Dlaczego formalnie nie ukończyłam wyzwania w ramach akcji 100 Happy Days.
UWAGA, ten wpis będzie bardzo, bardzo, wyjątkowo, niezmiernie subiektywny. Niezwykle docenię i wręcz proszę o zdania przeciwne.
Gdy prawie 4 miesiące temu napisałam na blogu o raczej nieznanym wtedy w Polsce projekcie 100 Happy Days, nie sądziłam, że chwilę potem zdobędzie on szturmem polską blogosferę. Absolutnie nie przypisuję sobie w tym względzie zasługi, sama trafiłam na niego w sumie przez przypadek, ale zaskoczyło mnie, że tak wiele osób do się do niego przyłączyło. Teraz, jako że moje 100 Happy Days już się formalnie zakończyło, pokuszę się o kilka słów podsumowania, krytyki poniekąd, a właściwie refleksji o szczęściu. O moim postrzeganiu szczęścia. Przed napisaniem tego tekstu sięgnęłam sobie do starych wpisów o szczęściu, które stworzyłam razem z Tomkiem – psychologiem specjalizującym się w nurcie psychologii pozytywnej. Kto nie czytał – polecam gorąco te teksty, uważam, że to jedne z cenniejszych i lepszych na tym blogu. Napisane dość dawno, w niczym nie straciły na aktualności, wręcz przeciwnie. Pomocniczo, zerknęłam również na galerię zdjęć na instagramie pod hasztagiem #100HappyDays. Zawiera ona wszelkie fotki wrzucone na insta, nie tylko te z Polski, ale da się tam z grubsza zobaczyć i teoretycznie znaleźć odpowiedź na pytanie, które mnie nurtuje od dawna.
Co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi?
Tak sobie oglądam te zdjęcia i myślę, że ludźmi rządzą czasami dość proste, prymitywne rzekłabym instynkty, czasami chyba nieuświadomione. I to właśnie, po części, wypaczyło sens tak fajnego wyzwania, jakim mogło się stać 100 Happy Days. Przyznam szczerze, że jest to jeden z powodów, dla których przerwałam wyzwanie. Tzn. przerwałam jedynie połowicznie. Te 100 dni, jak żadne wcześniej, obfitowały w szczęśliwe momenty, które świadomie celebrowałam, dostrzegałam, których szukałam. Zabrakło jedynie drugiej części, czyli uwiecznienia chwili na zdjęciu i jego publikacji. Dlaczego?
Po pierwsze. Nie przemawia do mnie psychologia tłumu. To chyba taki wrodzony nonkonformizm. Nie lubię tego, co lubią wszyscy. Nie lubię robić tego, co robią wszyscy. Tak już mam i kropka. Taka przekora, choć staram się nad nią panować, gdy tylko zbyt utrudnia mi życie. W tym jednak przypadku byłam jej wdzięczna.
Nie lubię tego, co lubią wszyscy. Nie lubię robić tego, co robią wszyscy.
Po drugie. Wiele osób swoimi działaniami, w mojej ocenie wypaczyło ideę wyzwania, a ja po prostu przestałam chcieć być tego częścią. I tak, mam tu na myśli również polską blogosferę. Zaznaczam, że nie chcę nikogo dotknąć swoją oceną, ale nie jestem w stanie wytłumaczyć swoich motywów bez pewnej oceny działań innych. W niektórych przypadkach nawet czułam pewien niesmak, gdy hasztag #100HappyDays dodawany był do fotek chwalących się zakupami, nowym kompem itd. Nie w każdym przypadku, ale często aż namacalnie czułam, że intencja przy robieniu zdjęcia brzmiała raczej „zobacz, co mam i jaka jestem fajna” niż „to mój szczęśliwy moment„. Zdaję sobie sprawę, że to kwestia mojej subiektywnej oceny, która może być pochopna i zupełnie inna od faktycznej intencji, ale stwierdziłam, że po prostu nie chcę być tego częścią.
Po trzecie. Wiem, że ideą projektu jest i było nauczenie się dostrzegania szczęścia w drobnych chwilach i momentach życia codziennego. Tylko, że ja… ja to umiem. Okazało się, że nauczyłam się już tego sama, przed tym wyzwaniem. Czuję, że na ścieżce mojego życiowego rozwoju jestem o krok, o zakręt dalej. Szukam swojego ikigai. Wiem, że to zabrzmi egzotycznie, trudno, ale naprawdę potrafię dostrzegać i celebrować szczęśliwe momenty i zupełnie nie potrzebuję do tego hasztagu i instagrama.
Potrafię dostrzegać i celebrować szczęśliwe momenty bez hasztagu i instagrama.
Po czwarte. Moje szczęśliwe chwile trudno było sfotografować. Tyle, o ile zrobienie zdjęcia przy porannej kawie czy na spacerze z Nelcią robi się niejako przy okazji, to już moment wzruszającej rozmowy z druga osoba trudno zobrazować. Wolę pobyć w tej chwili, nacieszyć się nią, być TU I TERAZ, a nie zastanawiać się jak zrobić zdjęcie. Szkoda mi było też czasu na dywagacje w stylu: piję poranną kawę na tarasie, w fontannie na dole szemrze woda. To ten moment, gdy naprawdę czuję harmonię w swoim życiu. Moment, gdy czuję się autentycznie szczęśliwa. I tu nagle nastrój pryska, bo pojawia się myśl, taki chochlik, który mówi: cykaj fotkę, mała, na insta będzie. Albo nie, czekaj. Może potem pojawi się coś jeszcze. No co za głupota. Te małe szczęśliwe chwile są właśnie po to, żeby je łapać i się nimi cieszyć, poczuć je w sobie, a nie rozmyślać, czy to się nada na zdjęcie czy coś innego może. Jak bardzo tu nie o to chodzi!
Last but not least. Po piąte. W tym wyzwaniu, w jego założeniach zabrakło mi najważniejszego. Tzn. jest, ale tak trochę jakby pomiędzy wierszami i łatwo tego nie dostrzec, łatwo to zgubić. A to jest w istocie najważniejsze. Chodzi o WDZIĘCZNOŚĆ. O poczucie wdzięczności, które jak ziarenko należy bezwzględnie pielęgnować w tym przebłyskach szczęścia. To umiejętność odczuwania wdzięczności wobec siebie, otaczających nas osób, wobec życia, Boga czyni nas szczęśliwymi. To nie ja, to naukowo dowiedzione.
Na sam koniec pozostaje oczywiste pytanie: czy warto? Warto. Mimo wszystko warto. Jeśli nawet nie uda się skończyć wyzwania, jeśli nawet okaże się być pod pewnymi względami bezskuteczne czy bezcelowe to warto. Dla poznania siebie i świadomości co do dalszej drogi.
Amen, moi Drodzy. Ciekawa jestem Waszych opinii. Jak zawsze zresztą.
Myślę, że nawet nie wiecie, jak bardzo jestem ciekawa :).
PS a na zdjęciu tytułowym znajdziecie dokładnie to, co daje mi szczęście. Choć to tylko ułamek. Ten łatwiejszy do sfotografowania :).
Fantastyczny, motywujący tekst! Szczęście to content ludzkiego życia :) Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję Ci bardzo. Zgadzam się, w gruncie rzeczy, każdy z nas szuka tego ulotnego szczęścia, choć dla każdego jest czymś innym. Pozdrawiam!
Świetny tekst, a to zdanie szczególnie: „Potrafię dostrzegać i celebrować szczęśliwe momenty bez hasztagu i instagrama”! Ja właśnie dlatego odnosiłam się sceptycznie do tej aplikacji – łatwo czasem się zapomnieć, sprowadzić wszystko do pstrykania fotek i zbierania lajków pod nimi, a zapomnieć o tym po co właściwie się to zdjęcie zrobiło. Btw, ostatnio po prostu czekając na przystanku na autobus i patrząc jak pięknie słońce odbija się w zwykłej kałuży, myślałam o tym, że to uczucie jakie mnie w danej chwili ogarnia (szczęście? radość? czy po prostu piękno tego co mnie otacza) jest niemożliwe do wyrażenia za pomocą zdjęcia czy słów. Tak jak piszesz, np. „moment wzruszającej rozmowy z drugą osoba trudno zobrazować”. Może wielcy artyści są blisko tego, szczególnie jeśli ich dzieła wywołują jakieś emocje w odbiorcy, ale to go co JA poczułam w tym momencie, nie poczuje nikt tak samo. Każda taka chwila jest moja i tylko moja, do zapamiętania i zapisania we wspomnieniach :)
Dokładnie tak jak piszesz – tego co Ty poczułaś, nie poczuje nikt inny. I ta chwila to Twoja chwila, którą zapisujesz we wspomnieniach. Szkoda ją tracić, warto się w niej zatracić, choć to trochę egzaltowanie brzmi ;).
O rany, przy próbie publikacji zjadło mi tak długi komentarz :( nie jestem tego już w stanie powtórzyć, a szkoda bo ciekawa dyskusja mogłaby się nam wywiązać ;) Mam nauczkę by kopiować tekst przed wysłaniem.
Kasia, w skrócie w odniesieniu tylko do jednego:
„Po drugie. Wiele osób swoimi działaniami, w mojej ocenie wypaczyło ideę wyzwania, (…) W niektórych przypadkach nawet czułam pewien niesmak, gdy hasztag #100HappyDays dodawany był do fotek chwalących się zakupami, nowym kompem itd.(…)
Po części czuję się wywołana do tablicy. Od razu pozwolę sobie wkleić ten fragment:
„Po czwarte. Moje szczęśliwe chwile trudno było sfotografować. Tyle, o ile zrobienie zdjęcia przy porannej kawie czy na spacerze z Nelcią robi się niejako przy okazji, to już moment wzruszającej rozmowy z druga osoba trudno zobrazować.”
Dzisiaj wrzucałam zdjęcie perfum, które przyszły w przesyłce – Mat Masaki Matsushima. Dla Ciebie to będzie tylko perfum, potencjalnie chwalę się, ale dla mnie te perfumy to ładunek emocji. Bo ja pamiętam kiedy te perfumy kupiłam pierwszy raz, w jakich okolicznościach. I jak je dziś znów powąchałam… cieplej mi się na sercu zrobiło i tyle sobie przypomniałam…
Innym razem miałam na #100happydays fotkę iphona. Nie uważam żeby to był specjalny powód do chwalenia się, jakkolwiek modny się teraz nie stał to można go mieć już za złotówkę. Ale ten iphone to był prezent niespodzianka. Ktoś słuchał jak mówiłam co chciałabym mieć i pewnego dnia wrócił do domu z kartonikiem, ot tak, zupełnie niespodziewanie. I tu nie chodziło o radość z samego telefonu jako materii, który był na zdjęciu. Ale o te wszystkie emocje. Bo szczęście jak sama napisałaś ciężko uchwycić. Zdjęcie kierownicy w samochodzie z logo Mercedesa to niekoniecznie chwalenie się, że jeżdżę Mercedesem, ale radość, że po 5 latach strachu przed prowadzeniem auta, znów wsiadłam za kółko. Pozory mylą ;)
Daleka jestem od oceniania. Nawet jeżeli komuś frajdę sprawił stricte zakup nowej bluzeczki i chce się tym pochwalić, co z tego. Nie boli mnie to. Może na tę bluzkę długo odkładał, może faktycznie lubi dobre marki i ten zakup go zwyczajnie cieszy.
Szczęście dla mnie nie dzieli się na lepsze lub gorsze; jesteśmy różni, na różnych etapach życia, mamy inne hobby, inne wartości, inne szczęścia.
Lubię tę akcję. Bez niej też czułam się szczęśliwa, ale uważam, że jest na tyle pozytywna w tym natłoku przygnębiających informacji w mass mediach, że warto ją promować. Poza tym to mimo wszystko fajna pamiątka.
Kasia, kochana, przede wszystkim dzięki wielkie, że pomimo utraty pierwotnego tekstu chciało Ci się napisać jeszcze raz! Zdarzyło mi się to dwa razy i przyznaję, że ze złością zamknęłam wtedy kompa ;).
Ja naprawdę absolutnie nie chciałam nikogo wywoływać do tablicy, ani Ciebie ani nikogo innego. Długo myślałam, czy opublikować ten fragment, ale nie potrafiłam napisać tego, co chciałam napisać bez odwołania się do pewnych ocen cudzych działań, choć tego zwykle nie robię. Doskonale zdaję sobie sprawę, że moje oceny mogą być błędne, dlatego też napisałam, że „Zdaję sobie sprawę, że to kwestia mojej subiektywnej oceny, która może być pochopna i zupełnie inna od faktycznej intencji”. Chciałam też uciec w swojej argumentacji od wrzucania wszystkich do jednego worka – dla jednej osoby, jak dla Ciebie zdjęcie perfum odwołuje się do głębszych emocji, dla innych będzie to chęć pochwalenia się. Myślę podobnie jak lifemanagerka – to nie mój biznes, po prostu nie chcę być tego częścią, to moja decyzja i jeden z wielu argumentów i przyczyn.
Zgadzam się też, że jesteśmy różni i różne rzeczy nas cieszą. Mogą kogoś cieszyć też zakupy, nie boli mnie to :), ale nie jest to szczęście, którego ja szukam i to o tym cały czas piszę.
O masz, jak spojrzałam, to ten drugi komentarz też do krótkich nie należy ;)
Starałam się pokazać na swoim przykładzie, że właśnie to wrzucenie do jednego wora wszystkich niekoniecznie jest słuszne, motywacje są różne. I mam nadzieję, że trochę mi się udało ;)
Zawsze fascynujące jest dla mnie, że na jeden temat może być tak wiele opinii :) ale właśnie dlatego poznawanie innych ludzi jest tak fajne, bez tego na różne tematy nie potrafiłabym spojrzeć inaczej niż kiedyś. Nie odnajduję się np. w Twojej wersji minimalizmu odzieżowego, dla mnie jednak jest zbyt radykalny, ale nie ukrywam, że zawsze z zaciekawieniem śledzę posty – z ciekawości, bo pokazujesz, że można inaczej. Nie lepiej, nie gorzej niż ja, po prostu inaczej :)
Miłego dnia!
A ja myślę, że to czy ktoś potrzebuje się podzielić swoim szczęściem w postaci fotki na instagramie czy też nie to kwestia drogi, albo odcinka na którym się znajduje. Poziomu świadomości. Stopnia samorozwoju. Pracy nad sobą. Wyborów. Również od faktycznego poczucia szczęścia. Ci na początku drogi (mówię o drodze pracy nad sobą i swymi emocjami) potrzebują 100 lajków, oklasków, podziwu, pochwały, pogłaskania po głowie. Bez tego nie jest ważne. Ma to oczywiście związek z poczuciem własnej wartości a to patrz powyżej wynika z pracy nad sobą. Ja na szczęście nie muszę, drażni mnie to, odpycha, nie chcę być w tej grupie. I cieszę się Kasiu, że ty też to odrzucasz. Że wolisz pić poranną kawę bez fotki.
Pamiętam jak kilka lat temu do tego doszłam przywożąc tony zdjęć z wyjazdów, nie mając nigdy czasu ich przejrzeć. Ale musiały być. Dla znajomych, dla mojego ego. Teraz odpuszczam. Kadry zamykam w zakamarkach lewej półkuli. Dla siebie. Wracam szczęśliwsza, bo byłam TAM w danej chwili. A fotki faktycznie to natłok myśli i wypędzenie umysłu ze stanu kontemplacji w danej chwili. A ja na wyjazdy jeżdziłam żeby poczuć, przeżyć.
Co do wdzięczności w 100% się zgadzam. Płynie zawsze prosto z serca i niesie bardzo głębokie uczucie pełni, że jest się na właściwym miejscu. Bardzo ważne dla poczucia szczęścia jest dla mnie wybaczenie. To jedna z najlepszych metod uwalniania się od negatywnych emocji, które cię spalają od środka. Polecam bardzo wszystkim, proponuję zacząć od wybaczenia najbliższym :) U mojej koleżanki po miesiącu pracy w tym temacie (wybaczenia toksycznym rodzicom) zaczęły dziać się cuda w życiu osobistym.
Ale się rozpisałam a to przecież Kasiu, Twoje Poletko.
Marta, ależ kop do woli na moim poletku ;).
Z tymi zdjęciami z wyjazdów to ciekawa sprawa. Kiedyś robiłam ich mnóstwo. Nawet jak spojrzę na zeszłoroczną wyprawę na Kubę to przywiozłam ich milion chyba :). A z ostatniego wyjazdu do Grecji już dużo, dużo mniej. I też mam to poczucie, że kadry wolę zamykać w głowie, dla siebie, dla wspomnień we mnie, a nie na zdjęciu. Chociaż kocham fotografię to nie biegnę już do aparatu za każdym razem jak widzę przepiękny zachód słońca. Wolę poczuć tą chwilę. Jeszcze nie wiem z czego to wynika, ale się dowiem :).
Wybaczenie… no to jest temat już na zupełnie inną dyskusję. Najchętniej spotkałabym się z Wami, kobiety na wino i pogaduchy o ważnych rzeczach i życiowych prawdach :). I za to uwielbiam blogowanie.
Ja bardzo lubię to „wyzwanie”, choć dla mnie ono wyzwaniem nie jest, bo też od dawna nie mam już problemu z docenianiem tych krótkich chwil i małych rzeczy. Samo „wyzwanie” traktuję luźno i zdarzało mi się wrzucać po kilka zdjęć z tym hashtagiem dziennie, choć to chyba łamie zasady tej zabawy? Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym :). Tak samo jak oczywiste jest, że pewnych chwil szczęścia nie pokazuję, bo są zbyt osobiste albo wiążą się z moimi bliskimi, których nie chcę pokazywać.
Ja mam do tej akcji podobne podejście jak wypowiadająca się wyżej autorka bloga „Pięknie jest żyć” – uważam, że fajnie wziąć udział w czymś pozytywnym i promować to, bo za często mówi się o nas Polakach jako o tych wiecznie narzekających i nie dostrzegających pozytywów.
Co do tego jakie zdjęcia ludzie dodają w ramach akcji… Jestem w stanie zrozumieć, że kogoś ucieszył nowy komputer czy inna materialna rzecz. To nie oznacza, że tej samej osoby tego samego dnia nie ucieszyła np. rozmowa z kimś bliskim. Ale co do chwalenia się to trochę się z Tobą zgadzam, ale to nawet nie w odniesieniu do tego projektu co ogólnie. Jakoś nie czuję potrzeby chwalenia się np. pewnymi zakupami. Nie i już, a są profile na Insta, które służą chyba tylko temu… Nie rozumiem, ale ok, nie mój biznes.
Jeszcze wracając do 100 happy days – jedyne czego nie rozumiem to dodawanie zdjęć na siłę w postaci własnego zupełnie nic nie wnoszącego „selfie”. Rozumiem selfie przedstawiające jakąś konkretną sytuację w stylu „ja na tle morza”, „ja na basenie”, „ja w drodze na wymarzone wakacje”, ale kiedy u kogoś w ramach projektu widzę połowę zdjęć, które można zatytułować po prostu „(piękna) ja” to zwyczajnie nie rozumiem. Ale może kogoś uszczęśliwia patrzenie na siebie to też spoko ;).
Odniosę się jeszcze do komentarza Marty – zaskakująca analiza, z której wynika, że swoje zdjęcia do aplikacji Instagram dodają ludzie zakompleksieni i szukający oklasków i podziwu. I że robienie zdjęć na wakacjach też jest złe, bo pewnie też robi się je dla lajków, a jednocześnie nie jest się myślami TAM, tylko pewnie już liczy się te lajki na Facebooku. Naprawdę zaskoczyła mnie ta analiza, całe życie myślałam, że zdjęcia robi się po to, aby zachować wspomnienia i aby przyjemnie było np. zimą wrócić do fotek z wakacji i przypomnieć sobie te miłe chwile :).
Marto, pozwolę się włączyć do dyskusji bo w jakimś stopniu napisałaś o mnie, a jednak nie do końca się zgodzę. Czy to, że lubię dzielić się swoim szczęściem ma świadczyć o niskim stopniu samorozwoju czy niskiej samoocenie? Od dłuższego już czasu oceniam siebie zgoła inaczej ;) Lubię jak inni dzielą się swoimi radościami, lubię opowiadać o tym co mnie cieszy bo po prostu lubię jak wokół mnie jest pozytywnie. Nie potrzebuję 100 lajków pod zdjęciem, to nie jest cel, jak nie będzie żadnego jak to wcale nie umniejszy to mojego szczęścia czy nie spadnie mi samoocena. Dla mnie to po prostu dzielenie się pewnymi emocjami, które chcę pokazać światu. I miałabym wielką radochę jakby ludzie wokół dzielili się swoimi. Nie zgodzę się, że to płytkie, dla mnie to po prostu pozytywny świat. Niech ludzie się chwalą, głośno cieszą, nie uważam, że jest to niższy etap samorozwoju, że jest gorsze niż samotna kontemplacja. To po prostu inny sposób przeżywania szczęścia i daleka byłabym od wartościowania. Piszę bloga, zresztą i tutaj jesteśmy na blogu. Czy to, że Kasia prezentuje w poście projekt MM świadczy o tym, że się chwali (w negatywnym tego słowa znaczeniu)? Czy relacja z Portugalii lub Grecji to chwalenie się? W mojej ocenie nie, to dzielenie się emocjami.
Przywożę z wyjazdów setki zdjęć. Dla siebie i dla innych. Niestety wiele rzeczy, które chciałabym pamiętać, umyka. Przeglądanie w wolnej chwili zdjęć i odgrzebywanie wspomnień to dla mnie coś cudownego. Zdjęcia wrzucam na bloga. Nie chwalę się, pokazuję tylko co mnie cieszy, co mi się spodobało, dzielę się tym. Przeżywam to co widzę, może inaczej niż Ty, ale moja podróż przez te zdjęcia nie jest mniej wartościowa. Robię dziesiątki zdjęć, różne kadry, wszystko chcę zapamiętać. Ale zdjęcia nie są celem samym w sobie tego wyjazdu, ale jego pochodną.
