniu). Poza tym nie każdy, a nawet powiem zdecydowana mniejszość jest zaradna w stopniu mistrzowskim. I tak myślę, że zdecydowanej większości nawet najlepszy nauczyciel by nie pomógł. Tak czy owak chętnie poczytam następne odcinki. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za Twoje zdjęcia zwłaszcza i książkę i blog – tak się nimi wspieram w mojej walce z nadmiarem. :)
A moja lekcja finansów – tak sobie teraz myślę. Ja też miałam świnkę, ale niezbyt bezpieczną i może to skłoniło mnie do przekonania, że poduszki finansowe przychodzą i odchodzą i nie zawsze to od nas zależy.
Nie znam kontekstu zacytowanego fragmentu, ale z całym szacunkiem dla Tomasza Manna nie uważam, żeby było cokolwiek głębokiego i duchowego w finansowej niezaradności, chyba że traktujemy ją jako punkt wyjścia dla rozwoju. Jednocześnie, nie chciałabym, żebyśmy utożsamiali finansowe zadbanie z dążeniem do gromadzenia pieniędzy za wszelką cenę. To byłoby głupie i naiwne z mojej strony, gdybym twierdziła, że pieniądze wszystko rozwiązują, też nie każdy musi koniecznie być zaradny w stopniu mistrzowskim, ale jeśli mogę wybrać to wolę pieniądze mieć, niż ich nie mieć.
Tak jak ja rozumiem, chodzi o to, że życiowa nieudolność bierze się z ducha. I to dla niego stanowi priorytet. Pewnie nie do końca ma rację, ale nie to dla mnie jest najważniejsze w tym cytacie. Ważniejsze jest to, że są różne drogi, które można wybrać w życiu i nie zawsze te, których my nie wybraliśmy są głupie i nieodpowiedzialne. Mann deprecjonuje zaradność, tak jak Ty potępiasz niezaradność.
To co napisałaś trochę zabrzmiało, jakby ludzie wybierali bycie niezaradnym celowo aby się wydać uroczymi. Tak nie jest. Jesteś niezaradna i koniec. Każdy ma jakieś predyspozycje, umiejętności i swoje granice. Niejeden choćby na rzęsach stanął, nie dorobi się poduszki, która zresztą jest znacznie mniej iluzorycznym zabezpieczeniem przed kataklizmami jak Twoje przysłowiowe pięć par starych jeansów, ale jednak dalej iluzorycznym.
Jeśli życiowa nieudolność stanowi priorytet dla ducha to się z panem Mannem nie polubimy ;). Niezaradność może być wyuczona, gdy nie masz innych wzorców i wydaje się ona naturalnym sposobem działania, którego nawet nie próbujesz zmienić. Może być celowa – miałam koleżankę na studiach, która nie wyobrażała sobie życia na własną odpowiedzialność finansową. Długo utrzymywali ją rodzice, a potem znalazła męża. Nigdy nie ukrywała, że ona jest królewną, a to facet ma zadbać o finanse – wybrała więc celowo słodką niezaradność.
Zgadzam się, że każdy ma swoje predyspozycje i nie każdy musi być finansowym mistrzem ninja. Ale stwierdzenie: jestem niezaradna finansowo, nie będę nic z tym robić, taka już jestem jest łatwą ucieczką od odpowiedzialności. Nie mówię, że zmiana jest prosta, ale to jakby biegać po ulicy kłując ludzi szpilkami i mówić: ja już taki jestem, nic się z tym nie da zrobić. Wrodzone cechy charakteru i umiejętności można świadomie kształtować. I ile się chce, oczywiście.
Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że duchowość jest zasłoną dymną. Jestem niezaradny, bo jestem uduchowiony albo jestem artystą. I nieraz tak jest (van Gogh) a nieraz nie jest (Renoir).
Nie wiem, czy byś się z nim nie polubiła. Zdecydowanie nie kroczył Twoją ścieżką, włóczył się bez pieniędzy po Rzymie, tracił posady pisząc po kryjomu opowiadania: „Przez pewien czas byłem współredaktorem Simplicissimus [hyhy, coś pokrewnego w nazwie] – widać, że staczałem się ze szczebla na szczebel. A wkraczałem w czwarty dziesiątek lat mojego życia [o, tak jak Ty całkiem]. A teraz? A dziś? Czy leżę w rynsztoku jakby słusznie spodziewać się należało? Nie. Blask mnie otacza”. O i jeszcze: „Gdyby strażnicy mych młodych lat ujrzeli mnie w tej wspaniałości mojej, zwątpić musieliby we wszystko, w co wierzyli.” :D
Był ciężko doświadczony przez los, za poglądy musiał uciekać z Niemiec tracąc cały swój dobytek – chyba zdawał sobie sprawę z nikłości bezpieczeństwa.
Nie bardzo wiem, co takiego złego w byciu królewną? Chyba wolałabym być królewną niż spracowaną kobietą wyzwoloną na pięciu etatach. No nie, nie mogłabym jednak. Nie powiedziałbym jednak że to jest głupie, znam przypadek małżeństwa, w którym ona nie zarabia tylko prowadzi dom i pachnie. Mąż zarabia, robi zakupy. I to ona rządzi. To jest dopiero mistrzostwo ninja. Minimum wysiłku maksimum kosztów. Ja osobiście bym tak nie mogła, ale to nie znaczy, że inni nie mogą.
Mnie też denerwuje postawa „takim mnie masz”, mnie tu jednak bardziej chodziło o osoby, które w miarę świadomie wybierają opcję, powiedzmy, duchową czy nawet lekkomyślną. I w tym kierunku się rozwijają. Nie walczą o zarobki i o coraz więcej. W sumie liczy się wynik. A wynik jest wiadomy dopiero na końcu. Nigdy nie ma pewności, czy konik polny nie dostał spadku i nie dożył starości w większym dostatku od pracowitej mróweczki. ;)
„Wrodzone cechy charakteru i umiejętności można świadomie kształtować.” – a nawet trzeba i się powinno (tylko nie zawsze są to cechy finansisty).
Hehe, w samym byciu królewną nie ma nic złego :). To wygodne życie do momentu, gdy się kończy. Gdy mąż po 20 latach razem znajduje sobie kolejną królewnę, a ta „stara” ląduje sama bez żadnego zabezpieczenia finansowego, z marnymi alimentami, nie daj jeszcze z dziećmi. I wtedy lament. Szczerze mówiąc, nie odczuwam współczucia wobec takich osób, ale przed taką sytuacją chcę przestrzec. Kobieta powinna umieć o siebie zadbać finansowo, a nie oddawać swoje bezpieczeństwo w cudze ręce.
Kasiu, naprawdę uważasz, że pracodawcy nie wymieniają starszych kobiet (czy mężczyzn) na młodszy model? Zapewniam Cię, że wymieniają, Gorzej nawet, czasem wymieniają na młodszy męski model. Nie rozumiem więc jaka to różnica – zawsze składamy swoje bezpieczeństwo w cudze ręce – nawet gdy mamy własną firmę – są to wtedy ręce rynku, gospodarki, koniunktury czy czego tam jeszcze.
To trochę niesprawiedliwe wobec kobiet, które wybierają tę drogę z własnej woli (nie z lenistwa czy z rozwydrzenia), ponieważ chcą budować rodzinę – chcą poświęcać czas dla dzieci, dla domu – jak bardzo pejoratywnie się to ocenia. A myślę, że ich poziom bezpieczeństwa jest porównywalny z poziomem bezpieczeństwa pracownika firmy. Na męża można wpłynąć czasem łatwiej niż na zarząd. ;)
Oczywiście nie mówię tu o pasożytach, chociaż pasożyty też są i będą, (no, storczykom wybaczam za urodę)
Oczywiście, że uważam, że pracodawcy wymieniają, zapewne nawet częściej, niż mężowie :). Z własną firmą się nie zgodzę – tutaj większość zależy od Ciebie, a do warunków na rynku trzeba się dostosować, być mądrym i elastycznym.To nie jest proste, ale nikt Cię nie zwolni dla własnego widzimisię.
Ależ nie ma nic złego w świadomym wyborze drogi pozostania w domu, chociażby dla dzieci! Jednak, nie oznacza to finansowej bierności. Nawet, jeśli nie zarabia, to kobieta, które pracuje w domu i dla domu powinna mieć czynny udział w decyzjach finansowych dotyczących rodziny. Szczególnie wtedy powinna ustalić z mężem, aby część dochodów była odkładana na konto/lokatę na jej nazwisko, żeby zbierała choćby na emeryturę (nie pracuje więc nie będzie miała emerytury od państwa). Powinna mieć świadomość (zyskać wiedzę), co może zrobić jeśli męża zabraknie (wcale nie mówię tu nawet o jego odejściu, ale choćby o nieszczęśliwym wypadku), np. dostęp do rachunków, lokat, które powinny być też na jej nazwisko itp. To mam na myśli, gdy piszę o finansowym zadbaniu.
Wtrace słowo do Waszej dyskusji. Z jednej strony Kasiu masz rację a mile z drugiej to o czym piszesz nadal może nic nie dać. Znam osobiście osoby, które straciły firmę mimo, że byli to dobrze radzacy sobie ludzie- jak? Niestety prosto- jeden, dwa razy na czas zleceniodawca nie opłacił faktury i niestety firma się posypala. Ja sama np też jestem po studiach, z małego miasta, ale co z tego nie stać mnie bylo na wyjazd do większego miasta, znajomości nie posiadam i przez kilka lat nie mogłam znaleźć pracy. Większość moich znajomych ma prace ale za granicą lub w większym mieście. W moim mieście zostały osoby, którym życie na wyjazd nie pozwoliło. Mają pracę ale nisko płatna i nie stać ich by gdzies się przeprowadzić – zbyt wysokie ceny mieszkań. Wiele osób nadal mieszka z rodzicami i myślę, że to nie jest ich decyzja czy wina niezaradności tylko życia. Dla nich nie ma szans zostanie finansowym mistrzem ninja, bo po prostu ich na to nie stać. Ja miałam szczęście w nieszczęściu, że jestem opiekunem niepełnosprawnej mamy i mam świadczenie, dzięki któremu możemy się utrzymać. Ale na odkładanie ilus pieniędzy nie stać nas bo wynajmujemy mieszkanie. I wielu moich znajomych wynajmuje a jeśli nie to mają duzy kredyt, który zzera 1/3 ich dochodów. Może się wydawać, że takie osoby są niezaradne finansowo, ale tak nie jest, one chciałyby być bardziej niezależne tylko niestety nie mają jak. Jeśli mają kilkoro dzieci to jeszcze nie jest tak źle bo dostają 500plus ale jeśli jedno lub dwoje to ich sytuacja niewiele się zmienia. One nie mogą nawet pomarzyć o jakiejkolwiek poduszce finansowej
Cieszę sie na ten art i kolejne w tej tematyce :)
Poruszyłaś bardzo ważny temat. Z niecierpliwością czekam na rozwinięcie. A do bloga Michała nieomieszkam zaglądać.
Nierozmawianie o pieniądzach jest głupie.Robimy temat tabu z zarobków, z oszczędności, z satysfakcji, jaką przynosi nam zarabianie, a jednocześnie chwalimy się kredytami i kolejnymi wydatkami.
Ja niestety nie wyniosłam z domu zbyt cennych nawyków (poza ogólnikami żeby nie wydawać wszystkiego na pierdoły), na szczęście jak tylko zaczęłam się utrzymywać, to krok po kroku uczyłam się jak nie być jednodniowym milionerem :D
Teraz notuję wszystkie wydatki, planuję budżet, mam oszczędności. No i książkę Michała też czytam, zawsze warto się podszkolić – jestem prawie na 5tym poziomie :) Uwielbiam liczyć i analizować, to zboczenie do tego poziomu, że na wakacjach notowałam każdy wydany grosz. Potem wrzuciłam to w excela, podzieliłam na kategorie, posumowałam, posortowałam, zrobiłam wykres. Przy następnym planowaniu wakacji będzie łatwiej – będzie wiadomo na czym możemy lub chcemy oszczędzić, ile nas to może kosztować itp. Próbowałam coś takiego wyszukać przed wakacjami na necie, ale niestety nic nie znalazłam, więc może kiedyś z kimś się podzielę. Nie jest dla mnie strasznie mówienie ile wydałam na wakacje, a dzielenie się taką wiedzą na pewno pozwoli mi zdobyć od innych wskazówki, w jaki sposób możemy następnym razem wydać mniej, a bawić się równie dobrze :)
Za 2 miesiące będę miała roczny arkusz budżetu (ten ze strony Michała). Już się nie mogę doczekać liczenia, sortowania, planowania kolejnego roku :D I ważna dla mnie rzecz – będę mogła zaplanować miesięczne oszczędności na konkretne kategorie, jak naprawa samochodu, wakacje właśnie i w końcu emeryturę.
Ech… No i co? Ja tam lubię o pieniążkach mówić, liczyć przeliczać. Czy tak nie robił Wujek Sknerus z Kaczora Donalda? :D
Tak! Nie rozmawianie o pieniądzach jest głupie. I też mnie wkurza to wokół-finansowe tabu. Są różne sposoby zarządzania budżetem i każdy jest dobry jeśli jest skuteczny. Kiedyś bardziej szczegółowo planowałam budżet, teraz już tego nie robię tak dokładnie. A liczyć dalej lubię ;))).
Jestem właśnie w trakcie czytania książki Michała Szafrańskiego. Jesteś już kolejną osobą, od której słyszę, że to wartościowa lektura. Dlatego mam nadzieję, że i ja coś korzystnego z niej wyniosę. Chociaż aktualnie myślę, że dosyć dobrze zarządzam swoimi pieniędzmi, ponieważ nawet w ostatnim czasie kilku miesięcy bez pracy, udało mi się utrzymać bez wspomagania się z zewnątrz. Jednak zawsze może być lepiej, więc mam zamiar się dokształcać w temacie oszczędzania i inwestowania.
Nie mam porównania, ale uważam, że po skróceniu książkę Michała powinno się wprowadzić jako podręcznik do szkół ponadgimnazjalnych. Poważnie.
Chyba nie chcę mówić, na którym poziomie jestem :/ Ale spokojnie…zaczynam już czytać książkę Michała…
Świetny punkt wyjścia!
Cieszę się, że podjęłaś ten niełatwy temat. Ja sama niestety nie mam wielkiej świadomości pieniędzy. Chyba potrzebuję solidnej lekcji. Jako nauczyciel nie mam też zbyt dużych możliwości, ale ciągle inwestuję w swój rozwój a swoją pracę bardzo lubię i nie zamieniłabym jej na super pensję w korporacji. Mam wsparcie męża, to ważne. Chciałabym jednak świadomie zadbać o nasze finansowe bezpieczeństwo. Chociaż po przeczytaniu Twojej książki bardziej niż kiedykolwiek zrozumiałam, że można chcieć mniej, także w kwestii finansowej. A jednak.. bezpieczeństwo to podstawa.
A wiesz, napisałaś ważną rzecz. Mam wrażenie, że w powszechnej opinii funkcjonuje przekonanie, że jeśli ktoś mówi, myśli o finansach, pieniądzach to jest zaraz etykietowany jako „pazerny na pieniądze”, a nie mądry i zapobiegliwy. Można świadomie zarządzać pieniędzmi, chcieć w tym względzie mniej, a jednocześnie dbać o swoje finansowe bezpieczeństwo.
Bardzo podoba mi sie Twoje podejście do pieniedzy i ze umiesz powiedzieć ze lubisz je miec. Trzeba to powtarzać tak czesto, az ludzie zaczną uważać to za cos naturalnego. Dlatego prosze, pisz dalej w tym temacie, dobrze sie czyta :)
Mam pytanie odnośnie książki: czy rzeczywiscie lepiej jest ja przeczytac na papierze niz ebooka?
Nie wiem, mam ebooka :).
Ja mam papierową. Osobiście nie przypadłby mi do gustu ebook, bo dużo w niej zaznaczam i notuję. W wersji elektronicznej tez się da to robić, więc jeśli jest to dla Ciebie wygodne, to polecam ebooka. Jeśli jednak lubisz tak jak ja widzieć te zakładki i notatki, to weź wersję papierową, ale ostrzegam – pomimo tego, że jest lekka jak paczka waty, to jednak jest cegłą i zajmuje bardzo dużo miejsca w torebce, więc do czytania w drodze nienajlepiej się nadaje :)
Zgadzam się ze wszystkim. Tylko co zrobić, jeśli zarobki ledwo pokrywają podstawowe potrzeby? Być może warto zmienić pracę. ale nie jest to takie łatwe, jeśli się nie ma konkretnego fachu. Również jeśli się mieszka samemu, nie ma z kim dzielić wydatków. Oszczędzanie i zarządzanie budżetem to super sprawa, ale przy jego niewielkiej wysokości nie ma mowy o poważnych zmianach jakościowych, niestety.
To bardzo częsty zarzut, który moim zdaniem wynika z niezrozumienia jak to wszystko działa. To wszytko, o czym pisze Michał (i Kasia w tym poście) nie zakłada w ogóle stania w miejscu. To normalne, że mając zbyt małe zarobki należy dążyć do ich zwiększenia – chyba, że ktoś z góry zakłada, że zamierza tak przeżyć całe życie. Michał w każdym możliwym miejscu podkreśla, że najprostszą metodą oszczędzania jest szukanie sposobów na zwiększenie swojej pensji. Nie chodzi o to, żeby przeczytać i stwierdzić: macie kasę, to odkładajcie, ja nie mam, więc to nie jest dla mnie. Chodzi o to, żeby wyciągnąć wnioski i PRZEDE WSZYSTKIM odpowiedzieć sobie na pytanie co jest dla Ciebie poziomem, jaki chcesz osiągnąć. Czasem trzeba iść ze sobą na kompromis – mieszkanie w pojedynkę jest drogie, więc może wynajmiesz pokój w większym mieszkaniu. Z drugiej strony wiem, jak bardzo to wpływa na komfort życia. Więc jeśli Twoją decyzją będzie samodzielne mieszkanie za które trzeba więcej płacić to ok – doskonale rozumiem. Ale wówczas, jeżeli chcesz mieć oszczędności, nie ma innego wyjścia jak szukanie możliwości na ich zwiększenie.
Zgodzę się, że są sytuacje, w których zmiana pracy nie jest łatwa. Ale mam pod nosem najlepszy przykład z mojego otoczenia – ta osoba pracowała na 3/4 w pewnej sieciówce zarabiając na rękę ok. 900-1000 zł. Próbowała zmienić pracę na lepszą przez prawie dwa lata. Jedyne co się udało przez ten czas, to wymusić na pracodawcy zatrudnienie na pełny etat, co w niewielkim stopniu, ale jednak wpłynęło na zarobki. W końcu ta osoba zdecydowała się na studia podyplomowe kosztem chwilowego zadłużenia. Dostała nową pracę w branży związanej z tymi studiami po pierwszym miesiącu studiów. Co więcej, poprosiła pracodawcę o sfinansowanie drugiego semestru i otrzymała pozytywną odpowiedź :) Po 1,5 roku ponownie zmieniła pracę. Koniec końców w chwili obecnej ta osoba zwiększyła zarobki ponad czterokrotnie w stosunku do początkowego pułapu. Czyli da się, nawet zaczynając bez fachu.
Nie wiem, czy w komentarzu masz na myśli siebie, czy piszesz ogólnie, ale moja odpowiedź jest skierowana właściwie do wszystkich, którzy mają podobne wątpliwości – planowanie budżetu jest mocno związane z planowaniem kariery (i nie koniecznie mam tu na myśli karierę w prestiżowym zawodzie, a karierę ogółem), więc ja gorąco kibicuję każdemu, kto spróbuje się podjąć takiego wyzwania. Bo najważniejsze: jeśli nic nie zmienisz, nic się nie zmieni :)
Lepiej bym tego nie ujęła :):):)
Zgadzam sie z postulatem zwiekszania zarobkow. Pracowalam jako analityk w warszawskich bankach, pensje, ktore mi oferowano byly niesatysfakcjonujace i nie znalazlam mozliwosci ich zwiekszenia. Zainwestowalam wiec w studia za granica (akurat mialam na to pieniadze + stypendium, ale bylam nawet sklonna pozyczyc na ten cel) i dzis pracuje jako analityk tam i nie tylko 3-krotnie zwiekszylam zarobki ( i to po uwzglednieniu roznicy w cenach), ale tez mozliwosci rozwoju kariery i pensji (czyli nie tylko banki, ale wlasna firma, freelancing, male firmy, osrodki badawcze itd.) zwiekszyly sie wrecz stukrotnie (wczesniej byla tylko opcja Warszawy, gdzie sie urodzilam, wychowalam i znudzilam :-)). Nie bylo latwo, bo po studiach nie bylam tam traktowana powaznie, ale bylo warto.
Super! Czekam na kolejny wpis o tej tematyce.
Pewnie wyprzedzam temat, ale zrobiłaś świetną rzecz różnicując swoje źródło dochodów! Już mam długą listę zalet takiej sytuacji w mojej głowie. Dopisuję do mojej listy inspiracji.
Dwie lekcje finansów: 1.w gimnazjum chciałam sobie kupić bardzo drogi (jak na moje ówczesne możliwości) sprzęt, kieszonkowe dostawałam maleńkie, ale za to trafiło się stypendium, potem praca dorywcza i na koniec w idealnym momencie Media Markt bez VAT. Odkładałam każdy grosz, nic nie kupowałam przez rok i satysfakcja na koniec była ogromna! I zaowocowała w postaci oszczędności dla samych oszczędności, bo może się kiedyś przydadzą
2. ostatnio te pieniądze z konta oszczędnościowego zapewniły mi dużo spokoju i mimo iż nie musiałam ich ostatecznie użyć, to pieniądze nie stały się czynnikiem decydującym, a wiem, że gdybym ich nie miała to pewnie wybrałabym bardziej „zachowawczo” – mam nadzieję, że ten akapit jest zrozumiały, nie chcę wchodzić w szczegóły.
Podsumowując – posiadanie poduszki bezpieczeństwa to niezwykły komfort. Moja poduszka jest mniejsza, ale uważam, że dostosowana do mojego obecnego etapu życia. Daję sobie 6, a edukację innych w sprawie finansów zaczęłam zanim to było modne ;) i mam już pierwszych wdzięcznych ;))
Kasiu, cieszę się że podjęłaś temat – byłam ciekawa tego co napiszesz i czekam na kolejne artykuły :)
U mnie wygląda to tak, że od zawsze byłam typem osoby raczej oszczędnej niż rozrzutnej. Jeśli dostawałam od rodziców pieniądze na wyjazd (a były to małe kwoty), to prawie nigdy nie wydawałam wszystkiego. Od kiedy sama zaczęłam mieć regularne źródło dochodów – najpierw w postaci stypendium, a potem pensji – też starałam się mniej lub więcej odkładać. W tym sensie trudno mi zrozumieć kogoś kto czeka do pierwszego na wypłatę, bo zawsze pod koniec miesiąca jest na zero.
Blog Michała czytam już od jakiegoś czasu, choć nie jest tak że wszystko wprowadzam w życie ;) zapisuję wydatki, ale nie planuję budżetu wprzód. Mam odłożoną konkretną kwotę, która jest dla mnie poduszką, ale też punktem wyjścia do wkładu własnego do zakupu mieszkania.
