Z reguły na blogach o tematyce minimalizmu (w tym na moim) największą uwagę poświęca się pozbywaniu rzeczy. Jest etap, na którym jest to ze wszech miar naturalne. W końcu, najczęściej właśnie zmęczenie nadmiarem powoduje zerknięcie w stronę alternatyw, w tym minimalizmu właśnie. Ale droga do minimalizmu bywa naprawdę frustrująca. Ograniczasz, sprzątasz, wyrzucasz, porządkujesz, oddajesz, sprzedajesz. I nadal tyle zostaje! W blogowej grupie na Facebooku wiele osób pisze o etapie zmęczenia i zniechęcenia.
U mnie ten etap przyszedł wraz z przeprowadzką. Przeprowadzkami właściwie. W ciągu ostatniego pół roku przeprowadzaliśmy się 2 razy, co było związane z naszym eksperymentem na wsi. Powrót był szczególnie trudny. Głównie dlatego, że MM złapała mega ciężka grypa i z większością rzeczy musiałam uporać się sama – spakować, zapakować do auta, a potem wypakować na miejscu. To sprawiło, że znowu frustracja „o mój broże, dlaczego wciąż mamy tyle rzeczy!” mieszała się z chwilami rozsądku „nie największy samochód zapakowany na 2 razy to wcale nie jest aż tyle rzeczy” mieszały mi się w głowie non stop. Przed powrotem i dzięki Wyzwaniu Minimalistki udało mi się na spokojnie pozbyć paru rzeczy – kartonu pełnego książek, dużej torby, zniszczonych ubrań (głównie MM), które trafiły do kontenera lub akcji Wymiana Ciepła.
Wciąż jednak mamy trochę rzeczy, których pozbyć się świadomie NIE CHCEMY. I o nich jest ten tekst.
Rzeczy służące naszemu hobby
U mnie są to 3 pary drutów i kilka motków włóczki. Udało mi się nie „popłynąć” z kupowaniem włóczki – raczej przerabiam na nowo tę, którą kupiłam kiedyś i bardzo mi się to podoba. Uwielbiam też kolorowanki i trzymam w tym celu trzy opakowania mazaków, a ostatnio dostałam piękne pudło doskonałych kredek. Z okresu fascynacji domorosłym malarstwem mam dwa czyste małe blejtramy, opakowanie farb i trochę pędzli. Drugie hobby to czytanie, ale tutaj powściągam chęć trzymania skutecznie i bez wielkiego wysiłku. Przede wszystkim maksymalnie korzystam z biblioteki, pożyczam książki od przyjaciół, wykorzystuje Kindle, a otrzymane czy kupione książki staram się szybko puścić w drugi obieg. Zachowałam jednak kilkanaście książek, które są dla mnie ważne lub korzystam z nich w pracy.
Zostawiliśmy również kurtki narciarskie, pomimo, że ostatni raz na nartach byliśmy 3 lata temu. Chociaż tak się złożyło, to jednak nie chcę pozbywać się kurtek, których długo szukaliśmy i są bardzo dobrej jakości. Nie kupowaliśmy natomiast reszty sprzętu – narty i buty można wypożyczyć w miarę potrzeb bez żadnego problemu. Podobnie trzymamy w domu cały osprzęt do jazdy motocyklem – 2 kaski i 2 kurtki motocyklowe. MM jeździ od lat i ma w związku z tym sporo przydatnych akcesoriów, których oczywiście nie zamierza się pozbyć.
Rzeczy pamiątkowe
Wbrew oskarżeniom o bycie ekstremalną minimalistką, które nasiliły się od tekstu, w którym przyznałam się, że nie jestem sentymentalną osobą, mam kilka rzeczy, które są piękne i użyteczne, ale i pamiątkowe (zasada 3P w pełnej krasie). Przykładowo, mam nadal torbę, którą nosiła zarówno moja mama, jak i moja babcia. Noszę ją rzadko, ale nie pozbywam się w żadnym razie. Mam mały album ze zdjęciami z dzieciństwa i młodości (MM też ma swój) plus kilka płyt CD, które nagrałam. Mam kryształowy wazonik od babci i kryształową cukiernicę, w której trzymam chia. :) Ażurowe rękawiczki do łokci od babci, które wkładałam na bal i piękny odświętny obrus od mamy. Mam wrażenie, że myślimy o pamiątkowych rzeczach bardzo zero-jedynkowo. Pozwalamy sobie na zarośnięcie pamiątkami, albo rygorystycznie pozbywamy się wszystkich. Tymczasem można przecież naleźć pozytywny, bardzo rozsądny i użytkowy środek.
