Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

5 najlepszych zakupów ostatniego roku

Zbliżająca końcówka roku bardziej skłania mnie do podsumowań, niż do planowania kolejnych rzeczy (w tym względzie wrzesień jest moim nowym rokiem). Tradycyjnie, w styczniu pojawi się moje zestawienie wydatków ubraniowych, pomyślałam jednak, że chciałabym Wam też napisać o innych, bardzo udanych tegorocznych zakupach. Jak zobaczycie, nie wszystkie są stricte materialne.

 

1. Kurs Mindfulness Based Stress Reduction (MBSR)

 

 

W sierpniu pisałam Wam, że zaczynam stacjonarny kurs MBSR. Jest to chyba obecnie najpopularniejszy na świecie program rozwoju uważności, stworzony przez Jona Kabat-Zinna, neurobiologa z University of Massachusetts w USA. Więcej o samym kursie i o tym, dlaczego zdecydowałam się na udział, pisałam już w tym tekście. Obiecałam opowiedzieć o swoich wrażeniach po zakończeniu kursu. Oto one.

 

Jestem absolutnie zachwycona! To zdanie brzmi bardzo entuzjastycznie, gdy w praktyce moje odczucia są bliższe poczuciu, że po prostu wreszcie trafiłam tam, gdzie moje miejsce. Rozpoczynając kurs postanowiłam zaufać procesowi, choć to nie było moje pierwsze doświadczenie medytacyjne. Warto. Od zakończenia minęło już trochę czasu i ogromnie trudno mi w kilku prostych zdaniach, wiecie tak prosto i sprzedażowo opisać, co dał mi ten kurs. Po pierwsze, nazwa mówi o tym, że jest to narzędzie, które pomaga zniwelować stres. To prawda. Wybrzmiewało to wyraźnie w opiniach pozostałych członków mojej grupy. Na pierwszym spotkaniu zobaczyłam niezwykle spięte, ogromnie zestresowane osoby. Na ostatnim łagodność widać było w ich oczach, w ciele, gdy mówiły o nowo-odkrytym spokoju.

 

Ja nie szłam na kurs jako najbardziej zestresowana osoba, ale pozwolił mi z kolei na coś jeszcze innego – dużo mocniej otworzyłam się na siebie i swoje potrzeby. Nauczyłam się dużo sprawniej słuchać swojego ciała. Poczułam sercem (a nie tylko rozumem) czym jest samowspółczucie. Wciąż uczę się tej łagodności, głównie wobec samej siebie. Otworzyłam się też na swoją intuicję, którą mam niezwykle silną, ale i często zamykam ją w klatce, gdy nie podobają mi się jej podpowiedzi. Najważniejsze jednak, poproszę fanfary, uporałam z ruminacją! W sumie, bardziej prawidłowo brzmiałoby – otrzymałam doskonałe narzędzie do uporania się z ruminacją. Bo medytacja to nie jest coś, co jest dane raz na zawsze, a wymaga regularnej praktyki. Gdy jednak się do tego zobowiążemy – dzieje się magia.

 

Jak wspomniałam, na kursie poczułam mocno, że to moje miejsce. Niewykluczone, że kiedyś na kurs MBSR będziecie mogli przyjść… do mnie. :) Pożyjemy, zobaczymy. :)

 


EDIT

Minęło kilka lat i mogę śmiało powiedzieć, że medytacja mindfulness wsparła mnie w najtrudniejszych momentach mojego życia. Niedługo też po ukończeniu kursu MBSR zdecydowałam się wejść na ścieżkę nauczycielską. Wzięłam udział w rocznym programie Mindfulness Practice Training (Program Praktyki Formalnej) oraz kończę półtoraroczne studium nauczycielskie. W tej chwili jestem już trenerką kursów MBSR w procesie certyfikacji i mam ogromną przyjemność zaprosić Cię na prowadzony przeze mnie kurs w Warszawie. Więcej informacji o kursie możesz przeczytać tutaj: MBSR Warszawa.

