Prowadzę blog od sierpnia 2013 roku i niemalże od samego początku zaczął pojawiać się na nim temat ubrań. Było tak głównie dlatego, że zupełnie sobie z nimi wtedy nie radziłam. Kupowałam dużo, przypadkowo, byłam wciąż niezadowolona i mocno porównywałam się z innymi. Wydawało mi się, że niektóre osoby znają jakąś tajemnicę, do której ja nie jestem dopuszczona. Szukałam pomocy u kolorystek i stylistek. Sporo mojej energii poświęcałam wtedy na wybieranie, kupowanie i dobieranie ubrań. Zdarzało mi się spędzić dwie-trzy godziny w Galerii Mokotów na window shoppingu. Szukałam inspiracji, wiedzy, kupowałam mnóstwo czasopism o modzie, ale prawda jest taka, że chciałam po prostu wreszcie dobrze poczuć się w swoich ubraniach.
Pierwszy post o ubraniach pojawił się na Simplicite osiem lat temu i dotyczył jesiennych porządków w szafie. :) Moja szafa wyglądała wówczas dokładnie tak:
W Internecie nic nie ginie, co? :) Nie była szalenie duża, ale kompletnie przypadkowa. Nie dajcie się zwieść. Szuflady, które widzicie, były przepastne, a pod spodniami leży taka duża, czarna torba – trzymałam tam sporo zupełnie nienoszonych ubrań. :) Patrząc na to zdjęcie, poczułam znajome i nieprzyjemne emocje z tamtego czasu: zagubienie, smutek, wrażenie niedopasowania i bycia niewystarczającą.
Kilka miesięcy później, licząc od daty zrobienia tego zdjęcia, postanowiłam, że skoro głupotą jest robić to samo, oczekując innych rezultatów, to zrobię coś innego. Tak powstał w mojej głowie pomysł na coś, co nazwałam Slow Fashion Challenge: 7 ubrań w 7 dni, który szybko został przemianowany na cykl Szafa Minimalistki. :)
Szafa Minimalistki w 2014 roku – 7 ubrań w 7 dni
Szafa kapsułowa czy capsule wardrobe była wówczas koncepcją zupełnie w Polsce nieznaną. Pamiętam, że znalazłam wtedy na jakimś amerykańskim blogu – który już chyba nie istnieje – taki pomysł, żeby przez cały miesiąc nosić wybrane 12 sztuk ubrań z szafy. Nic więcej. Na początku miesiąca wybierasz 12 ubrań (nie licząc bielizny, dodatków i butów) i przez cały miesiąc tworzysz stylizacje, bazując wyłącznie na tych elementach. Wyobrażacie sobie? Bo ja trochę sobie nie wyobrażam :) – pisałam wówczas. Koncepcja ta była jednak dla mnie na tyle intrygująca, że postanowiłam wygrzebać się ze swojej ubraniowej strefy komfortu i podjąć wyzwanie, jedynie w lekko dopasowanej wersji, mianowicie 7 ubrań w 7 dni.
Mój pierwszy tydzień wyglądał dokładnie tak:
Moje wyzwanie 7 ubrań w 7 dni, moje wielkie testowanie szafy trwało wtedy 21 tygodni. Ponad pięć miesięcy codziennego robienia zdjęć i spisywania wniosków. Był to czas, gdy uczyłam się siebie na nowo. Czas wielkiej radości z ubierania się, ale także wielkiego smutku i złości. Nie zliczę, ile razy płakałam w trakcie robienia zdjęć, ile razy nie mogłam uwierzyć, że ta osoba na zdjęciu to ja. Przecież w lustrze wyglądam zupełnie inaczej! Przecież te ubrania wyglądają inaczej!
Wtedy właśnie pierwszy raz bardzo mocno poczułam, co było nie tak z moim podejściem do ubrań i ubierania się. Zaczęłam rozumieć tę wielką tajemnicę, którą wydawało mi się, że niektóre osoby odkryły, a ja nie. I przyszedł czas na kolejny krok.
Szafa Minimalistki w latach 2014-2017 – szafa kapsułowa
Kolejne lata upłynęły mi na zgłębianiu koncepcji capsule wardrobe, czyli szafy kapsułowej. Testowałam najróżniejsze opcje liczbowe, mini- i maksikapsuły, codzienne i wakacyjne, notowałam jak szalona. :) Wszystko – dokładnie tak, jak zmieniało się z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc – mogłyście śledzić razem ze mną i nadal możecie podejrzeć w archiwum bloga.
