Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

Mieszkamy już 2 miesiące na wsi!

przeprowadzka na wieś

Jak to się ładnie pisze? Minęło jak z bicza strzelił? :) Niewiarygodne, ale z naszego zaplanowanego półrocznego pobytu na wsi minęły już pełne 2 miesiące. Co mnie najbardziej zaskoczyło? Czy odnaleźliśmy się w wiejskiej rzeczywistości? Ile to jest metr sześcienny drewna opałowego? 

 

Na początek, kto nie wie – TUTAJ opisuję kulisy naszej przeprowadzki na wieś i dlaczego mieszkamy w cudzym domu. Wszyscy mnie ostrzegali, że jesienią i zimą na wsi jest buro, ponuro i depresyjnie. Zimno, ciągle w domu, z dala od wszystkich wielkomiejskich rozrywek. NUDNO i nie do końca fajnie. Jeśli przeżyjesz zimę i Ci się spodoba, znaczy że się nadajesz do wiejskiego życia. I co? NADAJĘ SIĘ! Nadaję, jak nie wiem co. :) 

 

Co nas najbardziej zaskoczyło?

 

Może to zabrzmi zabawnie, ale najbardziej zaskoczyło mnie, w jaki sposób na wsi obchodzi się ze… śmieciami. Sam fakt posiadania harmonogramu wywozu śmieci jest naturalny, w biurze w Warszawie (dom jednorodzinny) też takowy mamy. Jednak, częstotliwość wywozu jest już zupełnie inna. :) Na wsi śmieci zabierają nawet raz na 3-4 tygodnie! To samo w sobie też nie jest jakieś szczególnie straszne, bo dzięki wdrażaniu zero waste śmieci nie mamy ich tak strasznie dużo, ale weź tu pamiętaj, gdy masz pamięć złotej rybki. ;) A pamiętać trzeba!

 

Na pierwszy wywóz tuż po przeprowadzce czekaliśmy bardzo, bo po pożegnalnej imprezie Baśki zebrało się sporo śmieci. ;) Nadszedł upragniony dzień wywozu, widziałam jak panowie podjeżdżają pod bramę… i ją mijają bez zatrzymywania się! A kubeł pełny. Jako wiejski laik nie wiedziałam bowiem, że nie wystarczy, że pojemnik stoi obok bramy. Niepisana zasada mówi, że należy go wystawić na drogę przed posesją. No i na prawie kolejny miesiąc zostaliśmy z pełnym kubłem i gromadzącymi się kolejnymi workami w garażu, z groźbą szalejących myszy. Worki z recyklingiem też trzeba wystawiać osobno i oczywiście, że o tym zapomnieliśmy. Od nowego roku wchodzą z kolei nowe przepisy dotyczące segregacji i różnych worków będziemy mieć chyba z siedem. :)

 

Jak się żyje w tak dużym domu?

 

Po pierwsze, tuż po przeprowadzce, dom pozwolił mi uświadomić sobie, że naprawdę mamy niewiele. Przecież wprowadziliśmy się do zamieszkiwanego domu, w którym nasi gospodarze zostawili prawie wszystkie swoje rzeczy (częściowo pochowane). Więcej już o tym pisałam w tekście o przeprowadzce

 

Przez pierwsze kilka dni czułam się trochę onieśmielona. Zniosłam sobie do salonu fotel, zarzuciłam swój koc, ułożyłam stosik książek i zaszyłam się tam, bo przestrzeń mnie przytłaczała. Potrzebowałam trochę czasu, żeby ją zaadoptować dla siebie i oswoić. Człowiek się szybko przyzwyczaja i teraz się śmiejemy, że trudno nam się będzie odnaleźć z powrotem w 50 metrach. U Baśki 50 metrów to ma chyba sam salon, a z salonu do sypialni muszę zrobić DOKŁADNIE (policzyłam!) 35 kroków.

 

 

Mój książkowy stosik do przeczytania. ? Odkryłam, że strasznie lubię wynajdywać w książkach fragmenty odnoszące się do rzeczy i posiadania pomimo, że fabuła dotyczy zupełnie czegoś innego. Stosunek do przedmiotów bardzo plastycznie oddaje cechy bohaterów. Np. ostatnio znalazłam cudny fragment w Domofonie Miłoszewskiego, który czytam na insta stories (są tu jacyś wielbiciele Miłoszewskiego, jak ja?). Czytam stanowczo za szybko, ale te kilkanaście sekund tak szybko mija. I nie jestem pewna, czy się załadowało w dobrej kolejności ;) Aha, i na stories podaję też wszystkie informacje na temat swetrów. Dzięki wielkie za ankietę! ? Co teraz czytacie? #booklover #biblioteczka #zbiblioteczkiSimplicite #ksiazki #czytambolubie #liveauthentic #livesimple #livefull #wiejskiezycie

Post udostępniony przez Katarzyna Kędzierska (@simpliciteblog)

 

Długo też przyzwyczajaliśmy się do… do zupełnie innego sposobu mówienia w domu. Krótko pisząc, tu się trzeba do siebie drzeć! Wiele razy wkurzaliśmy się na siebie, bo coś mówiliśmy, a druga osoba po prostu nie słyszała. MM siedział w kuchni, ja w salonie… coś mówię, a on wiecznie: „przestań tam coś mamrotać” i „jak myślisz, że ja słyszę co tam mamroczesz to się grubo mylisz…” ;) 

 

Natomiast, nieoczekiwanie, większy dom na wsi okazał się sprzyjać społecznym interakcjom. :) Trochę się obawiałam, że nikomu nie będzie się chciało tu przyjechać i finalnie będziemy sami jak palec (właśnie sprawdziłam i wiecie, że to powiedzenie wzięło się z tego, że kiedyś mianem palca określało się tylko kciuk? Stąd określenie sam jak kciuk, bo jest oddalony od reszty – taka mini dygresja). Nie, żeby samotność mi bardzo przeszkadzała, ale nagle okazało się, że nie skoro nie opłaca się do nas przyjeżdżać na chwilę (bo przecież 50 km od Warszawy to jak na końcu świata ;)) to większość przyjezdnych zostaje na noc. Co sprzyja pogaduchom, kalamburom z użyciem szkolnej tablicy czy nocnym maratonom z serialami. Bardzo przyjemnie, bardzo. :)

 

Jak Nela się zaadaptowała do nowych warunków?

 

Na samym początku nie było łatwo. Była mocno przestraszona nowym terenem i zupełnie nie chciała sama wychodzić do ogrodu. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyła królika na drodze za ogrodzeniem. Dosłownie ją zamurowało. ;) Baliśmy się też wtedy ją zostawiać samą w domu. Trochę trwało, zanim się oswoiła. Pierwsza rzecz, jaką zrobiła to pogoniła wszystkie koty (jeden raz cudem ukrył się pod tarasem). Kocice nie mogły się pogodzić z nagłym odcięciem od regularnego źródła zaopatrzenia (Basia je dokarmiała) i regularnie wracały na przeszpiegi. Teraz już coraz rzadziej – wiedzą, że królowa jest tylko jedna. Ostatnio Nelania wdała się w pościg za jedną z nich. Pościg zakończył się krwawym (ale nie tak strasznie) rozbiciem pyska wskutek uderzenia o trampolinę, tudzież rynnę. Nie wiem, usłyszeliśmy tylko huk. Na szczęście zagoiło się się jak na psie – to powiedzenie jest bardzo prawdziwe. Nela ma też swój stały punkt obserwacyjny na piętrze, po drugiej stronie domu – ma tam widok na psa i kota sąsiadów. Bywa, że znika na długo i nie spuszcza wzroku z wroga.

 

 

Minusem jest nasze rozleniwienie i niechęć do codziennych spacerów. Wiem, że powinniśmy częściej wychodzić z nią na dłuższe spacery, ale biję się w pierś, nasze lenistwo przeważa i pieseł hasa po ogrodzie. Złości mnie też to, że jak to na wsi, milion burków wałęsa się bez nadzoru i smyczy, a niektóre są naprawdę duże. Pewnego dnia po drodze przy domu wędrowała cała banda. Nela nie jest zbytnio towarzyskim psem i boję się, że takie spotkanie mogłoby się zakończyć dramatycznie. Udało się nam jednak kilka razy pojechać do pobliskiego lasu i dalej, nad rzekę. 

 

Co się zmieniło w naszym stylu życia?

 

Po pierwsze, przybyło nam niektórych obowiązków. Dużo więcej gotujemy w domu. Chociaż odkryliśmy wokół kilka naprawdę interesujących (i kilka dużo gorszych) restauracji to jednak zdecydowanie nie stołujemy się „na mieście” tak często, jak w Warszawie. To bezpośrednio przełożyło się na koszty utrzymania w kontekście jedzenia. Poza tym, co tu dużo kryć, życie nawet 50 km pod Warszawą jest na co dzień sporo tańsze, niż w stolicy. Wiele osób mówiło mi, że to mit, ale ja widzę przełożenie na mój portfel (bilet do kameralnego, ale wygodnego kina w Grodzisku kosztuje 18 zł, w Cinema City 30 zł). W Biedronce czy w Tesco (jedyne większe sklepy w okolicy) wydaję ok. 100 zł na kilkudniowe zakupy – w warszawskim samie za tyle jedzenia musiałabym zapłacić dwa razy tyle. Nie mamy też żadnego sklepu pod domem, co sprawia, że zakupy robimy raz na kilka dni, czasami nawet raz na tydzień. Planujemy posiłki bardziej, niż mieszkając w Warszawie z Żabką pod blokiem. To mnie bardzo cieszy, bo wcześniej nie mogłam namówić/zmusić MM do planowania.