 

Regularnie prowadzę też grupy medytacyjne on-line. Grupa w tej chwili jest w trakcie, ale jeśli ten temat jest dla Ciebie ciekawy, zapisz się, proszę, na listę zainteresowanych. Dziękuję pięknie i zapraszam do wspólnej praktyki. 🖤 Poniżej jest baner do zapisów na newsletter, gdzie możesz wybrać, które tematy Cię interesują. :) Jeśli jesteś już zapisana/zapisany to na pewno nie przegapisz – będę wysyłać wiadomości. :)

 

 

 

 

2. Moje biurko i fotel

 

 

Virginia Woolf napisała esej „Własny pokój” 90 lat temu. W trakcie tworzenia ma 47 lat i opisuje, że nie może skorzystać z biblioteki bez towarzystwa mężczyzny lub listu polecającego. Sama nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam w domu (a pracuję głównie w domu) swoje wydzielone miejsce do pracy. Kiedyś zaprojektowałam sobie pokój do pracy w biurze – szybko go komuś przekazałam i przeniosłam się na coworking. Potem miałam drugie podejście do swojego biura, ale zarosło pajęczynami tak rzadko tam bywałam. ;) Swojego miejsca do pracy w domu pozbawiłam się na własne życzenie, oczywiście. Nie zależało mi na swoim biurku, nie mówiąc już o pokoju. Wydawało mi się, że wygodnie pracuje mi się z kanapy, przy kuchennym stole czy na łóżku. Czułam się wtedy wolna, trochę jak nomadka. :)

 

Nadal lubię pisać z laptopem na kanapie (kreatywna część mojego mózgu uruchamia się chyba tylko wtedy, gdy mam wykrzywiony kręgosłup ;)), ale muszę przyznać, że zakup swojego biurka i biurowego fotela zmienił moją pracę. Na lepsze, naturalnie. Przy biurku jestem bardziej wydajna, skupiona, poświęcona pracy. Mniej bolą mnie plecy, mniej cierpią nadgarstki. Poza tym mam takie poczucie, że mam MOJE miejsce. Jak pisała Virginia „zamek w drzwiach to prawo, by myśleć we własnym imieniu.”

 

3. Odkurzacz Dyson V11 Absolute

 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Co robi matka po powrocie z wakacji? Sprząta. ? Przyznaję, że odkurzacz @dyson to jedyny domowy sprzęt, który naprawdę mi się marzył. Każdy, kto ma w domu zwierzaki to zrozumie. Każdy, kto go już ma, a kogo pytałam o opinię, bez wahania mówił, że nie zamieni na żaden inny. Zajechałam już w życiu parę odkurzaczy, a ostatni bezprzewodowy wyzionął ducha bezprecedensowo szybko. Rzecz jasna, cena powstrzymywała mnie bardzo długo, dlatego jestem wdzięczna, że wykorzystując blogowe możliwości mogę wypróbować odkurzacz Dyson V11 Absolute we współpracy z marką. Obiecuję dać Wam znać jak się sprawuje za jakiś czas (piszcie, czy Was to interesuje), ale początki (pierwsze 2 miesiące) są bardziej, niż obiecujące. To jest rzeczywiście technologicznie zupełnie inny odkurzacz – teoretycznie moc jest 2 razy większa, niż w innych odkurzaczach bezprzewodowych, ale wydaje się jeszcze mocniejszy. Naprawdę ułatwia życie przy 2 (a czasowo 3) liniejących sierściuchach, które przynoszą z podwórka tony piachu. Bateria wystarcza na godzinę odkurzania przy pełnej mocy (system też „uczy się” jak najwydajniej zarządzać mocą) i coś, co mi się ogromnie podoba – filtr jest tak zaawansowany, że poza kurzem wyłapuje też alergeny i bakterie. Jest szansa, że nareszcie będzie czyściej.? ————————————————————————– #współpraca #pieskiezycie #dogslife #doglover ##dysonpolska #dyson #dysonv11#dysonv11absolute

Post udostępniony przez Katarzyna Kędzierska (@simpliciteblog)

 

Jedyny na liście stricte przedmiot i jedyny domowy sprzęt, który naprawdę mi się marzył. Każdy, kto ma w domu zwierzaki to zrozumie. Każdy, kto go już ma, a kogo pytałam o opinię, bez wahania mówił, że nie zamieni na żaden inny. Zajechałam już w życiu parę odkurzaczy, a ostatni bezprzewodowy wyzionął ducha bezprecedensowo szybko. Rzecz jasna, cena powstrzymywała mnie bardzo długo, dlatego jestem wdzięczna, że wykorzystując blogowe możliwości mogłam wypróbować odkurzacz Dyson V11 Absolute we współpracy z marką. Testuję go dopiero od prawie 3 miesięcy, ale już wiem, że to najlepszy odkurzacz, jaki miałam.

 

Technologicznie rzeczywiście jest to zupełnie inny sprzęt niż te, które znam. Teoretycznie moc jest 2 razy większa, niż w innych odkurzaczach bezprzewodowych, ale wydaje się jeszcze mocniejszy. Naprawdę ułatwia życie przy 2 (a czasowo 3) liniejących sierściuchach, które przynoszą z podwórka tony piachu. Na ekranie LCD wyświetla się informacja o pozostałym czasie pracy, więc dokładnie wiem na jak długo wystarczy mi jeszcze bateria. W praktyce umożliwia ona godzinę odkurzania przy pełnej mocy (system też „uczy się” jak najwydajniej zarządzać mocą) i coś, co mi się ogromnie podoba – filtr jest tak zaawansowany, że poza kurzem wyłapuje też alergeny i bakterie. Jest szansa, że nareszcie będzie czyściej.

 

4. Wyprawa do Peru

 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Spełnione marzenie ??? Ta wysoka góra to Wayna Picchu, jedna z najświętszych gór Inków. Trudno mi w to teraz uwierzyć, ale na nią dziś weszłam. W deszczu i w kiepskiej formie fizycznej. To chyba moc Pachamamy. :) Góra nie jest wysoka, ale bardzo stroma, z poręczówkami, a przed szczytem to niemal na czworaka. Mówią, że Machu Picchu to komercja – nie wierzcie im. Z samego rana, gdy szczyty spowija mgła i nie ma wielu osób – jest magicznie.✨✨✨ ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ #Peru #peru?? #traveltips #travelstory #travelperu #travelstoriesworld #macchupicchu #machupicchu #waynapicchu #7wonders #7wondersoftheworld

Post udostępniony przez Katarzyna Kędzierska (@simpliciteblog)

 

Mój ostatni tak daleki wyjazd to Tajlandia kilka lat temu. Trochę nieświadomie, a trochę z uwagi na inne priorytety, w ostatnim czasie podróże zeszły na inny plan. Peru marzyło mi się od dawien dawna. Bardzo chciałam jechać tam z moją przyjaciółką, która jest pilotką, organizatorką wypraw i super znawcą Ameryki Łacińskiej. Lata próbowania, aż wreszcie udało się zgrać terminy. Wróciłam 2 tygodnie temu i mogę tylko powiedzieć, że było BOSKO!

 

Podróżowałam w grupie, z ustalonym wcześnie planem. Nie chcę się tutaj szczegółowo rozpisywać na temat programu, ale Machu Picchu o 6 rano skąpane we mgle robi niewiarygodne wrażenie. Latałam też awionetką nad liniami Nazca, wlazłam o własnych siłach z samego dołu na szczyt Kanionu Colca – jednego z najgłębszych na świecie, popłakałam się u szamana, tańczyłam na indiańskiej fieście na 4000 mnpm, zdobyłam Wayna Picchu. Poznałam świetnych ludzi i przypomniałam sobie, że kocham być w podróży. Nie tylko dojechać gdzieś i coś zobaczyć. Kocham ten stan, gdy jestem w drodze. Nieważne czym jadę i w jakich warunkach. Nieważne jak się czuję, czy puchną mi nogi od ugryzień muszek puri-puri i boli kolano obite na muldzie w trakcie zjazdu na desce z najwyższej wydmy na pustyni. Gdy przejeżdżam w Warszawie trasą niedaleko lotniska, to za każdym razem, gdy widzę startujący samolot zastanawiam się gdzie leci i dlaczego mnie w nim nie ma. Kapuściński miał rację – to stan nieuleczalny.

 

Peru przypomniało mi o moich marzeniach. Jak niesamowicie pisze nasza „nowa” noblistka: „Moja energia bierze się z ruchu – z trzęsienia autobusów, z warkotu samolotów, z kołysania promów i pociągów.” (Olga Tokarczuki, Bieguni).

 

5. Terapia

 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Jedna z lepszych rozwojowych książek, które ostatnio czytałam. Pozwala spojrzeć na siebie z innej, bardziej łagodnej strony, do czego zupełnie nie jesteśmy przyzwyczajeni. Świat uczy nas, że trzeba walczyć, wyznaczać cele, dowozić wyniki, mieć dobre oceny. Być twardym. Radzić sobie. Starać się bardziej. Mieć więcej. Być bardziej. Trudno w tej retoryce powiedzieć: wystarczy. Samowspółczucie może być niezwykle pomocne. Polecam gorąco. ? #minfulness #uwaznosc #uważneżycie #bookstagrampl #kochamczytac #Ilovebooks #booklover #bookworms #czytambolubie #książki #książka #czytamy #samowspółczucie #selfcompassionjourney

Post udostępniony przez Katarzyna Kędzierska (@simpliciteblog)

 

Na blogu mam dość klarownie (przynajmniej dla mnie) postawione granice prywatności. Dlatego w tym punkcie nie opiszę Wam szczegółów mojej pracy terapeutycznej. Chcę napisać tylko tyle, że pod koniec zeszłego roku wybrałam się na terapię w nurcie ACT. Był to trudny dla mnie czas ze względów osobistych. Była to terapia relatywnie krótka, odbyłam 8 spotkań, które niezmiernie mi pomogły. Na temat samego nurtu terapeutycznego nie zamierzam się wymądrzać, jeśli chcecie przeczytać więcej o ACT, kliknijcie artykuł ACT. Spokój z pistoletem przy głowie i inne teksty. Jest to blog mojej terapeutki (Joanna Wrześniowska – polecam serdecznie). Na terapii też po raz kolejny “dopadła” mnie medytacja, która (patrz punkt 1) od tamtego czasu na stałe zagościła w moim życiu.

 

Wychowałam się w środowisku, gdzie pójście na terapię bywa stygmatem. Chodzisz na terapię = jesteś nienormalny, odstający od normy. Mamy XXI wiek, powszechny dostęp do wiedzy i edukacji, a nadal pokutują w tym względzie niezrozumiałe stereotypy. Dlatego wcale nie było mi łatwo po raz pierwszy pójść do terapeuty. Teraz żałuję, że trafiłam tam tak późno. Ogrom rzeczy byłam w stanie przepracować sama, ale byłoby zdecydowanie łatwiej z profesjonalną pomocą. Teraz jest dla mnie jest oczywiste. Niezależnie od nurtu, problemu czy sytuacji chcę powiedzieć głośno, że to wspaniała rzecz zadbać o swój dobrostan idąc na terapię. Monika Ciesielska, którą część z Was zna jako Dr.Lifestyle opublikowała ostatnio na blogu bardzo długi, bardzo osobisty tekst. O swojej walce z depresją. Chorobą, która jak sama pisze, zabrała jej 2 lata z życia. Pomimo, że wiedziałam o chorobie Moniki to czytając ten tekst poryczałam się tak, jak już dawno nie płakałam. Wiem, ile ją to kosztowało (i walka, i opublikowanie tego tekstu). Niech jej świadectwo będzie wspaniałym przykładem, bo jest jedną z najodważniejszych kobiet, jakie znam. Przeczytajcie koniecznie, jest tutaj.

 

O ile nie jesteście jeszcze nosem w prezentach i piernikach to napiszcie proszę o swoich zakupowych odkryciach tego roku.

Sprawdź Także

Powiadomienia
Powiadom o
guest
25 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments