Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

Do pozbycia się rzeczy trzeba dojrzeć

Wstałam rano, zeszłam na dół, wypuściłam psy na dwór i tradycyjnie sięgnęłam po kubek, żeby zrobić sobie poranną kawę. I wtedy to do mnie dotarło. Mam za dużo kubków do kawy!  Fakt istnienia nadmiaru w tej sferze przeleciał po mojej sieci neuronów i wreszcie zadzwonił dzwoneczek świadomości. :) Wiem, może to brzmieć zabawnie, ale każdy, kto od dawna czyta bloga lub zna moją książkę Chcieć mniej, doskonale wie, że kolekcjonuję kubki do kawy i jest to mój przedostatni bastion posiadania.

 

Na wstępie – od lat powtarzam, że nie ma NIC złego w posiadaniu użytkowych kolekcji. Minimalizm to nie ascetyzm i nie trzeba wyrzekać się boleśnie wszystkich dóbr tego świata, a jedynie świadomie z nich korzystać. Minimalizm nie powinien też być skokiem na głęboką wodę, choć znam sytuacje, gdy było to korzystne. Jednak, w większości przypadków drastyczne pozbywanie się rzeczy skutkuje dokładnie odwrotnym efektem – tak samo, jak efekt jojo przy zbyt szybkim odchudzaniu. Najpierw hurtowe wyrzucanie, później hurtowe nabywanie.

 

Dlatego jestem fanką spokojnych, konsekwentnych zmian. Zmian, które mogą być rozłożone na tygodnie, miesiące, a nawet lata. Sama jestem tego doskonałym przykładem i na bazie swoich doświadczeń opracowałam też pomocne narzędzia, które zebrałam w zeszycie ćwiczeń.

 

Znaczącym etapem minimalizowania stanu posiadania były u mnie książki. Potem ubrania i buty. Na końcu reszta. To trwało kilka lat. Na samym końcu pozostała kolekcja kubków do kawy i tzw. pierdoły różne, które mnożą się przez pączkowanie i chyba nigdy nie da się z nimi uporać do-samego-końca. :) A, i dokumenty, ale to z uwagi na moją pracę jest chyba nie do opanowania i już się z tym pogodziłam.

 

Byłam przekonana, że nigdy nie dotrę do momentu, w którym zdecyduję się pozbyć niektórych elementów kolekcji kubków, ale czas zrobił swoje. Nie myślałam o tym, nie pracowałam nad tym. Po prostu pewnego dnia świadomość nadmiaru sama do mnie przyszła. To trochę jak z ćwiczeniami, jak z jogą. Najpierw w skłonie sięgnę dłońmi kolan, potem łydek, kostek, a potem, nagle, pewnego dnia położę dłonie na podłodze, gdy moje ciało i głowa do tego dojrzeją. Dokładnie tak samo jest z ograniczaniem stanu posiadania – do pozbycia się rzeczy trzeba dojrzeć, pozwolić sobie na kolejny krok. Proces zmiany ma to do siebie, że z reguły nie da się go przyspieszyć, ponaglić. Na pewne rzeczy potrzeba czasu i mądrej obserwacji swoich potrzeb, swoich wyborów. Efekty mogą zaskoczyć. Może kiedyś zostawię tylko jeden kubek i uznam, że jest to wystarczające dla mnie minimum? Nie wiem, czas pokaże.

 

Staram się być wyrozumiała, również w kontekście nabywania i pozbywania się rzeczy. Przede wszystkim wyrozumiała dla siebie, ale dodatkowym plusem jest również wyrozumiałość wobec innych i ich indywidualnego tempa pozbywania się rzeczy. Każdy z nas musi samodzielnie dojrzeć do pozbycia się pewnych rzeczy. Niektórzy mogą nie dojrzeć nigdy i to też jest ok. :)

 

W jakim tempie Ty pozbywasz się rzeczy? Pojedynczy zryw czy raczej metodyczne porządki z kalendarzem w ręku? Masz jeszcze swoje nieruszone bastiony posiadania?

Sprawdź Także

Powiadomienia
Powiadom o
guest
46 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments