Gdybym miała wybrać hasło przewodnie, z którym weszłam w nowy rok, byłoby to zdecydowanie słowo praca. Po raz pierwszy od bardzo dawna mam poczucie, że chcę się teraz poświęcić pracy. Świadomie, z całą dostępną mi energią i uważnością. Nie pamiętam, kiedy ostatnio – i czy w ogóle kiedykolwiek – miałam taką potrzebę. Cudowne jest to, że ten pracowy impet pozbawiony jest wewnętrznego spięcia, napięcia czy nagonki. Po prostu czuję, że mam teraz dużo do zaoferowania światu i ludziom wokół, jakkolwiek to brzmi. :) Mocno krystalizuje mi się też wizja tego, co chcę robić w najbliższym czasie, ale i tego, JAK chcę to robić. Jakby proces, porządkowania i układania, rozpoczęty w zeszłym roku, nabierał coraz bardziej realnych kształtów.
A poza tym? Poza tym moje życie w styczniu było całkowicie zwyczajne, bez wielkich fajerwerków i uniesień. Takie chyba lubię najbardziej. Z radością odkrywam, że już dawno pozbyłam się poczucia, że muszę robić jakieś wyjątkowe rzeczy, że moje życie musi być w jakiś sposób niezwykłe. I paradoksalnie, w tej zwyczajności odkrywam największą wyjątkowość.
Chewie i ja przed fryzjerem. :)
Na początek, kilka zdjęć dla wielbicieli Chewiego, podobno tacy są. ;) Trafił mi się pies z deficytem tulenia, co sprawia, że całkiem nieźle się uzupełniamy. Mały ma swoje ulubione pory. Zawsze z samego rana. Nigdy mnie specjalnie nie budzi, ale gdy tylko otworzę oko, jest już obok, gotowy do porannego miziania. To, co szczególnie w nim uwielbiam, to to, że ani trochę nie gubi sierści, a przed boardingiem na śpiulkolot zawsze wylizuje się dokładnie. Jak dobrze wychowany kot.
Dużą część pierwszej połowy stycznia spędziłam w dobrowolnym odosobnieniu. W odosobnieniach medytacyjnych regularnie biorę udział od kilku lat, z reguły w styczniu. W tym roku był to czas wyjątkowy. Po pierwsze w formule online, więc byłam we własnym domu, a po drugie był to koniec mojej ścieżki szkoleniowej. Po odosobnieniu stałam się w pełni certyfikowaną nauczycielką mindfulness i trenerką kursów MBSR, czyli kursów redukcji stresu opartych na mindfulness. Certyfikat Polskiego Instytutu Mindfulness w partnerstwie z The Institute for Mindfulness-Based Approaches (IMA) w Niemczech uprawnia mnie do prowadzenia oryginalnych kursów MBSR we wszystkich krajach UE i w USA. Swój certyfikat odebrałam po zakończeniu półtorarocznego studium nauczycielskiego, pomyślnym przeprowadzeniu dyplomowego kursu MBSR pod superwizją i przyjęciu przez Polski Instytut Mindfulness pracy dyplomowej (miała 180 stron, nie wiem, czy któraś z moich magisterek była takiej objętości). Jestem z siebie dumna.🖤 Włożyłam w to wiele wysiłku i wiem, że robię to dobrze.
