Co prawda, na temat drugiego z cyklu tekstów Toaletka Minimalistki planowałam pielęgnację twarzy, ale ponieważ byłam wczoraj u fryzjera, to pielęgnacja włosów wydaje się być dobrym tematem na notkę akurat dzisiaj. A jeśli chcecie tylko zobaczyć moją nową fryzurę to szybciutką przewińcie na koniec tekstu :).
Dotychczas, w serii wpisów z cyklu Toaletka Minimalistki pojawił się już tekst o używanych przeze mnie kosmetykach do makijażu:
Toaletka Minimalistki. Kosmetyki do makijażu
Jakich kosmetyków używam do pielęgnacji włosów w chwili obecnej:
- szampon marki Dermena
- odżywka marki Dermena
- spray nadający objętość Loreal Elseve
Spodziewaliście się czegoś więcej, co? :) Kiedy to naprawdę są jedyne kosmetyki stricte pielęgnacyjne. Dodatkowo, do tego używam:
- szczotki do włosów Tangle Teezer
- suchego szamponu
- lakieru do włosów marki Syoss
- suszarki
- szczotki do modelowania
Zacznijmy od szamponu i odżywki. Podobnie jak zapewne większość z Was, w życiu przetestowałam chyba milion różnych szamponów i odżywek. Tych z drogerii i tych z apteki. Tych drogich i tych najtańszych. Polecanych i znienawidzonych. Ekologicznych i tych mniej przyjaznych środowisku. Aha, ważna kwestia – ja mam naprawdę słabe włosy. Cieniutkie, skłonne do przetłuszczania się, a do tego nie mam ich za wiele. Włosy myję absolutnie codziennie, od czasu do czasu, gdy nie muszę wyglądać szczególnie „wyjściowo” używam suchego szamponu. Co zrobić, takie geny.
Z marki Dermena jestem bardzo zadowolona. To jedyne produkty, które sprawiają, że w trakcie mycia i na mojej szczotce praktycznie nie zostają włosy. Nawet moja fryzjerka była wczoraj niesamowicie zaskoczona, że tak szybko urosły mi włosy :). Do tego widzę ogromne ilość tzw. baby hair – naprawdę jest ich bardzo dużo. Szampon, który widzicie na zdjęciach to wersja do włosów skłonnych do łupieżu, ale nie jestem z niej zadowolona. Wersja podstawowa jest dla mnie najlepsza. Suchy szampon mam obecnie marki Schauma, ale szczerze mówiąc, daleko mu do jakości Batiste, który był pierwszym suchym szamponem, którego używałam, a koleżanka zwoziła go z UK, bo w Polsce nie można było dostać. Do teraz nie jest to najłatwiejsze.
Spray nadający objętość Loreal Elseve używam, chociaż nie zauważyłam żadnego efektu tego używania. Ani dobrego, ani złego. Kupiłam ten spray, bo był przeceniony i chcę go zużyć do końca, ale nie widzę jakichkolwiek korzyści z jego stosowania. Wcześniej testowałam szampon i odżywkę Pat&Rub. Szampon nie zrobił na moich włosach wrażenia. Odżywka była ciekawa, bo nakładało się ją na włosy przed myciem, czekało, aż zastygnie i zmywało. Efekty – żadne. Do tego bardzo mało wydajna, nawet przy moich, niezbyt długich włosach, zużyłam ją chyba po 10 myciach.
Tangle Teezer postanowiłam poświęcić osobny akapit, bo jestem z niej niesamowicie wręcz zadowolona. Dwa lata temu, zimą, szukałam szczotki, która sprawiłaby, że moje włosy przestaną się elektryzować jak głupie. Przetestowałam ich mnóstwo, tych z włosia dzika czy jakoś tam, też. Potem natknęłam się na setki pochlebnych opinii o Tangle Teezer i zastanowiło mnie jak to możliwe, żeby zwykła, plastikowa szczotka była tak dobra. I nadal nie wiem :), ale działa. Włosy się nie elektryzują, nie plączą, nie łamią. Moja szczotka to tzw. wersja travel – jest mniejsza od klasycznej i ma podstawkę.
Zarówno szczotka do modelowania, jak i suszarka proszą się już o wymianę, ale ponieważ rozpadł się czajnik bezprzewodowy, a ja bez kawy nie potrafię żyć, to najpierw kupimy nowy czajnik :).
Na koniec, zgodnie z obietnicą, moja nowa fryzurka. Zgodnie z zapowiedziami jest krócej i jaśniej, ale nie aż tak krótko i jasno :). Razem z Sylwią, moją fryzjerką, stwierdziłyśmy, że tak będzie optymalnie :).
