Darmowe
planery, e-booki...

Podziel się:

Darmowe
planery, e-booki...

Ile kosztuje szafa kapsułowa? 7 zasad, którymi kieruję się na zakupach

Ile kosztuje szafa kapsułowa? Pytanie tyle ciekawe, co i trudne! Trudne, ponieważ jednoznaczna odpowiedź zwyczajnie nie jest możliwa. Kupujemy ubrania w różnych miejscach, w różnych cenach i jest to najzupełniej naturalne. Każdy z nas ma inne możliwości zarobkowe, ale i inne podejście do ubrań i ubierania się, co wpływa też na na cenę czy wartość ubrań, które mamy w szafie, oczywiście.

Dlatego dziś nie będę silić się na ogólniki, ale dowiesz się, ile ja wydaję na ubrania i skąd to wynika. Znajdziesz tu moje refleksje odnośnie do cen ubrań, a może nawet coś na kształt zasad kupowania, które dość mocno zmieniały się (a może wyewoluowały?) na przestrzeni lat.

10 rzeczy

które musisz wiedzieć przed zakupami.

Ile kosztowała moja szafa 20 lat temu?

Przyznaję, że musiałam sięgnąć dość daleko pamięcią i to, co w niej znalazłam, nieszczególnie mi się podoba. :) Moje pierwsze wyraźne wspomnienie związane z ubraniami to studencki staż w jednej z największych kancelarii w Warszawie i temat ubierania się do pracy. W kancelariach obowiązuje bardzo ścisły dress code, a w tej był szczególnie mocno przestrzegany. Kolory, wzory, wysokość obcasów, no i metki. Metki były ważne, ale równie ważne było obowiązkowe noszenie rajstop, nawet w 30-stopniowym upale. Dlatego prawniczki przebierały się tuż po przyjściu do biura. Pamiętam doskonale niezbyt przyjemną scenę, gdy jeden z partnerów kancelarii (bardzo poważany w środowisku pan mecenas) zrobił publicznie karczemną awanturę, po czym wyrzucił z biura młodą prawniczkę. Powód? O 7:45 nie zdążyła włożyć jeszcze rajstop.

Piszę o tym dlatego, że choć mnie to oburzyło, to jednak (i przyznaję to z trudem) na mnie wpłynęło. W mojej podświadomości mocno zagościło połączenie: właściwe ubrania = sukces. Chociaż nie wiedziałam jeszcze, czym ten sukces miałby być. Nigdy nie wróciłam do pracy w dużej kancelarii, ale w korporacji, w której przepracowałam 7 lat, widać było mocno, jak ubrania i metki zmieniają się w zależności od zajmowanego stanowiska. Niezależnie od miejsca pracy, zawód prawnika jest obarczony presją w kontekście ubierania się.

Potem zaczęłam prowadzić własną firmę i weszłam do środowiska kobiet biznesu. Bywałam na różnych konferencjach, spotkaniach, śniadaniach biznesowych i choć poznałam wtedy sporo wartościowych osób, to jednak ponownie poczułam to samo – jak bardzo oceniamy ludzi po ubraniach i jak bardzo te ubrania są znowu ważne. Wszystkie te szkolenia na temat budowania własnej marki kończyły się rekomendacjami kupienia właściwych ubrań.

To wszystko sprawiało, że moje ubrania i moje zakupy były straszliwie chaotyczne. Czułam się zagubiona w tych wszystkich „powinnaś”, „nie powinnaś”. Kup to, kup tamto. Nie pamiętam dokładnych kwot, które wydawałam na ubrania, ale z pewnością były dużo, dużo wyższe, niż teraz. Wtedy czułam powinność noszenia markowych ubrań – kupiłam torbę za 1000 zł – tego zakupu naprawdę długo żałowałam.

I potem wszystko się zmieniło.

Ile kosztowała moja szafa kapsułowa przez ostatnie 10 lat?

Na to pytanie odpowiedź jest banalnie łatwa. Od 2015 roku prowadzę dość skrupulatne zapiski, którymi dzielę się na blogu. Jeśli jesteś ciekawa, linkuję wszystkie wpisy poniżej:

Podsumowując, przez ostatnie 10 lat wydałam na ubrania i buty łącznie 15 070 zł. Średnio daje to ok. 1500 zł rocznie, 125 zł miesięcznie. Dużo? Mało? Pojęcia nie mam i uważam, że kwoty same w sobie mówią bardzo niewiele.

Za 15 000 zł można kupić dwie marynarki w jednym z butików na Mokotowskiej, ale i setki koszulek w sieciówce. Sama czuję, że jestem gdzieś pośrodku, a moje podejście do kupowania ubrań za dość rozsądne.

7 zasad, którymi dziś kieruję się na zakupach

1. Nie chodzę po sklepach dla przyjemności

Nie uprawiam tzw. window shoppingu i dotyczy to zarówno sklepów stacjonarnych, jak online. Nie zaglądam do sklepów tak o, żeby zobaczyć jakie mają nowości, co słychać w trendach itp. Jest to dla mnie kolosalna strata czasu. Wchodzę do sklepu wtedy, gdy potrzebuję coś kupić. Wyjątek jest tylko wtedy, gdy idę na zakupy z kimś – wtedy siłą rzeczy widzę to, co na wystawach. :)

Pozbawiam się tym samym bodźców zakupowych. Zakupy zwyczajnie przestają kusić. A gdy łączę to z kolejnym punktem, wtedy działa najlepiej.

2. Nie zaglądam na modowe blogi czy w inne „inspiracyjne” miejsca.

Najsilniejsza zachęta zakupowa jest wtedy, gdy tak naprawdę nie chcemy kupić tej konkretnej rzeczy, co styl życia osoby, która te rzeczy pokazuje.

Kupujemy historię.
Kupujemy marzenia.
Kupujemy wyobrażenia.

I naprawdę trudno być na to zupełnie odpornym, ale można świadomie pozbawić się bodźców. To działa! W moim przypadku to dotyczy wszystkiego – blogów, mediów społecznościowych, jutubów czy pinteresta. Bez zbędnych inspiracji nie ma zbędnych zakupów.

3. Nie kupuję przypadkowych rzeczy

Moje zakupy nie są w żaden sposób ustrukturyzowane, ale nie kupuję rzeczy przypadkowych. :) Dawno już nie robię szczegółowych list zakupów, ale z reguły mam w głowie konkretną wizję tego, co chcę kupić. W tej chwili raczej zastępuję rzeczy, które się zniszczyły, dlatego nie robię też żadnych rund zakupowych czy czegoś w podobnym stylu. Czasami kupienie nowego ubrania to kwestia kilku dni, czasami kilku tygodni.

Gdy czegoś naprawdę potrzebuję – wtedy kupuję, ale zdarzają mi się wyjątki, naprawdę wyjątki, gdy coś mnie olśni i zachwyci, ale to z reguły, gdy idę na zakupy z moim chłopakiem – śmiejemy się, że on jako jedyny stanowi zagrożenie dla mojego minimalizmu, tylko on ma moc namówienia mnie do zakupów. ;))

4. Ubrania nie są moim priorytetem

Był taki moment w moim życiu, gdy mocno siedziałam w temacie ubrań. To był szczytowy czas popularności Szafy Minimalistki. Byłam zapraszana do telewizji, radia… Szafa kapsułowa była wtedy odkryciem i chociaż często traktowano mnie jak dziwaczkę z Internetu, co to nie chce kupować za dużo ubrań ;), to jednak, paradoksalnie, poprzez niekupowanie ubrań, temat ubrań był w moim życiu bardzo obecny.

Dostawałam wtedy bardzo dużo propozycji współpracy z markami ubraniowymi, tworzenia własnych kolekcji czy wręcz namawiano mnie na otworzenie własnego sklepu. Nie zrobiłam tego, bo… ubrania mnie aż tak nie kręcą! Daleka jestem od stwierdzenia, że ubrania to coś trywialnego i nie oceniam nikogo, kogo interesuje moda w różnych wydaniach, ale to zwyczajnie nie jestem ja. Nie interesuje mnie moda, trendy, fasony. Lubię dobrze wyglądać, lubię czuć się dobrze w swoich ubraniach, ale ubrania fascynują mnie tylko na tyle, na ile mogę pisać i mówić o ich nie kupowaniu za dużo. :)

5. Nie kupuję bardzo drogich ubrań

Nie ustalam sobie żadnych górnych limitów w kontekście ceny ubrania, ale kieruję się zwyczajnie zdrowym rozsądkiem. Mam już dawno za sobą moment zachłyśnięcia się markowymi rzeczami czy „nowym luksusem” w postaci mniej bardziej niszowych polskich marek. Czasami jakość uzasadnia cenę, często nie.

Maksymalna cena ubrania, którą jestem w stanie „znieść” to ok. 500-600 zł, ale to musi być coś absolutnie, niezmiernie wyjątkowego, w czym się zakocham i nie będę mogła przestać myśleć bardzo długo. Zdarzyło mi się tak dosłownie dwa razy. Jednego pożałowałam, drugiego nie. :) Więcej wydam na buty, ale ubrania kupuję z reguły w cenach sieciówkowych, co mnie prowadzi do kolejnego punktu…

6. Kupuję tam, gdzie mi blisko i wygodnie

Kiedyś, gdy mocno siedziałam w temacie slow/fast fashion, dałam się wkręcić w wizję idealnego świata ubrań, gdzie nie będzie wyzysku, zanieczyszczeń, nierówności. Dziś jestem tym zmęczona, bo im więcej wiem, tym bardziej widzę, że jest to utopia.

Dziś szukam balansu między odpowiedzialnością, a wygodą. Nie mam już ambicji kupowania idealnych rzeczy za wszelką cenę. Nie chcę, żeby ubrania zabierały mi zbyt wiele energii w życiu. Zdarza mi się dłużej szukać czegoś, co sobie wymyślę, ale często też kupuję rzeczy, które są wystarczająco dobre.

Wiem, że nie kupuję zbędnych rzeczy, zużywam je do końca i staram się je kupować odpowiedzialnie, ale nie ścigam się już, nie spalam na zakupach, pozwalam sobie na bycie nieidealną kupującą.

7. Nie traktuję ubrań jako inwestycji

10 lat temu napisałam na ten temat cały tekst na blogu i dziś spokojnie podpisałabym się pod większością refleksji. Ubranie na mnie nie zarabia więc nie jest inwestycją, nieważne co nam wmawiają reklamy. Oczywiście, jest sektor dóbr wysoko luksusowych, gdzie zakup konkretnego modelu torebki czy biżuterii może być traktowany jako lokata kapitału, ale niewiele osób wie, że wtedy tych rzeczy się nie używa! Trzyma się je w sejfie i czeka, aż ich wartość wzrośnie. To może być inwestycja, a nie wełniane dresy.:)

Naturalnie, można powiedzieć, że ubranie to „inwestycja” (celowo w cudzysłowie) w to, jak jesteśmy postrzegane, ale czy faktycznie? Pięknie mi to zamyka klamrą dzisiejszy tekst, który zaczęłam od wspomnień i refleksji o roli ubrań w życiu zawodowym. Społeczna presja na wygląd, źle rozumiany dress code to chyba temat na kolejny tekst… :)

Ciekawa jestem bardzo Twojego komentarza.

10 rzeczy

które musisz wiedzieć przed zakupami.

Sprawdź Także

Powiadomienia
Powiadom o
guest
30 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments