Tematyka #zerowaste słusznie zawładnęła naszymi wartościami, wyborami, decyzjami i portfelem. Wydaje się, że weszła na dobre do tzw. mainstreamu, choć w okolicy mojego domu większość osób jeszcze nawet nie segreguje śmieci. Podobnie jak w przypadku minimalizmu, piękna idea zaczęła padać ofiarą swojej popularności, a zaostrzenie zasad i ich przestrzegania wzbudziło u wielu osób reakcję zgoła przeciwną. Chyba tak to już jest, że gdy ktoś nas próbuje zmusić, to nasze serce wyrywa się ku wolności nawet, jeśli obiektywnie jest to niezbyt mądre. ;)
Jestem całym sercem za edukacją i dawaniem dobrego przykładu, ale sytuacja swoistego plastic shamingu, o którym pisała nie tak dawno Ania Maluje, jest dla mnie przykładem jak rewolucja pożera swoje dzieci. Tytułem wyjaśnienia: znana influencerka zrobiła na swoich stories relację z robionymi z ukrycia zdjęciami ludzi (randomowych!) pijących przez plastikowe słomki. Niefajnie, po prostu niefajnie. Po raz kolejny, zamiast nagradzać pożądane zachowania, wolimy wskazywać palcem tych, którzy nie spełniają społecznych wymogów.
Niedawno sama opowiadałam kilkukrotnie o swoich zerowastowych wyborach w odniesieniu do kosmetyków i nierzadko mi się za to obrywało. Bo nie jestem idealna. Bo czasami wybieram prostsze rozwiązanie. Bo nie zawsze jestem eko, bio i organic. No, nie jestem. I nie będę. Jednocześnie nie pozwolę, żeby moja nie-idealność powstrzymywała mnie przed szukaniem swojej drogi i rozwiązań, które są rozsądne i stanowią w danej chwili pożądany kompromis. Dlatego zamiast zero waste wybieram less waste, również w kontekście sprzątania, o którym chcę dziś napisać.
Sprzątanie w stylu #lesswaste – moje doświadczenia
Sprzątanie w stylu less waste to wiele kwestii. Może być to gospodarowanie wodą i jej oszczędzanie, używanie urządzeń energooszczędnych (np. nowoczesny odkurzacz), ale przede wszystkim są to środki czystości. W moim rodzinnym domu przez wiele lat królowało mleczko do czyszczenia i żel do mycia toalet wiadomych marek. Długo robiłam tak samo, bo tak się nauczyłam.
Potem (a dużo wcześniej, niż nurt zero waste w odsłonie, jaką znamy) odkryłam naturalne środki do sprzątania w bardzo klasycznej odsłonie: ocet, kwasek cytrynowy, sodę oczyszczoną i olejki eteryczne. Zaczęłam testowanie metodą prób i błędów i odkryłam kilka rzeczy:
- uwielbiam sodę oczyszczoną – pasta z sody zastępuje każde mleczko i czyści większość zabrudzeń, które kiedyś czyściłam mleczkiem;
- rozcieńczony ocet z olejkiem doskonale zastępuje płyn do mycia szyb i tzw. spray do czyszczenia wszystkiego (do szyb bez olejku);
- zapach octu nawet po zmieszaniu z olejkami jest mocno wyczuwalny i nie wszystkim domownikom odpowiada (niektórzy mocno protestują);
- nie należy łączyć octu z sodą oczyszczoną (w uproszczeniu neutralizują się);
- nie mam w sobie tyle samozaparcia, żeby robić inne środki samodzielnie (np. tabletki do zmywarki, płyn do mycia naczyń czy proszek do prania);
- są zabrudzenia, których nie jestem w stanie doczyścić domowymi środkami i gdzie używałam normalnych środków do czyszczenia (np. toalety, szyba w kozie czy niektóre zabrudzenia po-remontowe czy ostatnio po-budowlane).
Sprzątanie w stylu #lesswaste – obecnie
Po przeprowadzce z mieszkania do domu moje podejście do środków czystości ewoluowało. Powodów było kilka, ale przede wszystkim był to fakt instalacji biologicznej oczyszczalni ścieków. To wymusiło bardziej rygorystyczne podejście, aby po prostu nie zabić bakterii, które nasze ścieki oczyszczają. W wytycznych głównym zaleceniem było używanie wyłącznie tych środków do sprzątania, które są biodegradowalne. Zaczęłam szukać więc zamienników dla niektórych środków, których wciąż używałam w wersji normalnej, takich jak płynu do mycia naczyń, płynu do prania, tabletek do zmywarki i żelu do toalet. Normalnej celowo biorę w cudzysłów, aby odróżnić środki czystości bardziej chemiczne, w tym te zawierające składki nie ulegające biodegradacji.