Rysunek jest autorstwa mojej koleżanki ze studium nauczycielskiego, Ani Molendy, która narysowała mnie po cichu w trakcie jednego ze zjazdów. Uwielbiam go.🖤
Odosobnienie to rodzaj ustrukturyzowanej ciszy. To czas, gdy nie mówię, nie piszę, nie spotykam się z nikim, nie pracuję, nie oglądam niczego, nie czytam. Praktyka medytacji mindfulness, pod kierunkiem nauczyciela, zajmuje mi cały czas, od 6.30 do 22. i tak przez sześć kolejnych dni. To czas luksusu, czas tylko dla mnie, czas bycia blisko siebie. Na co dzień nie potrzebuję szczególnego miejsca do praktyki, ale odosobnienie to wyjątkowy czas i było dla mnie ważne, by mieć estetycznie ładną i wygodną strefę, gdzie mogę praktykować na siedząco lub leżąco. Leżąc, miałam nad głową liście palmy, co dawało iście wakacyjny klimat. :)
Człowiek jest tym, co robi ze swoją ciszą.🖤
Tej zimy postanowiłam trochę zadbać o swoje mieszkanie. Wiosną i latem dużo czasu spędzałam na dworze, no i w Przystani, rzecz jasna. Gdy przyszła jesień, uświadomiłam sobie, że jest trochę rzeczy, które mi przeszkadzają. Po pierwsze jest to mieszkanie urządzane pierwotnie na wynajem, a nie pode mnie. Sporo rzeczy zrobiłabym inaczej, w pewnym wieku ma się już swoje upodobania. ;) Nie wiem jednak, czy jest to moje docelowe mieszkanie, dlatego nie chcę robić jakichś bardzo poważnych remontów. Ale i bez poważnych remontów mogę wymienić kilka detali, które są brzydkie i wyjątkowo działają mi na nerwy, takich jak np. klamki. Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej, nie wiem. :) Na wymianę czekają jeszcze gniazdka elektryczne i dwa kinkiety. Etażerkę, którą widzicie na zdjęciach powyżej, znalazłam na OLX i kosztowała 50 złotych. Miałam ją malować, ale na razie podoba mi się w takiej nieidealnej wersji wabi sabi.
W szał malowania wpadłam i tak! Niesamowite, jak przy tym odpoczywam. Uratowałam ze śmietnika pod blokiem drewniany fotel. Drewno w bardzo dobrym stanie, tylko brudny niemożebnie, więc potraktowałam go naprawdę silnymi środkami czyszczącymi i odkażającymi. Jestem za to pełna podziwu dla pomysłowości w wykonaniu siedziska, które było zrobione na drutach! Fotel nie jest skończony – niedługo dodam pasy tapicerskie i nową poduchę, ale jeszcze nie wiem, w jakim kolorze. Z rozpędu pomalowałam też wszystkie drzwi w mieszkaniu. Z białego na biały, ale są pięknie odświeżone, no i malowałam swoją ulubioną farbą kazeinową, więc mają matową powierzchnię, którą uwielbiam.
Szykuje mi się też odświeżenie kilku ścian, ale jeszcze nie wybrałam kolorów.
Mój remontowy zapał przeniósł się do biura. Jeszcze w listopadzie odświeżyłam salę, która jest teraz też moją salą medytacyjną, w której prowadzę stacjonarne kursy MBSR. W styczniu nareszcie zabrałam się do zrobienia zdjęć. Bardzo podoba mi się efekt. Jest prosto, kojąco i delikatnie. Regał, który widzicie, stał wcześniej w moim mieszkaniu. Olejek Medytacja od Klaudyny Hebdy to ostatnio mój ulubiony zapach. Poduszki do medytacji to Plantule, naturalnie.
W styczniu jeszcze mocniej ograniczyłam czas spędzony z telefonem w ręku. Przygotowując ten tekst, uświadomiłam sobie, że robię bardzo mało zdjęć – większość z nich widzisz w tym tekście, a i tak połowę zrobiłam specjalnie na jego potrzeby. :) Dobrze mi z tym.
Finalizuję też teraz większość spraw i zobowiązań, które trzymały mnie przed ostatecznym wycofaniem się zupełnie z mediów społecznościowych. Jeszcze kilka ostatnich działań i konkretnie 20 lutego wylogowuję się z Insta i FB na serio. O swoich powodach pisałam już w tym tekście i choć mam pewne obawy, to bardzo chcę spróbować. Ale tak wycofać się na serio, a nie wrócić po 15 minutach. ;)
Jedną ze spraw, które chciałam załatwić przed, był nowy wygląd bloga. Zauważyłaś może? :) Chciałam, żeby blog stał się pewnego rodzaju wizytówką tego, co robię. Żeby zbierał w jednym miejscu różne moje inicjatywy, które powstały przez lata:
- stricte teksty na blogu;
- kurs Szafa Minimalistki i związane z nim treści;
- wszystko, co powiązane z MBSR, medytacją i mindfulness;
- darmowe treści udostępniane przeze mnie;
- czytelny zapis na newsletter, który jest dla mnie bardzo ważnym sposobem kontaktu z Tobą;
- no i aktualne zdjęcie. :)
Mam ogromną nadzieję, że mi się udało. Daj znać, co myślisz o nowym wyglądzie bloga, a jeśli jest coś, co mogę poprawić, żeby był łatwiejszy w nawigacji i czytaniu – daj mi koniecznie znać. Dziękuję pięknie z góry.🖤
Nowy wygląd bloga to oczywiście zasługa sprawnej ekipy HashMagnet (kiedyś Opiekun Bloga).
***
Nie samą pracą człowiek żyje, choć prawie. ;) Po rodzinnej imprezie u mojego brata (państwa-miasta 4ever!) każdy wrócił z brokatowym tatuażem. Jak się czterolatka uprze, to nie ma zmiłuj. :) To dziwne coś na zdjęciu to prezent od mojej mamy – pumeks z glinki marokańskiej. Świetny! I złapana na spacerze śnieguliczka. Jej kolor był tak intensywny i tak wyróżniający się wśród śniegowego błotka, że aż wyciągnęłam telefon.
No i sporo spacerowaliśmy, najczęściej bez telefonu. Chewie potrzebuje dużo swobodnego ruchu, którego nie ma w mieście, dlatego wypady do lasu staram się robić w miarę często, co i mnie doskonale służy. Cieszę się też ogromnie, że wróciłam do regularnych ćwiczeń po baaaaaaardzo długiej przerwie. Zdecydowanie NIE jestem sportowym typem, ale wiem, że ruch dobrze mi robi, i czuję, że potrzebuję nieco intensywniejszego wysiłku niż medytacja w ruchu, która jest częścią mojej rutyny. Na razie udaje mi się zachować regularność, więc proszę o trzymanie kciuków. Chciałabym znaleźć dla siebie sport, który mnie wciągnie na maksa i sprawi, że nabieranie kondycji będzie przy okazji, ale jeszcze mi się nie udało takiego odkryć. Na razie trzyma mnie przy treningach myśl, że chciałabym jak najdłużej zachować dobrą sprawność ruchową i może kiedyś wdrapać się na Kili. ;)
Po spacerze najlepsze domowe spaghetti carbonara
A przed snem czytanie, chociaż często wieczorne pisanie zastępuje mi czytanie. Na mojej szafce nocnej leżą teraz dwie książki.
Na zdjęciu widzicie pierwsze ludzkie przedstawienie boga, tekst na dole to prolog do książki „Wiek paradoksów”.
Obie czytam powolutku, na raty, bo potrzebuję ułożyć sobie i przyswoić to, co czytam. I obie są świetne! Chylę czoła przed kwerendą, którą zrobiła do swojej książki Natalia Hatalska, i cieszę się, że powstały tekst, mimo wypakowania faktami, badaniami i danymi, nadal ma w sobie humanistycznego, i nawet nieco filozoficznego, ducha. Obawiam się tylko, że mam w sobie trochę mniej optymizmu niż autorka, gdy czytam o tym, w którą stronę idzie ludzkość w parze z technologią. Mam wrażenie, że podobnie jak cisza coraz częściej jest luksusem we współczesnym świecie, tak za chwilę bycie offline będzie czymś, co dostępne jest garstce najbardziej zdeterminowanych. Mam ambicje być w tym gronie. Uwielbiam możliwości, które daje technologia (hello, prowadzę blog!), ale i czuję dużo narastających zagrożeń, w świetle których kontrola (np. czasu spędzanego online) staje się kolejną iluzją.
Chewie i ja po fryzjerze. :)
Jak Tobie minął styczeń?