Pozdrawiam, Kasia
Dokładnie, w 100% zgadzam się z Kasią, tylko późnym wieczorem nie miałam już siły tego napisać ;)
Widzisz, a ja potraktowałam to wyzwanie poważnie, nie jako zabawę. Chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście postępując zgodnie z założeniami uda mi się wyrobić nowe, pozytywne nawyki. I po części się udało! Tak jak napisałam, „te 100 dni, jak żadne wcześniej, obfitowały w szczęśliwe momenty, które świadomie celebrowałam, dostrzegałam, których szukałam”. Nadal uważam, że to fajna, bardzo pozytywna inicjatywa, że warto, tylko warto też dopasować to trochę do siebie i do momentu, w którym akurat jesteśmy.
Piszesz, że rozumiesz, że komuś nowe rzeczy przynoszą szczęście. A ja tego nie rozumiem. Tzn. akceptuję, to nie mój biznes, ale w głębi duszy już tego nie rozumiem. Moje podejście do rzeczy się bardzo zmieniło.To chwilowa radość, tak. Ale nie szczęście, którego ja w życiu szukam.
Co do instagrama i pewnie generalnie social media… Myślę, że Marta ma po części rację. Nie należy tego oczywiście w żadnej mierze uogólniać, ale jestem przekonana, że analiza psychologiczna niektórych profili na insta doprowadziłaby do opinii, że autorzy to ludzie zakompleksieni i szukający oklasków i podziwu.
bardzo ciekawa dyskusja! Rozumiem Cie Kasiu doskonale z tym nie podazaniem za tlum. Mam podobnie, czasami az do przesady i pewnie czasami cos wartosciowego mi umyka, bo unikam tego tylko dlatego, ze jest popularne. Swoja droga ciekawe, skad do sie w nas wzielo:)
Ja przyznam, ze o akcji slyszalam gdzies, ale nigdy nie wniknelam w to do konca i tez nie bralam w tym udzialu. Choc jak teraz o tym czytam, to kto wie, czy sie tego nie podejme, ale zdecydowanie bardziej dla siebie, bez publikowania zdjec, postow itd. Rozumiem tych, ktorzy chca sie dzielic swoim szczesciem z innymi, nawet jezeli sa to sprzety. Pamietam jaka radosc sprawilo mi pojawienie sie w domu tabletu, ale nie dlatego ze byl to mini iPad, wtedy calkiem na topie, ale dlatego, ze dawal mi niesamowite mozliwosci – dostep do zdjec, czytanie e-bookow, mozliwosc komfortowego czytania ulubionych blogow etc. Takze jak ktos lubi i jest mu to do czegos potrzebne, niech sie nawet „chwali”.
A zdjecia tez robie dla siebie, zeby pamietac lepiej:), i moze dlatego, ze nie sa jakos artystycznie wyczesane, zwykle czar chwili przez to nie pryska.
Podsumowujac fajnie, ze takie pomysly sa szerzone, bo nawet jezeli beda troche znieksztalcone i przez to niedoskonale, wnosza pozytywne emocje w ludzkie zycie i robia duzo dobrego!
Wszystkim 1000 HappyDays a nawet dluzej!
To unikanie podążania za tłumem jest rzeczywiście ciekawe, muszę się nad tym zastanowić :). I zgadzam się, fajnie, że takie pozytywne akcje są promowane, dlatego też o niej piszę. Nigdy też nie napisałam, świadomie, że akcja 100 Happy Days jest beznadziejna i nie warto brać w niej udziału. Wręcz przeciwnie. Wszystkim 1000 HappyDays, a nawet dłużej! ;)
W dzisiejszych czasach miernikiem szczęścia jest głownie mieć nie być i dlatego dla wielu ludzi akcja 100 Happy Days była równoznaczna z pokazywaniem fotek z zakupów, nowych łupów. Tak jak Ty Kasiu, nie podzielam zupełnie i nie rozumiem takiej formy celebrowania szczęścia. Dla mnie szczęście to ludzie którymi się otaczam i którzy mnie znają, kochają, wśród których dobrze i swobodnie się czuje. Szczęśliwa rodzina i oddani przyjaciele (również nasze ukochane zwierzaki) to skarb największy ze wszystkich. Oni dają mi szczęście i bez nich moje życie byłoby szare (choć uwielbiam ten kolor :) ) . Dlatego gdybym przystąpiła do akcji to moje fotki przedstawiałyby głównie ich :) A uświadomiłam to sobie i doceniłam po moim wyjeździe z kraju. Banalne ale prawdziwe.
Kaśka (wybacz poufałość;), Ty jak coś napiszesz to ciarki mam na plecach. To jest naprawdę świetny tekst!
A teraz moje, skromne zdanie.
Do akcji dołączyłam właśnie dzięki Tobie i uważam, że była to dobra decyzja. Wbrew pozorom, właśnie to patrzenie na dzień pod kątem hashtagu i instagrama pomaga mi te chwile dostrzegać. To takie postawienie kropki nad i. To właśnie ten moment, celebruj go!
Nie mam ciśnienia, że każdego dnia muszę tę chwilę znaleźć. Czasem przez kilka dni nic nie wrzucam, bo na siłę nie będę kleić „szczęśliwych chwil”, a co gorsza zdjęć.
Nie przeszkadza mi również to, że inni wypaczają całą akcję, poprzez „chwalenie się” zakupami (nie wiem czy sama tego nie zrobiłam), bo ta akcja jest dla mnie, traktuję ją jako moje własne ćwiczenie szczęścia. I działa! U mnie dopiero #day41.
Spoko, poufałość wskazana ;). Zapomniałam o tym napisać – tak sobie myślę, że zobowiązanie do wrzucenia fotki na insta czy fb jest pewnego rodzaju publicznym zobowiązaniem, które czasami może zapobiec cichemu wycofaniu się i zapomnieniu o poszukiwaniu chwil szczęścia. I to jest niezła koncepcja :).
Konkludując, każdy inaczej przeżywa swoje szczęście, to oczywiste. Ten post pisałam ze swojej perspektywy, o moich refleksjach. Nikt nie powiedział, że to jedyny i uniwersalny sposób :).
Pisząc ten komentarz nie oceniałam nikogo, a już na pewno nie osoby ze 100 Happy Days. Moja wypowiedz była oderwana od tej akcji. Nawet nie wiem jakie fotki były na Instagramie bo – i teraz mówię bardzo serio – nigdy nie byłam na tej stronie :) Nie przyglądałam się tej akcji, ale każdą akcję promującą pozytywne myślenie popieram, w jakiekolwiek ono by nie było formie. Może kiedyś sama spróbuję takiego 100 happy days i podziwiam was Kobitki że takie rzeczy robicie.
Co do fotek. Nadal robię zdjęcia. Kocham robić zdjęcia. Jak mam czas obrabiam. Jak mam więcej czasu – składam w pokazy. A jak mam jeszcze więcej czasu robię pokazy slajdów albo prelekcje w szkołach. To jest bardzo ważne dla mnie hobby, którego mam nadzieję nigdy nie zarzucę. I nie widzę nic złego ani w samym robieniu zdjęć czy też wrzucaniu ich w serwisy społecznościowe.
Chciałam się z wami podzielić moim doświadczeniem. Że ze skrajności rozbuchanego ego, robienia wielu rzeczy na pokaz, dla poklasku czy pogłaskania po głowie przeszłam do cudownego etapu, że już nie MUSZĘ ale CHCĘ. I tak jest np. ze zdjęciami które podałam jako przykład, że często zamiast być w chwili moje myśli wybiegały – strzelę fotkę, ale będzie na fejsa. Ale mogę tu podać kilka innych. Nie muszę mieć 10 torebek, bo dobrze mi z jedną. Nie muszę się w niczym ścigać i to jest bardzo uwalniające uczucie. Nie muszę chodzić super ubrana, ale tak by się dobrze w tym czuć. Nie muszę się odchudzać, bo moja fałdka na brzuchu już mi nie przykrywa świata. Moje dzieci nie muszą być najmądrzejsze i chodzić na tysiąc zajęć jak inne dzieci. Wolę by miały dzieciństwo ubrudzone, ale szczęśliwe i by wiedziały jakie wartości są w życiu ważne, by się nie zagubiły za chwilę. Nie muszę udawać, że jestem kimś innym bo te pozory spłycały relacje z ludźmi. Mogę w końcu mówić o swoich słabościach i problemach bo wiem, że inni są tacy sami i nie ma sensu udawać idealnej.
To wszystko w kontekście ogólnego tematu jakim jest SZCZĘŚCIE. Dla mnie to stan ducha i umysłu. Świadomego podejścia do wielu spraw.
