Niesamowite, ale właśnie minęło lato. Czy to mi się podoba, czy nie. Minęło też 13 tygodni (really!) wyzwania Szafa Minimalistki. Gdy nieśmiało zaczynałam ten projekt, nie sądziłam, że stanie się tak ważną częścią na moim blogu. Teraz, nie wyobrażam już sobie Simplicite bez tego cyklu. Wasze ciepłe słowa są dla mnie największą nagrodą i bardzo Wam za nie dziękuję. Dochodzą mnie nieustannie Wasze głosy i maile, że przeglądacie, czyścicie i przerabiacie swoje szafy. Mega fajnie! Czuję też pewną odpowiedzialność. Patetycznie zabrzmiało, ale trudno :). Żeby nie przestawać, żeby podnosić sobie i Wam poprzeczkę, żeby stale pokazywać, że naprawdę mniej znaczy lepiej. W tym projekcie chodzi, chodziło i zawsze będzie chodzić o to, że nie potrzeba ton ciuchów, żeby wyglądać i czuć się dobrze. Że w przypadku szafy niesamowicie sprawdza się zasada Pareto, która mówi o tym, że przez 80% czasu chodzimy w 20% naszych ubrań. Po co więc trzymać te pozostałe 80% naszej szafy?
Dzisiaj, naszło mnie też na podsumowania. No dobra, trochę zmyślam, na tym postem siedzę już od dobrych 2 tygodni, żeby wszystko ładnie wyglądało, było czytelne i okraszone zdjęciami. Poniżej znajdziecie linki do wszystkich dotychczasowych zestawień Szafy Minimalistki:
Szafa Minimalistki na wakacjach!
Szafa Minimalistki. Tydzień 10
Szafa Minimalistki. Tydzień 11
Szafa Minimalistki. Tydzień 12
Szafa Minimalistki. Tydzień 13
A jak nie chce Wam się klikać, to tutaj znajdziecie krótkie, zdjęciowe podsumowanie. Oto prawie 100 stylizacji czyli Szafa Minimalistki edycja letnia w pełnej krasie!!! Ale fajnie to wygląda, prawda? :) Która jest Wasza ulubiona? Bo ja chyba skłaniam się do tych wakacyjnych z białymi chinosami i tych ze spódnicą w kropki :).
Po sezonie standardowo staram się przeprowadzić ciuchowe porządki. Tym razem, postanowiłam pobawić się też w statystyki i dokładnie policzyć, które ubrania w mojej szafie nosiłam tego lata najczęściej, a tym samym, które są mi absolutnie nieodzowne. Na drugim końcu będą te, których być może powinnam się pozbyć i nie zaśmiecać nimi swojej szafy. Zero sentymentów, czysta statystyka. Muszę się też szczerze przed sobą i Wami przyznać, że w szafie zostało mi kilka sztuk letnich ubrań, których nie założyłam ANI RAZU! Kilka razy miałam je w ręku i zamierzałam włączyć do zestawienia na dany tydzień… , ale okazywały się być zbyt mało uniwersalne, albo po prostu to nie były dobre zakupy, do czego również muszę się przyznać, chociaż to nie jest najłatwiejsze. W końcu, każdy lubi być nieomylny, nie?
Poniżej znajdziecie więc 2 zestawienia ciuchów. Najpierw te, bez których nie mogłabym się obejść. Te nosiłam najczęściej, zresztą zobaczcie sami – liczba przy danym ubraniu oznacza, ile razy użyłam go w stylizacji na dany dzień. Dla ułatwienia dodam, że projekt od początku trwał przez 91 dni. Prawie jak 100 Happy Days :). Drugie zestawienie to ubrania noszone najrzadziej. Część z nich trafi w lepsze ręce, czas pokazał, że w mojej szafie nie są niezbędne.
Tego lata nosiłam najczęściej:
Buty
– sandały [16]
– beżowe balerinki [25]
– białe tenisówki [15]
Spodnie
– białe, bawełniane chinosy [13]
– jeansy rurki [12]
Spódnice/sukienki
– ołówkowa, bawełniana, granatowa w białe kropki [6]
– ołówkowa, jeansowa spódnica [8]
Bluzki/koszule
– biała, bawełniana koszula [6]
– biała, bawełniana koszulka [22]
– beżowa, lniana koszulka [6]
Swetry
– szary, bawełniany sweter z dekoltem w serek [4]
– beżowy, bawełniany sweter z dekoltem w serek [4]
Aha, pamiętajcie pls, że powyższe zestawienie to naprawdę czysta statystyka. Gdybym miała naraz ubrać się w rzeczy, które statystycznie nosiłam najczęściej to musiałabym założyć białą koszulkę do białych chinosów z beżowymi baletkami. Wyglądałabym, nie przymierzając, jak dziewczę, co w pośpiechu uciekło z młyna. W każdym razie, tak wyszło, że własnie te ubrania nosiłam tego lata najczęściej. W sumie, to nic dziwnego. Białe ubrania są dla mnie doskonałą, letnią bazą i punktem wyjścia. Zastanówcie się, który bazowy kolor będzie dla Was dobry. Niekoniecznie musi być to biel, może być beż, kremowy, skorupka jajka itp. Warto mieć taki jasny odcień dobry dla Waszej karnacji. To mega ułatwienie.
Tak sobie myślę, że generalnie to odrobinę może być też przekłamane. Gdybym miała wybrać swoje ulubione, letnie ubrania, lista wyglądałaby odrobinę inaczej i z pewnością byłaby duuuużo krótsza. Różnica wynika chyba z tego, że bardzo chciałam wypróbować część ubrań – czy się nadają, czy dobrze się w nich czuję, czy będę potrafiła je pozestawiać ze sobą na nowo. Część przeszła test, część niestety nie. No i do tego doszły ubrania nie noszone przeze mnie tego lata. Te, które są czysto letnie wędrują do oddania/wyrzucenia/sprzedania. Te, które nadają się do noszenia jesienią dostały drugą szansę.
Po długich rozmyślaniach i walkach sama ze sobą, postanowiłam, że POZBĘDĘ SIĘ:
- Tenisówek na koturnie Tommy’ego Hilfiger’a – tutaj obrazowo wytłumaczyłam dlaczego :)
- Białych tenisówek. To jeden z najbardziej eksploatowanych elementów w mojej szafie, przez co się zniszczyły. Jak pisałam wcześniej, specjalnie nie inwestuję w drogie białe tenisówki i wymieniam je po sezonie.
- Granatowych, bawełnianych chinosów. Już przyszedł na nie czas, po prostu. Są zbyt zniszczone, żeby nosić je w przyszłym roku.
- Białych jeansów. Założyłam je raptem dwa razy przez całe wakacje i szczerze mówiąc, niezbyt dobrze się w nich czuję. Wypadają więc z szafy, chociaż są praktycznie nowe i zupełnie nie zniszczone.
- Plisowanej, szarej spódnicy, choć tu się ciągle biję z myślami. Lubię ją, ale jakoś tak rzadko ubieram… Jak myślicie? Wyrzucać?
- Niebieskiej, bawełnianej koszulki. Niezbyt dobrze się w niej czuję, nie wiem, chyba to kwestia koloru. W każdym razie miałam ją na sobie tylko raz.
- Granatowego, bawełnianego polo (trochę już podniszczone – 6 lat noszenia robi swoje).
- oraz oczywiście rzeczy, których nie nosiłam, a wyszło tego aż 15 sztuk ubrań. No mercy.
Tradycyjnie również, czysto letnie ubrania powędrują na dno szafy, ustępując miejsca ciepłym swetrom i wełnie. Stosowany przeze mnie patent jest strasznie prosty. Na dnie szafy mam materiałową torbę, kupioną w Ikea (o, taką). Po skończonym sezonie, wędrują do niej odpowiednio letnie/wiosenne i zimowe/jesienne ubrania. Przy czym, nie ma tego dużo, naprawdę. Większość moich ubrań jest raczej uniwersalna, np. jeansy, koszule czy kaszmirowe swetry, ale niektóre rzeczy, takie jak krótkie spodenki, ciepłe szaliki przydadzą się raczej tylko w konkretnym sezonie. Taki przegląd zajmuje mi teraz ok. godzinę. A Wy? Macie swoje sposoby na posezonowe porządki? Chętnie podpatrzę nowe sztuczki.
Na koniec chciałabym Wam jeszcze raz podziękować. Za to, że jesteście, komentujecie i wspieracie nawet, gdy tydzień stylizacyjnie był może mniej udany. W końcu to „prawdziwe” ubrania, a nie stylizacje fabrykowane na potrzeby sesji, więc można mieć gorszy tydzień, albo dwa ;). Jeśli macie ochotę sobie obejrzeć bardziej szczegółowo, na kolejnej stronie podaję pełne zestawienie co i ile razy miałam na sobie przez te 91 dni.
***
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się do Simplicite Newslettera. Wszystkie najfajniejsze rzeczy znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin, a Simplicite od kuchni też na Instagramie. Do zobaczenia!