Pomysł na weekend w Wiedniu akurat, był spontaniczny. Jeszcze w czerwcu, razem z przyjaciółką, zarezerwowałyśmy sobie z kalendarzach jeden sierpniowy weekend na babski wypad. Początkowo miał być to wyjazd do Amsterdamu, potem może Kopenhagi, ale ceny w tych miastach, zwłaszcza noclegów, okazały się… przytłaczająco wysokie. Aż pewnego dnia pojawił się pomysł na Wiedeń. Weekend w Wiedniu nigdy nie był na szczycie moich podróżniczych marzeń, ale obie potrzebowałyśmy oddechu i zmiany otoczenia.
Pojechałyśmy bez żadnego większego planu, bez przygotowania listy atrakcji, co dla nas obu jest dość niezwykłe. :) Chciałyśmy niespiesznego wypadu, bez żadnego „muszę” czy „trzeba”. Nie planowałam nawet żadnego wpisu na ten temat. Chciałam wakacji, przyjemności i czystego slow life czy może raczej slow travel. :)
Ponieważ jednak zrobiłam trochę zdjęć i odkryłyśmy kilka naprawdę ciekawych miejsc, postanowiłam wrzucić to na bloga. Może komuś się przyda moja chaotyczna fotorelacja. :)
Pierwszy spacer, jeszcze z walizkami.
Przyleciałyśmy do Wiednia w piątek z samego rana, a przywitał nas nieziemski upał. Licząc na trochę ochłody wśród zieleni, pojechałyśmy do pałacu Schönbrunn. Niestety, ogrody w stylu francuskim nie dały szczególnego wytchnienia w upale, a wizyta w Oranżerii okazała się… nieco rozczarowująca, ale za to palmiarnia zrobiła na mnie wrażenie.
Secesyjna palmiarnia na terenie ogrodów Schönbrunn.
Jedna z największych w Europie.
Nareszcie trochę cienia.
Oto wnętrza Oranżerii. Spodziewałam się czegoś innego. :)
Cóż, oczekiwania to rozczarowania. :)
Jeszcze trochę kojącej zieleni w palmiarni.
Większość wyjazdu upłynęła nam na szwędaniu się ulicami Wiednia. Oczywiście, widziałyśmy Belweder, Operę Wiedeńską, pałac Hofburg czy katedrę św. Szczepana. Są piękne, ale na mnie największe wrażenie zrobiły wiedeńskie kamienice. Nie mogłam pozbyć się myśli, że tak mogłaby wyglądać Warszawa, gdyby nie wojna. Poza tym, kamienice w Wiedniu, przynajmniej z zewnątrz, są cudownie odrestaurowane i zadbane.
Zachwycający kontrast.
I jeszcze jeden.
Przerwa na Prater i lecimy oglądać dalej kamienice. :)
Słowo, które najlepiej oddaje klimat Wiednia to „monumentalny”. Cesarskie wpływy widać na każdym kroku. Gdy byłam mała, namiętnie oglądałam filmy o Sissi z pamiętną rolą Romy Schneider. :)
Obowiązkowe, pod operą, z tarasu muzeum Albertina Modern.
Marzy mi się, żeby móc posłuchać noworocznego koncertu na żywo.
W trakcie spacerów widziałam sporo sklepików ze starociami, a w każdą sobotę na Naschmarkt jest targ staroci pełną gębą. Tylko ceny nie za niskie, takie. :)
Cafe Central to kultowa kawiarnia. Chociaż musiałyśmy odstać swoje w kolejce, to lubię odwiedzić takie miejsce i wyrobić sobie swoją opinię. Monumentalne wnętrze i fatalna kawa. Serio, śniadaniowa w hotelu była lepsza. :)
Za to tutaj, w kawiarni w palmiarni piłam najlepszą kawę w Wiedniu. To park tuż za muzeum Albertina, w pobliżu Opery Wiedeńskiej.
Dosłownie kawałek dalej jest tzw. MuseumsQuartier czyli Dzielnica Muzeów. Tym razem postanowiłyśmy odwiedzić mumok – muzem sztuki nowoczesnej i współczesnej. Poniżej kilka prac, które szczególnie przykuły moją uwagę.
Tytuł instalacji z czerwonymi ludzikami to „nieświadomość”. Inspirujące.
Wiem, że zdjęcia prac tracą bez stosownych opisów i kontekstu, ale za to można poszaleć z wyobraźnią.
Na koniec (brawa dla wytrwałych!) zostawiłam najbardziej inspirujące miejsce w Wiedniu, moim zdaniem, oczywiście. To KunstHausWien, muzeum zaprojektowane przez austriackiego artystę Friedensreicha Hundertwassera i wypełnione jego pracami. Co za niezwykła postać!
Żył i tworzył w latach 1928-2000, ale jego idee bardziej pasują do współczesnych czasów, a nawet je wyprzedzają. Jego wizja sztuki działającej na rzecz ochrony środowiska naturalnego jest poruszająca. Fascynowała go forma spirali, linie proste uważał za obrazę dla Boga i naturalnego porządku. Twierdził, że równe podłoże to grunt dobry do poruszania się maszyn, nie człowieka, dlatego podłogi w jego muzeum mają pofalowaną formę. Po śmierci, zgodnie z testamentem, został pochowany nago i bez trumny pod drzewem na terenie jego posiadłości w Nowej Zelandii. Chciał po śmierci wrócić do natury i stać się jej częścią.
Na koniec, jeśli chodzi o jedzeniowe miejscówki, to korzystałyśmy obficie z wpisów na blogu Madame Edith i kierowałyśmy się opiniami w Google. Bez wtopy. :) Nocowałyśmy w hotelu Trzy Korony – bardzo przyzwoite miejsce. Świetne hotelowe śniadania i niezła lokalizacja (tuż przy Naschmarkt), ale minusem był brak dobrej klimatyzacji. Leciałyśmy LOT-em, mają fajne połączenie z wylotem z Warszawy w piątek z samego rana i powrotem w niedzielę wieczorem.
Gdybyś mogła/mógł wybrać JEDNO MIEJSCE, do którego chciałabyś/chciałbyś teraz polecieć, to gdzie by to było?