Mini-kolekcja kubków do kawy
Moja guilty pleasure, chciałoby się napisać. Tylko, że moje pleasures nie są guilty, jak kiedyś słusznie napisała Natalia z JestRudo. Kocham piękną ceramikę. Kiedyś miałam ochotę wejść w posiadanie każdej pięknej filiżanki, przywoziłam też pojedyncze okazy z podróży. Kilka lat temu przestałam. To była część procesu rozumienia, że na świecie zawsze będzie bardzo dużo pięknych rzeczy, które przecież mogę spokojnie podziwiać, ale wcale nie muszę posiadać. #podziwiamniekupuję Moja kolekcja liczy teraz kilkanaście sztuk, ostatni kubek – wypatrzony i wymarzony dostałam w prezencie od MM. Moje kubki mnie cieszą, picie w nich kawy jest przyjemnością, której nie zamierzam się pozbawiać. I choć bardziej minimalistycznie byłoby mieć cztery kubki, a nie jedenaście, to nie zamierzam pozbywać się pozostałych 7.
Podobnie nie zamierzam pozbywać się ekspresu do kawy, ani wymieniać go na mniejszy model (co jest niezbyt minimalistycznym podejściem). Pewnie, że mogłabym pić rozpuszczalną i mieć dzięki temu mniej rzeczy, ale nie zamierzam, bo lubię dobrą kawę. Ba, nawet dokupiłam sobie kawiarkę i regularnie parzę kawę w niej również.
***
O, myślałam, że tych rzeczy będzie dużo więcej, ale siedzę i myślę, myślę i siedzę, i żadne inne rzeczy nie przychodzą mi do głowy. Reszta przedmiotów, które mamy jest po prostu użytkowa – ręczniki, kosmetyki, wyposażenie kuchni, ubrania. Myślę, że udało nam się tutaj znaleźć odpowiednie dla siebie optimum posiadania. To bardzo przyjemne. Przy czym, to nasze optimum w tej chwili i odpowiadające naszym obecnym potrzebom. W każdej chwili może się zmienić. :)
Jakie są Wasze ulubione rzeczy? Takie, które posiadacie z przyjemnością i czujecie radość za każdym razem, gdy używacie? Może niosą też jakąś historię? Przeczytałam ostatnio, że podobno z wiekiem tracimy zdolność doceniania przedmiotów jako rzeczy samych w sobie i postrzegamy je wyłącznie jako środki do określonego celu. Wydawać by się mogło, że minimalistyczne podejście będzie taką fiksację funkcjonalną nasilać. A jednak czuję, że im mniej mam rzeczy, tym bardziej jestem na nie uważna, czerpię przyjemność z obcowania z nimi.
Macie takie rzeczy, których świadomie nie chcecie się pozbyć?
PS na Instagramie raz na jakiś czas publikuję właśnie zdjęcia moich ulubionych rzeczy, zapraszam!
Ciekawy wpis! Ja wszystkiego mam (za dużo) nadmiar to moje trzecie imie :)
Świadomość to pierwszy i bardzo ważny krok w kierunku zmiany. :)
Fajny wpis, taki bardzo przyziemny ale z drugiej strony bardzo Twój. W domu mam jeszcze trochę za dużo, ale też są takie rzeczy których nigdy nie wyrzucę świadomie. Na pewno znajdzie się tutaj zegarek od babci, piękny stary zegar bo ma wartość sentymentalną i kolekcję zdjęć, których z każdym roku przybywa, ale ja uwielbiam zdjęcia w albumie. Z naszych wspólnych rzeczy zostaną akcesoria motocyklowe i plecaki, kurtki, buty na wycieczki, szczególnie te górskie.
A tak z drugiej strony dzięki Wyzwaniu minimalistki moja część strychu wygląda zupełnie przyzwoicie. Co śmieszne w większości zalegały nam puste pudełka i słoiki. Zostały mi jeszcze materiały do nauki języków ( jedno pudło ), ale na to muszę mieć wolne więcej czasu więc może w weekend majowy uda mi się to ogarnąć.
Przyzwoicie wyglądający strych to jest bardzo duże osiągnięcie! Gratuluję!
Mam kilka rzeczy, których nie używam na co dzień, ale właśnie przez wzgląd na sentyment i ich wartość użytkową – zostały. Haftowany biały obrus od babci (przy dwójce dzieci i pomidorówce jego byt zmniejszyłby się do tygodnia :D), sukienkę mamy przywiezioną przez dziadka z Afryki, trochę pamiątek i albumy ze zdjęciami.
Mam też całą biblioteczkę książek, a mąż płyt. Ale do tego wracamy, czytamy, słuchamy.
Największą bolączką są te rzeczy, których już należałoby się pozbyć, a nie ma czasu i chęci, żeby to zrobić. Bo trzeba wyczyścić, zrobić zdjęcia, dać ogłoszenie itp. Ale może się wreszcie w weekend zmobilizujemy :D Będzie więcej miejsca i pieniędzy w portfelu na inne przyjemności :)
Wiem! Ja bardzo szybko podejmuję decyzję o pozbyciu się jakiejś rzeczy, ale etap sprzedaży, wystawiania itp. jest zawsze bolesny i rozciągnięty w czasie do granic możliwości. ;)
Uwielbiam minimalizm!!! :)
Mam dość sporo rzeczy, które mimo, że ciążą, dalej ze mną są. W zasadzie to z nami, bo większość dzielę z mężem.
Sprzęt sportowy – na nartach jeździmy co roku, często jest to tydzień urlopu + kilka weekendów w górach, czyli ok 10-12 dni w sezonie. Przy takim trybie wypożyczanie sprzętu nie do końca się opłaca, szczególnie jeśli jeździmy w Alpy i jesteśmy zaawansowanymi narciarzami. Natomiast jeśli jest to wypad 1-2 w sezonie albo na weekend co kilka lat to nawet bym się nie zastanawiała – tylko wypożyczanie :)
Rolki, łyżwy albo buty do wspinaczki sportowej – każde z nich można wypożyczyć, ale większość lodowisk, które znam łyżwy ma w opłakanym stanie. A buty do wspinaczki lepiej zakładać na gołą stopę – nie polecam ich z nikim dzielić ;) I znów myślę, że warto się zastanowić jak często się korzysta z tego sprzętu.
Osprzęt rowerowy (i to na każdy sezon i pogodę) i żeglarski (na szczęście tylko rekreacyjny, więc nie musimy mieć sztormiaków!), akcesoria do jogi – wszystko to drobne rzeczy, ale uprawiając wiele sportów wszystko się kumuluje.
Czasem naprawdę zazdroszczę osobom, których zainteresowania to niedzielny spacer, ulubiony serial i 2 książki w miesiącu (przynajmniej tutaj biblioteka i czytnik u mnie królują!).
A skoro o hobby mowa to mój mąż jest uzdolniony muzycznie i gra na gitarze – mamy dwie w domy (dobrze, że elektryczna jest bez wzmacniacza!).
Cenimy też dobrą kawę, więc mamy nieco różnego wyposażenia do jej parzenia. Ostatnio małym sukcesem było sprzedanie kawiarki i spieniacza, których nie używaliśmy. Rozbił nam się french press i na razie nie kupujemy kolejnego. Ale chemex, aeropress i młynki dalej stoją ;)
Jeszcze kilka rzeczy na pewno by się znalazło, ale zauważyłam, że przedmioty, które decyduję się zatrzymać służą do sprawiania mi przyjemności (hobby, dobra kawa, dobra muzyka etc.).
Takie, które są czysto praktyczne w większości mocno ograniczyłam i staram się do nich podchodzić praktycznie. Ale dalej będę pić kawę z chemeksa, ubierać własne buty narciarskie czy wybierać się ze znajomymi w skałki z własnym sprzętem (bo tak czuję się bardziej bezpieczna), bo sprawia mi to radość!
I tak właśnie powinno być! :)
Ja kupiłam ostatnio kolejny kubek (piękny!), zastanawiałam się długo, czy faktycznie to ma sens, podczas gdy mam już kilka, ale wiem, że to była dobra decyzja, bo już nie wyobrażam sobie porannej kawy w innym… Chciałabym z kolei świadomie pozbyć się nadmiaru butów. jest ich za dużo, ale każde albo piękne (obcasy) albo przydatne :)
A jakbyś zrobiła z butami to samo, co z kubkiem? W sensie zastanów się, bez których butów nie wyobrażasz sobie codziennego ubierania się, zostaw też te „na duże okazje”, a resztę sprzedaż, oddaj itp. Co Ty na to? :)
Cześć,
Ja mam bardzo mało rzeczy, bo kosmetyki i ubrania pojawiają się tylko w miarę potrzeb, a w reszcie szpargałów mam porządek. Bardzo często robie porządki i teraz głównie skupiam się na powolnym odgruzowywaniu domu moje narzeczonego. Powoli oczyszczam z niepotrzebnych rzeczy kolejne pokoje z bardzo dobrym skutkiem :)
Jedyne co trzymam to pamiątkowe rzeczy i maszynę do szycia. To zdecydowanie moje guilty pleasure ;)
Pozdrawiam,
Kasia
Super! A przy nicku Szyciownik nie wyobrażam sobie, żebyś pozbyła się maszyny do szycia! :)))
Dla mnie jedną z takich rzeczy jest granitowy moździerz. Nie korzystam z niego aż tak często (chociaż wiosną zawsze robię sobie różne pyszne wariacje wokół pesto), ale zawsze sprawia mi to niewymowną przyjemność. Jest też coś pięknego w naturalnym kamieniu i dla mnie pełni on także rolę dekoracyjną :)
To prawda! Jest coś naprawdę pięknego w kamieniu…
Tytuł celowo czy przypadkowo nawiązuje do książki M. Wicha „Rzeczy których nie wyrzuciłem”?
Trudno powiedzieć. :) Książka ma podobny tytuł, ale jednak jest o czymś innym. U mnie potraktowałam to wyrażenie dosłownie.
Takie przemyślane sentymenty są mi bliskie :) Nie trzeba wylewać dziecka z kąpielą. Porządkując biżuterię też sobie zostawiłam jeden wisiorek, do którego mam spory sentyment, a w którym raczej nigdzie nie wyjdę, przy czym wyrzuciłam kilkanaście sztuk porysowanych, brudnych, zerwanych, połamanych bransoletek i innych takich, które zostawiałam, bo przecież może jeszcze w tym wyjdę, przecież tego brakującego kamienia nie widać aż tak bardzo :P
Zawsze podziwiałam kolekcjonerów, którzy potrafią sprzedać kilka mniej wartościowych elementów swojej kolekcji, po to, aby zrobić miejsce albo uzyskać pieniądze na zakup tej jednej perełki. W takich kolekcjach widać zamysł i widać, czego poszukiwał kolekcjoner i że nie jest to zbieranina wszystkiego, co było mu szkoda wyrzucić.
Ja mam taki sentyment do zestawu małych talerzyków z Bolesławca, które moi rodzice dostali w prezencie ślubnym. Mój chłopak już dawno chciał je wyrzucić i zamienić na coś współczesnego, ale mnie się one po prostu tak bardzo podobają, że nie oddam ich za żadne skarby ;)
Tak samo jak komoda w stylu mid-century po babci. Muszę się tylko zmobilizować wreszcie do jej renowacji :) Chłopak namawia mnie do jej wyrzucenia albo sprzedania i do kupienia nowych mebli w Ikei albo podobnym sklepie. Tylko jak sobie pomyślę, ze mam zamienić taką perełkę na byle jakie meble prawie że z kartonu, to mnie aż coś ściska w dołku.
Ściskania w dołku zdecydowanie nie należy lekceważyć. Uwielbiam odnowione stare meble. Mam wrażenie, że aż się odwdzięczają za troskę. :)
Ja mam wrażenie, że im jestem starsza, tym bardziej potrafię cieszyć się rzeczami.
Cieszę się filiżanką do kawy, którą mam „z drugiej ręki”, cieszy mnie piękny kieliszek do wina, szklanka do wody. Chyba dlatego, że mam te przedmioty, które wybrałam i które chciałam mieć. Uwielbiam moje talerzyki z Bolesławca, które dostałam od przyjaciół ponad 15 lat temu. Lubię swoją biżuterię. Kolczyki, które kupiłam sobie półtora roku temu cieszą mnie codziennie! Naprawdę! Mam zimową plisowaną spódnicę i cieszę się, kiedy przychodzi zima, a ja wyciągam ją z szafy (to już ponad 10 lat:)).
Mam też szalenie niepraktyczną maszynę do szycia Singer. Niepraktyczną, bo jest uszkodzona, a ja w ogóle nie mam ochoty na takie hobby. Ale jest to pamiątka po moim dziadku.
Dawno temu, na fali minionej mody wspomniałam coś przy dziadku o stoliku z takimi nogami. Dostałam ją kilka miesięcy później. Wydawało mi się, że jestem taką „wnuczką z doskoku”, w porównaniu z tymi, którzy mieszkali blisko. A jednak dziadek, szukał i znalazł ją dla mnie w nie całkiem sąsiedniej wsi…
Mam też obrus z kogutem po moich drugich dziadkach, na którym namawiali mnie do zjedzenia jajecznicy na maśle :)
Och Kasiu, a wydawało mi się, ze nie jestem zbyt sentymentalna, a tu tyle wspomnień i wzruszeń!
Jak to człowiek cały czas się czegoś o sobie dowiaduje… :)) Pozdrawiam serdecznie!
Pamietam ze wyprowadzajac się na wieś pokazałaś foto auta i bylo w nim bardzo mało rzeczy. Jak to się stalo ze przy wyprowadzce auto pakowaliscie na 2 razy? Czy na wsi przybylo Ci rzeczy?
Nie, dokładnie tyle samo. Pokazywałam jedno zdjęcie zapakowanego samochodu, ale w tekście było napisane, że jechaliśmy na dwa razy. :)
Ja temat książek załatwiłam, wykupując abonament w Legimi. Mam dostęp do wielu, wielu książek jak w bibliotece, a nie muszę ich wszystkich kupować. Mam je na wyciągnięcie ręki.
Z kubkami mam niestety spory kłopot. Uzbierała mi się spora kolekcja, a szkoda mi ich wyrzucać.
Oddaj mniej lubiane. Tak zrobiłam, mniej lubiane oddałam do biura :)
Niestety, ja mam pełno rzeczy, których ciężko się pozbyć. W przeciwieństwie do Ciebie, jestem bardzo sentymentalna. „To mój pierwszy prezent od partnera”, „To dostałam od mamy, będzie jej przykro jak wyrzucę” i tym podobne. Tym sposobem mam szafę w połowie pełną ubrań, których nie noszę, starych rysunków mojej siostry itp. Staram się, naprawdę się staram z tym walczyć. Pozdrawiam! :)
Trzymam kciuki! :)
Ja podobnie, choć nie tak ekstremalnie jak ty w wypadku kubków, podeszłam do sprawy moich włóczek i włóczkowych zakupów. Dziergam intensywnie mniej więcej od dekady, od podstawówki szydełkuję, więc miałam i mam naprawdę spore włóczkowe zasoby pochowane w domu. Ale nie mam już dziwnych znalezisk ciągniętych ze sobą przez życie – bo jak tylko ktoś się dowiaduje, że dziergam to zawsze znajdował się jakiś karton włóczki po babci/cioci/mamie/sąsiadce gdzieś w zakamarkach strychu lub piwnicy. Jako biedna studentka brałam wszystko jak leci, potem nawyk został i też zawsze się zgadzałam na takie darowizny, z którymi potem męczyłam się ze względu na mole, nietrafione kolory, fatalny skład, no i oczywiście ilości, bo doszłam do momentu, kiedy uświadomiłam sobie, że nigdy, przenigdy tego nie przerobię, zwłaszcza że regularnie dokupowałam motki przeznaczając na to określony procent moich zarobków. Gdy zaczęłam zarabiać więcej, to i wełniany budżet zrobił się spory…
Przyszedł więc czas na minimalizację tego aspektu – przez jakieś pół czy nawet rok nie kupowałam włóczki wcale, sukcesywnie przez kilka lat pozbywałam się tego, czego nie chciałam, oddając włóczkę potrzebującym, zmieniłam też zakupowe zasady. Efekty są fantastyczne, bo wreszcie wiem co mam i jestem szczęśliwa z moimi motkami, które w ogromnej większości sama wybrałam, by były ozdobą mojej kolekcji. Zdecydowałam, że nie przestanę kupować włóczki, bo to jedyna rzecz, na którą wydaję pieniądze w 100% dla własnej przyjemności (drugą taką kategorią jest picie kawy na mieście, ale tutaj nie ma problemu przyrastania stanu posiadania). Stawiam jednak obecnie na jakość i nie zawsze patrzę na cenę – dzięki temu w perspektywie czasu, dzięki moim umiejętnościom, będę miała w garderobie swetry i akcesoria, na których zakup nie byłoby mnie stać lub po prostu byłoby to niemożliwe, np. sweter z kaszmirem w intensywnym kolorze lub o nietypowym wzorze, który dodatkowo jest doskonale dopasowany do moje figury, akcesoria zimowe tylko z wełny merino, marzę o chwili kiedy wszystkie skarpetki w moim domu będą ręcznie robione i powoli do tego dążę :)
Też mam sentyment do niektórych przedmiotów, ale bywa i tak, że po kolejnych kilku latach jestem gotowa się ich pozbyć, może tak samo będzie z tobą. :)
rzeczy ktorych bym nie wyrzucila to : książki ktore zbierałam i czytałam przez wiekszkosc zycia,figurki psy i pocztówki z psami,,zeszyty i swiadectwa ,mam jeszcze wadamekum maturzysty (biologia) , …kartek okolicznościowych od mamy .za kilkanascie lat to bedzie po niej jedyna pamiątka,walentynek ,zdjęc i wierszy od 1 milosci.. taka sentymentalna ze mnie istota:)