Jeśli chodzi o finanse, to moim zdaniem bardzo ważne jest uświadomienie sobie, jakie podejście do tego tematu jest nam naprawdę bliskie i jakie mamy warunki życiowe. Odłożenie wielkości przynajmniej kilku pensji wydaje mi się konieczne dla każdego, tak samo jak świadomość tego ile pieniędzy w naszym domu mamy i na co mniej więcej idą. Ale już pozostałe kwestie mogą być różne w zależności od osoby. Michał np. promuje tzw. szybsze przejście na emeryturę – żeby uzbierać tyle pieniędzy, byśmy właściwie nie musieli już martwić się o pensję. Koncepcja ciekawa, ale myślę, że dla wielu osób bardzo trudno osiągalna – albo wymagająca ogromnych wyrzeczeń. Zresztą sam Michał przyznaje, że nawet jeśli osiągnie już ten pułap, to zapewne i tak będzie pracował, bo to lubi. Wiadomo, że zupełnie inaczej wygląda kwestia odkładania pieniędzy u ludzi, którzy np. startują w życie z własnym mieszkaniem i u tych którzy startują z kredytem. I nie chodzi mi tu o to, że wszystko jest zależne od warunków – oczywiście nie, ale te warunki też wpływają na naszą sytuację i nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej. Jeśli ktoś wybrał i lubi zawód, w którym średnie pensje nie są bardzo wysokie, to nawet rozwijając się i awansując nie zarobi tyle co osoba w branży lepiej płatnej.
Tu napisałam o warunkach, ale tak naprawdę to uświadomienie sobie, jak chcemy gospodarować pieniędzmi, wydaje mi się jeszcze istotniejsze. Podam przykład: ja postrzegam swoją oszczędność jako atut, ale zauważyłam też u siebie pewne jej minusy: np. to, że bardzo trudno mi przestawić się na podejście „lepsza jakość jest warta większych pieniędzy” bo… po prostu często mi tych pieniędzy żal. Inny problem to to, że miewam opory przed wydaniem większej kwoty na siebie, jakąś swoją potrzebę czy nawet zachciankę – i w ten sposób oszczędzanie staje się celem w samym sobie, a w końcu nie o to chodzi! Nie twierdzę, że każda oszczędna osoba tak ma – pokazuję tylko, że z moją tendencją do odmawiania sobie muszę czasem powiedzieć: po prostu pozwól sobie na to! Mam nadzieję, że moja myśl jest zrozumiała ;)
I jeszcze jeden ważny aspekt posiadania pieniędzy, czyli dawanie ich innym. Bardzo się cieszę, że Michał o tym pisze, i bardzo też mi się podobał Twój post na ten temat :) Myślę, że to jest taki aspekt, o którym się często zapomina, a w mojej ocenie warto dzielić się tym co mamy, niezależnie od tego czy zarabiamy bardzo dużo czy raczej średnio, zawsze są ludzie, którzy znaleźli się w dużo trudniejszej sytuacji od nas i warto im pomóc :)
Uff, wyszło strasznie długo, ale chciałam podzielić się przemyśleniami ;)
Super, dzięki wielkie za komentarz!
Dobrze, że temat finansów i oszczędzania pojawia się coraz szerzej na blogach.
Ja od zawsze byłam osobą dość oszczędną (albo raczej niewiele wydającą i potrzebującą), chociaż praktycznie do wieku lat 21-22 moje oszczędzanie polegało na zbieraniu na coś, a jak nazbierałam to kupowałam i od początku. To wszystko się zmieniło, kiedy zaczęłam pracować i w końcu miałam więcej pieniędzy – natomiast moje potrzeby życiowe tylko trochę się zmieniały. Mój mąż ma na szczęście dość podobne podejście do mnie.
Bez większego problemu sami sobie sfinansowaliśmy ślub i wesele, w 7 miesięcy. Nie była to tradycyjna impreza, więc koszty były niższe, ale dalej wymagające konkretnych oszczędności.
Ostatnio w Antyradiu słyszałam o wynikach jakichś badań czy ankiety – zapytano młodych ludzi na co wydaliby wygraną w kwocie 20 tys. zł – podsumowanie było trochę smutne, bo były tam samochody, podróże, zakupy itd. A prawie nikt by tych pieniędzy nie oszczędził, a prowadzący skomentowali, że w sumie nic dziwnego, bo zdecydowana większość osób w wieku 18-30 lat nie posiada żadnych oszczędności i o tym nie myśli. A dla mnie kwota 20 tys. nie zmieni drastycznie jakości mojego życia. Co potrzebuję to mogę sobie kupić, tylko zwyczajnie nie potrzebuję wiele ;) Więc prawdopodobnie odłożyłabym te pieniądze na lokatę.
Razem z moim mężem jesteśmy (chyba) pomiędzy 5 a 6 stopniem – z naszych oszczędności przeżylibyśmy spokojnie 9-10 miesięcy na tym samym poziomie życia, a ponad rok, gdybyśmy byli bardziej oszczędni lub przeprowadzili się do mniejszego mieszkania (mam świadomość, gdzie nam czasem uciekają pieniądze np. jedzenie na mieście, kilka książek miesięcznie albo kawa speciality, ale nie uważam też, że trzeba się pozbawiać drobnych przyjemności, w końcu od tego są pieniądze ;) a póki oszczędności rosną i nie wydajemy na takie pierdoły znacznej części pensji to nie mam z tym problemu). Niestety, największym naszym miesięcznym wydatkiem jest wynajem mieszkania, dlatego w pierwszej kolejności nasze oszczędności chciałabym przeznaczyć na zakup swojego M.
Na koniec dodam, że mamy 25 i 26 lat, pracujemy odpowiednio 3.5 roku oraz 6 lat (nie licząc dorywczych zajęć w postaci korepetycji czy prac wakacyjnych), oboje w tym samym czasie studiowaliśmy dziennie. A „sekretem” jeśli chodzi o oszczędzanie jest przelewanie na ogół stałej kwoty (może być nieco niższa w miesiącu z wakacjami albo kiedy są Święta, choć takie duże wydatki staramy się rozkładać na 2-3 części) na oszczędności zaraz po otrzymaniu wypłaty.
Jestem bardzo ciekawa dalszych wpisów o tej tematyce :)
Przeczytanie książki Michała Szafrańskiego bardzo dużo mi dało. Już po 2 miesiącach prowadzenia budżetu miesięcznego, zauważyłam na co idą pieniądze, które potrafiły magicznie znikać ;)
Cieszę się, że poruszyłaś ten temat!
Dobry tekst, o pieniądzach zdecydowanie powinno się mówić i szczególnie dzieci edukować, już od najmłodszych lat. Książki Michała nie czytałam, ale słucham jego podcastów, które wszystkim polecam ;)
” Bycie niezaradnym finansowo nie jest słodkie i urocze. Jest głupie i nieodpowiedzialne. ” Dziękuje! Czekam na kolejne wpisy z tego cyklu !
Mam 23 lata, od 4 lata utrzymuję się sama. Mam partnera, z którym również mieszkam od 4 lat. Zarabiam. Na początku tylko tyle,żeby utrzymać się w warszawskich warunkach. Wynajem mieszkania i niska pensja potrafią wiele nauczyć. Obecnie mieszkamy w domu, który od 2 lat sukcesywnie remontujemy. Przed nami kolejna inwestycja, tym razem mieszkanie. Cieszę się, że rodzice dali mi nie pieniądze, a wiedzę. Dzięki temu mam mozliwości by sama dążyć do założonych sobie celów.
Hej przepraszam że nie na temat, zostawiłam ten komenarz pod wpisem o butach a dopiero potem zobaczyłam że to wpis z przed ponad 2 tyg i możasz go zwyczajnie nie zauważyć. ” cześć mam pytanie czy polecasz jakąś pastę do butów? Bo to już kolejny raz kiedy czytam że pasta kiwi niszczy skóre, a poza tą oraz pastą ryłko nie znam żadnej ?. Ryłko jest ok ale niestety wychodzi drogo, jeżdze konno więc min raz w tyg pastuje dwie pary sztylp i sztybletów plus jeszcze zwykłe buty. Z pastą ryłko bym zbankrutowała bo takie rzeczy idą u mnie na kilogramy.”
W sumie to też trochę ma wspolnego z finansami więc moze to nie całkiem nie na miejscu komentarz?
Hej, już Ci odpisałam pod tamtym komentarzem :)).
Ojej dziękuje ci bardzo:*
Mój mąż jest zawodowym wojskowym. Teraz obraz takiej rodziny wygląda zdecydowanie inaczej, niż jak pamiętasz. Jest to zawód wyjątkowo nieszanowany i kiepsko opłacany w relacji ile czasu na tę pracę poświęcasz. Był na misjach w Afganistanie, tyle się wtedy mówiło o „najemnikach” I jak to zarabiają tam kokosy. Pytanie czy ktoś, chociaż się zainteresował ile to było (zarobki żołnierzy są jawne). Zadawałam wtedy zawsze jedno pytanie – jaka Ci się wydaje jest cena życia. Tak, mój mąż narażając swoją skórę każdego dnia zarabiał kilka tysięcy miesięcznie. Tyle, co jesteś w stanie zarobić na krześle w korporacji. I rozwiewając wątpliwości – nie – oni nie jechali tam zawsze z chęci I nieprzymuszonej woli. Albo a) byli stawiani pod ścianą i informowani o tym, że jeśli nie pojedzie to wygaśnie im kontrakt lub b), ponieważ była to jedyna możliwość na lepszy zarobek niż w kraju.
Obecnie nasza sytuacja finansowa jest taka, że ja zarabiam ponad dwa razy więcej niż mój mąż. Nie każdy facet jest w stanie udźwignąć taką rolę – zarabiającego mniej. Znam pary, które rozstały się w takim układzie. Wynika to stąd, że u nas
dalej pokutuje patriarchat i kobiety nie powinny zarabiać więcej od mężczyzn.
W Polsce, mam wrażenie, rozmawianie o pieniądzach, w niemal każdym kontekście to temat tabu. Tak jak piszesz – jedynie się o nich rozmawia, gdy ich brakuje. Panuje jakieś dziwne przekonanie, że jak ma to ukradł albo dostał, bo przecież nie mógł zarobić własną pracą. Do tego jeszcze jesteś chciwy jak powiesz, że lubisz mieć pieniądze, albo jesteś sknerą, jeśli oszczędzasz. U pracodawcy o pieniądzach nie pogadasz, wśród rodziny też kiepsko…
Mamy dokładnie taka sytuację w rodzinie – część rodziny ma mniej niż my i nie robi nic w kierunku zmian – nie moja decyzja. Ale to oni są uznawani za tych dobrych, bo biednych, a my… cóż, karierowicze. Wypada być biednym i nie
przyznawać się własnym rodzicom, że stać nas na to czy tamto, bo wcale się z niezależności finansowej nie ucieszą. A najlepiej to narzekać na brak pieniędzy i kompletnie nic nie robić, aby ta sytuacja się zmieniła.
Aha – jeszcze, co mnie bardzo denerwuje to brak widełek finansowych w ofertach pracy, jak na zachodzie.
Magda, jak mnie cieszy to, co piszesz na temat rodzin wojskowych, chociaż wciąż widzę wokół siebie sporo negatywnych przykładów (w moim pokoleniu). Pamiętajmy też, ze relatywnie niewielki odsetek żołnierzy faktycznie naraża życie w walce (na szczęście!).