Podobnie jak Kasia cieszę się jak wariat z nowego ciucha czy gadżetu ale nie ma dla mnie nic wspólnego z poczuciem szczęścia. Rzeczy materialne mnie bardzo cieszą i dowartościowują. Ale świadomie staram się ich mieć jak najmniej. Oddaję, wyprzedaję, wyrzucam. Dlatego szafa minimalistki bardzo mi podpasowała.
Nie oceniam nikogo, komu przynosi radość wstawianie kilku zdjęć dziennie w serwisy społecznościowe. Ale uważam też, że jest to formą wypełnienia jakiejś potrzeby, pustki w sobie. Ale to moja opinia.
Marta, mądra kobieto, ten fragment powinno się wieszać w gabinetach psychoanalityków :).
„Nie muszę się w niczym ścigać i to jest bardzo uwalniające uczucie. Nie muszę chodzić super ubrana, ale tak by się dobrze w tym czuć. Nie muszę się odchudzać, bo moja fałdka na brzuchu już mi nie przykrywa świata. Moje dzieci nie muszą być najmądrzejsze i chodzić na tysiąc zajęć jak inne dzieci. Wolę by miały dzieciństwo ubrudzone, ale szczęśliwe i by wiedziały jakie wartości są w życiu ważne, by się nie zagubiły za chwilę. Nie muszę udawać, że jestem kimś innym bo te pozory spłycały relacje z ludźmi. Mogę w końcu mówić o swoich słabościach i problemach bo wiem, że inni są tacy sami i nie ma sensu udawać idealnej.”
Nie mam nic więcej do dodania :)
Dołączyłam po przeczytaniu Twojego tekstu w E!stilo. O ile idea mi się bardzo podoba to właśnie mam ten problem, że po super chwili przypomina mi się „cholera zapomniałam zrobić zdjęcia!” To bardzo utrudnia. Ale będę konsekwentna i dojdę do końca :)
Anela, trzymam kciuki. Przy okazji, fajnie, że ktoś czyta moje „wypociny” w e!stilo ;).
Właśnie potrzebowałem dzisiaj takiego wpisu. Dziękuję Ci bardzo za ten wpis i cieszę się, że tutaj trafiłem!
Czytałam o tej akcji, ale jakoś nie miałam ochoty brać w niej udziału, właśnie przez to, że wszyscy biorą w tym udział. Może wyjdę na pesymistkę, ale tak się zastanawiam.. co się porobiło, że teraz każdy szuka szczęścia! Czy to taka moda nastała? No bo na prawie każdym blogu, które gdzieś tam są podobne do twojego, są wpisy na temat tego JAK ŻYĆ! A to 100 pomysłów na to, a to jak być produktywną, jak organizować czas, jak spędzać poranki, jak… Swego czasu, kilka lat temu obserwowałam blogi szafiraskie, aż mi się przejadło, bo blogi takie zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu i się zrobił to nudne i byle jakie.. i chyba trochę teraz wstyd mieć bloga szafiarskiego… Podobnie jest teraz z blogami „lifestylowymi”, aż się przeje i będzie moda na coś jeszcze.
I na koniec dodam, ze człowiek szczęśliwy, to człowiek pracujący.
Beata, myślę, że to naturalne. Gdy człowiek ma zaspokojone pewne podstawowe potrzeby, wtedy skłania się ku poszukiwaniom szczęścia, wartości w życiu, duchowości – jakkolwiek byśmy tego nie nazwali. Stąd też potrzeba poszukiwania wartościowych treści w tym względzie, też na blogach. A to, które blogi się obronią to już inna sprawa. Staram się, żeby moje teksty były wysokiej jakości, wartościowe. Ale to już Czytelnicy ocenią.
A praca… z pewnością jest potrzebna, ale ja wiem, że człowiek pracujący to nie zawsze człowiek szczęśliwy.
Hej,
Twojego bloga lubię czytać, bo nie jest tak nastawiony na produkowanie postów o byle czym, byleby pisać. Pozdrawiam,
Oportunizm to nie stawianie oporu, tylko rezygnowanie ze swoich zasad, żeby odnosić większe korzyści (ang. opportunity – okazja). Przepraszam, że się czepiam, ale gdy tylko to zobaczyłam to nie mogłam się już skupić na reszcie notki (której treść bardzo mi się podoba, podpisuję się pod każdym słowem)!
Ale wtopa,tak to jest jak się pisze przed snem :-) . Już poprawiam, dzięki!