Z przyjemnością zauważyłam, że wybór jest całkiem duży! Nie tylko w specjalistycznych sklepach online, ale też w zwykłych marketach można znaleźć sporo środków, które deklarują się jako przyjazne środowisku. Jak wybrać ten właściwy? Przyznaję, że większość tych, które testowałam, jakością nie odbiegały od normalnej chemii. W trakcie testów, prawie 4 miesiące temu miesiące temu zgłosiła się do mnie marka Seventh Generation z pytaniem czy nie chciałabym przetestować ich produktów i napisać o nich w sytuacji, gdyby testy wypadły pomyślnie. Zgodziłam się na testy, a teraz na publikację z kilku powodów:
- mają certyfikat Ecolabel;
- są biodegradowalne;
- zawierają min. 86% (spray czyszczący) do 97% (płyn do toalet i żel do prania) składników pochodzenia roślinnego;
- nie zawierają chlorowych wybielaczy, barwników czy syntetycznych kompozycji zapachowych;
- opakowania są w 100% z plastiku bądź kartonu przetworzonego (z wyłączeniem barwnika w butelce);
- nie są testowane na zwierzętach;
- co równie ważne i warte podkreślenia – są po prostu skuteczne.
W chwili obecnej w mojej szafce znajdziecie następujące produkty:
- butelka octu + butelka z atomizerem
- olejek eteryczny
- spray czyszczący uniwersalny Seventh Generation (świetnie się sprawdził w roli płynu do mycia szyb, kupiony jako wsparcie na ostatnie duże mycie)
- płyn do mycia naczyń Seventh Generation (o zapachu lawendy)
- sodę oczyszczoną
- płyn do czyszczenia toalet Seventh Generation
- słoiczek z kwaskiem cytrynowym
- żel do prania Seventh Generation
- tabletki do zmywarki, ale właśnie się skończyły
- spray do czyszczenia szyb kominkowych
- papier toaletowy z recyklingu
- ręczniki papierowe (ubolewam i bardzo chciałabym ograniczyć ich używanie)
- kilka ścierek z mikrofibry
Ecolabel
Skąd mam wiedzieć, czy kupowany środek to naprawdę środek ekologiczny, a co za tym idzie w pełni biodegradowalny? W żadnej mierze nie zamierzam się tutaj wymądrzać, ponieważ sama tego nie wiem i jeśli mam być zupełnie szczera, trochę szkoda mi czasu na szczegółowe analizowanie składów, porównywanie substancji aktywnych itp. Dlatego polegam na certyfikacji. Wiem, są różne spiskowe teorie, że to wszystko opłacone przez producentów, że nie każdy certyfikat cokolwiek znaczy itp. Rozumiem zastrzeżenia, bo np. w przemyśle włókienniczym takie sytuacje się zdarzają. Jednak są wyjątki.
Jednym z powodów, dla których zdecydowałam się wypróbować, a teraz promować produkty Seventh Generation jest fakt, że mają one certyfikat Ecolabel. EU Ecolabel jest dobrowolnym programem europejskim, który działa już od 1992 r. Aby producent mógł dostać możliwość oznakowania ekologicznego EU Ecolabel na swoich etykietach, wyroby i usługi muszą być zgodne z wymaganiami ekologicznymi i ocenione przez niezależne jednostki. Kryteria weryfikowane są co 3 do 5 lat, żeby odpowiadały aktualnym potrzebom rynku i konsumentów oraz nadążały za rozwojem technologicznym. W Polsce jedyną jednostką, która reprezentuje Polskę w pracach Komitetu Unii Europejskiej ds. Oznakowania Ekologicznego EUEB jest Polskie Centrum Badań i Certyfikacji S.A.
Podstawę do przyznawania oznakowania stanowią kryteria ekologiczne, publikowane jako decyzje Komisji Europejskiej. Podstawą dla programu EU Ecolabel jest rozporządzenie UE, tutaj dostępne w języku polskim. Wymagania dla poszczególnych kategorii produktów możecie znaleźć tutaj. Przykładowo, tutaj znajdziecie skrótowo określone wymogi dla domowych detergentów. Co najważniejsze, przy podejmowaniu decyzji o udzieleniu certyfikatu nie ocenia się tylko składu, a stosowane jest podejście oparte na cyklu życia wyrobów i usług (tzw. LCA). Oznacza to, że wszystkie wyroby i usługi oznakowane etykietą EU Ecolabel zostały zaprojektowane w taki sposób, aby ich główne oddziaływanie na środowisko było ograniczone do minimum przez cały cykl LCA. Dotyczy to każdego etapu cyklu życia wyrobu, od wydobycia surowców po produkcję, pakowanie i transport, aż do sposobu wykorzystania i utylizacji. Jak widzicie, to żadna ściema.
Więcej informacji na temat programu certyfikacji możecie przeczytać tutaj, na stronach UE.
Podobnie, jak przy kosmetykach, tak i tu wydaje mi się, że wypracowałam naprawdę rozsądny kompromis (no, może poza ręcznikami papierowymi). Oczywiście, że nie jest idealnie, ale w tym momencie to moje idealne #lesswaste. A jak to wygląda u Was?
Tekst powstał we współpracy z marką Seventh Generation. Szkoda, że produkty są obecnie dostępnie wyłącznie online, ale we Frisco jest teraz całkiem miła promocja: – 15% rabatu. Kod: SEVENTHGEN jest ważny do 15.09.2019.