Generalnie zgadzam się z Tobą co do każdego słowa. Kobieta zarabia więcej – źle. Masz kasę – ukradłaś, albo jesteś karierowiczką. A jak nie masz dzieci to już w ogóle dramat. A najlepiej to narzekać, że masz mało, bo wtedy nikt nie zarzuci Ci pazerności. Nawet, a może zwłaszcza w rodzinie, nie ma z kim porozmawiać o pieniądzach, o edukacji finansowej itp.
Co do widełek finansowych to mam ciekawy przykład. Gdy rekrutując na stanowisko recepcjonistki/recepcjonisty w ogłoszeniu podawaliśmy wysokość wynagrodzenia to i tak na rozmowach padało pytanie: ile będę zarabiać? Jakby to nie było do końca wiarygodne, albo ktoś nawet nie zwrócił na to uwagi :).
Żeby nie bylo – jesteśmy też z „Twojego” pokolenia :-) a wojsko to temat rzeka, oczywiście.
Uzupełniając moją wypowiedź – dokładnie jestem postrzegana jako karierowiczka, i nie mam dzieci. Nikt nie zauważył, że nie pnę się po szczebelkach kombinowanej kariery tylko robię swoje, bo lubię tę pracę.
Mam jeszcze przemyślenie (wracając do widełek) to, że jednak jako społeczeństwo w jasnym mowieniu o pieniadzach widzimy haczyki. I tym sposobem wracamy do wyjsciowej tezy – brak fundamentalnej wiedzy o finansach w naszym kraju…
Pozdrawiam cieplo z Krakowa!
Mnie Mama nauczyla, zeby nie myslec jak oszczedzic, tylko myslec jak zarobic. Jestem jej za ta lekcje bardzo wdzieczna. Przyznaje, ze ja rowniez lubie miec pieniadze. I sie tego nie wstydze, ale i sie z tym nie obnosze. Mieszkam w Niemczech, wiec w Polsce automatycznie jestem odbierana jako ta, ktora ma pieniadze. Co mnie ogromnie irytuje w naszym narodzie to to, ze wlasciwie kazdy, bez wzgledu na to ile ma, narzeka ze nie ma pieniedzy.
Dlatego jestem Ci bardzo wdzieczna za ten artykul i za te slowa „Bycie niezaradnym finansowo nie jest słodkie i urocze. Jest głupie i nieodpowiedzialne.” Fajnie by bylo, zeby choc garstka ludzi przemyslala to co mowi.
Wiesz dlaczego każdy narzeka, że nie ma pieniędzy, bez względu na to ile ma? Bo właśnie przyznanie się do posiadania pieniędzy jest niemile widziane. Chwalisz się przecież. Chełpisz. To nie wypada. To nie jest dobrze widziane być zamożnym. Wkurza mnie to.
Niestety nie tylko o pieniądze chodzi. Jak ktoś pyta co u mnie, a ja mówię, że doskonale, to czasem jestem odbierana jak dziwadło :|
:)) Przyzwyczaj się :). Chociaż wierzę, że to się zmieni :)).
Przeczytałam z wielką uwagą i nie mogę doczekać się kolejnych artykułów na ten temat.
Ja niestety, podobnie jak nie potrafię posprzątać w szafie, nie potrafię, na dłuższą metę oszczędzać. Owszem, jakieś drobne oszczędności przeważnie mam, ale nie są to duże kwoty, o poduszce finansowej już nie wspominając. Wydaję dużo, bo uwielbiam zakupy, często kupuję rzeczy, które niekoniecznie są mi niezbędne, ale jednak kupuję. Korzystam z kart kredytowych i kredytów, choć wiem, że jest to droższe niż gdybym np. odłożyła na coś i kupiła właśnie z oszczędności. Ale jak coś chcę mieć, to muszę to mieć teraz, już, natychmiast. Nie poczekam aż odłożę, bo co jeśli tego co chcę już nie będzie? Staram się oszczędzać, ale marnie mi to idzie, niestety… Chyba pora zainwestować w kolejną książkę, która nauczy mnie jak wydawać mniej…
„Nie poczekam aż odłożę, bo co jeśli tego co chcę już nie będzie?” A co, jeśli kupisz i do niczego Ci to nie bedzie potrzebne? Kasiu, z Twoich wielu komentarzy wyłania się niepokojący obraz. Chcesz coś zmienić, ale jest Ci jednocześnie tak wygodnie w schemacie, w którym tkwisz. Tobie nie jest potrzebna kolejna książka. Tobie jest nieodzowny zakupowy detoks. Taki poważny. Ale musisz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy tego faktycznie chcesz?
Chcę, ale czasem chęć kupowania jest tak wielka, że nie umiem się powstrzymać. Owszem, detoks bardzo by mi się przydał, jednak zupełnie nie wiem jak się do tego zabrać…
Dzień dobry, myślę, że są dwie drogi: małe kroczki albo na głęboką wodę. Sprawdź, który u Ciebie się sprawdzi. W 1. ograniczasz zakupy stopniowo, w 2. – od razu decydujesz „nic, absolutnie nic przez x czasu”. Podstawą ponadto jest takie prawdziwe, głębokie „chcę”, wtedy nie myślisz „muszę ograniczyć zakupy”, tylko „chcę kupować mniej” albo „chcę zrobić porządek w szafie”. I wtedy należy sobie zdać sprawę, że to nie jest samoograniczenie – to jest Twoja decyzja i to jest Twoja kontrola nad sobą, swoim życiem – czyli swoim światem. Czy jest coś wspanialszego niż kontrola? Niż władza? ;) Niż świadomość, że Ty rządzisz, Ty decydujesz, od Ciebie wszystko zależy? Po prostu chciej. Jeżeli nie potrafisz zmienić nawyków zakupowych, to znaczy, że wcale tak naprawdę tego nie chcesz. Wtedy sobie to uświadom i zaakceptuj. Inaczej będziesz żyć w wiecznej frustracji.
Myślę, że masz rację i spróbuję właśnie takiego podejścia. Z drugiej strony to ja robię zakupy w moim domu więc zupełnie brak zakupów nie wchodzi w grę. Ale postanowię, że poza codziennymi zakupami, rachunkami i produktami, które się skończyły i nie ma ich w domu nie będę nic kupować. Zobaczę jak to się sprawdzi u mnie.
Bardzo fajna i potrzebna notka :)
My jesteśmy tak między 4 a 5, dałabym nam 4 z małym plusem na zachętę (tak jak dawałam moim gimnazjalistom, oceniając ich wypracowania na praktykach jeszcze na studiach ;))). Teorię znamy, niestety oszczędzanie nie idzie nam idealnie. Jak się uda coś dużo odłożyć to inwestujemy w remont mieszkania. Ale jeszcze tylko 3 pomieszczenia! ;)
Mam trochę podobną ścieżkę do Twojej – pracowałam praktycznie całe studia, ale wydawałam wszystko, co do złotówki. Tak jak to zresztą opisywałaś w książce – wydawało mi się, że należy mi się to za ciężką pracę w korporacji, chciałam wynagrodzić sobie stres i mobbing które towarzyszyły mi każdego dnia. Moja lepsza połowa miała kredyt studencki i zawsze coś tam sobie odkładała i była oszczędna i gospodarna.
Od ładnych kilku lat mamy wspólny budżet którym zarządza wyłącznie mój mąż, oczywiście po wspólnych ustaleniach. Nie uważam tego za przemoc finansową, bo nikt mi nie limituje moich pieniędzy etc. W pokoleniu moich rodziców to kobiety się tym zajmowały i mam zarówno dobre jak i złe przykłady (rozsądek mojej mamy i zero oszczędności teściowej), ale dla mnie to duża ulga. Samej pewnie ciężko byłoby mi być tak systematyczną, więc jestem ogromnie wdzięczna mężowi, że to ogarnia.
Jeszcze w temacie finansów, rozmawiałam ostatnio z kimś, kto zwrócił mi uwagę na to, że z perspektywy takiej Warszawy to wszystko wygląda inaczej. To prawda. Znam mnóstwo ludzi z mojej małej, rodzinnej miejscowości i okolic (jeden z biedniejszych regionów UE) która narzeka na swoje kiepsko płatne prace w miejscach, gdzie nie istnieją pojęcia „awans” „podwyżka” czy „szkolenie/rozwój”, bo cieszysz się, że w ogóle masz pracę (na twoje miejsce jest 100 chętnych). Żaden z nich jednak nie ma faktycznej woli zmiany tego, mówi że trudno, że miasto brzydkie, że mi jest łatwo mówić. Nie było mi łatwo pracować i studiować 2 kierunki kiedy oni zabierali pranie i co weekend wracali do swoich rodziców i tak bite 5 lat, żeby po studiach wrócić do miejscowości z 40,000 osób i zastanawiać się czemu ktoś po kierunku humanistycznym nie ma tam co robić ;) Dla mnie na przykład to śmieszne bać się zmiany pracy, przebranżowienia, nowych obowiązków etc, a znam osoby które pracują 7-10 lat na tym samym stanowisku, za te same pieniądze i nie umieją tego zmienić bo panicznie się boją.
Tak, ja też to często słyszę, że warszawka to, warszawka tamto, że to inne życie, że łatwo mówić. Prawda jest taka, dokładnie tak, jak piszesz, że to pochodna wyborów, których dokonujemy w życiu. Premia od odwagi, premia od ryzyka, od pracowitości. Zmiana jest trudna, nie przeczę. I wcale nie każdy musi wybierać życie w dużym mieście, ale wtedy musisz ponieść konsekwencje swoich wyborów.
Troszeczkę mnie zadziwiasz swoim korwinistycznym tonem Kasiu. Zdaje sobie sprawę, ze wiele w życiu zależy od nas ale SĄ uwarunkowania, na ktore nie mamy wpływu. Ja robiłam karierę, pięłam sie po drabince, miałam pięciocyfrowe zarobki. Potem zaszłam w ciążę i po powrocie do pracy zostalam zdegradowana. Jasne, ze mogłam zmienić prace na lepsza, ale wiedziałam, ze za jakiś czas bede chciała drugie dziecko i lepiej byc wtedy na etacie niż na okresie próbnym…a po drugim dziecku firma mnie zwolniła – restrukturyzacja i przeniesienie działu za granice. Ostatnio szukałam pracy i nie jest tak różowo…wiec czasem sa uwarunkowania, ktore nie pozwalają nam rzucać sie w wir zawodowych ambicji – dzieci (=nie mogę pracować w korpo, gdzie norma jest wychodzenie późno), brak pracy, zobowiązania rodzinne (np opieka nad chora mama) i wiele innych…Ja teraz mam prace, ktora troche jest poniżej moich kwalifikacji, ale za to mam bezpieczeństwo i godziny pracy 8-16. Co, jak sie ma do odebrania dzieci do 17 i nikogo do pomocy – jest baaarddzo ważne. Wiec dopóki dzieci sa małe musze schować ambicje i cieszyć sie, ze mam w miarę dobrze płatną prace w spokoju i godzinami pracy jakie sa. A potem bede szukała lepszej. Zycie nie jest czarno-białe i dlatego trzeba czasem spróbować zrozumieć innych, a nie zostawiać ich z bezdusznym „to sa konsekwencje Twoich wyborów”…
Korwinistycznym? Wydawało mi się, że znamy się nie od dziś. :) Marta, przecież piszesz dokładnie o tym samym, co ja. W życiu podejmujemy decyzje i ponosimy ich konsekwencje. Ty świadomie wybrałaś dzieci jako Twój absolutny priorytet, czego konsekwencją jest spokojniejsza praca i bezpieczeństwo. Nie ma w tym nic złego, dopóki jest to świadomy wybór. I jest to zupełnie coś innego niż bezwolne poddawanie się sytuacji i wymówki.
No znamy znamy i bardzo lubimy:) chodzi mi o to,ze te wybory nie zawsze sa w zgodzie z tym, co by sie chciało, gdyż sa warunki zewnętrzne. Jak ktoś ma chora matkę, ktora potrzebuje pomocy – to nie przyjmie super atrakcyjnej pracy za granicą.bo pewnie mógłby zatrudnić pielęgniarkę do mamy, ale wiadomo, ze to co innego. I ten wybór nie jest jego wymarzonym wyborem, ale rozsądnym kompromisem. Ja tez wolałabym inna prace, ale wiem, ze dla mnie, dzieci i całej rodziny będzie gorzej jeśli pójdę do korpo, gdzie kasa będzie wieksza – ale jakość życia całej rodziny sie obniży. Wiec to taki kompromisowy wybór, bo mam juz te rodzine i nie mogę wszystkiego rzucić, żeby realizować marzenia. Tylko o to mi chodzi – czasem trzeba próbować zrozumieć czemu ludzie robią jak robią i „nie wykorzystują okazji”.
Zastanawiałam się, czy kupić książkę Michała Szafrańskiego, ale teraz już nie mam wątpliwości. Zawsze chętnie czytam o Twoich doświadczeniach, bo poruszamy się w podobnych obszarach – ja skończyłam akurat aplikację radcowską (musiałam sama za nią zapłacić, ale to też nie było złe doświadczenie). Od niedawna prowadzę własną działalność gospodarczą i gdyby nie ludzie, którzy mnie otaczają i walka o swoje pewnie bym się nie zdecydowała (inspirujący ludzie – tacy, jak Ty – też mają w tym swoją zasługę). Początki są trudne, trzeba przede wszystkim oszczędzać i walczyć o swoje. Ale dzięki temu mogę wygrać swoją niezależność. Przy okazji Twojego wpisu miło było się dowiedzieć, że już jestem Ninja. Teraz tylko trzeba się postarać, żeby tę pozycję utrzymać i wkrótce zostać Mistrzem. Pozdrawiam :)
Kupić książkę Michała? Po co? Nigdy nie kupię tej pozycji…
Do Kasi Kędzierskiej:
jestem tutaj pierwszy raz… i jestem załamany, powołujesz się na Michała Sz.
Nie trawię gościa, czy czytałaś inne książki, które traktują o tym samym, czy nie są lepsze? Lepsze i tańsze?
Ale znalazłaś sobie guru! Pogratulować!
Drogi Stefanie, dziękuję Ci za komentarz. Michał nie jest moim guru, bowiem takich nie posiadam, ale napisał dobrą książkę, którą doceniam, niezależnie od tego, czy go darzysz sympatią, czy nie :).
Kasiu, bardzo się cieszę że podjęłaś ten temat. Oboje z Michałem jesteście moimi ulubionymi blogerami i już dawno zauważyłam jak CHCIEĆ MNIEJ i FINANSOWY NINJA uzupełniają się nawzajem – obie zresztą książki były moimi prezentami urodzinowymi:) Michał analizuje techniki oszczędzania, uświadamia na temat funkcjonowania mechanizmów wzbogacania i oszczędzania. Ty, Kasiu, udzielasz wsparcia i pokazujesz że MIEĆ to nie znaczy BYĆ, a nawet udowadniasz jakie korzyści przynosi posiadanie mniej, celebrowanie małych rzeczy i angażowanie się w relacje z ludźmi a nie rzeczami:)
Pieniądze, długi, nadmierna konsumpcja to tematy, o których należy rozmawiać. Gdy ciągle słyszymy reklamy w stylu: „Spełnij swoje marzenia. Uszczęśliw rodzinę. Niech te święta będą wyjątkowe. WEŹ KREDYT” trudno o zachowanie równowagi. Wręcz wmawia się nam, że zakupy to jedyne źródło szczęścia i zdobycia uznania oraz autorytetu. Bzdura.
Czekam z niecierpliwością na dalsze artykuły.
O ile ta notatka jest wyjątkowo wartościowa, o tyle połowa komentarzy to czcze przechwałki… :) Ja jestem osobą uzależnioną i niezaradną finansowo. Miałam firmę, kupę kasy straciłam, w tym oszczędności, zaraz potem zaszłam w ciążę, teraz drugą i nie wiem kiedy ja na tą zaradność się zbiorę. Nadzieję daje mi Kamila Rowińska, którą czytam jak Biblię…
Ewo, nie rozumiem, dlaczego deprecjonujesz dokonania Czytelniczek? Przykro mi, że z firmą nie wyszło, trzeba przeanalizować błędy i wyciągnąć wnioski, ale to zapewne wiesz, skoro czytasz książki Kamili. Ona robi fajne rzeczy, ale czytanie nie wystarczy. Z największego dołka da się wyjść, tylko trzeba zrobić ten pierwszy krok, a potem kolejne. Trzymam kciuki, żeby się udało. Skoro raz zbudowałaś kapitał i oszczędności, zrobisz to ponownie.
nie miałam w ogóle zamiaru nikogo deprecjonować. Chciałam tylko zwrócić uwagę, że łatwo spaść z drabinki oszczędzania i zaradności finansowej…A idąc na rozmowę o pracę w 8 miesiącu ciąży czuję, że zrobiłabym z siebie pośmiewisko, ale to chyba inny temat, który nie wszyscy zrozumieją…no z wyjątkiem Kamili :)
Łatwo stracić wszystko. Łatwo wpaść w kłopoty. Tylko, że w większości przypadków są to konsekwencje pewnych wcześniejszych decyzji. To, że tak się może zdarzyć nie może być wymówką do nie robienia NIC. Uświadomić sobie mechanizm to pierwszy krok na drodze do wyjścia. Myślę, że wiele kobiet było w życiu w naprawdę trudnej sytuacji, nie tylko Kamila :)
Świetny tekst Kasiu, fakt nie jest łatwo mówić o pieniądzach … widzę to po moim tacie, który do momentu kiedy ja i siostra nie zaczęłyśmy zarabiać, to on był osobą pracującą w naszym domu, potem ja zaczęłam mieć własne pieniądze: renta, stypendium, kazali mi odkładać … i do tej pory każą odkładać, to ma być dla mnie … dziwnie się z tym czuję, a więc jak robię zakupy to nie biorę od nich pieniędzy, może nie zarabiam kokosów, pracę aktualnie nie mam łatwej, bardzo mnie męczy … ale wiem, że kiedy dzieje się źle na rodzinę mogę liczyć … jestem osobą niepełnosprawną, ale nie przypomina mi się nic, co bym usłyszała od rodziców, nie musisz pracować … mama już się dla mnie poświęciła i nie umiem powiedzieć, że ona mimo, że jest w domu nie pracuje, ona konkretnie „nagina”, bo kiedy wrócimy do domu mamy gorący obiad i ciepło w domu … I jeszcze jedna sytuacja, która była u rodziców znajomych, znajomy zabronił córce pracować, bo się jej to nie opłaca, wraca późno z pracy, musi być z 30 min przed pracą etc … dla mnie to był szok, kiedy o tym usłyszałam … ciekawie by się zaczęło dziać kiedy każdy miałby takie podejście do pracy.
Wiesz, że jesteś kolejną osobą, od której słyszę o takim zachowaniu rodziców? Bo dziecku (18+) za ciężko będzie… To też jest dla mnie szok. W taki właśnie sposób uczy się dzieci niezaradności. To straszne.
Przeczytałam Twój tekst i komentarze osób o podobnej do Twojej sytuacji finansowej i podejściu do pieniędzy. Jak według Ciebie kwestia pieniędzy ma się do „chcieć mniej” i minimalizmu, a praca za wysokie wynagrodzenie (to raczej bardzo angażujące czasowo i mentalnie zajęcie) do życia slow? Nie zakładam, że się nie da, tylko przyznam, że nie wiem, jak to jak ma się do siebie bez zgrzytu w teorii i w praktyce.
Ależ właśnie idealnie pasuje! Nie będę się teraz rozwodzić na ten temat, bo planuję oddzielny tekst, ok?
Uwielbiam pieniądze. Serio, nie wstydzę się tego. Zaczęłam bardziej interesować się tym tematem troszkę ponad dwa lata temu. Michała Szafrańskiego cenię, ale w moim przypadku wyszłam od anglojęzycznych blogów. Zaczęło się od tego, że zarabiałam słabo, nie miałam perspektyw i jeszcze pracowałam w pracy której nienawidziłam. Zainteresowałam się ideą wcześniejszej emerytury z własnych środków, bo tak miałam tej roboty dość. Pochłaniałam w amoku kolejne ksiażki i blogi. Na początku byłam w stanie odkładać 30% zarobków, ale teraz regularnie jest to 75% moich dochodów (rachunek jest prosty: z jednomiesięcznego dochodu jestem w stanie przeżyć 4 miesiące) Pracę oczywiście pokrótce zmieniłam na lepiej płatną, ciągle się rozwijam. Nie wyobrażam sobie, że miałabym rozwalić całą wypłatę na pierdoły. Pieniądz to dla mnie środek, który pozwala mówić NIE wyzyskującemu nas pracodawcy, to środek, który pozwala żyć jak chcesz i gdzie chcesz i przede wszystkim kupuje czas. O niebo lepiej mi się pracuje wiedząc, że w każdej chwili mogę rzucić papierami, bo nie stracę płynności finansowej przez wieeeeele miesięcy. W tej chwili uważam się za Mistrza oszczędzania, mimo wieku jeszcze całkiem młodego (28) :)
Teach me master :-)
Z przyjemnością :) Polecam kilka kroków:
1. Znaleźć dodatkowe źródło dochodu
2. Zmienić pracę na lepiej płatną
3. Przeprowadzić się maksymalnie blisko pracy, aby nie tracić kasy i czasu na auto/paliwo/bilety etc
4. Hobby zmienić na takie, które może zwiększać naszą wartość na rynku pracy lub nawet na takie, na którym można zarabiać.
5. Nie kupować rzeczy, które nie są nam absolutnie potrzebne.
6. Nie pakować się w kredyty.
To tak w bardzo dużym skrócie :)
„Nie kupować rzeczy, które nie są nam ABSOLUTNIE potrzebne.” – czyli minimum życiowe, czy po prostu rozwaga i na przyjemności też wydajesz?
Wygląda to jakby Twoje życie kręciło się wokół pieniądza, który potem siedzi na koncie i nic nie robi. Nie rozumiem tego.
Dla jasności: nie hejtuję, chcę zrozumieć Twój punkt widzenia ;)
Patrz mój komentarz wyżej. Nie czuję sie pokrzywdzona przez los. Ba, czuję się bardzo szczęśliwa, bo w 2017 zamierzam rzucić dotychczasową prace i otworzyć własną działalność, podczas gdy moje koleżanki dalej będą chodzić do roboty i spędzać tam najlepsze godziny dnia (od 9:30 do 18:00), odliczać dni do piąteczku, narzekać na poniedziałek. Poza tym, jesteśmy u Simplicite tutaj, wiec myślę, że łatwo zrozumieć co mam na myśli: mniej wydawania na głupoty, mniej gadżetów = więcej oszczędności, czasu i wolności. A pieniądze dają wolność, jeśli umie się ich używać odpowiednio. Może tak: jakbym nagle wygrała milion w totka, to nie zaczęłabym tego wydawać w amoku, tylko zastanowiła się jak mogę za pomocą tych pieniędzy stworzyć sobie pracę marzeń, jak je zainwestować tak, żeby na mnie zarabiały. Moim celem nie jest nicnierobienie i życie za minimum, tylko cieszenie się z każdego dnia, tak, że jak wstanę w poniedziałek to pomyślę : ale super! I nie będę odliczać dni do piątku.
Hej! a moglabys wspomniec o tym jakie sa Twoje hobby? oraz jak je przeksztalcilas w dochod? dzieki wielkie. Jestes moja inspiracja. Tuz obok simplicite oczywiscie :)
Moje hobby to języki obce. Kiedyś uczyłam się tylko dla siebie, a teraz uczę też innych. Kiedyś interesowalam sie tez tlumaczeniami i tlumaczylam, ale teraz juz tego nie robie. Poza tym uwielbiam podróże, więc pracowałam też dorywczo jako przewodnik turystyczny. Ogólnie zasada jest taka, że z usługami (jak tłumaczenia, lekcje czy przewodnictwo) jest łatwiej niż np. z produkcją i sprzedawaniem jakiegoś produktu, ale jak już wymyśli się chwytliwy produkt, to z pewnością można zarobić na nim większe pieniądze ;) tej sztuki mimo wszystko jeszcze nie opanowalam :)
dzieki za odp! tez kocham jezyki obce :) pozdrawiam i zycze boskich Swiat niekoniecznie minimalistycznych :)
Trochę sobie zaprzeczasz :) Mówisz, że często zmieniasz hobby, bo po roku to już się nudzisz i że trzeba znaleźć coś, na czym można zarobić. Ale sama robisz coś zupełnie innego. Piszesz o nauczaniu języków i tłumaczeniu, ale dam sobie rękę uciąć, że to nie było tak: ,,Dobra, to wybieram języki jako hobby, bo na tym zarobię”. I że w jeden rok nauczyłaś się chociaz jednego języka na poziomie zaawansowanym i jeszcze w ciągu tego roku zaczęłaś zarabiać jako tłumacz. Sama napisałaś, że uczyłaś się ich wcześniej, tylko dla siebie. Więc Ty po prostu wykorzystałaś hobby, które miałaś pewnie od lat i zaczęłaś na tym zarabiać. Ale to zaprzecza temu, o czym piszesz. Nie wierzę, że można co roku zaczynać zupełnie od nowa jakieś hobby i na tym od razu zarabiać.
Nie zaprzeczam – gdzie napisałam, że na absolutnie każdym jednym hobby zarabiam? Czasem chodzi o to, żeby troszkę tak pokierować swoimi zainteresowaniami, żeby zaczęły przynosić dochody. Albo zmienić sposób, w jaki działało się do tej pory – kiedyś uczyłam dzieci, potem wolałam prace z dorosłymi etc. Przewodnikiem wycieczek to praktycznie „z buta” zostałam. Ale najlepiej oczywiście od razu nastawić się negatywnie, wytknąć komuś, że to niewiarygodne :)
> 3. Przeprowadzić się maksymalnie blisko pracy, aby nie tracić kasy i czasu na auto/paliwo/bilety etc
Zakładając, że się zmienia pracę co parę lat, czasem ciężko się przeprowadzać chcąc mieć swoje mieszkanie/dom i rodzinę.
> 4. Hobby zmienić na takie, które może zwiększać naszą wartość na rynku pracy lub nawet na takie, na którym można zarabiać.
Hobby chyba się nie wybiera. Albo coś jest Twoją pasją, albo nie. Nie da się chyba postanowić „ok, od dziś pasjonuję się i poświęcam wolny czas na to, bo to mnie tak jara”…
> 5. Nie kupować rzeczy, które nie są nam absolutnie potrzebne.
Czyli zarabiasz, nawet dobrze, ale tylko wydajesz pieniądze na absolutnie potrzebne rzeczy? Czyli zero przyjemności, zero spełniania marzeń? Nie wypijesz piwa, nie zjesz dobrego obiadu w knajpie, nie pojedziesz na wakacje, nie kupisz sobie bluzki, bo Ci się podoba?
Ja to zmieniam pracę nawet nie co parę lat, ale co roku i nie mam problemów z przeprowadzkami. Mogłabym mieć swoje mieszkanie, ale jakoś na razie nie chcę.
Co do hobby, ja mam co roku inne, zanudziłabym się z jednym chyba. A jak już jakieś mamy, to przecież można się wysilić i pomyśleć jak sprawić, żeby przynosiło dochody.
Niekupowanie – podkreśliłam, że napisałam to wszystko w wielkim skrócie. Dla mnie podróże, dobre wino, restauracja raz na tydzien to są ABSOLUTNIE potrzebne rzeczy. Ale już własne mieszkanie, wypasiona fura, kupa ciuchów czy milion kuchennych gadżetów nie jest mi potrzebne. Zarabiam dobrze, to fakt, ale wydaje na rzeczy sprawiające mi prawdziwą radość. Wiadomo, kupuję tez rzeczy konieczne z perspektywy przeżycia, ale nie mam też odruchu: zarabiam więcej = moge wydać więcej. Idzie to raczej w stronę: zarabiam więcej = mogę pracować mniej.
Moglabys polecic blogi zagraniczne i ksiazki ktore zrobily z Ciebie mastera? Z gory dzieki!
wszyscy się zgadzają a ja będę tutaj tym głosem z drugiej, mrocznej strony. Nie jestem przekonana, czy faktycznie posiadanie 'poduszki’ jest jakimś mega celem do którego powinniśmy dążyć. Ja zawsze miała, i mam, w sobie taki głos rozsądku mówiący mi, że powinnam mieć oszczędności. właśnie w razie w i w razie ale. przez większość swojej zawodowej kariery odkładałam dość dużo. jednak kiedyś patrząc na te moje rosnące kwoty na kontach oszczędnościowych itp., zastanowiłam się po co mi to wszystko? na co ja te pieniądze zbieram? odmawiam sobie wyjścia na kawę bo głupota. odmawiam sobie wyjazdu na weekend bo głupota. bo przecież oszczędzać trzeba bo choroba, bo strata pracy, bo kryzys, bo wolność. czy aby na pewno? złapałam się na tym, że zamiast na życiu tu i teraz skupiłam się na budowaniu tzw. finansowego komfortu i bezpieczeństwa. tak, byłam finansowym mistrzem ninja i świadomie z tego zrezygnowałam. żeby realizować marzenia, robić sobie przyjemności, uczyć się i poznawać nowe rzeczy. oszczędności nadal mam, ale dużo mniejsze. pieniądze są ważne, ale ich brak to nie koniec świata. zawsze mogę znaleźć nową pracę, wyjechać, zacząć wszystko do nowa. zawsze jakoś to będzie. a przez 'jakoś’ wcale nie mam namyśli, że słabo i źle. bo potrzebuję do życia niewiele i nie przywiązuje się do miejsca i rzeczy. już parę razy lądowałam w nowym miejscu tylko z walizką rzeczy i niewielką sumą na koncie. i zawsze jakoś udawało mi się wyjść na swoje. jakieś oszczędności się przydają, ale nie przesadzajmy. mam patrzeć na te tysiące na koncie tak długo aż się zestarzeję i nic nie będę mogła z nimi zrobić? wolę umrzeć szczęśliwa niż z poduszką oszczędnościową. Według tej skali jestem Początkująca, z minimalną poduszką finansową. I bardzo nie chciałabym być znowu Mistrzem. Może po prostu żyjmy rozsądnie, a nie wedle jakiś kryteriów wymyślonych prze innych?
Wydaje mi się, że mylisz oszczędzanie z byciem sknerą. Nie każdy zbędny wydatek jest zły. Jeżeli tak kawa na mieście naprawdę sprawia Ci dużą przyjemność, a nie pijąc jej czujesz się zła i sfrustrowana to myślę, że to jest akurat ta rzecz na którą, a nie na której powinnaś oszczędzać. Dla mnie taką rzeczą są książki. Niby mogę czytać darmowe ebooki, pożyczać z biblioteki lub od znajomych, ale nie chcę bo tworzenie swojej własnej biblioteki sprawia mi tak dużą przyjemność, że mimo że nie wypracowałam jeszcze swojej poduszki finansowej, nie jestem nawet blisko, to nie mam zamiaru oszczędzać na tym. Zawsze można znaleźć inne opcje. Poza tym, chciałam zauważyć, że takich ludzi jak Ty jest bardzo mało. Ja mam podobne podejście – choćby nie wiem co się działo to zawsze sobie jakoś poradzę, znajdę pracę, coś wykombinuję bo jestem zaradna. Ale większość osób w takiej sytuacji pewnie by się załamała i taka poduszka dawałaby im jednak ogromny komfort. Pozdrawiam.
Zgadzam się z Sandrą – to nie jest zdrowe oszczędzanie. Zdrowe oszczędzanie ma wiele z minimalizmu – nie wydajemy pieniędzy na rzeczy które nie są nam potrzebne, ale kawa na mieście ze znajomymi nie ląduje od razu w worku „zbędne wydatki” ;) Plus popatrz na to z innej, np mojej strony. Oszczędzam na 3 cele. Obecnie najmniej bo nie ma sensu nie wiadomo ile w ten cel chomikować – pieniądze awaryjne – by nie płakac po rodzinie jak nagle zepsuje mi się auto, padnie laptop, i zepsuje się lodówka w jednym dniu. Potem na wakacje, które są dla mnie niesamowitym oddechem, niezależnie czy budżet pozwoli mi na 2 tygodniowy wyjazd w ciepłe miejsce czy tydzień w Bieszczadach lub mazurach. I na „przyszłość”, bo nie chce być ciężarem dla moich dzieciaków mając 80 lat gdy okaże się nagle że zabraknie na emerytury. A jak nie zabraknie, to wyjadę w cieple kraje na pare lat i spokojnie to przechulam ;) Jestem spokojna, jednocześnie nie mając wyrzutów sumienia wychodząc z znajomymi lub randkę z narzeczonym bo nie robie tego codziennie – ale nie oznacza to że nie robie tego wcale i nie ciesze się z życia. Do wszytskiego trzeba podejść z głową
Kilka miesięcy temu zaczęłam zarabiać sama dla siebie. Obecną pracę właśnie kończę, bo przeprowadzam się za granicę, gdzie razem z chłopakiem będziemy zbierać pieniądze na bardzo konkretny cel: na nasz dom. Trzeba będzie opłacić tam pokój/mieszkanie, mieć pieniądze na wyżywienie i odłożyć. Zaczynam powoli główkować jak to rozsądnie zaplanować, by odłożyć, ale na miejscu nie zaciskać drastycznie pasa. Jeśli pojawi się wpis o takim oszczędzaniu, to będę baaaardzo zadowolona :)
Zgadzam się absolutnie we wszystkim co jest tu napisane, ale z jedna rzeczą sobie nie radze. Mam z mężem wspólne konto i mimo tego, ze ja bardzo staram sie zwracać uwagę na to co kupuję, wydawać rozsądnie i pozbywać sie zbędnego trwonienia pieniędzy tak on kompletnie nie zwraca na to uwagi i jeśli szuka oszczędności to tych dużych. Ja natomiast wyznaje zasadę, ze z małe kwoty daja ostatecznie duża sumę. I tak jak w przypadku dużych kwot – moze uda mi sie zaoszczędzić raz w miesiącu na czymś tak drobne kwoty wydajemy każdego dnia. Masz na to jakiś pomysł? Jak wprowadzić plan w zycie kiedy jedna strona moze i chce oszczędzać, ale podstawiane rozwiązania do niego nie przemawiają. Zrobienie osobnego budżetu nie wchodzi w grę, ponieważ każdy ma cześć własna ze swojej wypłaty i cześć wspólna, która idzie na wspólne potrzeby i rachunki. Pozdrawiam !!
Mam bardzo podobnie w związku :) Chcesz nauczyć męża oszczędzania w zakresie tej części spólnej czy jego?
Zdecydowanie w tej wspólnej. Ze swoją niech robi co chce, ale jak ja sie staram zeby z naszej wspólnej części zostało na koniec jak najwiecej, a on ma to w nosie to zapału starcza mi na 2 tygodnie i potem sama odpuszczam. A bardzo nie chce ! Bo widzę ile kasy wydaje sie niepotrzebnie. Poradziłaś sobie z tym u męża czy nadal walczycie ?:-)
Nie poradziłam, nie wiem, czy to się uda kiedykolwiek :)
Z moich doświadczeń wynika, że to się niestety nie uda. Ale kto inny pewnie ma inne doświadczenia. Oto moje. Miałam męża, który wydawał to, co mieliśmy i to, czego nie mieliśmy. Moje oszczędzanie w tym kontekście było śmieszne i frustrujące. Tonęliśmy więc w długach, bo małżonek lubił żyć „po pańsku”, niekoniecznie chcąc zarobić na takie życie. Aż nastąpił koniec małżeństwa – z różnych przyczyn, m.in. finansowych, ponieważ poczynania małżonka niechybnie ciągnęły naszą rodzinę w rejony życia pod mostem lub czegoś podobnego. I wtedy, czyli po rozwodzie, naprawdę zaczęłam żyć. Oszczędnie, ale normalnie. Zostałam sama z dziećmi, niby lekko nie było, ale jednak lżej. Podjęłam dodatkową pracę i zaczęłam stawać na nogi. Wówczas nie było tak szerokiego dostępu do wiedzy w tym zakresie, więc działałam raczej instynktownie. Po lekturze tego bloga doszłam do wniosku, że jestem rasową minimalistką, chociaż nie planowałam nią być. To raczej jakaś wrodzona niechęć do obrastania w zbędne rzeczy i zdroworozsądkowe przeświadczenie, że nie potrzebuję dziesięciu drewnianych łyżek, by porządnie wymieszać bigos. Wiem, że padają tutaj zarzuty, że osoby komentujące chwalą się swoją pozycją finansową. I bardzo dobrze, niech się chwalą, bo mają czym. Pochwalę się i ja. W cztery lata od rozwodu, przy niewielkiej pensji, dodatkowym źródle utrzymania i kilku posunięciach inwestycyjnych (oczywiście intuicyjnych) zajęłam, jak widzę, najwyższe miejsce na podium. Ludzie, jaka to ulga!!! I co? naprawdę myślicie, że się chwalę? Chwalę się po to, by mi ktoś zazdrościł? Bzdura. Piszę o tym, by zmotywować innych do działania, by dać im nadzieję, że naprawdę można. Życzę wszystkim takiej wolności finansowej, jaką mi udało się stworzyć. Bo to jest wolność, spokojna głowa, życie bez strachu. Jeśli poduszka, którą stworzyłam mi się nie przyda, to będę szczęśliwa wiedząc, że kiedyś skorzystają z niej moje dzieci. A ja – coż? Żyję, pracuję – już tylko na zwykłym etacie, jeżdżę kilkunastoletnim autem – bo lepszego nie potrzebuję, nie odmawiam sobie fajnego wyjazdu na wakacje i kawy na mieście.
Reasumując – nawet w z bardzo trudnej sytuacji wyjść można. Wymaga to wiele wysiłku, pracy, strachu – bo niestety czasem trzeba podejmować naprawdę ważne decyzje, ale można. Jednak z partnerem „ciągnącym w dół” tego nie zrobimy. Nie namawiam oczywiście do rozwodów. Akurat u mnie poczynania pana pchały nas w kierunku katastrofy i to jest sytuacja inna od zwykłej rozrzutności, na którą mamy pokrycie. Jednak we wprowadzanie programów oszczędnościowych we wspólnym budżecie MUSZĄ być zaangażowane wszystkie strony, czyli wszystkie strony muszą być odpowiedzialne i chętne, by w ten a nie inny sposób kierować naszymi finansami.
Marta, niestety ja Ci nie pomogę, nie mam takich doświadczeń.
Super podejscie prosze pisz o pieniadzach i oszczedzaniu czesciej Serdecznie pozdrawiam
O pieniądzach, a szczególnie o ich oszczędzaniu powinno się mówić głośno i dużo :) W życiu, jak i w tej kwestii staram się kierować zasadą złotego środka… Żyję tu i teraz, ale też mam na uwadze moją przyszłość :)
Czekam na więcej! :)
Tego typu wpisów na różnych blogach jest naprawdę mało a szkoda. Ciągle nam się tylko wmawia, ze powinniśmy mieć to i tamto i że gwarantem szczęścia kobiety jest ogromna garderoba, milion butów, sto toreb po kilka tysięcy zlotych albo kilkadziesiąt kosmetyków. Prawie nikt nie mówi o potrzebie posiadania oszczędności na koncie, które dają poczucie bezpieczenstwa i wolności.Bo dzięki nim nie jesteśmy uzależnieni od innych. Ja też lubię mieć pieniądze na koncie, które będę mogła wykorzystać w kryzysowej sytuacji. Chociaz pieniadze same w sobie nie sa trescia mojego zycia. Od dziecka mialam tendencje do gromadzenia zaskorniakow. Pozostało mi to do dzisiaj chociaż przy remoncie na raty starego domu jest to trudne. Nie podzielam jedynie gromadzenia coraz to większych i większych sum pieniędzy. Życie jest podobno tylko jedno i trzeba umieć się z tego cieszyć. Czasem wolę pojechać na wakacje lub na jakiś inny krótki wyjazd niż odłożyć. Zgadzam się natomiast co do Twojego poglądu na niezaradnych finansowo. To jest totalnie nieodpowiedzialne. Niestety w naszym społeczeństwie biedny jest postrzegany pozytywnie jako osoba ciężko i uczciwie pracująca a zamozny to złodziej, który swoje osiągnięcia zawdzięcza ukladom.
Bardzo dziękuję za ten wpis, to jest mega ważny temat. Ja swoje finanse zaczęłam ogarniać jakieś 3-4 lata temu, dzięki temu mogę spać spokojniej. Ale nadal jestem na punkcie 5.
Zastanawiam się, jakiej wielkości powinna być poduszka? Na pewno jest to sprawa indywidualna, ale z pewnością są jakieś zasady?
Mogłabyś kiedyś jeszcze napisać więcej o przejściu z punktu 5 do 6, ile czasu zajęło Ci zbudowanie takiej poduszki, jak dywersyfikujesz swoje dochody?
Super motywujący był ten post, od razu dostałam kopa żeby zająć się tematem poważniej!
Jeśli chodzi o poduszkę to Michał bodajże pisze o 2 latach, ale to jest moim zdaniem bardzo indywidualna kwestia. Osobiście wiem, że potrzebuję rocznej poduszki i tych pieniędzy nie ruszę. Nie ma sprawy, napiszę również o dywersyfikacji (to u mnie bardzo ważne).
No to chyba mogę powiedzieć, że jestem NINJĄ!! <3
Super!!!
Aktualnie jestem na etapie odkładania na początku miesiąca 200zł z moich pieniędzy na studenckie życie. Proces zaczęłam baaardzo nie dawno, bo 4 miesiące temu. Silnie pracuję nad tym, żeby był to bezbolesny nawyk, ale przy studenckim budżecie czasem jest to ciężkie.
Z niecierpliwością czekam na opis Twoich sposobów na oszczędzanie. Chętnie przeczytałabym jak one wyglądały na danym pułapie zarobków. :)
Tytuł książki to „Finansowy Ninja” ;) a nie „Jestem …” Polecam wszystkim książkę oraz blog Michała Szafrańskiego i blog Marcina Iwucia. Oby więcej takich wpisów, choć jeśli chodzi o oszczędzanie i budżet domowy, to przodują dla mnie Ci dwaj panowie ;) ich blogi to kopalnia wiedzy na ten temat, polecam! :) w minimalizmie przoduje oczywiście Simplicite ;)
O rany, że też nikt tego wcześniej nie wyłapał :). Już poprawione. Nie zamierzam absolutnie konkurować ani z Michałem, ani z Marcinem. Po prostu pomyślałam, że czasami fajnie poczytać o innych przykładach.
To bardzo dobrze, że poruszony jest ten temat :)Chciałam tylko bardziej zainteresowanym podpowiedzieć czysto „finansowe” blogi. Czekam na dalsze wpisy, bo interesuje mnie Twój punkt widzenia jako kobiety (męski juz znam ;) ) w kwestii minimalizmu i oszczędzania, bo to ostatnio dla mnie tematy nr 1 :) liczę na kolejne inspiracje i motywacje do działania i pozytywnych zmian :)
Chcę kupić książkę, ale, nie wiem czy wybrać pozycję Michała czy Marcina? Czytałaś obie?
Ja czytałam i mam obie. Książka Marcina, jest dobra na początek – skupia się na 10 krokach do niezależności finansowej – jest uzupełnieniem bloga, choć spora część materiału się powiela (blog – książka. Książka Michała z kolei porusza dużo tematów, omawia mechanizmy i ma dużo treści z czego tylko 30% pochodzi z bloga (tak pisał sam Michał). Warto zapoznać się z obiema.
Niecierpliwie czekam na kolejne artykuły :)
Dobrze, że dałaś sobie mandat na pisanie o pieniądzach. Czekam na więcej ☺
Hmmmm… Jakbym odeszła z pracy to miałabym pieniądze na kilka/kilkanaście LAT życia na tym samym poziomie, ale nie czuję się Mistrzem. Pracuję od 18 rż (teraz mam 29 lat). Z każdej pensji coś odkładałam. Razem z drugą połówką żyjemy skromnie, ale tak nam odpowiada. Droższe rzeczy dajemy sobie w prezencie – nie kupujemy bez okazji. Nawet znajomi się dziwią, że „tyle” zarabiając jeździmy komunikacją miejską w zimie, a latem na Vespie. Jedynym większym wydatkiem są wyjazdy, bo zwiedzać lubimy (ale nawet wyjeżdżając to kupujemy najtańsze loty i rezerwujemy tanie hotele). Nie uważam się za sknerę tylko za osobę szanującą pieniądze – nie oszczędam na jedzeniu, na dobrej jakości ubraniach i na prezentach dla najbliższych. Minimalistką nie jestem, ale juź dawno zauważyłam, że nadmiar rzeczy bardzo mi przeszkadza.
Bardzo się cieszę, że komentujący wspomnieli o tym, żeby szukać pracy lepiej płatnej, a nie skupiać się tylko na oszczędzaniu. Pod koniec liceum obiecałam sobie, że kolejna praca nie może być mniej płatna niż poprzednia. Warto też co jakiś czas rozejrzeć się po rynku pracy, spytać się szefa o podwyżkę lub o dofinansowanie do szkoleń.
Najważniejszy jest pierwszy krok by poczuć prawdziwą wartość pieniądza i widzieć koszty ukryte. Dla mnie pierwszym krokiem i jednocześnie dużą zmianą było dokładne planowanie domowego budżetu. Zdecydowałam się krótko przed porodem, świadoma zmian. Efekty są spektakularne niewielkim kosztem wzmożonej samodyscypliny i sumienności w „księgowaniu” wydatków. Więcej o tym na moim blogu.
Znam model rodziny o którym Kasiu piszesz, tym bardziej że również jestem z podobnego przedziału wiekowego jak Ty ( tylko 3 lata starsza). Mój ojciec również był wojskowym, mama nie pracowała – zatem sytuacja finansowa zależna była od zarobków mojego ojca i zarządzania budżetem przez moją mamę. Przyszedł jednak moment, gdy mój ojciec poszedł na emeryturę, zaczęły się w domu problemy a mama została odcięta od dopływu gotówki musząc nauczyć się sobie radzić w inny sposób. Wtedy powoli zaczęłam rozumieć, jak ważne jest to, aby kobieta miała własne zaplecze finansowe. Mieszkam w Holandii, pracuję sprzątając domy ( teraz trochę uległo to zmianie) czyli moje zarobki nie są wysokie. Wiele pochłania normalne życie. Owszem – czasami mogę pozwolić sobie na to, aby wyjść z partnerem na kolację, albo zrobić wypad do Polski na weekend lub super wakacje. Jednak pozwalając sobie na takie przyjemności świadoma jestem tego, że coś za coś. I tak się nauczyłam funkcjonować. Idziemy na kolację, w przyszłym tygodniu skromnie jemy. Idziemy na zakupy, wybieram to na co mnie stać i co jest dla mnie uzasadnionym zakupem dzięki czemu potrafię sobie wiele odmówić. Dla wielu osób jest to coś trochę przykrego – no bo co to za życie, jeżeli sobie ciągle odmawiasz. Owszem, niekiedy jest to przykre i niełatwe, ale dzięki temu dwa a nawet trzy razy zastanowię się zanim coś kupię. Podobnie w temacie zaopatrzenia lodówki i właściwie w każdej dziedzinie mojego życia. Dzięki temu udało mi się załatać wiele trudnych sytuacji finansowych, gdy niespodziewanie coś się zepsuło lub przyszedł nieoczekiwany rachunek. Z jednej strony tak byłam nauczona, a z drugiej strony – wiedząc ile kosztuje mnie wysiłek zarobienia pieniędzy – nie chcę ich tak sobie lekką ręką wydawać za każdym razem, gdy zobaczę coś ładnego na wystawie sklepowej. Dzięki temu czuję się mniej przytłoczona i mogę skoncentrować się na innych sprawach w moim życiu. A ograniczenia coraz bardziej i służą. Pozdrawiam :)
Zgadza się. Pieniędze są ważne. Czy tego chcem czy nie pieniądze rządzą niemal wszytskim w okół nas. Lepiej więc za wczasu zdać sobie z tego sprawę i wziąć życie i finanse w swoje ręce tak jak ty zrobiłaś i po pewnym czasie doszłaś do poziomu finansowego ninji i masz pieniądze, które możesz wydawać na rzeczy, które lubisz i które mają dla Ciebie wartość. Pieniądze także dają duże poczucie bezpieczeństwa. Racjonalne gospodarowanie pieniędzmi pozwala na budowanie swojego rodzaju tarczy bezpieczeństwa, której zadaniem jest ochrona nas i naszych rodzin przed wszelkiego rodzaju nieprzewidzianymi sytuacjami, które mogą pojawić się w naszym życiu tj. wypadek, pożar, utrata pracy, czy śmierć członka rodziny. Ponad to pieniądze dają większą wolność. Życie ze świadomością, że jesteśmy zabezpieczeni na wypadek różnych nieprzewidzianych sytuacji jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Daje nam to ogromny luz przy podejmowaniu decyzji o dużym dla nas znaczeniu. Rzucenie pracy i chęć spróbowania rozkręcenia własnego biznesu, czy rozwód i układanie życia od nowa nie jest już tak ryzykowne, gdy posiada się oszczędności, pozwalające pokryć nieprzewidziane koszty.
Dzień dobry, i ja chciałabym dołączyć się do dyskusji bo -nie ukrywam-podoba mi się na tym blogu bardzo fakt,że forum nie stanowi wyłącznie „kółka wzajemnej adoracji”.Piszę z perspektywy mężatki z nastoletnim stażem i matki dzieciom, poza rolami pracownika i człowieka naturalnie.Dziękuję za trop w postaci bloga Michała Szafrańskiego. Postaram się skorzystać z czego się da a teraz -do rzeczy.1.O jakiej rodzinie myślisz, pisząc o utrzymaniu siebie i „jej”?Rodzinie pochodzenia?Przecież żadnej innej nie stworzyłaś.Czy naprawdę fakt posiadania finansowej poduszki, choć niewątpliwie ważny, u zawsze dyspozycyjnego singla jest taki „wow”?Bo mnie się wydaje czymś tak zwyczajnym, jak bujniejsze życie towarzyskie na mieście.Wiem,że z socjologicznego punktu widzenia rodzina to może być chomik, książka i wazon ale to przecież jasne,że taka rodzina kosztuje duużżżżo mniej-czyli jest z czego odłożyć. Finansowym ninja to jest dla mnie np.mój mąż, który przez parę lat utrzymywał mnie i maleńkie dzieci (gdy ja zarabiałam na pół nauczycielskiego etatu) i jeszcze był w stanie zrobić jakieś oszczędności.
Akurat skończyłam post p.Michała o odkładaniu co msc 200 zł.Jednocześnie wczoraj byłam w aptece po wizycie w przychodni z dzieckiem. Leki i 3 dni zwolnienia z pracy i spokojnie 200zł się zbierze.A więc-nazbieraliśmy. Tyle,że czego innego. Pisząc bez złudzeń-wspomnień i nerwów.Pisząc górnolotnie-zainwestowalismy w relacje.
Dziękuję za „świadomość wartości pieniądza” czy „zarabianie nie powinno być czymś wstydliwym” oraz kawałek o kobietach, które mogą być wymienione na młodsze modele mimoz i jednocześnie bardzo proszę o więcej realizmu w ocenie swojej podwarszawskiej,bardzo swobodnej sytuacji.Pozdrawiam
Witaj Marzeno, dziękuję Ci za komentarz. Odpowiadając na Twoje pytanie. Nie wiem, jak dla Ciebie, ale dla mnie rodzina to mąż, dzieci (których faktycznie nie mam), rodzice, rodzeństwo, dziadek i babcia, bliscy przyjaciele, a nawet pies. Są to osoby, które mogą potrzebować mojej pomocy, również finansowej. Ty mnie prosisz o realizm, ja Cię proszę o szerszy obraz, bo przyłożyłaś do mnie swoją internetową linijkę, która ewidentnie jest zbyt krótka. Pozdrawiam
Witaj,doceniam systematyczność w udzielaniu odpowiedzi i cieszę się na odzew, mimo, iż nadal się nie zgadzamy.Podałam przykłady chomika i wazonu bo nie mają żadnego dochodu.Rodzeństwo, rodzice,babcia i dziadek mają własny dochód i nie znam żadnego przypadku, aby wymagali utrzymania i pomocy i opieki od a do z.Stąd moje zastrzeżenie i w związku z tym moja linijka nie jest zbyt krótka a po prostu precyzyjniejsza.Przecież piszemy o finansach, punktem wyjścia są więc dochody i odpowiedzialność.W przypadku dzieci -24h na dobę.Ty znasz kogokolwiek, kto rezygnowałby z dodatkowej pracy, delegacji, zmiany nocnej bo ma psa/kota/kanarka i on nie może zostać sam?Serio?A przy rodzinie to jest na porządku dziennym.Mąż to wstęp do rodziny, wraz z mężem stanowimy dopiero małżeństwo.
Cóż, nadal uważam, że Twoja definicja rodziny jest jednostronna i niezwykle arbitralna. Słownikowo: rodzina – osoby związane pokrewieństwem i powinowactwem. Linijka nadal jest zbyt krótka. Naprawdę tak trudno jest Tobie wyobrazić sobie, że ktoś z rodziny może być chory, niepełnosprawny lub potrzebujący na tyle, że trzeba mu pomóc, także finansowo? Nie mam najmniejszego zamiaru opowiadać Ci o mojej rodzinie, bo to moje prywatne sprawy, ale nie zamierzam się zgodzić z tym, że nie mam rodziny. To kuriozum.
A więc jednak….Jakże szybko single się wkurzają, gdy się im pisze o rzeczach oczywistych i ma się inny-ok, bardziej tradycyjny-ogląd świata.A chodziło wyłącznie o to,że nie mając zobowiązań rodzinnych, takich typowych,non-stop przez lata, łatwo przechwalać się oszczędzaniem.W Twoim wypadku to nic szczególnego.Po prostu pracujesz tylko na siebie i tyle.Żaden z Ciebie ninja nawet jeśli autor Michał tak uważa:-)Za to na pewno dobrze planujesz wydatki ubraniowe i ciekawie napisałaś o urządzeniu mieszkania na wynajem.Pozdrawiam i przypominam,że nie musimy się zgadzać.
Ach, czyli krótka ta linijka, oj króciutka. :) To nic. Uparcie nazywasz mnie singlem, co budzi mój uśmiech, ale to też nic. Na szczęście już dawno nauczyłam się, że cudze definicje nie mają nic wspólnego z miłością i nie mają znaczenia dla tego, że kocham i jestem kochana. Wracając do finansów, zastanawia mnie jedno. Zobacz, Marzeno, przyszłaś do mnie, na bloga i postanowiłaś poświęcić tyle swojego cennego czasu, czasu matki, na próby udowodnienia mi czegoś. Po co? Czemu postanowiłaś zabrać ten cenny czas Twoim dzieciom, a poświęcić na dyskusję ze mną? Czemu zostawiłaś ten pierwszy komentarz? Żeby wnieść coś wartościowego do dyskusji? Żeby kogoś wesprzeć? Czy po to, żeby poczuć się lepiej? Co było Twoją motywacją? Spróbuj szczerze odpowiedzieć na to pytanie. Nie mnie, ale dla siebie. A jak nie chcesz dla siebie to zrób to dla swoich dzieci. Doskonale wiesz, że jako matka przekażesz im wiele – przekażesz wiedzę i wartości, którym jesteś wierna i to jest cenne, ale przekażesz im też lęk, niepewność, strach i swoje braki, również w edukacji i umiejętnościach finansowych. Twój mąż sobie świetnie radzi – super, to godne podziwu. A Ty? Jak długo chcesz zasłaniać brak umiejętności oszczędzania faktem, że masz dzieci?
Widać, że się wkurzyłaś i agresywnie, w złośliwy sposób interpretujesz czyjeś zachowanie – „ale przekażesz im też lęk, niepewność, strach i swoje braki, również w edukacji i umiejętnościach finansowych.”
Równie dobrze ktoś może napisać, że nie masz dzieci ze strachu, że sobie nie poradzisz z posiadaniem rodziny.
Wygląda na to, że Marzena musiała trafić w czuły punkt.
To o czym piszesz – czyli rodzice, rodzeństwo, dziadkowie to rodzina pochodzenia czyli generacyjna, ale rodzina, o której pisze Twoja rozmówczyni to rodzina prokreacyjna czyli maż/partner i dzieci.
Doświadczenia funkcjonowania w jednej i drugiej są odmienne. Kto nie miał małego dziecka temu naprawdę trudno jest sobie wyobrazić jak absorbująca jest opieka nad nieporadną, wszędobylską istotą przez kilka pierwszych lat i jak kosztochłonna na przestrzeni całego okresu wychowania. Podobnym doświadczeniem może być jedynie sprawowanie całodobowej opieki nad osobą z zaawansowanym otępieniem (lub inną chorobą, która ma wpływ nie tylko na samodzielność fizyczną, ale przede wszystkim na możliwość samodzielnego funkcjonowania psychicznego).
Dzieci angażują totalnie i nie ma tego co porównywać z pomocą finansową innym czy utrzymywaniem częstych kontaktów z rodziną i znajomymi.
Mam wrażenie, że nie wyraziłam dość jasno tego, co chciałam napisać.
Wypowiedź Marzeny odczytuję następująco: jeżeli ma się dzieci, to jest to taka zmienna w planach finansowych, która po pierwsze kobietom na pewien czas znacznie ogranicza możliwość zarabiania czy dorabiania (mówimy o sytuacji, gdy ktoś chce być rodzicem i nie ceduje tych obowiązków na opiekunkę, dziadków itp.), a po drugie dużo częściej generuje nieprzewidziane wydatki.
Kiedy nie ma się takich obowiązków, łatwiej jest planować, co nie znaczy, że wszystko da się przewidzieć – np. przewlekłą chorobę albo kosztowne leczenie (albo i jedno i drugie).