Pod koniec maja dostałam niezwykłego e-maila. Napisał do mnie Prof. dr hab. Krzysztof J. Szmidt, Kierownik Katedry Edukacji Artystycznej i Pedagogiki Twórczości Uniwersytetu Łódzkiego, który należy do grona jednego z najbardziej rozpoznawalnych, cenionych naukowców zajmujących się twórczością, kształceniem i doskonaleniem w zakresie pedagogiki twórczości, autor książek „ABC kreatywności”. Napisał: „Czytam właśnie Pani książkę „Chcieć mniej”. Gratuluję pomysłu, treści, przemyśleń i umiaru w poradach. Dla mnie to mądra książka! I przyszedł mi pomysł, że rzeczy, o których Pani pisze, a zwłaszcza nadmiar wszystkiego, stały się tematem pewnego mojego artykułu, który napisałem kilka lat temu. Jeśli zechce się Pani z nim zapoznać, znajdzie Pani w nim wiele uzasadnień dla swojej koncepcji minimalizmu. Tego minimalizmu potrzeba również w aktywności twórczej!”. Zgadzam się w całej rozciągłości.
Mój znajomy, który prowadzi dużą firmę, żali mi się regularnie, że liczba książek przy jego łóżku nie maleje, Kindle pęka w szwach, a ostatnio złapał się na tym, że w apce do zapisania wartościowych rzeczy do przeczytania ma kilka tysięcy wpisów, najstarsze sprzed kilku lat. Zapisane – nigdy nie przeczytane. Jego poziom osobistej frustracji rośnie proporcjonalnie do liczby odłożonych do przeczytania treści, ale jeszcze nie umie z nich zrezygnować. #fomo
Przez lata „pisania do Internetu” moja aktywność w tym względzie malała z roku na rok. Z uśmiechem wspominam pierwszy rok blogowania, gdy publikowałam nowy tekst na blogu niemalże codziennie, a był moment, gdy poważnie zastanawiałam się czy nie powinnam robić tego dwa razy dziennie. Na szczęście z biegiem czasu zaczęłam rozumieć, że siłą rzeczy (gdy blogowanie nie jest dla mnie podstawowym zajęciem) częstsze pisanie pociągnie za sobą spadek jakości. Oczywiście, nie zawsze wszystkie treści muszą być super jakościowe, odkrywcze i na 120%, ale rzadsze publikowanie sprawiało, że powstające wpisy były, w moim subiektywnym mniemaniu, lepsze. Przez dłuższy czas nowe teksty pojawiały się raz w tygodniu, dziś jeszcze rzadziej. Nieustannie towarzyszy mi też poczucie, że tempo powstawania nowych treści w Internecie rośnie wykładniczo i w zabójczym tempie, zwyczajnie nie chcę dokładać ich jeszcze więcej. Często jestem pytana o to, jakie blogi polecam. Przyznaję, że to bardzo trudne dla mnie pytanie, ponieważ prawie nie czytam blogów, nie oglądam Youtube, czyszczę też regularnie obserwowane w mediach społecznościowych konta. Czuję trochę wewnętrzną sprzeczność, ale prawda jest taka, że treści na blogach jest tak dużo, że próbując być na bieżąco przestałabym mieć czas i zasoby na tworzenie. Jestem też coraz bardziej krytyczna i selektywna wobec cudzej, a nade wszystko własnej „twórczości”, dlatego też artykuł Pana Profesora Szmidta poruszył mocno struny w mojej głowie i sercu. Refleksje w artykule mocno trafiają do mnie jako twórcy, ale i Czytelnika.
Za zgodą autora publikuję dziś skróconą wersję artykułu pod oryginalnym tytułem. Subskrybenci mojego newslettera otrzymają możliwość przeczytania całości tekstu. Zapisać się na newsletter można tutaj (formularz po lewej stronie). Zachęcam też, ponieważ w najbliższym newsletterze ogłoszę konkurs, a w nim możliwość wygrania mojej książki Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce.
Prof. dr hab. Krzysztof J. Szmidt
„Za dużo twórczości? Pułapki twórczości codziennej i amatorskiej w kulturze nadmiaru, kiczu i braku smaku”
Impulsem do napisania tego tekstu było szereg poczynionych przeze mnie obserwacji dotyczących zalewu rozmaitych wytworów twórczości w mass mediach, swoistych wyścigów czołowych stacji telewizyjnych w produkowaniu i nadawaniu różnych konkursów typu „talent show”, a przede wszystkim dokonane kilka lat temu subiektywne odkrycie prawdziwego potopu twórczości fotograficznej, który szybko zatapia fora internetowe poświęcone tej dziedzinie twórczości. Gdzie nie spojrzeć, tam mnogość przejawów twórczości różnego kalibru: tysiące blogów literackich i paraliterackich, które zastąpiły tradycyjne pamiętniki i dzienniki, blogów poświęconych modzie (tzw. modowych), stron o podróżach i sztuce kulinarnej, pisaniu poezji i recenzji, malowaniu na szkle i jedwabiu, grze na gitarze i cytrze. I tak dalej, i tym podobne.
Można odnieść wrażenie, że ktokolwiek cokolwiek tworzy, ten odczuwa imperatyw kategoryczny, żeby swe wytwory zakomunikować znajomym osobom lub, co gorsza, pokazać całemu światu. Każda wizyta w księgarni może stanowić przyczynek do utwierdzenia się w przekonaniu, iż książki piszą już wszyscy, od byłej modelki i aktorki jednego serialu, która zdradza nam sekret „jak zostać gwiazdą?”, po skompromitowanych polityków i piłkarzy nożnych, którym udało się ileś tam razy wbić wypełniony powietrzem przedmiot pomiędzy dwa słupki. Każdy cykl prowadzonych przeze mnie na UŁ wykładów z pedagogiki twórczości, w których upowszechniam egalitarne podejście do kreatywności, urozmaicony i wieńczony jest wręczaniem mi – mniej lub bardziej konspiracyjnie – płyt z autorską muzyką studentów lub adresu internetowego, pod którym student prezentuje swoje granie. To samo dotyczy tomików poezji, którymi ze stosowną dedykacją studenci – twórcy codzienni lub amatorscy – obdarowują mnie po uzyskaniu zaliczenia. A robią to z nieukrywaną autorską dumą, realizują bowiem w praktyce wiele głoszonych przeze mnie w czasie wykładów postulatów pedagogicznych, mówiących o tym, by tworzyć i realizować twórczy styl życia. Kłopot w tym, że to, co tworzą zarówno studenci poeci, jaki wielu innych „twórców internetowych”, to twórczość marna, o niskiej wartości artystycznej, twórczość błaha. Nic w tym dziwnego: zgodnie z prawem Kopernika, twórczość słaba wypiera tam, gdzie tylko może, twórczość mocną. Ilość, niestety, nie przechodzi w jakość!
Symptomy przesytu
Nadprodukcję twórczości zaobserwowało i opisuje coraz więcej badaczy (Piirto, Sawyer, Torr), a zwłaszcza socjologów kultury i antropologów (Szlendak, Eriksen, Barber, Griswold). W tym kontekście piszą o „kulturze nadmiaru”, „nadłatwości produkcji obrazów”, „bezliku książek”, „zalaniu wiedzą”, „nadmiarze sensu”, „wielkim rozdwojeniu”, „spiętrzeniu informacji i wytworów”, „ikonicznej chmarze szarańczy”, braku „alfabetyzmu wizualnego” i nadmiarze „cyberpawlaczy, gdzie lądują tysiące zdjęć, które może kiedyś się obejrzy…”.