Wtedy też zaczęłam już pracować nad czymś bardziej uniwersalnym. W kwietniu 2015 roku wypuściłam Planer Szafy Minimalistki – narzędzie, które pomaga samodzielnie zaplanować i przeprowadzić testowanie szafy.
W październiku 2017 roku zapowiedziałam, że tworzę kurs online budowania szafy kapsułowej, i pomysł ten został bardzo ciepło odebrany. :) Pewnie to mój błąd marketingowo-sprzedażowy, że czekałam tak długo, by go wypuścić – aż do jesieni zeszłego roku – bo temat zaczął być mocno eksploatowany na wielu innych blogach i przez wiele innych osób. To nic. :) Idea szafy kapsułowej to jest superprzydatna koncepcja i im więcej osób ją propaguje, tym lepiej.
Zwłoka w wypuszczeniu kursu wynikała z dwóch rzeczy: po pierwsze, miałam poczucie, że czegoś mi w kursie brakuje (pisałam o tym szerzej tutaj); a po drugie, okazało się, że przestało mi się chcieć pisać o ubraniach, bo… przestały mnie już tak zajmować. :) Trochę to tak jest, że gdy uporządkowałam swoją szafę, poznałam tę magiczną tajemnicę, poczułam, że wiem, jak chcę się ubierać i wyglądać, to ubrania w moim życiu zeszły na drugi plan. Nie jestem blogerką modową, moda mnie nie interesuje i nigdy nie interesowała, moje podejście do ubierania się jest analogiczne go koncepcji „zjeść ciastko i mieć ciastko”, czyli chcę czuć, że wyglądam dobrze, ale jednocześnie nie chcę poświęcać ubraniom zbyt wiele czasu i energii. Gdy to mi się udało, zrobiło się w moim życiu miejsce na zupełnie inne, ważniejsze tematy, a Szafa Minimalistki zaczęła pojawiać się rzadziej. :)
Niemniej bardzo chciałam, żeby z moich doświadczeń mogło skorzystać więcej osób. Czekanie się opłaciło i wiem, że kurs Szafa Minimalistki. Mam się w co ubrać! to wyjątkowa propozycja. Tak przygotowanych i zebranych narzędzi i wiedzy nie ma nigdzie indziej i moje kursantki z pierwszej edycji są tego chodzącym potwierdzeniem. :) Więcej o kursie przeczytacie tutaj, teraz wolę napisać Wam o tym, czego nauczyłam się przez te osiem lat.
CZEGO SIĘ NAUCZYŁAM?
To ja wiem najlepiej, jak chcę wyglądać!
Jakie ubrania lubisz, a jakich nie? Jakie kolory Ci się podobają, a jakie nie? W czym wyglądasz dobrze, a w czym nie? Wiesz? Przed projektem Szafa Minimalistki tylko mi się wydawało, że wiem! Niby wiedziałam, które kolory czy fasony lubię, ale gdy przychodziło co do czego – do zakupów czy zwykłego ubrania się rano – byłam jak dziecko we mgle! Największy problem polegał na tym, że NIE UFAŁAM SOBIE. Nie ufałam swoim wyborom zakupowym ani decyzjom ubraniowym. Ciągle przeglądałam się w oczach innych – partnera, przyjaciółek czy autorytetów modowych. Szukałam wiedzy jak pies tropiący, taplałam się w inspiracjach zbieranych z czasopism, blogów, Internetu, Pinteresta itp. I co? I nic! Nadal byłam niezadowolona. Jak miałam być zadowolona, skoro nie widziałam, co to DLA MNIE znaczy WYGLĄDAĆ DOBRZE. Oto kilka przykładów:
Jeśli chodzi o strukturę, to powyższe pary nie różnią się od siebie zbyt mocno. Spróbuję jednak pokazać Ci różnicę.
- W zestawie z różowym swetrem nie grają mi proporcje i dobór kolorów. Golf jest delikatnie zbyt dopasowany i ciemniejszy kolor sprawia, że dół jest zbyt „duży”. W zestawie z jasnym swetrem proporcje się wyrównują, a ja czuję się zdecydowanie lepiej.
- Zestaw z marynarką jest zbyt ciemny jak na mój gust. Nawet dodatek mocniejszej szminki tego nie niweluje. Od włożenia go czułam się nie do końca dobrze i widzę to też na zdjęciu. Z kolei zestaw z białymi jeansami i kurtką mogłabym nosić non stop. Odpowiada mi w nim wszystko, a kolory i proporcje są takie, jakie powinny być.
Być może Twoje postrzeganie, czy coś wygląda dobrze, czy źle na tych zdjęciach, będzie zupełnie inne i to jest OK! Od razu zaznaczam, że nie pytam Cię o opinię na temat mojego wyglądu, pokazuję tylko, że postrzeganie jest zawsze subiektywne. Najważniejsze jest to, żebyś Ty odkryła to dla siebie oraz w kontekście własnych ubrań i własnego wyglądu.
Jeśli masz podobne potyczki z ubraniami teraz, jak ja kiedyś – masz trzy wyjścia. Możesz nie robić z tym nic i to jest jak najbardziej OK. Możesz czekać, aż ktoś Ci powie, jak powinnaś wyglądać, żeby było dobrze (czyje to będzie „dobrze”, to już inna historia), lub pójść w moje ślady. To ostatnie oznacza, że sprawdzisz, dlaczego kupiłaś takie, a nie inne ubrania, przetestujesz je, robiąc sobie zdjęcia, sprawdzając i ucząc się, co to dla Ciebie znaczy „dobrze”. To pierwszy i najważniejszy krok. Bo tylko wtedy szafa, którą stworzysz, będzie TWOJA. Nie taka, jaką widziałaby ją Twoja mama, przyjaciółka, blogerka czy zaprzyjaźniona stylistka. Tylko TWOJA.
Wyłącznie wtedy nauczysz się siebie – zrozumiesz, w których ubraniach i zestawach podobasz się sobie najbardziej, które ubrania podobają Ci się tak w ogóle, a które na Tobie. Jest mnóstwo ubrań, które na wieszaku czy na kimś innym budzą mój zachwyt, ale nauczyłam się, że na mnie mi się po prostu nie podobają, nie leżą. Też tak chcesz? Nie powiem Ci, które to są ubrania, ale umiem dać Ci narzędzia, dzięki którym odkryjesz to sama.
Mam swój styl i poznałam TAJEMNICĘ dobrego wyglądu!
Gdy wrzuciłam ostatnio na Instagram swoje zdjęcia sprzed czerech lat, otrzymałam mnóstwo komentarzy mówiących o tym, że pomimo zmian na przestrzeni lat i ewolucji w mojej szafie, którą łatwo prześledzić, wciąż mam spójny styl. Wiesz co, ja nigdy nie postrzegałam siebie jako osoby stylowej! Ba, teraz w ogóle przestało mnie to obchodzić, czy mam jakiś styl, czy nie. Ktoś jednak, patrząc na mnie z zewnątrz, taki styl dostrzega. Najcudowniejsza w tym wszystkim jest wiadomość, że w takim razie TY TEŻ MASZ SWÓJ STYL. Naprawdę, masz go w sobie, tylko możliwe, że nigdy nie dałaś sobie szansy, żeby go odkryć. Bo zakopałaś się w tych wszystkich inspiracjach, wytycznych, nakazach i zakazach. Myślisz, że nie? Być może, ale też bardzo prawdopodobne, że jest to w Tobie tak głęboko, że już nie wiesz, co jest Twoim gustem i wyborem, a co zostało Ci wpojone i narzucone. Możesz to jednak odkryć i nauczyć się na nowo ZAUFAĆ SOBIE, swojemu gustowi, swojej estetyce i swoim wyborom. Ty masz to w sobie, serio. Ty wiesz, jak chciałabyś się ubierać i kiedy to będzie „wyglądać dobrze”. Wystarczy, że dasz sobie szansę.
Styl to nie jest jakaś tajemna wiedza czy mityczny kwiat paproci, którego odnalezienie zmieni Twoje życie. Styl to konsekwencja. Dlatego często najbardziej stylowe osoby to te, które mają swój statement look czy inaczej uniform, ale i konsekwentnie używają wyróżników. Pokażę Ci kilka zestawień moich zdjęć. Dzieli je dystans wielu lat, ale jak widzisz, pewne elementy i koncepcje się powtarzają. Szafa kapsułowa pomogła mi je wyłapać, dostrzec, nazwać i świadomie wykorzystywać w codziennym ubieraniu się. To jest właśnie ta magia i tajemnica!
Popatrzcie na zdjęcia. Myślę, że nikt nigdy tego jeszcze nie pokazał w taki sposób, bo niewiele osób ma taki materiał na zdjęciach. A dopiero wtedy widać wszystko jak na dłoni. I tak przykładowo:
- lubię połączenie spódnicy w kolano z płaskimi butami i jasną górą (zdjęcia 1-6);
- gładka góra, wąskie spodnie i płaskie buty to jest to, ale nie beżowa góra (zdjęcia 7-12);
- długie swetry do wszystkiego (zdjęcia 13-18);
- kamizelka i płaskie buty (zdjęcia 19-24);
- duże szale wokół szyi (zdjęcia 25-30).
Uważam, że analiza kolorystyczna i stylistyczna są zupełnie niepotrzebne
Od razu zaznaczam, żeby nie było potem nieporozumień – nie uważam, że nikt nie powinien z takich usług korzystać, i wiem, że pewnie wielu osobom to pomogło. Mnie nie, a przerobiłam to na sobie rzetelnie. I nie były to jakieś przypadkowe, a polecane specjalistki. Porady, które usłyszałam, nierzadko się wykluczały, dostawałam też listy nakazów i zakazów, które nie były kompatybilne z moimi upodobaniami. Trochę na zasadzie: „możesz wyglądać tak, jak lubisz, ale wtedy nie będziesz wyglądać najlepiej, jak byś mogła”. :) Przykładowo, wg stylistki nie powinnam nosić dużej torby, szerokich szali i długiej kamizelki, bo mam zbyt drobną posturę. Białe koszulki mnie rozmywają i wyglądam na chorą. Powinnam za to bardziej podkreślać swoje atuty, takie jak zgrabne nogi (noś spódnice!) i wąską talię (żadnych szerokich ubrań). No i jak to pogodzić z wielkimi swetrami? ;)
Po każdej takiej konsultacji mierzyłam się z poczuciem bycia niewystarczająco dobrą, jakbym rezygnując ze spełniania tych wszystkich warunków, świadomie rezygnowała z dobrego wyglądu. Jasne, mogłabym pewnie szukać jakichś kompromisów, ale chcąc wyglądać, jak lubię i jak mi się podoba, nie mam ochoty na zgniłe kompromisy. W pewnym momencie w trakcie pracy nad szafą kapsułową zrozumiałam, że nie jest mi to do niczego potrzebne. Odrzucenie porad z zewnątrz pozwoliło mi dołożyć kolejną cegiełkę do zaufania sobie i swoim wyborom. Przez lata blogowania i pokazywania swoich zdjęć nauczyłam się, że ten sam kolor na mnie potrafi zebrać skrajnie różne opinie w stylu: „cudownie, dodaje Ci uroku” i „wyglądasz na chorą”, więc… przestałam się tym przejmować ZUPEŁNIE. :) Sama decyduję, które ubrania lubię nosić i w jakich kolorach się sobie podobam, nie potrzebuję do tego żadnych kryteriów z zewnątrz i dziwnych analiz. Przykładowo, nauczyłam się, że:
- źle się czuję w czerni, z wyjątkiem butów i nielicznych dodatków (mam czarną kopertówkę i skórzaną kurtkę);
- nie lubię i nie noszę beżu przy twarzy (bluzki, swetry, szale);
- kocham odcienie pudrowego różu i lila, czuję się w nich doskonale;
- wolę jasne odcienie jeansu (kiedyś wolałam granat), ale to się może zmienić;
- uwielbiam białe koszulki, bo czuję się w nich świeżo, i szarości, choć ciągle słyszę, że to nie kolor :);
- bardzo lubię odcienie wojskowej zieleni, ale nie na sobie (zrobiłam kilka podejść i nadal lubię, ale na kimś innym).
***
Moje specyficzne podejście sprawia też, że nie chcę w jakikolwiek sposób opisywać czy definiować swojego stylu.
Wiem, że go mam.
Wiem, co lubię.
Wiem, jak chcę wyglądać.
Mam się w co ubrać.
Czego mi więcej potrzeba? :)
Na koniec zostawiłam zdjęciowe porównanie swojej szafy osiem lat temu i dziś. Jestem dumna, że przebyłam tę drogę. I Ciebie też z całego serca do niej zapraszam.🖤
Chcesz mieć się w co ubrać? Decyzja należy do Ciebie.