Pod koniec maja dostałam niezwykłego e-maila. Napisał do mnie Prof. dr hab. Krzysztof J. Szmidt, Kierownik Katedry Edukacji Artystycznej i Pedagogiki Twórczości Uniwersytetu Łódzkiego, który należy do grona jednego z najbardziej rozpoznawalnych, cenionych naukowców zajmujących się twórczością, kształceniem i doskonaleniem w zakresie pedagogiki twórczości, autor książek „ABC kreatywności”. Napisał: „Czytam właśnie Pani książkę „Chcieć mniej”. Gratuluję pomysłu, treści, przemyśleń i umiaru w poradach. Dla mnie to mądra książka! I przyszedł mi pomysł, że rzeczy, o których Pani pisze, a zwłaszcza nadmiar wszystkiego, stały się tematem pewnego mojego artykułu, który napisałem kilka lat temu. Jeśli zechce się Pani z nim zapoznać, znajdzie Pani w nim wiele uzasadnień dla swojej koncepcji minimalizmu. Tego minimalizmu potrzeba również w aktywności twórczej!”. Zgadzam się w całej rozciągłości.
Mój znajomy, który prowadzi dużą firmę, żali mi się regularnie, że liczba książek przy jego łóżku nie maleje, Kindle pęka w szwach, a ostatnio złapał się na tym, że w apce do zapisania wartościowych rzeczy do przeczytania ma kilka tysięcy wpisów, najstarsze sprzed kilku lat. Zapisane – nigdy nie przeczytane. Jego poziom osobistej frustracji rośnie proporcjonalnie do liczby odłożonych do przeczytania treści, ale jeszcze nie umie z nich zrezygnować. #fomo
Przez lata „pisania do Internetu” moja aktywność w tym względzie malała z roku na rok. Z uśmiechem wspominam pierwszy rok blogowania, gdy publikowałam nowy tekst na blogu niemalże codziennie, a był moment, gdy poważnie zastanawiałam się czy nie powinnam robić tego dwa razy dziennie. Na szczęście z biegiem czasu zaczęłam rozumieć, że siłą rzeczy (gdy blogowanie nie jest dla mnie podstawowym zajęciem) częstsze pisanie pociągnie za sobą spadek jakości. Oczywiście, nie zawsze wszystkie treści muszą być super jakościowe, odkrywcze i na 120%, ale rzadsze publikowanie sprawiało, że powstające wpisy były, w moim subiektywnym mniemaniu, lepsze. Przez dłuższy czas nowe teksty pojawiały się raz w tygodniu, dziś jeszcze rzadziej. Nieustannie towarzyszy mi też poczucie, że tempo powstawania nowych treści w Internecie rośnie wykładniczo i w zabójczym tempie, zwyczajnie nie chcę dokładać ich jeszcze więcej. Często jestem pytana o to, jakie blogi polecam. Przyznaję, że to bardzo trudne dla mnie pytanie, ponieważ prawie nie czytam blogów, nie oglądam Youtube, czyszczę też regularnie obserwowane w mediach społecznościowych konta. Czuję trochę wewnętrzną sprzeczność, ale prawda jest taka, że treści na blogach jest tak dużo, że próbując być na bieżąco przestałabym mieć czas i zasoby na tworzenie. Jestem też coraz bardziej krytyczna i selektywna wobec cudzej, a nade wszystko własnej „twórczości”, dlatego też artykuł Pana Profesora Szmidta poruszył mocno struny w mojej głowie i sercu. Refleksje w artykule mocno trafiają do mnie jako twórcy, ale i Czytelnika.
Za zgodą autora publikuję dziś skróconą wersję artykułu pod oryginalnym tytułem. Subskrybenci mojego newslettera otrzymają możliwość przeczytania całości tekstu. Zapisać się na newsletter można tutaj (formularz po lewej stronie). Zachęcam też, ponieważ w najbliższym newsletterze ogłoszę konkurs, a w nim możliwość wygrania mojej książki Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce.
Prof. dr hab. Krzysztof J. Szmidt
„Za dużo twórczości? Pułapki twórczości codziennej i amatorskiej w kulturze nadmiaru, kiczu i braku smaku”
Impulsem do napisania tego tekstu było szereg poczynionych przeze mnie obserwacji dotyczących zalewu rozmaitych wytworów twórczości w mass mediach, swoistych wyścigów czołowych stacji telewizyjnych w produkowaniu i nadawaniu różnych konkursów typu „talent show”, a przede wszystkim dokonane kilka lat temu subiektywne odkrycie prawdziwego potopu twórczości fotograficznej, który szybko zatapia fora internetowe poświęcone tej dziedzinie twórczości. Gdzie nie spojrzeć, tam mnogość przejawów twórczości różnego kalibru: tysiące blogów literackich i paraliterackich, które zastąpiły tradycyjne pamiętniki i dzienniki, blogów poświęconych modzie (tzw. modowych), stron o podróżach i sztuce kulinarnej, pisaniu poezji i recenzji, malowaniu na szkle i jedwabiu, grze na gitarze i cytrze. I tak dalej, i tym podobne.
Można odnieść wrażenie, że ktokolwiek cokolwiek tworzy, ten odczuwa imperatyw kategoryczny, żeby swe wytwory zakomunikować znajomym osobom lub, co gorsza, pokazać całemu światu. Każda wizyta w księgarni może stanowić przyczynek do utwierdzenia się w przekonaniu, iż książki piszą już wszyscy, od byłej modelki i aktorki jednego serialu, która zdradza nam sekret „jak zostać gwiazdą?”, po skompromitowanych polityków i piłkarzy nożnych, którym udało się ileś tam razy wbić wypełniony powietrzem przedmiot pomiędzy dwa słupki. Każdy cykl prowadzonych przeze mnie na UŁ wykładów z pedagogiki twórczości, w których upowszechniam egalitarne podejście do kreatywności, urozmaicony i wieńczony jest wręczaniem mi – mniej lub bardziej konspiracyjnie – płyt z autorską muzyką studentów lub adresu internetowego, pod którym student prezentuje swoje granie. To samo dotyczy tomików poezji, którymi ze stosowną dedykacją studenci – twórcy codzienni lub amatorscy – obdarowują mnie po uzyskaniu zaliczenia. A robią to z nieukrywaną autorską dumą, realizują bowiem w praktyce wiele głoszonych przeze mnie w czasie wykładów postulatów pedagogicznych, mówiących o tym, by tworzyć i realizować twórczy styl życia. Kłopot w tym, że to, co tworzą zarówno studenci poeci, jaki wielu innych „twórców internetowych”, to twórczość marna, o niskiej wartości artystycznej, twórczość błaha. Nic w tym dziwnego: zgodnie z prawem Kopernika, twórczość słaba wypiera tam, gdzie tylko może, twórczość mocną. Ilość, niestety, nie przechodzi w jakość!
Symptomy przesytu
Nadprodukcję twórczości zaobserwowało i opisuje coraz więcej badaczy (Piirto, Sawyer, Torr), a zwłaszcza socjologów kultury i antropologów (Szlendak, Eriksen, Barber, Griswold). W tym kontekście piszą o „kulturze nadmiaru”, „nadłatwości produkcji obrazów”, „bezliku książek”, „zalaniu wiedzą”, „nadmiarze sensu”, „wielkim rozdwojeniu”, „spiętrzeniu informacji i wytworów”, „ikonicznej chmarze szarańczy”, braku „alfabetyzmu wizualnego” i nadmiarze „cyberpawlaczy, gdzie lądują tysiące zdjęć, które może kiedyś się obejrzy…”.
W moim przekonaniu nadmiar wytworów twórczości, na trzech pierwszych jej szczeblach – codziennym, amatorskim i profesjonalnym, a jednocześnie niedomiar wartościowych jakościowo dzieł na dwóch szczeblach górnych – mistrzowskim i transgresyjnym, jest spowodowany – oprócz upowszechnienia się cyfrowych systemów wytwarzania i komunikowania produktów twórczości – popadnięciem wielu twórców codziennych i amatorów oraz zawodowców w szereg pułapek, związanych z procesem twórczym i łatwością komunikowania oraz prezentowania wytworów tego procesu.
Pułapka łatwości procesu twórczego
Rodzi się zasadne pytanie o to, czy nadłatwość tworzenia fotografii, ale i cyfrowych kompozycji muzycznych, kolaży plastycznych i projektów ubrań oraz – spójrzmy również krytycznie na rynek wydawnictw akademickich – publikacji naukowych, nie jest przyczyną twórczego zalewu, ale czy też nie obniża ich wartości? Jeśli zwrócimy uwagę na to, że wybitna twórczość często powstaje, a jak twierdzi Andrzej Góralski, wręcz wymaga niedoboru środków, to dzisiejszy fotograf i muzyk cyfrowy mają małą szansę na wybitność. Chyba, że się samoograniczą.
Pułapka zaniku rzetelnej oceny wytworów
Trafna i niestronnicza, a więc konstruktywna, krytyka dzieła bywa zbawienna dla twórców początkujących i profesjonalnych. Do tej pory pisałem o zaniku umiejętności samooceny i krytycznej analizy wytworów własnych. Warto nieco uwagi poświęcić innej przeszkodzie w procesie twórczym – zaniku umiejętności i narzędzi rzetelnej oceny wytworów, z jakim spotykamy się na forach internetowych, w redakcjach czasopism, a nawet w nobliwych komitetach przyznających ważne nagrody państwowe, resortowe i inne. Wspominałem już wcześniej o powolnym spadku prestiżu wielu nagród literackich i artystycznych.
Socjolog kultury ubolewa: „Wszystkiego pełno, ale to wszystko jest tym samym” (Szlendak). W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, iż twórczość codzienna z samej swej istoty nie jest działalnością nastawioną celowo na tworzenie skończonych dzieł, a co więcej – orientacja na produkt nie definiuje działań twórców codziennych. Jak często podkreślają pedagodzy twórczości, ważniejsza w tego typu aktywności jest orientacja na proces, niż orientacja na wytwór: samo uczestnictwo w procesie twórczym, nawet gdy nie wieńczy go zadowalające dzieło, ma wartości autokreacyjne i wychowawcze.
Pułapka łatwości komunikowania dzieła
Zakładamy, iż nie działają należycie narzędzia selekcji, a pojemność galerii internetowych jest prawie nieograniczona, wobec tego przedostają się do nich jawne kicze, wytwory marne i niedopracowane. W tym sensie łatwość zakomunikowania swego dzieła staje się pułapką dla wielu twórców codziennych, którzy zachęceni sukcesem prezentacyjnym i chwilowym lub dłuższym rozgłosem facebookowym, wysyłają na platformy coraz to więcej produktów.
Zobaczyć własne dzieło w czasopiśmie, na stronach internetowych, na ulicy lub na wyświetlaczu smartfona to uzasadniony powód do radości i czynnik z trudem budowanego poczucia autorstwa i sprawstwa twórcy amatora. To także zwieńczenie żmudnego nieraz i trudnego procesu twórczego. Problem leży w tym, iż łatwość zakomunikowania komuś tego dzieła powoduje – podobnie jak pozostałe dwie pułapki, iż marnej twórczości, nie tylko codziennej czy amatorskiej, rodzi się po prostu za dużo, bądź za dużo prezentuje się jej publicznie.
Mamy więc trzy pułapki czyhające na co dzień na twórców codziennych. Każda z nich rodzi pewne niebezpieczeństwa:
- Obniżenie wagi fazy preparacji dzieła i stanu koncentracji twórcy
- Powierzchowność przeżycia estetycznego
- Złuda łatwości tworzenia
- Nadprodukcja wytworów
- Obniżenie wartości wytworów, zanik oryginalności
- Przesada w komunikowaniu własnej twórczości
- Prezentowanie banału i kiczu jako dzieła
- Uleganie modom i trendom
Jakie wobec tego można zaproponować wyjścia z opisanych powyżej pułapek twórczości codziennej? Oto kilka propozycji:
1. Twórcom codziennym, generującym i prezentującym na forach internetowych tysiące zdjęć, kompozycji muzycznych czy plastycznych, warto uzmysłowić, iż proces twórczy, wbrew mitom o olśnieniach i iluminacjach, wymaga czasu, uwagi, wytrwałości, ewaluacji pierwszych pomysłów, które najczęściej nie są nowatorskie, a następnie modyfikacji tego, co się wcześniej wymyśliło w kierunku polepszania jego jakości (waluacja rozwiązań). W tym kontekście pisze się o ważnej roli, jaką w procesie twórczym odgrywa myślenie krytyczne, które – wolne od znanego nam powszechnie krytykanctwa – pozwoli spośród wielu wybrać ten pomysł, który spełnia kryteria dzieła oryginalnego. Po prostu na oryginalne dzieło trzeba sobie zasłużyć! W postulacie tym odwołuję się do konieczności edukowania twórców codziennych w zakresie wiedzy o naturze procesów twórczych i funkcjach myślenia krytycznego. I to do takiej edukacji, która zdekonspiruje żywe wciąż mity o natchnieniach, olśnieniach i cudownych przypadkach.
2. Twórcy codzienni muszą sobie uzmysłowić niełatwą prawdę, iż dochodzenie do poziomu twórczości mistrzowskiej i wybitnej wymaga ok. 10 lat wytrwałej praktyki (zasada 10 lat, zaproponowana przez Herberta Simona i Williama Chase’a, a powszechnie uznawana w psychologii i pedagogice twórczości – zob. Weisberg; Gardner; Runco). John Hayes określa ten długi czas mianem „dekady ciszy” i uważa go za niezbędny warunek stworzenia czegokolwiek zasługującego na uwagę.
Anders Ericsson, który wraz ze współpracownikami przeciwstawia się koncepcjom o wybitności wynikającej z wrodzonego talentu, w wyniku żmudnych i długoletnich badań nad osobami osiągającymi sukces twórczy wysunął wniosek, iż wszystko zależy od „pogłębionego ćwiczenia”. Nie miejsce tu, aby szerzej opisać koncepcję pogłębionego ćwiczenia Ericssona, warto jedynie wspomnieć, iż różni się ono od normalnych praktyk tym, iż:
- jest to czynność zaplanowana specjalnie w celu zwiększenia biegłości, odbywająca się często pod okiem doświadczonego nauczyciela trenera;
- można i trzeba ją wielokrotnie powtarzać;
- polega na ciągłym przekraczaniu tego, co już twórca codzienny potrafi.
Wymaga więc dużego wkładu sił, pomocy mistrza i odwagi w przekraczaniu granic tego, co już się tworzy dobrze. A więc w starym powiedzeniu, że praktyka czyni mistrza jest wiele prawdy, a cała prawda, gdy dodamy, iż czyni mistrza pogłębiona i przemyślana praktyka.
3. W pozytywnym programie edukacyjnym powinniśmy, moim zdaniem, z większą troską i uwagą traktować proces twórczy i przeżycia estetyczne, będące źródłem twórczości. Być może warto apelować o nadanie większego znaczenia medytacji i relaksowi w tworzeniu i powrócić do nauki patrzenia i obserwacji jako podstawy wszelkiej twórczości.
4. Twórczość codzienna i amatorska ma wiele walorów wychowawczych, autokreacyjnych i innych. Jestem przekonany, że warto je uprawiać jak najczęściej. Nie jestem tylko przekonany, czy warto komunikować światu ich wszystkich przejawów i wytworów, bez względu na ich wartość obiektywną i subiektywną, i to na każdym kroku. Postuluję zatem, by twórcy codzienni krzewili w sobie i w innych cnoty skromności i pokory w fazie publicznej prezentacji. Może po prostu warto tworzyć dużo, zgodnie z prawidłowością, iż wybitni twórcy są wybitnie produktywni, natomiast prezentować innym ludziom i upubliczniać nieco mniej i znacznie bardziej wyselekcjonowanych wytworów?
Stawiam się w tym miejscu w niewygodnej pozycji pedagogicznej. Bo oto konsekwentnie od wielu lat z nadzieją misjonarza i żarliwością kaznodziei nawołuję do kultywowania postaw twórczych na co dzień i od święta, do tworzenia mimo braku wybitnych uzdolnień, do upowszechnienia się twórczego stylu życia w szkole, firmie i domu. Razem z zespołem Zakładu Pedagogiki Twórczości w Katedrze Badań Edukacyjnych UŁ, a zwłaszcza z dr Moniką Modrzejewską-Świgulską, autorytetem naukowym w dziedzinie twórczości egalitarnej, konsekwentnie upowszechniamy, udostępniamy i uprzystępniamy teorie twórczości codziennej i oparte na nich programy dydaktyczne. Tymczasem w tym tekście krytykuję nadmiar twórczości codziennej. Odpowiem, iż owszem, krytykuję nadmiar twórczości codziennej, ale w jej banalnym, kiczowatym i często „zadufanym” wydaniu. Twórczość codzienna, będąca wszak atrybutem większości ludzi i ważnym sposobem realizowania dobrego życia, nie musi być jednocześnie polem uprawiania tandety. Zostawmy tandetę mediom, telewizji i portalom internetowym, propagujmy za to wartościową twórczość codzienną w domu, zagrodzie, placówce kultury i fundacji, naprawdę wzbogacającą nasze życie kulturalne i duchowe. W związku z tym:
- twórzmy uważniej,
- twórzmy mniej i wolniej, ale lepiej,
- oceniajmy własne dzieła rzetelnie i bezstronnie, ale stale,
- sortujmy własne wytwory i prezentujmy światu mniej dokonań, ale bardziej wartościowych.
A zatem: uważnie, powoli, w swoim własnym czasie, krytycznie, starannie i lepiej – oto cechy codziennej postawy twórczej, którą tutaj propaguję. Warto je upowszechniać wśród twórców codziennych, bo jak twierdzi w swojej głośnej książce Scott Barry Kaufman, „ludzie o wszystkich możliwych rodzajach umysłu są zdolni osiągnąć nadzwyczajne rzeczy, ale na swój własny sposób, i w swoim własnym czasie”.
Ogromnie ciekawa jestem Waszych refleksji po przeczytaniu tekstu. Czy hasło twórzmy mniej, wolniej, lepiej przemawia do Was jako Czytelników i często twórców również? Jakimi kryteriami kierujecie się wybierając treści dla siebie?