 

Planujemy posiłki też dlatego, że strasznie nie chce się nam wychodzić z domu! Naprawdę, jest mi tu tak dobrze, że naprawdę nie potrzebuję dodatkowych bodźców. Palimy w kozie, czytam dużo, nadrabiamy zaległości filmowo/serialowe, gościmy gości. Proste przyjemności życia codziennego. Oczywiście, że nie różni się to aż tak strasznie do stylu życia w mieszkaniu w Warszawie, ale jakoś tak wieś sprzyja. Jest spokojniej, nie mamy sąsiadów imprezujących za ścianą, budowy pod domem. Z drugiej strony, gdy chcemy sobie zrobić mini disco i karaoke o północy to nikomu nie przeszkadzamy. No, może poza Nelą, która zdecydowanie nie rozumie, dlaczego musimy się przytulać w tańcu. ;)

 

 

Bawi mnie odkrywanie nowych odruchów, na przykład wyglądanie za okno, gdy jedzie samochód, albo ktoś idzie. Nie umiem tego powstrzymać! :) Bywają też zabawne sytuacje. Niedaleko jest suszarnia warzyw i często widywaliśmy transport np. z marchewkami. Przy ostrym wejściu w zakręt obok naszego domu marchewki wypadały. Zbieraniem zajmują się pewne dwie starsze panie, które spacerują marchewkowym szlakiem. Widziałam też burka z wielką, zdobyczną marchewą w pysku. Ot, takie wiejskie atrakcje. ;)

 

Prawie codziennie palimy też w kozie, bo jestem strasznym zmarzlakiem. Poza tym niesamowicie lubię gapić się w ogień, tak po prostu. :) Na początku kupowaliśmy drewno w markecie w Warszawie, ale musieliśmy jeździć po nie zbyt często, no i nie należało do najtańszych. Potem, w drodze do lasu odkryliśmy lokalny tartak i kupiliśmy metr sześcienny drewna, bodajże brzozę. Wydawało mi się, że metr sześcienny drewna to niedużo, martwiłam się nawet, że sporo nas wyniesie finansowo takie codzienne dogrzewanie. Panowie przywieźli nam je parę dni później z samego rana i wyrzucili pod garażem. Zaczęliśmy szczapki układać ślicznie w garażu… pół godziny później byłam zgrzana, zmęczona i maksymalnie zadziwiona, że metr sześcienny drewna to tak dużo!

 

Aha, i od jakiegoś czasu nie mamy telewizji! To znaczy, mamy telewizor, ale podczas awarii prądu (to relatywnie częste) spalił się dekoder. Mieliśmy go oddać do naprawy i jakoś tak tygodnie mijają i nic z tym nie zrobiliśmy. Cieszę się, bo kiedyś MM dość nerwowo reagował na pomysł zupełnego odcięcia telewizji (chociaż nie oglądaliśmy jej zbyt wiele). Okazuje się, że dostęp do filmów online jest ogromny, a i większość interesujących nas programów można oglądać przez internet. Kupiliśmy bardzo przydatny gadżet, jakim jest chromecast, który sprawia, że nie trzeba każdorazowo podpinać laptopa pod telewizor kablem. Proste i wygodne. Telewizji brakowało mi tylko jeden raz, gdy leciał noworoczny koncert filharmoników wiedeńskich, który uwielbiam.

 

Zmiana stylu pracy

 

Siłą rzeczy zmienił się również nasz styl pracy. Co prawda, wcześniej też w większości pracowaliśmy z domu, ale jednak popołudnia spędzaliśmy w biurze, co sprawiało, że dzień pracy miał zupełnie inny rytm. Teraz pracujemy zupełnie z domu, a średnio dwa razy w tygodniu mamy dzień wyjazdowy – odbywamy spotkania, załatwiamy sprawy w Warszawie, albo spotykamy się z rodziną czy przyjaciółmi.