W moim przekonaniu nadmiar wytworów twórczości, na trzech pierwszych jej szczeblach – codziennym, amatorskim i profesjonalnym, a jednocześnie niedomiar wartościowych jakościowo dzieł na dwóch szczeblach górnych – mistrzowskim i transgresyjnym, jest spowodowany – oprócz upowszechnienia się cyfrowych systemów wytwarzania i komunikowania produktów twórczości – popadnięciem wielu twórców codziennych i amatorów oraz zawodowców w szereg pułapek, związanych z procesem twórczym i łatwością komunikowania oraz prezentowania wytworów tego procesu.
Pułapka łatwości procesu twórczego
Rodzi się zasadne pytanie o to, czy nadłatwość tworzenia fotografii, ale i cyfrowych kompozycji muzycznych, kolaży plastycznych i projektów ubrań oraz – spójrzmy również krytycznie na rynek wydawnictw akademickich – publikacji naukowych, nie jest przyczyną twórczego zalewu, ale czy też nie obniża ich wartości? Jeśli zwrócimy uwagę na to, że wybitna twórczość często powstaje, a jak twierdzi Andrzej Góralski, wręcz wymaga niedoboru środków, to dzisiejszy fotograf i muzyk cyfrowy mają małą szansę na wybitność. Chyba, że się samoograniczą.
Pułapka zaniku rzetelnej oceny wytworów
Trafna i niestronnicza, a więc konstruktywna, krytyka dzieła bywa zbawienna dla twórców początkujących i profesjonalnych. Do tej pory pisałem o zaniku umiejętności samooceny i krytycznej analizy wytworów własnych. Warto nieco uwagi poświęcić innej przeszkodzie w procesie twórczym – zaniku umiejętności i narzędzi rzetelnej oceny wytworów, z jakim spotykamy się na forach internetowych, w redakcjach czasopism, a nawet w nobliwych komitetach przyznających ważne nagrody państwowe, resortowe i inne. Wspominałem już wcześniej o powolnym spadku prestiżu wielu nagród literackich i artystycznych.
Socjolog kultury ubolewa: „Wszystkiego pełno, ale to wszystko jest tym samym” (Szlendak). W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, iż twórczość codzienna z samej swej istoty nie jest działalnością nastawioną celowo na tworzenie skończonych dzieł, a co więcej – orientacja na produkt nie definiuje działań twórców codziennych. Jak często podkreślają pedagodzy twórczości, ważniejsza w tego typu aktywności jest orientacja na proces, niż orientacja na wytwór: samo uczestnictwo w procesie twórczym, nawet gdy nie wieńczy go zadowalające dzieło, ma wartości autokreacyjne i wychowawcze.
Pułapka łatwości komunikowania dzieła
Zakładamy, iż nie działają należycie narzędzia selekcji, a pojemność galerii internetowych jest prawie nieograniczona, wobec tego przedostają się do nich jawne kicze, wytwory marne i niedopracowane. W tym sensie łatwość zakomunikowania swego dzieła staje się pułapką dla wielu twórców codziennych, którzy zachęceni sukcesem prezentacyjnym i chwilowym lub dłuższym rozgłosem facebookowym, wysyłają na platformy coraz to więcej produktów.
Zobaczyć własne dzieło w czasopiśmie, na stronach internetowych, na ulicy lub na wyświetlaczu smartfona to uzasadniony powód do radości i czynnik z trudem budowanego poczucia autorstwa i sprawstwa twórcy amatora. To także zwieńczenie żmudnego nieraz i trudnego procesu twórczego. Problem leży w tym, iż łatwość zakomunikowania komuś tego dzieła powoduje – podobnie jak pozostałe dwie pułapki, iż marnej twórczości, nie tylko codziennej czy amatorskiej, rodzi się po prostu za dużo, bądź za dużo prezentuje się jej publicznie.
Mamy więc trzy pułapki czyhające na co dzień na twórców codziennych. Każda z nich rodzi pewne niebezpieczeństwa:
- Obniżenie wagi fazy preparacji dzieła i stanu koncentracji twórcy
- Powierzchowność przeżycia estetycznego
- Złuda łatwości tworzenia
- Nadprodukcja wytworów
- Obniżenie wartości wytworów, zanik oryginalności
- Przesada w komunikowaniu własnej twórczości
- Prezentowanie banału i kiczu jako dzieła
- Uleganie modom i trendom
Jakie wobec tego można zaproponować wyjścia z opisanych powyżej pułapek twórczości codziennej? Oto kilka propozycji:
1. Twórcom codziennym, generującym i prezentującym na forach internetowych tysiące zdjęć, kompozycji muzycznych czy plastycznych, warto uzmysłowić, iż proces twórczy, wbrew mitom o olśnieniach i iluminacjach, wymaga czasu, uwagi, wytrwałości, ewaluacji pierwszych pomysłów, które najczęściej nie są nowatorskie, a następnie modyfikacji tego, co się wcześniej wymyśliło w kierunku polepszania jego jakości (waluacja rozwiązań). W tym kontekście pisze się o ważnej roli, jaką w procesie twórczym odgrywa myślenie krytyczne, które – wolne od znanego nam powszechnie krytykanctwa – pozwoli spośród wielu wybrać ten pomysł, który spełnia kryteria dzieła oryginalnego. Po prostu na oryginalne dzieło trzeba sobie zasłużyć! W postulacie tym odwołuję się do konieczności edukowania twórców codziennych w zakresie wiedzy o naturze procesów twórczych i funkcjach myślenia krytycznego. I to do takiej edukacji, która zdekonspiruje żywe wciąż mity o natchnieniach, olśnieniach i cudownych przypadkach.
2. Twórcy codzienni muszą sobie uzmysłowić niełatwą prawdę, iż dochodzenie do poziomu twórczości mistrzowskiej i wybitnej wymaga ok. 10 lat wytrwałej praktyki (zasada 10 lat, zaproponowana przez Herberta Simona i Williama Chase’a, a powszechnie uznawana w psychologii i pedagogice twórczości – zob. Weisberg; Gardner; Runco). John Hayes określa ten długi czas mianem „dekady ciszy” i uważa go za niezbędny warunek stworzenia czegokolwiek zasługującego na uwagę.
Anders Ericsson, który wraz ze współpracownikami przeciwstawia się koncepcjom o wybitności wynikającej z wrodzonego talentu, w wyniku żmudnych i długoletnich badań nad osobami osiągającymi sukces twórczy wysunął wniosek, iż wszystko zależy od „pogłębionego ćwiczenia”. Nie miejsce tu, aby szerzej opisać koncepcję pogłębionego ćwiczenia Ericssona, warto jedynie wspomnieć, iż różni się ono od normalnych praktyk tym, iż:
- jest to czynność zaplanowana specjalnie w celu zwiększenia biegłości, odbywająca się często pod okiem doświadczonego nauczyciela trenera;
- można i trzeba ją wielokrotnie powtarzać;
- polega na ciągłym przekraczaniu tego, co już twórca codzienny potrafi.
Wymaga więc dużego wkładu sił, pomocy mistrza i odwagi w przekraczaniu granic tego, co już się tworzy dobrze. A więc w starym powiedzeniu, że praktyka czyni mistrza jest wiele prawdy, a cała prawda, gdy dodamy, iż czyni mistrza pogłębiona i przemyślana praktyka.
3. W pozytywnym programie edukacyjnym powinniśmy, moim zdaniem, z większą troską i uwagą traktować proces twórczy i przeżycia estetyczne, będące źródłem twórczości. Być może warto apelować o nadanie większego znaczenia medytacji i relaksowi w tworzeniu i powrócić do nauki patrzenia i obserwacji jako podstawy wszelkiej twórczości.
4. Twórczość codzienna i amatorska ma wiele walorów wychowawczych, autokreacyjnych i innych. Jestem przekonany, że warto je uprawiać jak najczęściej. Nie jestem tylko przekonany, czy warto komunikować światu ich wszystkich przejawów i wytworów, bez względu na ich wartość obiektywną i subiektywną, i to na każdym kroku. Postuluję zatem, by twórcy codzienni krzewili w sobie i w innych cnoty skromności i pokory w fazie publicznej prezentacji. Może po prostu warto tworzyć dużo, zgodnie z prawidłowością, iż wybitni twórcy są wybitnie produktywni, natomiast prezentować innym ludziom i upubliczniać nieco mniej i znacznie bardziej wyselekcjonowanych wytworów?
Stawiam się w tym miejscu w niewygodnej pozycji pedagogicznej. Bo oto konsekwentnie od wielu lat z nadzieją misjonarza i żarliwością kaznodziei nawołuję do kultywowania postaw twórczych na co dzień i od święta, do tworzenia mimo braku wybitnych uzdolnień, do upowszechnienia się twórczego stylu życia w szkole, firmie i domu. Razem z zespołem Zakładu Pedagogiki Twórczości w Katedrze Badań Edukacyjnych UŁ, a zwłaszcza z dr Moniką Modrzejewską-Świgulską, autorytetem naukowym w dziedzinie twórczości egalitarnej, konsekwentnie upowszechniamy, udostępniamy i uprzystępniamy teorie twórczości codziennej i oparte na nich programy dydaktyczne. Tymczasem w tym tekście krytykuję nadmiar twórczości codziennej. Odpowiem, iż owszem, krytykuję nadmiar twórczości codziennej, ale w jej banalnym, kiczowatym i często „zadufanym” wydaniu. Twórczość codzienna, będąca wszak atrybutem większości ludzi i ważnym sposobem realizowania dobrego życia, nie musi być jednocześnie polem uprawiania tandety. Zostawmy tandetę mediom, telewizji i portalom internetowym, propagujmy za to wartościową twórczość codzienną w domu, zagrodzie, placówce kultury i fundacji, naprawdę wzbogacającą nasze życie kulturalne i duchowe. W związku z tym:
- twórzmy uważniej,
- twórzmy mniej i wolniej, ale lepiej,
- oceniajmy własne dzieła rzetelnie i bezstronnie, ale stale,
- sortujmy własne wytwory i prezentujmy światu mniej dokonań, ale bardziej wartościowych.
A zatem: uważnie, powoli, w swoim własnym czasie, krytycznie, starannie i lepiej – oto cechy codziennej postawy twórczej, którą tutaj propaguję. Warto je upowszechniać wśród twórców codziennych, bo jak twierdzi w swojej głośnej książce Scott Barry Kaufman, „ludzie o wszystkich możliwych rodzajach umysłu są zdolni osiągnąć nadzwyczajne rzeczy, ale na swój własny sposób, i w swoim własnym czasie”.
Ogromnie ciekawa jestem Waszych refleksji po przeczytaniu tekstu. Czy hasło twórzmy mniej, wolniej, lepiej przemawia do Was jako Czytelników i często twórców również? Jakimi kryteriami kierujecie się wybierając treści dla siebie?
Twój post i zacytowany artykuł wyrażają to, co już dawno widzę, szczególnie w dziedzinie współczesnej muzyki. Odnoszę wrażenie, że twórcy wyznają zasadę „im więcej, tym lepiej”. A to duży błąd. Już dawno pojęcie dzieła, gwiazdy uległo spłyceniu. Kiedyś twórca musiał przez lata pracować na miano artysty, dziś jakoś szybciej się do tego dochodzi, w czym spory udział mają media.
Mamy dużo bylejakości, namiastek, co sugerowałoby tworzenie głównie dla szybkiego pieniądza i pod publiczkę.
Kasiu, ja za to mam niedosyt Twoich postów na blogu. Czekam na każdy nowy z utęsknieniem. Mają one wartościową, przemyślaną treść.
W kwestii muzyki bardzo razi mnie odtwórczość. Większość dzisiejszych utworów to po prostu przeróbki tego, co już było – najczęściej popularnych hitów z lat 80. i 90. Coraz mniej za to indywidualnego stylu, jakiejś własnej kreacji. Najczęściej niestety ci uzdolnieni artyści, którzy mają pomysł na siebie, pozostają w niszy i nie przebijają się do głównego nurtu.
Zgadzam się.
Refleksje zamieszczone w tekście są bardzo trafne. Obecnie sami zalewamy się zewsząd tandetą, w dodatku się tym chwaląc. Przez kilka miesięcy byłam członkinią facebookowej grupy miłośników ogrodów – co drugi post przedstawiał szpetne „ozdoby” z opon albo szmat umoczonych w cemencie, oczywiście z podpisem „moje dzieło”.
Zdecydowanie brakuje nam edukacji artystycznej, brakuje kształtowania gustów ale też umiejętności przyjmowania konstruktywnej krytyki.
Myślę, że minimalizm robi dużo dobrego w kwestii wykluczania tandety z życia codziennego – jeśli wiem, że chcę posiadać jak najmniejszą ilość rzeczy, to dbam, by były praktyczne i piękne. Większość minimalistów stawia na jakość zamiast ilości i widzę w tym drogę ku dobremu.
Część tych tandet bierze się właśnie z minimalizmu. Udajemy sami przed sobą, że niektórym śmieciom możemy dać drugie życie zamiast po prostu je wyrzucić. Stąd się biorą właśnie kwietniki zrobione ze starych opon, wazoniki z popacykowanych farbą butelek lub słoików, jakieś durnostojki z tekturowych rurek od papieru toaletowego, plastikowych talerzyków itp itd. Wiele zajęć praktycznych w szkole (zwłaszcza przed dniem matki, babci itp celują w tego typu zajęciach. Ale ile można udawać, że zachwycamy się koralami z łupin po orzechach, bransoletkami z resztek sznurka.
O nie, nie, nie! :) Nie mogę się zgodzić! To nie minimalizm jest winien, a zero waste, jeśli już. Minimalizm to właśnie pozbywanie się rzeczy niepotrzebnych, a nie dawanie im tzw. drugiego życia na siłę.
Masz rację, ale w większości przypadków minimalizm jest w bardzo ścisłym związku z zero waste dlatego tak się kojarzy
Powiedziałabym raczej, że tak się kojarzy, choć nie jest w ścisłym związku. :) Wręcz przeciwnie, jedyne, co łączy te dwa nurty to fakt, że są to ruchy z założenia antykonsumpcyjne. W zeszłym roku napisałam tekst na temat: https://simplicite.pl/minimalizm-a-zero-waste/.
Super artykuł. Pod tym fragmencie o lampie podpisuję się obiema rękami. :)
z drugiej strony – ludzie ogólnie produkują za dużo śmieci (producenci produkując dużo tanich gadżetów i konsumenci którzy je kupują bo okazja a za chwilę wyrzucają…) i może dobrze że przychodzi refleksja żeby próbować tym niepotrzebnym przedmiotom dać drugie życie. Szczególnie jeśli tym próbom będą towarzyszyć kolejne przemyślenia: czy to jest rzeczywiście ładne i funkcjonalne; a jeśli nie – to może lepiej w przyszłości kupować mniej i nie musieć dawać drugiego życia.
I jeszcze jedno: udawanie że problemu nadmiaru śmieci (tych fizycznych) nie ma jest wg mnie nieco gorsze niż udawanie że podobają nam się bransoletki z resztek sznurka.
Z tym nadawaniem drugiego życia to raczej takie pobożne życzenie.
Normalnie (bez takich zabaw) wyrzuciłoby się „śmieciowe” przedmioty do segregacji – -butelka do szkła, papierową lub plastikowa rurka do odpowiedniego kontenera, a tak to powstaje jakiś potworek (do którego produkcji trzeba było na dodatek dokupić klej i/lub jakąś farbę, który na pewno powędrują za jakiś czas do śmieci ZMIESZANYCH!!
Marta, podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisałaś!
Zgadzam się z tezami dr Szmidta. Obserwuję jeszcze jedno zjawisko, o którym jest napomknienie w tekście: otóż coraz częściej zdarza się, że recenzje produktów, książek itp. pochodzą z internetowych komentarzy i blogów, gdzie przecież opublikować można wszystko. Świadczy to o dewaluacji nie tylko samych wytworów twórczych, ale również ich krytyki. Natomiast do treści na Twoim blogu, Kasiu, zawsze powracam z przyjemnością, a lekki niedosyt jest tu czymś jak najbardziej pozytywnym.
Prof. Szmidt z pewnością w wielu kwestiach trafia w punkt, ale nie rozumiem do końca czemu fakt publikowania recenzji na blogach świadczy o dewaluacji wytworów czy samej krytyki… Co masz na myśli?
Sądzę, że Joanna ma na myśli fakt, że coraz częściej np na odwrocie książki pojawiają się „recenzje” z popularnych serwisów, napisane przez postronnych czytelników, często laików. Osobiście lubię przed zakupem książki poczytać tego typu opinie, łatwo znaleźć ich mnóstwo po prostu wpisując w wyszukiwarkę interesująca nas frazę, ale zgadzam się (o ile dobrze odczytałam sens wypowiedzi), że zamieszczanie komentarza z forum jako recenzji jest dewaluacją krytyki. Moim zdaniem wspomniana okładka książki jest raczej miejscem na rzeczowy komentarz osoby, która ma warsztat i wiedzę na dany temat, zapracowała sobie na opinię, której można zaufać, dzięki temu mamy szansę na miarodajną ocenę.
Rozumiem, ale chyba zbyt dobrze wiem od zaplecza jak wygląda sporządzanie takich recenzji okładkowych. Powiedzmy, że często to wymiana przysług. :) W takiej sytuacji chyba wolę oprzeć się na recenzji blogera, którego poleceniom czy opiniom ufam.
Chodziło mi o to, o czym mówi Marta. Poza tym takie opinie/recenzje są często anonimowe (podpisane jedynie nickiem), więc mało wiarygodne.
Joanno, rozumiem. Powiem Ci, że sama miałam tę rozkminkę, gdy z moją redaktorką przygotowywałyśmy recenzje na wyklejkę książki. Tylko, że mój tok myślenia był właśnie odwrotny :)) – pomyślałam sobie, że właśnie super, gdyby dla odmiany w książce była recenzja takiego „zwykłego” człowieka – czytelnika.
Bardzo dobry tekst! Dlatego ja właśnie od samego początku blogowania postawiłam przed sobą ściśle określone minimalistyczne cele:
1. Piszę tylko na JEDEN określony temat czyli jak przestać się martwić (i odnaleźć spokój ducha)
2. Publikuję tylko JEDEN tekst tygodniowo
3. Spośród wielu napisanych tekstów wybieram JEDEN, który według mnie jest najlepszy i przed ostateczną publikacją przez dłuższy czas jeszcze go dopracowuję. I tych zasad trzymam się od roku.
Jest to wyzwanie jakie rzuciłam bylejakości w blogerskim świecie. A przy okazji mam nadzieję pomóc ludziom, którzy się zamartwiają, jako i ja się kiedyś zamartwiałam ;)
Znam osoby, które na Instagramie chwalą się kolejnymi upieczonymi ciasteczkami lub odwiedzinami u babci. Czemu to ma służyć???? Lubię na tym portalu i blogach pisać o czymś sensownym, głębokim i wartościowym, żeby się ubogacić.
Miało byc „czytać”
A czy wszystko musi czemus sluzyc? A moze sluzy to wylacznie radosci tej jednej osoby, a Tobie nie musi? A moze dla kogos wlasnie wizyta u babci jest sensowna, gleboka i wartosciowa? Masz wolnosc wyboru, co sledzisz. Daj innym wolnosc wyboru, co udostepnic na swoim wlasnym profilu. Ubogac sie zyczliwoscia i wyrozumialoscia.
no ale właśnie tekst jest o tym, żeby si zastanowi co puszczamy w świat, żeby nie robi tego bezrefleksyjnie i bezkrytycznie. Jak dla tej osoby tak ważna jest wizyta u babci, to przecież może mieć z niej mnóstwo zdjęć na własnym komputerze.
Mnie ucieszyło jeszcze coś w tym tekście: w końcu jakiś autorytet napisał, że nie każda twórczość jest dobra i ciągłe to chwalenie kogoś za same starania, a nie efekty nie jest wcale ok. Ostatnio trafiłam na profil na fb osoby która uczy w szkole i ma (moim zdaniem) szkodliwe podejście „każdemu po równo”, że czerwone paski są złe, no bo jak się czuje uczeń, który go nie ma, przecież to dyskryminacja i początek kompleksów, a nie każdy rodzi się utalentowany i trzeba doceniać Pracę a nie efekt końcowy. No i rosną później rzesze ludzi przekonanych o swojej zajebistości (PRZEPRASZAM).
Iwono, to ja chyba trochę inaczej zrozumiałam przesłanie tekstu… Osobiście widzę tu dużo chęci chwalenia za starania, ale i przekazywania konstruktywnej krytyki, żeby twórca mógł wzrastać w swojej twórczości. Myślę, że to dalekie jest od „dawania ocen za twórczość”.
dobrze zrozumiałam. Należy być twórczym, głównie dla siebie, bo to rozwija, i należy być krytycznym, głównie wobec siebie, żeby się rozwijać. I ja się z tym zgadzam.
Nie zgadzam się na wychowywanie i nauczanie dzieci bezstresowo, bez żadnej krytyki, bez złego zdania, bez ocen, bez „możesz wszystko, jesteś śliczna zdolna, taka najlepsza”
Rozumiem! :)
Spokój Ducha fajnie, że napisałaś ten komentarz. Dzięki temu poznałam Twojego bloga i chyba zostanę na dłużej…
SutyKatka, cieszę się i zapraszam :)
No nie przeczytam pełnej wersji – bo się wypisałem ze wszystkich newsletterów właśnie dlatego że mi narastało treści do czytania, a newslettery uważam akurat za niekonieczne ;) Może to samo powinienem zrobić z niektórymi blogami, bo czy naprawdę muszę czytać wszystko co kiedyś mi się spodobało…
A u Ciebie bardzo cenię to właśnie, że wpisy nie są taśmowo tylko rzadziej :)
Co do twórczości i „twórczości”, hmm… oczywiście jest racja w tym tekście ale czasami jest bardzo trudno ocenić swoje dzieła. Z resztą mnie nie przeszkadza to, że ludzie dzielą się wszystkim, mnie przeszkadza że ja narzuciłem sobie odbierać za dużo treści, jak ten Twój znajomy – gdzie te czasy gdzie szedłem do biblioteki i wybierałem książkę z półki bo nie miałem co czytać… teraz nie ma czegoś takiego jak „nie mam co czytać” – zawsze mam tą stertę lub cały folder na dysku… a myślę, że sprawiłoby mi dużo radości znów pójść do biblioteki i po prostu coś wybrać… ale przecież nie będę sobie dokładał do tych kilkudziesięciu do przeczytania. Z tworzeniem mam z resztą to samo – bardzo lubię tworzyć ale lista „do stworzenia” też mi tylko pęcznieje ;) Jak się od tego uwolnić? Jak „chcieć mniej” czytać, pisać, tworzyć?
Mogę Ci napisać z własnego doświadczenia. Między innymi po to służy ćwiczenie koło życia. Można z niego wywnioskować (jest to uproszczone, naturalnie) jakie sfery życia są dla nas najważniejsze i podjąć świadomą decyzję o przekierowaniu tam energii i czasu. Jeśli np. zostaje mi godzina dziennie na czytanie to po prostu poświęcam ją na najlepszą wg mnie w danej chwili treść, a z reszty świadomie rezygnuję. Mam wybór, to moja świadoma decyzja. Ot, cała tajemnica. :)
Hej,
Miałam podobnie z tymi newsletterami. Wypisałam się ze wszystkich kiedy zorientowałam się że np. newslettery od blogerów zawierają głównie przypominajki o wpisach na blogach, albo konkursy w których nigdy nie biorę udziału; newslettery firm odzieżowych to już w ogóle nic wartego uwagi. Więc też nie przeczytam całego artykułu. I wygląda na to, że spokojnie będę z tym żyć dalej. :)
Ja na bieżąco odchudzam moje media społecznościowe z treści które mnie nie interesują, czasem siadam do większej czystki.
Ale również mam podobny problem z książkami, gigantyczna lista książek do przeczytania to jest moje FOMO.
Kiedyś na blogu opisywana była metoda, polegająca na uporczywym pytaniu się „po co?”. Wydaje mi się, że jej opis pojawił w poście dotyczącym zakupów w Internecie, ale może być stosowana do wszystkiego czego pragniemy. Może po 7,8,9… po co, odkryjesz, że chęć nadążenia za wszystkimi informacjami wynika z głębszych potrzeb uznania, szacunku, poczucia wstydu czy utraty bezpieczeństwa. To są dużo trudniejsze kwestie do przepracowania i zaakceptowania… ale jeśli chciałabyś to zmienić, może warto zrobić taki eksperyment. Pozdrawiam serdecznie!
To ja podpowiem, że tutaj: https://simplicite.pl/jak-przestac-kupowac-w-internecie-pierwszy-w-polsce-poradnik-niekupowania/. Metoda nazywa się 5 WHY czyli 5 DLACZEGO – bardzo uniwersalna! :)
Dzięki wszystkim za podpowiedzi :)
Faktycznie to jest chyba we mnie jakiś lęk przed tym że coś mnie ominie…
Zalew informacji, w tym większości niskiej jakości jest ogromny i trudno z tego wybrać coś dla siebie. Selekcja wymaga czasu i pracy. Jak nic nie było, zdobywanie czegokolwiek wymagało czasu i pracy. Tak sobie myślę, że generalnie pozyskanie wartościowych treści, dobrej książki, ciekawego spektaklu wymaga wysiłku z naszej strony.
Co do artykułu Pana Profesora, który uczy kreatywności na codzień. Te prezenty od studentów to może po prostu znak, że zrozumieli, przyswoili myśl przewodnią. Niekoniecznie znak, że czują się jak gwiazdy estrady. Nie rozumiem co jest złego w prezentowaniu swoich kreacji, to leży w naszej naturze, wystarczy spojrzeć na dzieci. Osobiście wolę jak ludzie w ogóle mają potrzebę tworzenia, nawet jeśli brak im talentu. Taki człowiek zawsze jest ciekawszy od kogoś kto nie robi nic. A często takie małe potworki są punktem wyjścia do dalszego rozwoju, albo przenoszenia kreatywności na inne dziedziny.
Magda, zgadzam się i myślę, że Pan Profesor również, że tworzenie samo w sobie jest ogromnie ważne i należy do niego zachęcać. Niemniej jednak ważna jest autorefleksja co do jakości tego tworu. Może czasami warto na dłużej zanurzyć się w pracy twórczej i poczekać z pokazywaniem efektów całemu światu? Dać sobie czas na doskonalenie warsztatu?
Byłoby nudno…i smutno jakby wszyscy byli tacy poukładani i rozsądni. Psychologia straciłaby rację bytu…
Tak poważnie to podejście Pana Profesora wydaje mi się zbyt poważne. Osób z tzw. ” parciem” autorefleksja raczej nie powstrzyma, za to wciśnie w kąt przeciętnego człowieka, który chce swoje ” ciastka życia” pokazać znajomym.
Dzieci zawsze prezentują swoje prace. To reakcja otoczenia determinuje co stanie się dalej. Z mojego doświadczenia wynika, że nawet kiepskie dzieło zasługuje na wiadro pochwał i pare konstruktywnych uwag na przyszłość. Intuicyjnie wydaje mi się, że z dorosłymi jest podobnie.
Czy więcej refleksji naprawdę od razu oznacza nudno i rozsądnie? To prawda, że dzieci prezentują swoje prace, najczęściej rodzicom, rodzinie czy przyjaciołom? Może tutaj powinniśmy się uczyć od dzieci i zawęzić krąg odbiorców, zwłaszcza w erze internetu? :)
Dobrze, ale np. Ty też czasem pokazujesz swoje prace malarskie, te zrobione naturalnymi pigmentami, ugotowane porcje jedzenia. Dlaczego? Jaką masz motywację? To nie jest atak, bo lubię Twojego bloga, insta, dlatego tu jestem. Oglądam mało i tylko to co wydaje mi się ciekawe, nie oglądam tego czego nie chcę, może dlatego mam pozytywne podejście do twórczości w czasach Internetu .
Moim zdaniem dopóki nie skonfrontujemy się ze światem możemy nawet nie mieć świadomości, że nasze wytwory, wiedza itd. są marnej jakości.
Absolutnie nie odbieram tego za atak, bardzo lubię polemikę. :) Wracając do Twojego pytania – ja też wciąż mam wątpliwości! Właśnie przy tym jedzeniu czy w sumie każdej innej treści. :) I super, że napisałaś o malowaniu pigmentami, bo to dla mnie fajny przykład. Maluję od bardzo, bardzo dawna. Nie ciągle, zrywami, ale malowanie mi towarzyszy, a w tym roku to jest bodajże pierwszy raz (może drugi), gdy pokazałam swoje prace, bo uznałam, że malowanie naturalnymi pigmentami może być ciekawe (nie widziałam wielu tego typu treści). Tylko, że ja po prostu napisałam o tym jeden post, gdzie skupiłam się na podpowiedziach dotyczących samych pigmentów, nie swoich pracach stricte. Nie wystawiłam też na sprzedaż obrazów, nie zorganizowałam sobie wystawy, ani nie napisałam e-booka na temat malarstwa intuicyjnego. I wydaje mi się, że to o ten balans chodzi panu profesorowi, przynajmniej ja tak to odbieram.
Hej
a ja mam jeszcze całkiem inne pytanie.
mieszkają z Tobą jeszcze oba pieski? Tego starszego dawno nie widziałem na zdjęciach i stąd moje może dziwne pytanie, pozdrawiam 😊
Oba moje pieski mają się świetnie, dziękuję!
Odważny wpis, którego potrzebowałam. Teraz każdy wydaje książki, e-booki, poradniki i uczy jak żyć. Rozumiem motywację, ale czuję… nadmiar.
Jagoda, nawet nie wiesz jak mocno się z Tobą zgadzam. Przyznaję, że trochę z przerażeniem obserwuję to, co się dzieje. Wiem naturalnie, że popyt kształtuje podaż i nie mnie oceniać wartość poszczególnych wytworów, ale najbardziej martwi mnie brak odpowiedzialności w kontekście treści, które powstają. Przykładowo, gdy zajęłam się praktykowaniem uważności, najpierw poświęciłam 2 lata na praktykę własną i kursy, a dopiero za kolejny rok zamierzam jakkolwiek przekazywać tę wiedzę dalej. Dlatego, gdy widzę jak teraz co trzecia blogerka wydaje książkę czy ebooka o „uważności” wypełnioną banałami – nie wiem czy śmiać się czy płakać.
Katarzyno trochę sama sobie zaprzeczasz. Z jednej strony „nie mnie oceniać wartości poszczególnych wytworów”, a z drugiej „co trzecia blogerka wydaje książkę czy e-booka o uważności wypełnioną banałami”.”Banały” to jednak określenie mocno oceniające. Tak sie składa, że wiem, o której blogerce piszesz („uważność” jest w tytule książki) , chociaż na pewno stwierdzisz, że nikogo konkretnego nie miałaś na myśli. Jaki czynnik decyduje, że ktoś może napisać książkę? Szkolenia, kursy, własne doświadczenia? A ile szkoleń Ty odbyłaś zanim stworzyłaś (i sprzedajesz) kurs „Szafa minimalistki”?
Odpowiem po kolei i bardzo się cieszę, że o to pytasz. :) Kurs nie jest jeszcze gotowy i jeszcze go nie sprzedaję. Zaczęłam się do niego przymierzać ze 3-4 lata temu i właśnie wtedy uświadomiłam sobie jak wiele jeszcze nie wiem. Dlatego ostatnie lata poświęciłam właśnie na robienie kursów, szkoleń, czytanie ogromu literatury, pracy z kilkorgiem osób na zapleczu, żeby dać faktyczną wartość, gdy już zdecyduję się wypuścić kurs.
Swoją książkę o minimalizmie poprzedziłam rocznym researchem i była na bieżąco konsultowana przez psychologa.
Domyślam się kogo masz na myśli, ale takich ebooków o uważności w promowanych reklamach wyświetliły mi się ostatnio cztery w jednym czasie, bo temat ewidentnie stał się nośny. Mam przyjemność od roku uczyć się o nauczycieli uważności z 20-30 letnim stażem, widzę jak wiele nie wiem i ile pracy i praktyki potrzeba, żeby móc uczyć innych, dlatego moja ocena jest tak zdecydowana w tym konkretnym przypadku.
Dziewczyny, na pewno znacie taką książkę jak „Cud uważnosci” T.Nath Hanha.. Nie wiem, czy do tego, co ten wspaniały nauczyciel buddyzmu napisał, można jeszcze coś dodać. …Ja miałabym ogromny problem, żeby pisać na temat czegoś, co już tak wybitnie omówiono w innej książce.Co myślicie dziewczyny?pozdrawiam
Ja mam wrażenie, że żyjemy w jakichś czasach bylejakości. Że coraz bardziej idziemy w ilość, a jakość gdzieś została zapomniana.
A ja widzę tu tylko coraz większy samozachwyt autorki, która przyznaje sobie prawo do oceniania innych. A może inni lubią nadmiar, kwietniki z opon, itd.?
Dzisiejszy artykuł wywołał u mnie niesmak. niestety
Marto, nie bardzo rozumiem do czego się odnosisz. W tekście nie ma mowy o kwietnikach z opon i jest on też nie mojego autorstwa, a pana prof. Szmidta.
Kwietniki z opon wystąpiły w komentarzach, a odnoszę się do ogólnego wrażenia jakie mam. Czytam Twojego bloga od wielu lat.
Rozumiem. Czyli uważasz, że tekst nie mojego autorstwa świadczy o moim samozachwycie i przyznaję sobie nim prawo do oceniania innych? Pomimo następującej uwagi: ” Jestem też coraz bardziej krytyczna i selektywna wobec cudzej, a nade wszystko własnej „twórczości”? Nie zrozum mnie źle proszę, rozumiem, że masz taką opinię, a nie inną, nie bardzo rozumiem tylko skąd ona wynika…
A tak samo jak Ty mam prawo do opinii, że nie podobają mi się kwietniki z opon, bo to nie moja estetyka.
O kwietnikach napisałam ja (ta druga Marta). Ładne czy nieładne to jedna sprawa a druga to, że powinny być zutylizowane a nie leżeć ( z ziemią w środku) w słońcu powoli się rozkładać i wydzielać jakieś podejrzane substancje do powietrza. Poza tym w zaciszu ogródka, za wysokim żywopłotem można sobie trzymać okropieństwa jakie się tylko chce. Ale jeżeli jest to ogólno-dostępny skwerek albo jakieś bardzo wyeksponowane miejsce to lepiej z tego zrezygnować.
Według mnie to byl dobry argument przeciw dawaniu drugiego życia ( nie zbyt urzekające jak dla mnie doniczki z opon). Warto dać przyzwolenie na wypowiadanie się każdej ze stron. Plusy i minusy. Bo potem człowiek ma do siebie pretensje że jest mało kreatywny. A się okazuje że wyrzucenie słoika do szkła jest dość dobrym rozwiązaniem niż go nakrapianie farba. Choć ja słoiki oddaje na olx. Trochę się zachłysnęliśmy zero waste.
O „wytworach” materialnych, szczerze polecam książkę Olgi Drendy pt „Wyroby”. Bardzo ciekawie przedstawiony punkt widzenia i mi sporo dała do myślenia na temat choćby tych ikonicznych łabędzi z opon. Bo czy mamy prawo potępiać człowieka czującego potrzebę ekspresji tworzenia, któremu jednocześnie brakuje zdolności / warsztatu? Wiem co mówię, sama tak mam, chciałabym tworzyć , od lat oczyma wyobraźni widzę piękne rzeczy, ale probuje, no i nie wychodzi :( I jakbym się starała to czuje się jak spacerowicz którego wciąż i wciąż mijają niezwykle utalentowani a on ciągle drobi poboczem i pomimo ogromnego wkładu pracy własnej to nawet nie widzi peletonu. A stosik „wytworów” rośnie w szafie. I pytanie kiedy należy se dać spokój? Bo twórczość której nie skonfrontujesz z jakąś widownia jakby nie istniała. A internet sam koryguje bo np. moja twórczośc widowni praktycznie nie ma, oprócz garstki znajomych i nieco branzowych. I czy to oznacza że muszę zrezygnować z publikowania tego co uznam za ciekawe lub ładne, pomimo że zdaje sobie sprawę że nie jest wybitne i nigdy takie nie będzie? I że mieści się raczej w kategorii kicz i tandeta? Dla mnie to ważne, jeden miły komentarz często daje mi pozytywnego kopa do dalszej pracy. Ale może powinnam przestać, nawet przy niewielkim „zasięgu”? To są tematy znacznie trudniejsze niż sprowadzanie do narzekania że „panie teraz to kicz tylko i za dużo wszystkiego”. Przecież w sumie nikt do oglądania czy słuchania nie zmusza, nie jest trudno wyselekcjonować sobie treści. I dlaczego niby problemem jest w artykule głównie zalew szeroko pojętej twórczości? Ona przecież przynajmniej wymaga pewnego wysiłku. A z tego co obserwuję to najszerszą publike (i zasięgi) mają rzeczy które właściwie nic specjalnego nie reprezentują i to tego typu konta są najliczniejsze i nierzadko jakby sklonowane.
Pozdrawiam
Miałam podobne odczucia czytając post i komentarze.
Dzięki za polecenie, sięgnę przy okazji! Dominika, masz wiele racji bez wątpienia, ale z dwoma kwestiami bym polemizowała. Pierwsza to że „twórczość której nie skonfrontujesz z jakąś widownia jakby nie istniała”. Dlaczego? Czy sam akt tworzenia nie jest super sam w sobie? Droczę się trochę, bo sama wiem jak dużego kopa daje emocja i odbiór po stronie Czytelnika, ale coraz częściej piszę do szuflady i to też jest wartość. A przy okazji dużo się uczę. Druga sprawa to że „nie jest trudno wyselekcjonować sobie treści”. Kurczę, wydaje mi się, że właśnie bardzo trudno! Obecnie chyba tylko wartościowe polecenia sprawiają, że mogę dotrzeć do czegoś rzeczywiście wartościowego. Oczywiście mam swoje sprawdzone źródła treści, ale zawężanie się tylko do nich sprawia, że coś innego, a dobrego może łatwo umknąć. Trudna sprawa.
Na koniec napisałaś coś bardzo trafnego, ważnego i dla mnie smutnego jednocześnie, że ” najszerszą publike (i zasięgi) mają rzeczy które właściwie nic specjalnego nie reprezentują i to tego typu konta są najliczniejsze i nierzadko jakby sklonowane”. Też to widzę i zadaję sobie pytanie wtedy, po której stronie barykady chcę stać. Odpowiedź nie jest wcale taka łatwa i oczywista…
Apropos polemiki o tym że nie potrzeba publiki :) To ja może wyjaśnię na swoim własnym przykładzie. Jeśli czymś się interesuje i jestem wkręcona to miewam taka potrzebę żeby sobie nie tylko siedzieć cichutko i dłubać ale też móc pogadać o tym z kimś innym, kto podziela świra, ponarzekać ze coś nie wychodzi, zrobić burze mózgów, pochwalić się przełomem itp. Przy tak niszowym temacie jak mój, nie ma szans na to w najbliższym otoczeniu, ani nawet tym trochę dalszym, bo przecie ja widzę ten pusty wyraz twarzy, gdy pada z mojej strony hasło „tkactwo” i nagle ludzie wyłączają mózg, bo ich to kompletnie nie interesuje, po prostu nie chcą nic na ten temat wiedzieć, męczą się jeśli są uprzejmi. A potem unikają jak mogą. I tu wkracza cały na biało internet, gdzie można nawet w tak niszowych tematach znaleźć chętnych do rozmowy czy wymiany doświadczeń. I teraz nie rozumiem do końca ludzi którzy najpierw dołączają do grupy pasjonackiej, której treści w sumie w ogóle ich nie interesują, a potem narzekają ze im się w feedzie pojawiają te tematy i coza syf w tym necie, nie idzie ogarnąć. Osobiście po prostu opuszczam miejsca które z różnych względów przestały mnie interesować, nie pasuje mi treść, forma itp, i tłukę tak długo niepasujące treści aż algorytmy zrozumieją ze ich nie chcę. Z obserwacji widzę że ludzie tak nie robią, jakby nie zdawali se sprawy że ten śmietnik najlepiej ogarniać na bieżąco zanim cie przywali na amen. Inna sprawa że to jest ta kultura nadmiaru, ciągle widzimy przekaz że możesz więcej i więcej, możesz być jeszcze lepsza wersja siebie, samorealizacja ponad wszystko itd. A potem przychodzi moment kiedy zdajesz sobie sprawę że to wszystko to tylko kołomyja i tak naprawdę nie dosyć że się wcale nie rozwijasz to jeszcze nie masz chwili na refleksje i zatrzymanie się. Jakieś dwa lata temu zaczęłam obserwować kilka kont wnętrzarskich bo byłam na etapie urządzania kuchni i chciałam podpatrzeć jakieś rozwiązania czy pomysły. Dwa lata później, moja kuchnia już dawno działa, czasem coś tam dodam, coś poprawię ale ogólnie mam status quo i jestem zadowolona. A te konta które wtedy zapisałam nadal wrzucają tony fotek ze zmienionym wazonikiem czy podobna pierdołą, odpakowuja kolejne paczki z upominkami od sklepów i opisują rozterki w wyborze koloru kubków. Czy to jest twórczość? Moim zdaniem nie bardzo. Czy to potępiam? Zdecydowanie nie, to nie moje życie i nie moje wybory, zawsze mogę kliknąć unfollow. Niemniej widzę że jestem w mniejszości bo obserwujących przybywa a spirala się nakręca. Podobnie jest na kontach modowych czy lajfstajl 😉 I osobiście w takich miejscach bym widziała ten nadmiar z artykułu, a nie tam gdzie podaje, w poezji, muzyce, tylko właśnie w takiej twórczości nie twórczości, polegającej głównie na konsumowaniu coraz to nowszych dóbr i pokazywaniu ich w sposób clickbaitowy 🤔 No ale to takie moje luźne przemyślenia, mam nadzieję że w miarę jasno się wyraziłam. Bo nikogo nie zamierzam potępiać ani obrażać, ciekawi mnie zjawisko i fenomen treści-bez-treści i formy-kopiuj-wklej
Tak na koniec jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy – możesz być świetnym specjalistą w swojej dziedzinie czy niszy i robić niesamowite rzeczy, tworzyć pełne wartości treści, ale internetowa społeczność narzuca z góry pewna formę i estetykę. I jeśli nie zastosujesz się do tych standardów to cokolwiek byś nie stworzył to nie ma żadnej szansy się przebić nawet do niszowej publiczności. Bo widać tylko to co „estetyczne” i w aktualnym kanonie. Czyli najczęściej formę bez treści, bo treść to jednak spory wysiłek i nie da się utrzymać klikalności przy tempie pracy rzemieslnika lub artysty.
@Dominika
Nie przejmuj się, twórz jak potrafisz i dziel się tym :) „za dużo” może być chyba tylko tym, którym szkoda czasu na przebrnięcie przez materiały które ich nie interesują, bo wydają im się za słabe – ale no cóż, takie jest życie. Tak jak napisałem w komentarzu gdzieś wyżej – mnie na przykład w ogóle nie przeszkadza to że ludzie tworzą dużo nawet byle czego – to moja w tym głowa żeby to przesiać i konsumować to, co wydaje mi się wartościowe (ja się zgadzam z Tobą, że to nie jest takie trudne). Dlatego ja bardziej uważam, że problem jest w konsumencie a nie w twórcy.
No właśnie rozpisałam się trochę powyżej. I oprócz problemu w konsumencie dodałabym też problem w algorytmach które trenują konsumenta podsuwając mu papkę. Ale tu wchodzimy na śliski teren monetyzacji tego co publikujemy, klikalności, zasięgów itp. A w tym przodują raczej że się tak wyrażę „pustaki” czyli publikacje typowo konsumpcyjno sponsorskie a nie typowo twórcze.
Wow, Dominika! Piszesz może bloga? Z chęcią bym poczytała… ;)
Zgadzam się w 100% z tym, co pisze Profesor. Jest tego wszystkiego w Sieci za dużo i bardzo słabej jakości. A najgorsze jest to, że z czasem zatracamy umiejętność racjonalnej oceny tego, co czytamy. Po jakimś czasie już nie wiemy co jest dobre i wartościowe, a co nie.
Bardzo ciekawy jest ten artykuł. I na pewno dużo zmienia – w czasie czytania miałam odruch buntu, takiego „ale jak to?”, a po chwili zastanowienia jednak przyznaję rację :D Dziękuję Ci za niego! Będę miała nad czym myśleć.
Zgadzam się z tym artykułem w 1000%, mam wrażenie że treści w Internecie wyrastają jak grzyby po deszczu, i jak się tak dokładnie temu przyjrzeć to nie specjalnie dużo wnoszą one do naszego życia. Poza tym mam wrażenie że uzależniamy się w większości od tych treści i ciężko jest nam wrócić do normalności – nawet pomimo ich bylejakości
Ten artykuł chyba nie jest dla mnie… Dorastałam, słysząc częstą krytykę zarówno treści, jakie konsumuję, jak i dzieł artystycznych, które wykonuję. To spowodowało, że teraz wkurzam się mocno na oceniające stwierdzenia, że coś jest „tandetą” albo „kiczem” (oba słowa użyte w artykule), zwłaszcza że nie ma sposobu obiektywnego zbadania, kiedy kończy się kicz, a zaczyna Sztuka przez duże S. Sama mam jakiś tam gust, pod który dobieram treści, które obserwuję w internecie, i nie przeszkadza mi, jeśli ktoś wrzuca zdjęcia kwietników z opon (to już będzie chyba symbol całej dyskusji, chociaż nawet nie pojawił się w artykule, tylko w komentarzu :D), tylko po prostu nie wchodzę w miejsca, gdzie te kwietniki widać.
Z drugiej strony, część internetu to tak samo wspólna przestrzeń, jak ulica (np. fora internetowe i grupy na FB), a na pewno wolałabym żyć w przyjemnym dla mnie otoczeniu, również pod względem estetycznym. Nie mam na to dobrej odpowiedzi.
Ciekawy tekst. Tak mnie nastraja do większej powściągliwości w pokazywaniu swoich wytworów. Miałam marzenie wydać książkę, ale chyba będę raczej nadal pisać do szuflady, czy raczej folderu.
Niech Pan Profesor wybaczy, ale to „iżowanie” mnie drażni. Słownik poprawnej polszczyzny: „iż” jest nadużywane; można stosować, gdy w jednym zdaniu „że” byłoby dwukrotnie. Poza tym jego używanie „jest manieryczne i pretensjonalne”.
Bardzo ciekawy artykuł – zgadzam się w 100%. Internetowa twórczość często powoduje ból głowy – ilość ekspertów od wszystkiego mnie przeraża. Chociaż gorsze jest chyba ślepa wiara i brak rozsądku grona obserwującycg bo gdyby nie było popytu na takie produkty, to nie pojawiałyby się jak grzyby po deszczu. Najprostszym przykładem są dla mnie e-booki jedzeniowe – większość przepisów nie jest specjalnie odkrywczych, często zamieniany jest jeden składnik a ilość kupujących (przynajmniej ta prezentowana przez twórców) powoduje u mnie szok. Bo znaczy to że większość tych fanek nie potrafi posługiwać się wyszukiwarką google :) Nie uderzam w nikogo konkretnego bo takich e-booków jest masa i zwykle kosztują 39zł Problem przyjmowania krytyki to inna para kaloszy – teraz każda uwagę modnie nazwać hejtem a fanclub danego twórcy jest gotowy taką osobę zmieszać z błotem. W tym wszystkim naprawdę dużo wysiłku kosztuje wyłuskanie wartościowych treści. Na szczęście Twój blog Kasiu oraz książką są doskonałym przykładem na to, że da się.
Zgadzam się w 100% z Twoim wpisem. Ja też kiedyś miałam swoją przygodę z prowadzeniem bloga. Na początku wydawało mi się, że powinnam nieustannie publikować. Wymagało to ode mnie coraz więcej czasu, a moje życie prywatne, obowiązki, czas dla dzieci, wszystko schodziło na boczny tor. Dopiero dzieci uświadomiły mi jak bardzo w tym tkwię i że trzeba coś zmienić, bo świat nie kręci się wyłącznie w okół internetu :-)
Fajny artykuł. Warto i w tej sferze się motywować odnośnie wzmożonego apetytu na treści książkowe, blogowe, youtubowe. Czasem wystarczy refleksja czy zastosowanie tego co już wiemy
Ja staram się często przystawać i weryfikować czy nie za dużo treści „obserwuję” czy jej za dużo nie ma w poczekalni.
Tekst przyszedł w idealnym momencie, w którym go potrzebowałam! Powiedzmy, że jestem po stronie „twórcy „, założyłam konto na IG w celu pomocy sobie i innym osobom, jak nauczyć się odpuszczać i relaksować bez wyrzutów sumienia. Zgłębiając temat samego IG i algorytmów, okazało się, że najlepiej jak będę publikować codziennie, stories, nowe zdjęcia na feedzie i najlepiej być ciągle online i w kontakcie z obserwatorami.
Myśl, że codziennie powinnam coś wrzucić, najlepiej 100% merytoryki, bo przecież nie chce karmić innych „śmieciami”, tak bardzo mnie przytoczyła, że straciłam chęci, zapał i wene do pomysłu, który tak we mnie kielkowal i odważyłam się go rozpocząć.
Po przeczytaniu tekstu jestem pewna, że trzeba bardziej ufać swojej intuicji. Czułam, że nie jesyem w stanie dać innym super merytorycznych treści każdego dnia i że powinnam publikować wtedy, kiedy czuję że to naprawdę ma sens i przyniesie wartość. I wiecie co? Tak właśnie będę robić, mimo, że to dalekie od dzisiejszy praktyk w sieci;)
Ja bym powiedziała, że problemem treści w Internecie jest to, że wiele osób pisze o tematach o których nie ma pojęcia, a wręcz zmienia tylko słowa z treści znalezionych w innych miejscach. Dość dużo czytam blogów, stron itd gdzie autorzy chcą być na siłę najlepsi we wszystkim i w wielu przypadkach im to nie wychodzi. Nie często spotykam blogi takie jak Twój gdzie czuje się naturalność pisania i faktycznie Twoje opinie na tematy które poruszasz.