 

 

Dobra, tak z ręką na sercu to też czasami (no dobra już, często!) mam takie dni, że nie chce mi się malować, myć włosów i najchętniej cały dzień czytałabym książki pod kocem. Bywa, że wieś rozleniwia, zwłaszcza że nie musimy wcale jeździć do biura. Nie wiem dlaczego, ale jakoś w Warszawie nigdy nie miałam z takim potencjalnym rozmemłaniem do czynienia. Działam jednak, zaaranżowałam sobie mini biuro na nieużywanej antresoli z pięknym widokiem, gdzie zaszywam się, piszę i pracuję w skupieniu. Bywały takie tygodnie, że wcale nie wychodziłam z domu dalej niż do garażu po drewno i porzucać Neli piłkę w ogrodzie. I doskonale się z tym czuję.

 

Czy życie na wsi sprzyja minimalizmowi?

 

Hehe, i tu będzie ulubione wyrażenie wszystkich prawników: TO ZALEŻY. Na pewno widzę minimalizm w sferze zakupowej – więcej zaplanowanych codziennych, głównie jedzeniowych zakupów i mniej zachciewajek z Żabki. Jak się nie chce ruszać tyłka z domu to się kombinuje obiad z tego, co jest. :) Plus tańsze zakupy. U mnie jest to też lepiej zorganizowany czas (choć musiałam to sobie wypracować), mniej telewizji i bezmyślnego internetu (choć tu mam nadal ogromne pole do poprawy) równa się pokaźny stos przeczytanych książek. Nagle okazało się też, że większość zawodowych spraw mogę załatwić online lub skumulować w dzień wyjazdu do Warszawy. Będąc na miejscu czas przeznaczony na poszczególne zadania jakoś magicznie się wydłuża. ;) Więcej gotowania w domu zaplanowanych posiłków równa się też mniej wyrzucanego jedzenia. Na pewno dużo rzadziej się również maluję i zamiast w marynarki wskakuję w sprawdzone domowe (ale nie wytarte, stare i zniszczone) zestawy ubrań. 

 

Z pewnością namacalny spokój sprzyja uspokojeniu głowy. Mniej bodźców, chociażby w postaci światła (teraz o 16-stej okolica jest zupełnie ciemna) sprzyja wyciszeniu. Mnie osobiście to uspokaja i jakoś mam poczucie, że jestem bliżej naturalnych rytmów przyrody. Wróciłam do regularnej wieczornej medytacji, która bardzo mi pomaga. Spokój i harmonia – otoczenie nie jest tu konieczne, ale teraz czuję, że po prostu mi sprzyja.

 

Widzę też wyraźnie, że posiadanie dużego domu nie sprzyja minimalizmowi. Dużo trudniej uświadomić sobie, jakim faktycznie zasobem przedmiotów się dysponuje z uwagi na ogromną przestrzeń. Przedmioty w niej nikną, ale tak naprawdę nadal są: w kotłowni, w garażu, na piętrze itp. Basia i tak nie jest typem chomika, ale widzę, że w domu chyba zwyczajnie łatwiej się gromadzi. No i ostatnia rzecz, o której rozmawialiśmy ostatnio w naszej fejsbukowej grupie – na wsi bez auta ani rusz. Nie ma mowy o korzystaniu wyłącznie z komunikacji (bo jej nie ma), a car-sharingowe opcje oczywiście nie są dostępne.

 

 

Co dalej?

 

Ano do końca marca, a może i trochę dłużej będziemy sobie tutaj mieszkać i dalej testować nowy styl życia. A co dalej? No cóż, niezbyt chce się nam wracać do mieszkania w mieście. Jednak, żadne wiążące decyzje jeszcze nie zapadły i nie chcę uprzedzać faktów. Fajnie na tej wsi, no fajnie. :)

 

Ktoś z Was mieszka na wsi? A może ma za sobą przeprowadzkę wieś – miasto lub wręcz odwrotnie? Ach, i tak czysto teoretycznie :), gdybyśmy chcieli kupić działkę i postawić dom, to macie dla nas jakieś rady?

 

PS Wszystkie zdjęcia wzięłam oczywiście z mojego Instagrama, gdzie na bieżąco piszę o wiejskim stylu życia. Zapraszam też na tzw. Instagram Stories – zdjęcia i krótkie filmiki (znajdziecie je klikając w moje profilowe zdjęcie w apce Instagrama, albo z prawej strony swojej tablicy, jeśli oglądacie na komputerze) – pokazuję tam Szafę Minimalistki w wersji na żywo, aktualnie czytane książki i Nelanię w najbardziej uroczych momentach. Jest kameralnie, swojsko i miło.

Sprawdź Także

Powiadomienia
Powiadom o
guest
88 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments